26.09.24. Strach, nadzieja i różne odmiany buntu...
Ciągle jeszcze pamiętamy pandemię, a już słyszymy o gwałtownym rozprzestrzenianiu się kolejnej odmiany wirusa, który ją spowodował. Tuż za naszą granicą trwa wojna, a lęk przed wojennymi zakusami rosyjskiego sąsiada nam również nie jest obcy. Z nagła wszystko to przesłania jednak aktualność – kataklizm spowodowany przez tzw. niż genueński, więc powódź i obrazy jej porażających skutków… „Czarne Łabędzie” – „nieprzewidywalne zdarzenia” – gdyby przywołać książkę Nassima Nicholasa Taleba, o której była już kiedyś w tych Zapiskach mowa, zdają się, jak z tego widać i zgodnie podtytułem wspomnianej pracy, istotnie „rządzić naszym życiem” (zob. tekst pt. Przypadek, niepewność, kruchość naszej wiedzy… Zapiski z 29.09.2022 r.).
W takim razie warto może zauważyć inną jeszcze książkę Taleba, a mianowicie Antykruchość. Jak żyć w świecie, którego nie rozumiemy (przeł. Olga Siara, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2020; pierwsze polskie wydanie 2013). Autor zwraca w niej między innymi uwagę na związane z rozmaitymi katastrofami komentarze w rodzaju „nigdy wcześniej tak nie było”. Według niego sensowniejsze w takich sytuacjach jest założenie, iż „zawsze może być gorzej” i przygotowywanie się na to gorsze. Zwłaszcza iż o dzisiejszym świecie, jakby całkiem niezależnie od naszych wyobrażeń, decyduje zwykle to, co nieznane. Poza tym zaś Taleb twierdzi:
Niektórym rzeczom służą wstrząsy; rozwijają się i rozkwitają pod wpływem zmienności, przypadkowości, nieładu i stresu; przygody, ryzyko i niepewność to ich żywioł.
I dalej:
Jednakże, mimo wszechobecności tego zjawiska, nie istnieje słowo opisujące dokładnie przeciwieństwo kruchości. Nazwijmy je zatem antykruchość.
Antykruchość to coś więcej niż odporność czy wytrzymałość. Antykruchość zmienia na lepsze. Ta cecha odpowiada za wszystko, co podlega zmianom w czasie: ewolucję, kulturę, idee, rewolucje, systemy polityczne, innowacje technologiczne, sukcesy kulturowe i ekonomiczne, zasady przetrwania na rynku, dobre przepisy kulinarne (na przykład na rosół albo befsztyk tatarski z kroplą koniaku), rozkwit miast i kultur, systemy prawne, lasy równikowe, odporność szczepów bakterii… choćby za nasze istnienie jako gatunku na planecie. Poza tym antykruchość wyznacza granicę między tym, co żywe i organiczne (lub złożone), jak ludzkie ciało, a tym, co bezwładne, na przykład przedmiotem fizycznym, takim jak zszywacz na twoim biurku.
Antykruchość kocha przypadkowość i niepewność, a to pociąga za sobą miłość do błędów, określonej klasy błędów, co ma zasadnicze znaczenie. Osobliwość antykruchości polega na tym, iż pozwala nam radzić sobie z tym, co nieznane, robić rzeczy, których nie rozumiemy – i to robić je dobrze (Antykruchość…, s. 21-22).
Po takim wstępie przedstawia Taleb na wielu stronach swe wyobrażenia o tym, jak funkcjonować w świecie niepewności i jak podchodzić w nim do podejmowania decyzji.
Strach i nadzieja tak czy owak okazują się przy tym nierozdzielne. Zwykle przecież, gdy człowiek ma nadzieję na coś pozytywnego, doświadcza także lęku, iż ta nadzieja spełznie na niczym. I odwrotnie. Ktoś się czegoś boi, ale równocześnie żywi nadzieję, iż to nie zaistnieje. Wiele do powiedzenia na takie tematy mają z reguły przede wszystkim filozofowie (zob. O nadziei i ciekawości tekst Zapisków z 28.12.2023). W dzisiejszych Zapiskach stanowi to jednak dobrą okazję, by zajrzeć ponownie przede wszystkim do prezentowanej tu niedawno Nadziei w mroku (zob. Zapiski pt. Świat jako teatr z 29. 08. 2024). Definiując swe rozumienie nadziei i jej powiązania z lękiem, autorka tej pracy, Rebecca Solnit pisze mianowicie:
Pokładanie w czymś nadziei przypomina grę hazardową. Stawianie na przyszłość, na własne pragnienia, na możliwość, iż otwarte serca i niepewność są lepsze niż przygnębienie i poczucie bezpieczeństwa. Nadzieja jest niebezpieczna, a jednak jest przeciwieństwem lęku. Piszę o tym wszystkim, gdyż nadzieja nie przypomina kuponu na loterię, który można ściskać w dłoni, siedząc wygodnie na kanapie i spodziewając się szczęśliwego trafu. Mówię to, gdyż nadzieja to siekiera, którą rozrąbuje się drzwi w sytuacji nagłej konieczności, bo nadzieja powinna nas wypychać za drzwi, bo musicie dać z siebie wszystko, by wytrącić przyszłość z kolein wiodących ku niekończącej się wojnie, ku unicestwieniu całej planety, jej bogactwa i skarbów, i ku uciskowi biednych i zmarginalizowanych. Nadzieja oznacza po prostu, iż inny świat jest możliwy, a nie iż jest ziemią obiecaną, bo jego nadejście nic nie gwarantuje. Nadzieja domaga się działania; działanie nie jest możliwe bez nadziei (Nadzieja w mroku, s. 36).
Tak właśnie rozumianej nadziei i działań, które z niej wynikają, potrzebują dziś wszyscy, których dotknęła klęska powodzi. I tak działa oczywista solidarność wobec nieszczęścia innych. Niestety, w reakcji na ekstremalne wydarzenia wnet pojawiają się także spory polityczne i poszukiwanie winnych zaistniałej sytuacji. Wraz z informacjami o tych, którzy ratują, słychać również o tych, którzy szabrują, a także o tych, którzy na grobach chcą budować swe kariery i o tych, którzy wszystkie informacje na temat zmian klimatycznych traktują jako wykwit spiskowych teorii. Internet pełni w takich sytuacjach zarówno rolę bezpośredniego wręcz „świadka” zdarzeń, o których mowa, jak i nośnika historii, według których „należało się orientować”, a ukazujących ekstremalne zdarzenia pogodowe z przeszłości. Towarzyszą takim opowieściom próby jednoznacznego objaśniania świata, którego w istocie – jak zauważa w swej Antykruchości Taleb – nie rozumiemy. Można by więc w związku z opisywaną sytuacją powiedzieć adekwatnie: „Wiecznie to samo i tak samo!”. Tyle, iż teraz, dzięki cyfrowym mediom, prędzej się o wszystkim dowiadujemy i choćby nie musimy do tego wyobraźni specjalnie fatygować.
Gdyby jednak chodziło o szerszy zestaw przypadków charakterystycznych dla rozmaitych pogodowych szaleństw, stosowne opisy znaleźć można również w opracowaniach książkowych. Przykładem Wielkie katastrofy i anomalie klimatyczne w dziejach (przeł. Irena Stąpor, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2008). Autor – Randy Cerveny – to amerykański meteorolog z Arizony, specjalizujący się w badaniach nad długoterminowym prognozowaniem pogody. W sygnalizowanej książce omawia „wybryki pogody” związane z tornadami, błyskawicami, gradem, deszczem, huraganami, śniegiem, wiatrem, wirami pyłowymi czy trąbami powietrznymi i wodnymi. Dostarcza przy tym opisów najzupełniej niesamowitych. Znany u nas frazeologizm o „waleniu żabami” znajduje tu konkretne podstawy, choć wobec innych, objaśnianych przez Cerveny’ego anomalii pogodowych, reprezentuje zupełny drobiazg. W przedstawianej książce przeczytamy bowiem między innymi o deszczach krwawych, żółtych i brązowych, o przenoszonych przez tornada na odległość wielu kilometrów ciężkich przedmiotach, zwierzętach, a także ludziach, o spadających rybach i kurczakach oskubanych z piór i wyrzucanych przez wiatr w powietrze.
Z głębokiej historii przywołuje Cerveny ponadto zdarzenia, które przywykliśmy traktować jako mity lub świadectwa doznań religijnych. Dodaje do tych relacji objaśnienia, które z dzisiejszej perspektywy naukowej patrząc, mogły być motywowane właśnie anomaliami pogodowymi. Przeczytamy zatem w tej książce na przykład relację z badań pewnego lekarza – Johna D. Bulloca – opublikowaną na łamach medycznego pisma w artykule z 1994 roku, a dotyczącą błyskawicy i jednego z ojców chrześcijaństwa:
W Dziejach Apostolskich widnieje informacja, iż Szaweł z Tarsu – znany prześladowca wczesnych chrześcijan – w drodze do Damaszku doznał olśniewającego objawienia. Wizja była tak silna, iż światło go oślepiło. Uleczył go trzy dni później chrześcijański lekarz Ananiasz. Szaweł natychmiast zrezygnował z dotychczasowego życia, przeszedł na nowo powstałą religię i został jednym z jej największych rzeczników, przyjmując imię „Paweł”. Oto fragment Dziejów Apostolskich (Biblia Tysiąclecia, Dzieje Apostolskie, 9:3, 8-9, 17-19):
Gdy zbliżał się w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. […] Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili go więc do Damaszku, trzymając za ręce. Przez trzy dni nic nie widział i ani nie jadł, ani nie pił. […] Wtedy Ananiasz […] Położył na nim ręce i powiedział: „Szawle, bracie, Pan Jezus, co ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym”. Natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony. A gdy go nakarmiono, odzyskał siły.
Bullock przyjrzał się tej historii z lekarskiego punktu widzenia i zasugerował, iż nawrócenie Szawła na drodze do Damaszku mogło być rezultatem pioruna. Na podstawie obrażeń Pawła, jego rekonwalescencji i dalszych losów wskazał dziewiętnaście oznak zgodnych z doświadczeniami i obrażeniami wielu ofiar tego zjawiska meteorologicznego. Wysunął teorię na przykład, iż ślepota Szawła była „skutkiem poparzenia rogówki w obydwu oczach” w wyniku natychmiastowego wyparowania wilgoci z oczu pod wpływem temperatury błyskawicy. Odzyskanie wzroku według Bullocka można przypisać „usunięciu” (lub „peelingowi”) dokonanemu przez Annasza „nieprzejrzystego nabłonka rogówki przypominającego łuskę”, który uległ spaleniu. Bullock przypuszcza, iż znacząca zmiana osobowości Pawła z gwałtownego prześladowcy chrześcijan w żarliwego propagatora nowej wiary może być wynikiem urazu neurologicznego, którego doświadczyły niektóre współcześnie żyjące ofiary pioruna. Jednak Bullock podkreślił, iż jego teorie nie powinny pomniejszać cudowności nawrócenia Pawła. Stwierdził, iż przygodę Pawła w drodze do Damaszku przez cały czas można uważać za cud, bez względu na to, czy jej źródłem było działanie siły nadnaturalnej, czy uderzenie pioruna (Wielkie katastrofy…, s. 53-54).
Jako jedną ze swych ulubionych historii związanych z deszczem wskazuje Cerveny z kolei biblijną opowieść z czasów prorokini Debory. Czytamy:
Używając terminologii meteorologicznej, opisał mi ją po raz pierwszy kolega z wydziału geografii University of Delavare, profesor Russ Mather. Opowieść sławi biegłość Izraelitów w tej dziedzinie około 1200 r. p.n.e., gdy prorokini Debora faktycznie rządziła rozbitym ludem. Z coraz większym niepokojem obserwowała rosnącą w siłę wielką i wrogą armię kananejską pod wodzą doświadczonego generała Sisery. Takie wojsko – myślała – z łatwością może rozbić i zniszczyć luźny związek plemion izraelskich, które w owym czasie żyły w Palestynie, wbijając między nie klin skierowany na wschód przez wielką równinę Esdraelon (w pobliżu Hajfy).
Po rozmowie z Bogiem Debora oznajmiła, iż konfederacja Izraelitów powinna stworzyć jedną milicję, by przeciwstawić się Siserze i jego armii. Ale rozumiała, iż choćby dysponowała zjednoczoną armią, to i tak sytuacja przez cały czas jest niebezpieczna dla jej podzielonego ludu. Martwiło ją szczególnie dziewięćset żelaznych rydwanów Sisery – przerażająca siła, przy której jego wojsko stawało się niemal niewidoczne. Mimo to Debora zgromadziła swoje wojsko pod przywództwem Baraka w sąsiedztwie góry Tabor u źródeł rzeki Kiszon. Wtedy, jak się dowiadujemy z biblijnej Pieśni Debory, Bóg przechylił szalę zwycięstwa na korzyść Izraela, tuż przed bitwą wywołując potężną ulewę nad rzeką – a dokładnie mówiąc, na ziemiach Edomu, przez które rydwany Sisery musiały przejechać. „Panie, gdyś Ty wychodził z Seiru, gdyś z pól Edenu wyruszał, ziemia wtedy zadrżała, kropiły niebiosa, chmury kropiły wodą” (Biblia Tysiąclecia, Księga Sędziów, 5:4).
Debora i Barak prawdopodobnie doskonale wiedzieli, co taka ulewa zrobi z gruntem w dolinie rzeki Kiszon. Nie dość, iż wezbrane wody wylały, unosząc wielu wojów Sisery, to na dodatek błoto sprawiło, iż żelazne rydwany stały się praktycznie bezużyteczne, a potem nagła powódź zabrała je ze sobą. „Potok Kiszon ich porwał, potok święty, potok Kiszon” (Biblia Tysiąclecia, Księga Sędziów, 5:21). Sam generał musiał zsiąść z rydwanu i uciekać pieszo. Mather napisał z humorem, iż ta ewidentna wiedza biblijnej prorokini, którą można nazwać „wojskową klimatologią” – połączenie znajomości geografii (w tym topografii i systemu odwadniającego doliny rzeki Kiszon) i klimatologii – doprowadziło do zwycięstwa, które w ostatecznym rozrachunku pomogło plemionom izraelskim połączyć się w jeden naród (Wielkie katastrofy…, s. 113-114).
Nieco dalej trafimy na opis pogodowych zjawisk, których doświadczyła armia Napoleona w czasie jego wyprawy na Rosję:
W 1907 roku w „Quarterly Journal of the Royal Meteorologist Society” ukazał się fascynujący artykuł Richarda Bentleya, w którym opisał straszne skutki potężnej ulewy dla armii cesarza. Po upalnym lecie francuskie wojska maszerowały przez Europę Wschodnią, gdy nastąpiły długotrwałe, katastrofalne opady deszczu. Podobno setki koni zginęły w czasie tej ulewy i w powstałym po niej błocie. Jeden z pisarzy twierdzi, iż ponad dziewięć tysięcy nieżywych zwierząt leżało wzdłuż drogi do Wilna, a w ciągu tygodnia ponad dwadzieścia pięć tysięcy żołnierzy musiało leczyć się z dolegliwości związanych z wilgocią. Kiedy wojsko Napoleona posuwało się na wschód, jeden z jego generałów wyraziście opisał wiatr z zachodu, który niósł „makabryczny fetor” gnijących ciał ludzi i koni (Wielkie katastrofy…, s. 114).
Kto jednak chciałby w takim kontekście skupić uwagę przede wszystkim na nadziei połączonej nie tyle ze strachem, co z buntem i walką o lepsze jutro, pożywkę do refleksji znajdzie w świeżo wydanym reportażu Artura Domosławskiego Rewolucja nie ma końca. Podróże w krainie buntu i nadziei (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024).
Książkę poprzedzają motta i tak się składa, iż jednym z nich jest fragment cytowanej wyżej definicji nadziei Solnit. W zakończeniu tego obejmującego ponad osiemset sześćdziesiąt stron reporterskiego Zapisu drogi pokonywanej wielokrotnie i w ciągu wielu lat przeczytamy natomiast zdania, które zdają się przypominać ideę antykruchości Taleba:
Wiara w sprawczość, siłę i potencjał ludzi, w szansę, którą należy podjąć, bywa ważniejsza od tego, czy konkretny pomysł, projekt, wysiłek przyniosą efekty oczekiwane na początku. Wolę nie do końca spełnione marzenia i choćby częściowo zawiedzione nadzieje od pyszałkowatej pewności, iż z góry było wiadomo… Są lepsze od bezczynności, kapitulacji i rozpaczy (Rewolucja…, s. 863-864).
Po tym końcowym wyznaniu Domosławski przytoczy całą prezentowaną wyżej definicję nadziei w ujęciu Solnit. Odwołania do jej prac znajdziemy także w innych miejscach tego „totalnego reportażu”, jak go w okładkowej notce określa Adam Leszczyński. W tym do esejów Solnit z tomu Róże Orwella wydanych u nas w ubiegłym roku (przeł. Dawid Czech, Kraków 2023). W pewnym momencie przypomni też Domosławski rozmowę, którą odbyła z Solnit mniej więcej rok temu Katarzyna Surmiak-Domańska (zob. Pieprzę brak nadziei! w: „Książki. Magazyn do Czytania” 2023, nr 3, s. 42-45). Uwaga, jaką sformułowała pod koniec tej rozmowy jej bohaterka, wydaje się dla reporterskich poszukiwań Domosławskiego szczególnie istotna. Solnit, która zaznacza, iż jej dziadek był Żydem z Polski, a babcia urodziła się pod Białymstokiem, mówi tam:
Brak nadziei idzie w parze z amnezją. Dlatego wiele zależy od tego, jakie historie opowiadamy, na jakie przykłady się powołujemy. Swoją rolę jako osoby piszącej widzę w opowiadaniu historii, które otwierają drzwi, a nie z hukiem je zamykają. W szukaniu ich. Zarówno w przeszłości, jak i w tym, co się dzieje teraz wokół nas.
Reportaż Domosławskiego to opowieści o Ameryce Łacińskiej. Przeczytamy w nich o wydarzeniach, które rozgrywały się w Brazylii, Wenezueli, Boliwii, Ekwadorze, Argentynie, Kolumbii, Chile, Urugwaju, Meksyku, Nikaragui, Peru czy na Kubie. Poznamy rozmówców reportera oraz ich poglądy. Autor będzie wiele razy wracał w te same miejsca, zresztą to nie pierwsza jego książka na te tematy (zob. Gorączka latynoamerykańska z 2004 roku). Bunty i nadzieja, ludzkie nieszczęścia i walka o przetrwanie mają w tych historiach zasadnicze znaczenie. Będzie okazja, by porównywać je z naszymi własnymi doświadczeniami. Wiele razy w nagłówkach kolejnych rozdziałów tego niesamowitego reportażu pojawi się fraza „Między światami” sugerująca namysł nad konfliktami wewnętrznymi albo możliwość geopolitycznych porównań. W tym z naszą sytuacją sprzed 1989 roku, to jest ze sposobem pojmowania socjalizmu, a także z toczonymi dziś zarówno tam, jak i u nas sporami, na przykład na temat aborcji. Będzie okazja, by przyjrzeć się światu, z którego wywodzi się papież Franciszek, jak również, by zastanowić się nad tym, czego w spotkaniu z tym dalekim światem nie rozumiał Jan Paweł II. Nazwiska polityków, które się tylko słyszało, nabiorą nagle ciała… Kogoś, kto nie interesował się dotąd tymi dalekimi światami, czeka więc niesamowita wyprawa.
Teksty świetnie napisane, ale wymagają oczywiście potężnej dawki czasu w czytanie. Po drodze znajdziemy odwołania do reporterskich ustaleń Ryszarda Kapuścińskiego, a także lekturowe sugestie związane z beletrystyką, która z tamtych rejonów się wywodzi i na sposób adekwatny literaturze pięknej o opisywanych sprawach mówi, więc z powieściami Llosy, Márqueza czy Borgesa…
Gdyby zaś, jak zwykle w końcowej części niniejszych Zapisków, pomyśleć w relacjonowanych kontekstach o edukacji, trzeba by podkreślić, iż najwyższa pora, by konieczność zmian w polskiej szkole zacząć wreszcie traktować poważnie. A to znaczy skończyć z jałowymi sporami o listę lektur i skupić uwagę na tym, co wynika z obserwacji współczesnego świata oraz tego, co „między światami”. Warto by wziąć przy tym pod uwagę przypominające Talebowe pojęcie antykruchości, cytowane wyżej słowa Domosławskiego: „Wiara w sprawczość, siłę i potencjał ludzi, w szansę, którą należy podjąć, bywa ważniejsza od tego, czy konkretny pomysł, projekt, wysiłek przyniosą efekty…” Warto by też pamiętać o tym, na co zwraca uwagę Solnit…