W niedzielę 02.04. na warszawskim Cmentarzu Żydowskim o godz. 13.00 pożegnamy naszego Przyjaciela, od lat bardzo dla nas ważnego i aktywnego uczestnika Forum Długiego Stołu, Profesora Pawła Śpiewaka.
18 lutego 2023 roku Paweł przysłał mi mailem swój nowy tekst z taką oto prośbą: „Pawle, napisałem kilku stronicowy tekst, tytuł wszystko wyjaśnia, zależy mi na Twojej ocenie. Jakbyś mógł doświadczony w polityce i w czytaniu napisać co myślisz. Wdzięczność moja będzie niepomierna. Serdeczny, Paweł”
Tekst w pierwszej wersji nosił tytuł „Rozczarowanie”. Odpowiedziałem: „Podzielam Twoje opinie i poglądy i adekwatnie nic nie skłania mnie do polemiki z tym, co napisałeś. Wartością tekstu jest to, iż potrafiłeś o sprawach najważniejszych napisać przystępnie i wiarygodnie a zarazem stosunkowo krótko i zwięźle definiując najważniejsze problemy i nazywając je po imieniu. To warto przekazać innym.
W jednym momencie pomyślałem, iż coś jest „nie tak”. Wymieniając zrujnowane sektory państwa napisałeś na 6 stronie, iż „Najpoważniejszy kryzys dotknął systemu sprawiedliwości”. Nie wiem, czy właśnie to jest „najpoważniejsze” – z Twojego całego tekstu wynika, iż są poważniejsze… systemowe. Jest na pewno jednym z wielu poważnych… Przy okazji pomyślałem sobie, iż wypiera się, nie piszę i nie ocenia niewyobrażalnie skandalicznych działań partyjnego państwa i władz politycznych w czasie pandemii, które kosztowały grubo ponad 200 tysięcy nadmiarowych zgonów. Wielu z nich można byłoby uniknąć … o czasach pandemii w tym akapicie bym napisał.
I może jeszcze jedno. Kompozycyjnie, tak na koniec tekstu rozważyłbym powrót do np. historii z pobytu we Włoszech nad jeziorem Como z jakaś ogólną refleksją o wyzwaniach, które stoją współcześnie przed systemami demokratycznymi – zaprzeczeniem „lekcji”, które doświadczyłeś.
Tyle na szybko, po uważnej lekturze. Bardzo dobry tekst!!! Dziękuję! Paweł”
Później, w rozmowach telefonicznych ustaliliśmy, iż koniecznie ten tekst po poprawkach powinien zostać opublikowany. W pracach nad jego redakcją jeszcze uczestniczyli Andrzej Machowski i przede wszystkim Piotr Pytlakowski. Paweł zapoznał się z wydanym w „Polityce” (28.03.) tekstem w ostatnią środę, w szpitalu, na oddziale intensywnej terapii. Ponieważ zawsze stawiał sobie bardzo wysokie wymagania skomentował go po swojemu… powiedzmy, iż zbyt płytko, iż za mało udało się przekazać, ale jak sądzę, w tych dniach myślami był bardzo daleko od problematyki, którą przed pójściem do szpitala się zajmował.
Dlaczego o tym dzisiaj piszę? Tekst Pawła w wersji opublikowanej a jeszcze bardziej w tej pierwotnej, bez skrótów, wydał się nam syntezą, podsumowaniem trwających od 2016 roku obrad Forum; dyskusji o polityce i państwie, prac nad szczegółowymi programami i zagadnieniami. Odpowiada temperaturze spotkań i stanowi po nagłej, niespodziewanej śmierci Pawła (ostatnio był z znakomitej kondycji duchowej i intelektualnej i o paradoksie, fizycznej) rodzaj politycznego testamentu, który nam i co bardzo ważne, nie spodziewając się śmierci, na koniec swoich dni pozostawił.
Przeczytaliście teraz moje uzupełnienie (01.04.) tekstu z artykułem Pawła, który napisałem w środę, 29.04. W czwartek wieczorem dotarła do nas wiadomość o Jego śmierci.
29.03.2023. / Paweł Śpiewak – Rozczarowanie
W ostatniej „Polityce” (28.03.), w dziale krajowym, ukazał się napisany mniej więcej miesiąc temu tekst prof. Pawła Śpiewaka. Byłem świadkiem Jego pracy nad nim. Paweł przywiązywał do niego dużą wagę. Początkowo nosił tytuł „Rozczarowanie”. Był trochę obszerniejszy, bardziej osobisty i szczegółowy, z przykładami i personaliami. Zdradzam tę kuchnię, bo ma ona znaczenie. Wiele z nas ma wielkie poczucie rozczarowania, smutku czy rozgoryczenia przechodzącego niekiedy w stan wskazujący na depresję, bo na naszych oczach rozgrywają się bardzo złe scenariusze, dotykają nas osobiście a my czujemy się bezbronni, w sytuacji bez wyjścia. Rozczarowani – to mało powiedzieć.
Co by o tym nie mówić, część winy za to ponosimy i my. Zbiorowo – środowiskowo, zawodowo i politycznie, ale też Każda i Każdy z nas indywidualnie. W rodzinie, szkole, pracy, w relacjach z sąsiadami. Jedni są tego bardziej świadomi, inni mniej. Byliśmy bliżej lub dalej ale wszyscy zbiorowo pozwoliliśmy, by nasze nadzieje z wiosny 1989 roku po trzydziestu paru latach aktywności przyniosły aż tak ponury efekt. Tego nie zrobili jacyś mityczni „oni”. Myśmy to współtworzyli, przyzwalali, wybierali. O tym Paweł nie pisze, ale powinniśmy być tego świadomi.
Oczywiście, na tym etapie świat i życie się nie kończą. Przyszłość jest przed nami i nic się nie zmieniło – ciągle zależna jest od nas – naszego myślenia, pracy i postawy. Wielkim walorem tekstu Pawła jest nazwanie rzeczy po imieniu. Przechodzi w tym szkicu od osobistych doświadczeń, analizy zjawisk do rzeczywistego obrazu – bardzo ważnej dla naszej przyszłości syntezy – opisu stanu państwa i dysfunkcji systemu.
Zapraszam do lektury:
Paweł Śpiewak – Polityka od kulis. Partie są mało warte, czy my ich naprawdę potrzebujemy?
Od polityki trzymałem się przez lata na dystans, ale mimo to zanurzyłem się w niej na dwa lata – na szczęście tylko dwa – zasiadając w okrągłej sali sejmowej, i czułem, z powodu stałej i mocnej klimatyzacji, wszechogarniający chłód. Chłód szedł z wywietrzników, ale i od towarzystwa.
Posadzono mnie z boku. Obok posłanki z kręgów bankierskich, Janusza Palikota z kręgu milionerów i pewnego bardzo zamożnego góralskiego przedsiębiorcy, który przeniósł się do partii rządzącej i został ministrem. Na pewno nie należałem do klasy milionerów. Nikogo w zasadzie nie znałem i nie byłem pewien, czy chcę bliżej poznawać. Kilka osób polubiłem, ale nic z tego nie wynikało. Zresztą na pierwszym jesiennym wyjeździe nad jezioro Como do willi chadeków, niegdyś willi Konrada Adenauera, usłyszałem dobrą radę od doświadczonego niemieckiego parlamentarzysty: proszę pamiętać, nie ma co się obawiać posłów z obozu przeciwnego, najbardziej niebezpieczni są koledzy z własnego klubu. Oni będą na pana donosić do swoich szefów i chętnie zaszkodzą.
Nie warto pisać o starciach w klubie, było ich nie tak dużo i zwykle dotyczyły personaliów, a wtedy najpoważniejsze wywoływała obecność Jana Marii Rokity; nikt go specjalnie nie lubił, choć mógł być ceniony za talenty umysłowe. Wystawiono go na odstrzał, powierzając rolę negocjatora w rozmowach koalicyjnych z PiS, w które w PO nie wierzono. Trafił na „spalony”. Kiedyś Rokita żarliwie wykańczał Olechowskiego, teraz sam był chłopcem do bicia. Nie chodziło im o rzekomego winowajcę, ale o to, by zamanifestować wierność liderowi partii.
Tak wyglądała polityka od kulis, a ja do takiej polityki się nie nadaję. Jednak zobaczyłem, nie mogę tego zapomnieć, jak działa gęsta sieć koteryjnych układów, ambicje lokalnych liderów, lęk przed wodzem, i ideę ucha. Ucho i dostęp do ucha to był klucz do pozycji. Ucho powinno być symbolem władzy. Być w środku to dobra nauka, ale brak mi politycznych aspiracji i – co najgorsze – nie stwierdziłem w sobie libido dominandi, owego instynktu dominacji i bezwzględności, potrzebnego w każdej grze partyjnej. Wyszedłem z Sejmu z poczuciem rozczarowania sobą samym, co ja tam robiłem, a jeszcze bardziej rozczarowania politykami.
Partiokracja zamiast demokracji
Obserwacja życia politycznego nauczyła mnie, i to dość wcześnie, iż nasz system polityczny można od lat nazywać partiokracją. Kluczową rolę w rządzeniu odgrywają partyjne oligarchie najczęściej tożsame z władztwem nad instytucjami administracji publicznej oraz samorządowej, a także spółkami Skarbu Państwa (dwie są ulubione przez wszystkie rządy: KGHM i Orlen). Partie starają się swoimi ludźmi obsadzić wszystkie ważne stanowiska państwowe oraz kapitałowe, a podległe państwu, rodzi się warstwa nowych właścicieli państwa zależna od liderów partii, następuje wtórna prywatyzacja instytucji i marnotrawione są miliardy złotych. Kryteria merytoryczne w doborze kadr stopniowo są zastępowane czysto politycznymi. Widać to dziś we wszystkich obszarach życia, choćby w Lasach Państwowych będących lennem Solidarnej Polski.
Partiokracja zwykle oznacza też zastąpienie systemu liberalno-demokratycznego przez procedury większościowe. Większość ma rację, choćby jeżeli łamie konstytucję czy umowy międzynarodowe. To się nazywa wola zbiorowa czy wola narodu. Tak więc każda z partii tworzy swoje nomenklatury (podobnie jak w PZPR), a temu towarzyszy rozbudowany system zależności, zwany najlepiej klientelizmem czy neofeudalizmem (pojawiają się lenna partyjne będące w dyspozycji lokalnych baronów). Tak było za rządów SLD, tak do gigantycznych rozmiarów rozwinął się ten model rządzenia w czasach prawicy. Zagrożone lub wręcz zniszczone zostały instytucje równoważące władzę wykonawczą, jak sądy, prokuratury, Bank Centralny, Trybunał Konstytucyjny oraz znaczne obszary dotąd prywatnego obrotu gospodarczego, po części media publiczne. Zachowała pewną niezależność wobec centrum administracja samorządowa, choć mechanizmy partyjnej dominacji tam również się jawnie rozpleniły. Powstał szczególny rodzaj „kultury politycznej” opartej na partyjnych układach. Nie oznacza to, iż w partiach nie ma wielu ciekawych osób, krytycznych, zdolnych, ale ich cele i lojalności są zawsze partyjne.
Marnotrawstwo kadr jest od lat oszałamiające. Idea ekspertów czy fachowców jest poza tym piękna, ale zwykle mały z nich pożytek dla partii. Awans pośród własnych kadr partyjnych najczęściej prowadzi do obniżenia jakości polityki w każdym jej wymiarze. Widać to dobrze, kiedy analizuje się dzisiaj działanie wielu instytucji – od Ministerstwa Edukacji po MSZ. Tam arogancja najserdeczniej wita się z niekompetencją. Za czasów prawicy taka jest norma, ale – śmiem twierdzić – proces upartyjnienia państwa sięga już wczesnych lat 90., a po raz pierwszy zetknąłem się z nim w resorcie edukacji w 1993 r., gdy współkierował nim Kazimierz Marcinkiewicz, późniejszy premier. ZChN dostało posady i wywalono osoby niepartyjne. Za czasów premiera Millera było to już normą. Partia i administracja publiczna stały się jednym. Rozwalano służbę cywilną, a dobił ją ostatecznie PiS na początku swoich rządów. Korzyści z pełnienia funkcji państwowych przez partyjnych nominatów budziły i będą budzić najgorsze podejrzenia. Szczęśliwie UE wymusza pewne normy działania wielu urzędów, choć bywa z tym bardzo różnie. I tak na czele komisji konkursowych staje „nasz” człowiek i wie, jak słusznie pieniądze rozdysponować.
Jak zauważyłem, partie są niechętne społeczeństwu obywatelskiemu. Trochę jakby z nim konkurowały, ale i go unikały, udawały, iż takiego społeczeństwa wcale nie ma. PiS próbuje wręcz organizacje społeczne jakoś upaństwowić i kontrolować, trzymając na krótkiej smyczy dzięki finansów. choćby powołali Instytut Wolności – to dzieło Glińskiego – by wolności ograniczać. Większości w miarę niezależnych instytucji nie cierpią, jak choćby ZNP czy niezależnych związków zawodowych. choćby Solidarność, sprzyjająca tej władzy, zamilkła czy zanikła i nie ma już nic do powiedzenia.
Inne partie traktują NGO-sy z dystansem, trochę tak, jakby miały monopol wiedzy i nie chciały się dzielić wpływami i korzystać z wiedzy różnych grup, w tym wiedzy organizacji zawodowych. Wydaje się, iż swoimi oczekiwaniami i pomysłami niepotrzebnie niepokoją partyjnych funkcjonariuszy.
Partie mają strukturę oligarchiczną, liderzy kontrolują komunikację, finanse, od nich zależy, kto wejdzie na listy wyborcze, wyznaczają strategie działania. Tak pewnie musi być, tak się dzieje w wielu krajach, choć ma to coraz mniej wspólnego z ideą demokracji reprezentacyjnej. Bo kogo partie reprezentują, jeżeli należy do nich łącznie kilkadziesiąt tysięcy osób?
Wędrówka do świata głupoty
Czuję się zmęczony i, co najgorzej, bezsilny, słuchając wszechobecnej propagandy, bo zdaje się, iż nic poza propagandą nie ma już dostępu do głównych mediów. Oczywiście wolę tę antypisowską, ale każda z nich jest tak nudna, przewidywalna, role są rozdane i politycy, aktorzy kukiełkowi, odgrywają swoje role choćby bez zbędnych, nadmiernych emocji i bez przekonania. Życia w tym naprawdę niewiele. choćby generałowie, których uważniej słuchałem, chcąc zrozumieć wojnę w Ukrainie, popadli w jednostronność i monotonię. Meldują wyniki starć i nie potrafią powiedzieć nic, co przekracza aktualny stan konfliktu.
Prawicę popiera w zasadzie cały episkopat. choćby jeżeli się nią brzydzą, to i tak mają z tego aliansu same korzyści, od ideologicznych po majątkowe. Najgorsze, iż religia zamieniła się w ideologię o religijnych treściach, i to w wydaniu nacjonalistycznym oraz tradycjonalistycznym. Kończy się to upadkiem autorytetu kościelnych instytucji i księży. Nic dziwnego, iż w reakcji nastał czas agresywnego i głupawego ateizmu prezentowanego przez tzw. akademickich filozofów. pozostało ideologia pisowska autorstwa Legutki, Nowaka, Krasnodębskiego, Wildsteina i paru innych dziennikarzy czy publicystów z „Do Rzeczy” czy „w Sieci”. To truciciele polskich dusz, promujący szowinizm, nietolerancję i prostactwo nie tylko w słowach, ale w działaniu. Obudzili i usankcjonowali najprymitywniejsze odruchy.
Myślę o moim żydowskim koledze, młodym rabinie, którego ciężko pobito na ulicach Wrocławia, podskórny antysemityzm zyskał nową szansę i swobodę działania. Prokuratury umarzają większość rasistowskich spraw. Myślę o rodzinie półniemieckiej osiedlonej w Karkonoszach i wypchniętej z polskiej wsi przez rodzimych patriotów. Takich wydarzeń jest aż nadto. Zaczęło się od szczucia na imigrantów i poniżania syryjskich uchodźców. To jeden z najdrastyczniejszych objawów narodowej megalomanii.
Czuję się bezsilny, słuchając o kolejnych aferach, które już nie budzą głębszych emocji. Korupcja polityczna jest wszechpotężna. Scena publiczna oddala się od nas. Już choćby nie jest obca, wstrętna, zniechęcająca, ale po prostu pusta, żadna, w której tak bardzo nie chcę się rozpoznać. Skłania do bezradnej irytacji, rodzi przygnębienie. Na nic nie mamy wpływu. Uciekam od polityki lub jej lokalnej namiastki. Nie widzę powodu, by się jej przyglądać, bo tam nic nie ma poza koteriami. Żadnej refleksji, myśli, programów.
Wielu publicystów i polityków stawia tezę, iż żyjemy w państwie z kartonu, gdzie nie są zagwarantowane podstawowe prawa i interesy obywateli, i dotyczy to najbardziej szkolnictwa, opieki medycznej, ale też ochrony bezpieczeństwa obywateli. Najpoważniejszy kryzys dotknął systemu sprawiedliwości. Pisowcy w ramach upartyjnienia państwa próbują zaanektować sądy, wzięli we władanie prokuraturę. Swoją małość, cynizm i zmysł kradzieży w skali tragicznej ukazali w czasie pandemii. Zmarło ponad 200 tys. ludzi. Nie musiało tak się stać przy innym, opartym na szerszym konsensusie politycznym, mechanizmie podejmowania decyzji.
Wiem jedno, neoliberalizm w wersji lokalnej – ideologiczna podstawa III Rzeczpospolitej – ze swoją skrajnie uproszczoną wizją świata, prostym indywidualizmem, redukowaniem potrzeb ludzi do wymiaru ekonomicznego, z wiarą wyłącznie w moc kapitałów finansowych i dorobku materialnego, bardzo poważnie zagroził obszarom kultury, szkolnictwu i edukacji. Od lat nasi politycy, zdaje się, nie rozumieją, czym jest edukacja, kultura i zbiorowa pamięć. Oszczędza się na szkołach, nauczycielach, niechętnie i skąpo finansuje naukę oraz edukację wyższą. Liczby są dostępne w statystykach GUS. Warto je poważnie przeczytać i zadać sobie pytanie, jak kolejne pokolenia będą przygotowane do życia, pracy, twórczości i zachowań obywatelskich. Wydaje się, iż osuwamy się w świat głupoty, a ta jest śmiertelnie niebezpieczna, bo nieobliczalna.
Granice władztwa partii
Nie znam odpowiedzi na te kwestie ze strony opozycji. Nie szuka rad w środowiskach zajmujących się edukacją. Gardzi, jak sadzę, intelektualistami, pisarzami i naukowcami. Nie mówię tego bezpodstawnie. Oczywiście istnieją u nas żywe środowiska intelektualne, naukowe, są wybitni, najczęściej samotni pisarze, artyści, ale jak się dowiaduję, iż największy specjalista w dziedzinie historii chrześcijaństwa musi z własnych funduszy emeryta opłacać kolejną książkę, bierze mnie po prostu złość. Iluś pisarzy i naukowców żebrze o marne stypendia. Jestem wściekły, gdy widzę, jak kilka pozostało poważnych pism, ile instytucji kultury przejęto przez funkcjonariuszy władzy – od Żydowskiego Instytutu Historycznego po Zachętę. Czuję się rozczarowany polską kulturą demokratyczną, w której rolę wiodącą odgrywają instytucje autorytarne i niedemokratyczne: partie i Kościół katolicki. Obie traktują obywateli z jawnym poczuciem wyższości, tylko pouczają.
Powstaje oczywiście pytanie, czy nowy rząd po wyborach, zdając sobie sprawę z różnych form przejmowania państwowych instytucji przez formacje polityczne, jakoś uporządkuje relacje partie–administracja publiczna, partie–stanowiska w spółkach Skarbu Państwa. Nic o tym nie słyszałem. Wszelkie wystąpienia opozycji mające chyba charakter programowy są raczej wątłe i ogólnikowe. O partiokracji nic się nie mówi, a choćby eliminuje tych, którzy są niechętni dominacji partyjnych oligarchii. Oligarchii o potężnej, nieskrępowanej władzy, ale de facto znajdującej się poza wszelką kontrolą społeczną. Nie ma potrzeby kwestionowania roli partii w polityce. Trzeba tylko pilnie wskazać granice ich władztwa.
***
Paweł Śpiewak (ur. 1951 r.)– historyk idei, socjolog, doktor habilitowany nauk humanistycznych i profesor nadzwyczajny UW. Współzałożyciel podziemnego miesięcznika „Res Publica”. Wieloletni kierownik Zakładu Historii Myśli Społecznej w Instytucie Socjologii na UW. W latach 2005–07 poseł na Sejm (kandydował jako bezpartyjny z listy PO). Pomiędzy 2011 a 2020 r. dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego. Członek Kolegium Społecznego w Muzeum POLIN, publicysta i autor książek.
Polityka 14.2023 (3408) z dnia 28.03.2023; Ogląd i pogląd; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: „Partie mało warte”
foto: Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz