Afganistan oczami kobiety. Justyna Biernat opowiada o wyprawie do kraju rządzonego przez talibów

2 godzin temu
Zdjęcie: foto archiwum prywatne Justyny Biernat


Justyna Biernat pochodzi z Krotoszyna. Niedawno wróciła z podróży do Afganistanu, którą odbyła wraz ze swoim mężem. Był to już 80. kraj, który odwiedziła na własną rękę. Afganistan większość ludzi wciąż kojarzy się głównie z wojną. A jaki jest naprawdę? Zachęcamy do przeczytania relacji podróżniczki.

Z czym kojarzony jest Afganistan?

Większość ludzi powiedziałaby, iż z wojną. W końcu toczyła się ona tam przez 20 lat (2001-2021r.). No dobrze, ale jak jest teraz? Gdy od 4 lat nie ma wojny, a rządzą Talibowie? O tym przekonałam się na własnej skórze. Afganistan to mój 80 kraj, który odwiedziłam wraz z mężem na własną rękę, z plecakami i samodzielną organizacją lotów, noclegów i transportu lokalnego.

Jak dostaliśmy się do tego kraju?

Granicę przekraczaliśmy lądem z Tadżykistanu, ponieważ nie mieliśmy wizy do Afganistanu i chcieliśmy wyrobić ją na jedynej granicy, która to umożliwiała. Granica między Tadżykistanem a Afganistanem (Shir Khan Bandar) jest jedyną, na której wydawana jest wiza do Afganistanu na miejscu. Kiedy dojechaliśmy na granicę taksówką zbiorową z Duszanbe, około godziny 13:30 okazało się, iż musimy poczekać jeszcze godzinę na otwarcie granicy. Co ciekawe, jest to granica, która nie jest ciągle otwarta, jak w większości krajów.

Gdy już została otwarta, okazało się, iż musimy wsiąść do taksówki, aby dotrzeć do punktu kontrolnego, ponieważ nie można pokonywać jej pieszo. Za taksówkę zapłaciliśmy ok. 7 zł od osoby - kwota dotyczyła przejechania 500 metrów do punktu paszportowego po stronie Tadżykistanu. Po otrzymaniu pieczątki wyjazdowej, musieliśmy poczekać 10 minut na busa, który zabrał nas do punktu granicznego po stronie afgańskiej. Koszt również wyniósł ok. 7 zł za osobę - za kolejne 500 m.

Dotarliśmy na granicę. Talibowie "powitali" nas z karabinami przewieszonymi przez ramię - od tej chwili będzie to już codzienność w tym kraju.

Na granicy wyjaśniliśmy, iż chcemy wizę. Podeszliśmy do miejsca, gdzie są wydawane. Drzwi były zamknięte. Talib, zresztą bardzo sympatyczny, zadzwonił do wyżej postawionych ludzi, bo nie miał zielonego pojęcia - co z nami zrobić. To pokazuje jak mało ludzi wie o tym, iż na granicy można uzyskać wizę. Gdybyśmy mieli ją załatwioną wcześniej, moglibyśmy przejść bez problemu. Jednak wiza na tej granicy kosztuje „tylko” 83 dolary, a wiza w ambasadzie około 130 dolarów. My zresztą byliśmy w szoku, iż coś na granicy może być zamknięte. W końcu to granica i - według europejskiego myślenia - powinna być otwarta 24 godziny na dobę.

Okazało się jednak, iż w piątki biuro nie pracuje, ponieważ to dla muzułmanów taka nasza niedziela. Talib powiedział, iż możemy zostawić swoje paszporty na granicy i spać w hostelu niedaleko granicy, aby wrócić jutro rano po wizę. Mamy też inną opcję - wrócić do Tadżykistanu na noc i ponownie przekroczyć granicę rano.

Zostajemy w Afganistanie

Ostatecznie zdecydowaliśmy, iż zostaniemy w Afganistanie. Oficjalnie chodziliśmy po ziemi afgańskiej, ale praktycznie byliśmy tam "nielegalnie" - bo bez wizy. Taksówkarz zawiózł nas do hostelu jakieś 800 metrów od granicy. Jakież było nasze zaskoczenie, iż ten hostel choćby nie był taki zły, spodziewaliśmy się gorszych warunków. Koszt naszego noclegu to 20 dolarów, a przejazd do hostelu - 5 zł.

W hostelu nie byliśmy jedynymi turystami. Było tam 4 turystów, którzy również nie wiedzieli o tym, iż w piątki wizy nie są wydawane. Po rozpakowaniu się, postanowiliśmy wyjść i odwiedzić pobliskie miasteczko i przy okazji kupić jedzenie oraz wymienić trochę pieniędzy na afgańską walutę.

Przez cały pobyt w Afganistanie widziałam tylko jedną podróżującą kobietę

Wiedzieliśmy już, iż nie pobierzemy gotówki z bankomatów, ponieważ nie są akceptowane zagraniczne karty płatnicze. Byliśmy zatem ograniczeni do kwoty, jaką mieliśmy przy sobie, oraz do tej, którą mogliśmy otrzymać po przewalutowaniu.

Chodząc po mieście, mężczyźni i dzieci patrzyli na nas w dziwny sposób, jakby nigdy nie widzieli białej twarzy – takie odnieśliśmy wrażenie, choć wiedzieliśmy, iż turyści tam się pojawiają. Myślę, iż było to bardziej zdziwienie tym, iż widzą kobietę z zagranicy. Poza mną, przez cały pobyt w tym kraju, widziałam tylko jedną podróżującą kobietę. W przygranicznym miasteczku nie zobaczyliśmy żadnej lokalnej kobiety.

W pewnym momencie podbiegł do mojego męża chłopiec i pocałował go w rękę – nie wiedzieliśmy, co się dzieje, nigdy czegoś takiego nie doświadczyliśmy. Okazało się, iż chciał w ten sposób wymusić od nas pieniądze. Miejsce do wymiany waluty to tylko szklana skrzynka z pieniędzmi rozłożonymi w taki sposób, żeby każdy wiedział, iż tam można wymieniać walutę.

Nieoczekiwane problemy na granicy

Następnego dnia po godzinie 8 rano zjawiliśmy się na granicy. Wyjaśniliśmy, iż chcemy wizę i iż zostawiliśmy tutaj nasze paszporty. Talib miał kilka paszportów, ale naszych tam nie było. Pierwsza myśl: „No fajnie. Nie dosyć, iż zostaliśmy bez dokumentów, to jeszcze polskiej ambasady w Afganistanie nie ma”. Na szczęście, paszporty się znalazły, okazało się, iż były w innym budynku.

Mając już paszporty, poszliśmy wyrobić wizę. Na miejscu okazało się, iż jesteśmy pierwsi. Talib, który ochraniał budynek rozłożył nam dywan na ziemi, który spełnia funkcje poczekalni. Usiedliśmy.

Po kilkunastu minutach przyszedł podróżnik z Węgier. Okazało się, iż on czeka na wizę od czwartku, ponieważ wydawanie wiz odbywa się do godziny 13 w dni powszednie, a on przybył po tej godzinie i oto takim sposobem spędził dwie noce w tym samym hostelu, co my, czekając na wyrobienie wizy - bez odzieży na przebranie, ponieważ zostawił je w hostelu w Kunduzie, znajdującej się 60 km od granicy. Na granicę przyjechał przedłużyć wizę o kolejne 30 dni myśląc, iż załatwi to w kilka godzin, a został na 2 noce.

Przyjęliśmy taktykę, aby mówić to, co chcą usłyszeć

Najpierw na przesłuchanie poszedł Węgier, potem zawołali nas. Pytania były standardowe: po co przyjechaliśmy do Afganistanu, skąd się dowiedzieliśmy o tym kraju, czy jesteśmy małżeństwem, czy mamy dzieci, ile dni chcemy podróżować, gdy powiedzieliśmy, iż tydzień to się zapytali, dlaczego tak krótko. Rozmowa była spokojna i sympatyczna.

W pewnym momencie urzędnik powiedział do męża stanowczym tonem: „Szanuję Cię”. Mąż odpowiedział taktycznie: „Ja również Cię szanuję”. Nie wiedzieliśmy, o co mu chodzi, ale przyjęliśmy taktykę, aby mówić im, to co chcą usłyszeć.

W końcu mogliśmy przekroczyć granicę

Gdy przyszliśmy do poczekalni, okazało się, iż zebrało się jeszcze więcej podróżników. Ogólnie było 9 mężczyzn i ja - jedyna kobieta. Po ok. 3 godzinach czekania, musieliśmy pojechać taksówką zapłacić za wizę do banku, który był oddalony 2 km od granicy. No, ale żeby nie było, iż jest tak blisko to taksówkarz jechał okrężną drogą. Taksówka jest narzucona odgórnie i jest to naciąganie podróżników na kasę, koszt ok. 9 zł za osobę za 2 km.

Po 5 godzinach mogliśmy przekroczyć granicę już oficjalnie. Poszliśmy my oraz Węgier. Złapaliśmy taksówkę do miasta Kunduz. Koszt ok. 15zł za 60 km, co w porównaniu z 9 zł na 2 km na granicy pokazało jak bardzo nas „oskubali”, ale byliśmy tego świadomi i trudno było im odmówić tych kilku złotych, bo potencjalnie mogli nam jeszcze bardziej utrudnić otrzymanie wizy lub w ogóle jej nie dać.

Poland, Thailand?

W Kunduzie - w biurze pozwoleń - musieliśmy załatwić pieczątki do dalszego poruszania się po kraju. Pozwolenie w formie dokumentu zamieniono na pieczątkę w paszporcie, ale jak się później okazało, talibowie w kraju o tym nie wiedzieli i cały czas żądali od nas wersji papierowej.

Nikt im nic nie powiedział o tej zmianie formy i później oskarżali nas o podróżowanie bez pozwolenia, bo nie ogarniali tej pieczątki w paszporcie, która była nową formą pozwolenia. W biurze pozwoleń również były standardowe pytania, np. skąd jesteśmy? Odpowiedzieliśmy „Poland”, a oni na to „Thailand?”.

Węgier został w Kunduzie, a my pojechaliśmy na przystanek dzielonej taksówki do miasta Mazar-i Szarif. Na zapełnienie całej taksówki czekaliśmy około 1 godzinę.

Trasa przebiegała głównie przez piękne góry, ale niestety drogą szutrową. Na całym odcinku mieliśmy kilka punktów kontrolnych. Na jednym z nich Talib kompletnie nie wiedział, jak się wobec nas zachować i nie miał pojęcia, co z nami zrobić. Zapytał, czy może zrobić zdjęcie paszportu. Po czym zrobił i pojechaliśmy dalej. Do miasta przyjechaliśmy gdy było już ciemno. Aby zapłacić za taksówkę, musieliśmy wymienić gotówkę z waluty tadżykistańskiej na afgańską.

Jakie było nasze zdziwienie, gdy kurs był o wiele gorszy niż na granicy. Jak później się okazało, na granicy mieli najlepszy kurs, więc niestety byliśmy w plecy ok. 300 zł na wymianie. No cóż, w podróży zawsze są nieprzewidziane wydatki.

Miasto bez kobiet

Zapytaliśmy lokalsów o jakiś hotel. Na ulicach byli sami mężczyźni witający nas serdecznie. Zwracali się z pytaniami, czy czegoś potrzebujemy. Poprosiliśmy taksówkarza, aby nas zawiózł do hotelu, który mocno zachwalał. Niestety okazało się, iż nie zna do niego drogi… Musiał również pytać innych lokalsów.

Hotel rzeczywiście okazał się przyzwoity. Zostaliśmy. Rano na śniadaniu okazało się, iż w hotelu pozostało kilku innych turystów - głównie motocyklistów.

Po śniadaniu poszliśmy zwiedzać miasto. Okazało się, iż są w nim sami mężczyźni. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Na szczęście, czułam się tam jak gość - przyjaźnie witany i chętnie indagowany. Niestety większość tubylców nie potrafiła rozmawiać po angielsku.

Mit o afgańskich kobietach

Gdy poszliśmy zwiedzać targ, okazało się, iż są tam kobiety, które chodzą samodzielnie - wszystkie źródła informowały, iż kobiety mogą w tym kraju spacerować tylko w obecności mężczyzn. Nie miały zakrytych twarzy. Kobiety afgańskie kojarzone są z niebieskim strojem, zakryte od stóp do głów.

Nic bardziej mylnego. Jak się później okazało, kobiety chodzą tam ubrane kolorowo. Z odkrytymi twarzami. Mają choćby paskiem związane szaty w biodrach, eksponując swoją talię. Powszechnie przekazywana jest informacja, iż nie można tego robić - to kolejny mit. Jak się później dowiedzieliśmy, kobiety w niebieskich strojach (zakryte w całości) to kobiety pochodzenia Dari - to one są związane z talibami, natomiast kobiety Pasztunki chodzą luźniej ubrane.

Błękitny Meczet - główna atrakcja miasta

Następnego dnia postanowiliśmy pójść odwiedzić główną atrakcję tego miasta. W końcu po to tu przyjechaliśmy, a jest nim Błękitny Meczet (Rawze-i-Sharif). Chcieliśmy wejść głównym wejściem. Ochroniarz wyjaśnił, iż kobiety nie mogą wchodzić do meczetu. Nie ukrywam, iż byłam rozczarowana. Udało mi się jednak tam dostać. Bilet kosztował 5 dolarów. Meczet mogliśmy zwiedzić, ale tylko z zewnątrz. Do środka - jako wyznawcy innej religii - nie mogliśmy wejść.

W pewnym momencie podszedł do nas starszy mężczyzna. Niestety nie mówił po angielsku. Pokazał na nasz telefon, którym robiliśmy zdjęcia. Staraliśmy się wytłumaczyć, iż nie chcemy, aby robił nam zdjęcie. Po chwili jednak domyśliłam się, iż to on chciał, abyśmy zrobili mu zdjęcie. W tym mieście dało się odczuć serdeczność mieszkańców. Talibowie, których mijaliśmy, nie zwracali na nas uwagi. Gdy już zwiedziliśmy miasteczko wzdłuż i wszerz, nadszedł czas, aby pojechać do stolicy.

Podróż do stolicy Afganistanu

Następnego ranka wyruszyliśmy tuk-tukiem (rodzaj rikszy) do miejsca, skąd odjeżdżają autobusy oraz taksówki łączone do Kabulu. Zdecydowaliśmy się pojechać autobusem, ponieważ okazał się tańszy, a baliśmy się, iż zabraknie nam gotówki.

Wszędzie była informacja, iż trzeba się zaopatrzyć w gotówkę i jest to dziwne uczucie - nie móc korzystać z karty i ta myśl, iż może skończyć ci się gotówka i nic nie zrobisz….

Będąc już w Kabulu - z ciekawości - postanowiłam sprawdzić, czy mogę wypłacić gotówkę z bankomatu. Jaka była moja radość, gdy się okazało, iż można. Karta Revolut nas nie zawiodła. Byliśmy uratowani! Prowizja za wypłatę wyniosła co prawda aż 7%, ale kolejny mit o niemożności wypłaty gotówki w Afganistanie został obalony.

Autobus nie ruszy, dopóki nie będzie pełen

Na dworcu autobusowym byliśmy o 9:30. Zapytaliśmy o godzinę wyjazdu. Mieliśmy wystartować o 11:30. Zapłaciliśmy i czekaliśmy. Powiedziałam do męża: „mam nadzieję, iż nie będziemy czekać, aż zapełni się cały autobus”. A jednak. Okazało się, iż czekaliśmy, aż cały autobus się zapełni. Czekaliśmy 5 godzin.

Droga wiodła przez piękne góry oraz małe wioski. Nasz kierowca jechał bardzo szybko, ale ostrożnie. Najgorszy odcinek był, gdy jechaliśmy w górę na wąskiej drodze. Tuż za oknem była przepaść, a kierowca jechał zygzakiem w ciemnościach tak szybko, iż bałam się, iż wpadniemy w przepaść. Była to najbardziej niebezpieczna trasa, jaką kiedykolwiek jechałam.

Do Kabulu dotarliśmy po 3 w nocy. Już od pierwszych chwil czuć było gęsty klimat, jaki panuje w tym mieście.

Nie z nami te numery

Na stacji autobusowej stały namioty uchodźców lub bezdomnych. Ludzie spali na ziemi. Szukaliśmy taksówki, która zawiezie nas do naszego hotelu. Mężczyzna, który znał angielski, pomógł nam się dogadać z przypadkowym kierowcą. Uzgodniliśmy kwotę 200 afgani (ok. 10,60 zł).

Gdy wsiedliśmy do auta, kierowca nie miał pojęcia, gdzie nas zawieźć, choć pierwotnie twierdził, iż wie, gdzie jechać. Zatrzymał się po 500 m, zapytał przypadkowego mężczyznę, gdzie ma jechać i powiedział, iż zawiezie nas za 500 afgani. Byliśmy umówieni na 200, więc tyle ostatecznie mu daliśmy, choć robił aferę, iż go oszukaliśmy. Nie z nami te numery.

Wywoływanie poczucia winy jest powszechne u różnych sprzedawców w podróży i jesteśmy na to odporni.

Drzwi do hotelu otworzył ochroniarz z karabinem w ręku

Nasz hotel był obok ambasady Iranu. Jako, iż Izrael oraz Iran są w stanie wojny, Ryzyko zamachu na ambasadę było wysokie. Stąd wokół placówki było dużo Talibów z karabinami. Drzwi do naszego hotelu były opancerzone. Otworzył nam je ochroniarz z karabinem. Przez nasze głowy przebiegła myśl, czy dobry nocleg wybraliśmy.

Codzienność pod czujnym okiem talibów

W hotelu nie było tej nocy prądu, co jeszcze bardziej demonizowało całą sytuację. Rano, po śniadaniu, poszliśmy na obchód miasta. Na każdym skrzyżowaniu stali talibowie. Zdarzało się, iż prosili o pokazanie paszportu.

Udaliśmy się do parku, który znajduje się na wzniesieniu, chcieliśmy zobaczyć panoramę Kabulu. Na górę można było dostać się drogą asfaltową albo na skróty przez zieleń. Zdecydowaliśmy się pójść na skróty. Po drodze mijaliśmy zapory betonowe oraz betonowy schron bojowo-obserwacyjny, w mieście jest takich bardzo dużo i praktycznie na każdym punkcie kontrolnym.

Tajna restauracja w galerii handlowej

Kolejnym punktem, który chcieliśmy zobaczyć była galeria handlowa. Na najwyższym piętrze dostrzegliśmy ochroniarza. Zagadnęliśmy, gdzie są restauracje, a on otworzył nam przesuwne pancerne drzwi i zaprosił do ekskluzywnej „tajnej” restauracji. W środku stał kolejny ochroniarz z bronią, który otworzył kolejne drzwi. Weszliśmy, a tam restauracja w stylu europejskim, bez podziału na rodzinne strefy, czy oddzielne strefy dla mężczyzn.

Dania były dla nas w przystępnej cenie - od 20 zł do 50 zł, ale to miejsce tylko dla bardzo bogatych mieszkańców tego kraju. Jako, iż nie jem mięsa od 7 lat, zapytałam o dania wegetariańskie. Kelner odpowiedział, iż mają... kurczaka. Zdedydowaliśmy się wyjść. Nie ma sensu nic tłumaczyć.

Wybraliśmy street food. W Afganistanie jest najtańszy street food, z jakim się dotychczas spotkałam. Za jeden posiłek, czyli dużą kanapkę z falafelem oraz z warzywami zapłaciłam 0,53 zł, za zupę z ciecierzycy podobnie.

Kontrola w drodze na targ

Następnego dnia postanowiliśmy odwiedzić Bird Market. Chcieliśmy iść najkrótszą drogą, więc wybraliśmy trasę obok ambasady irańskiej, ale z drugiej strony od naszego hotelu. Droga była zamknięta i ochraniana przez Talibów. Widzieliśmy, iż można przejść, ale trzeba było pokonać punkt kontrolny. Mąż wszedł do innej budki na przegląd, a ja weszłam do budki dla kobiet. Przeszukano mi plecak oraz miałam rewizję osobistą. Rewizji kobiet zawsze dokonywały kobiety. Po kontroli zobaczyliśmy wojskowy samochód. Jak z filmów wojennych. Postanowiłam zrobić zdjęcie - i wtedy się zaczęło...

Kłopotliwe zdjęcie

Natychmiast podbiegł do nas policjant. Talibem nie można go było nazwać, nie miał charakterystycznej brody i był ubrany w mundur. Powiedział, żebym pokazała telefon, a ja do niego, iż mogę skasować - chciałam, aby się odczepił. On jednak zabrał mi telefon i poszedł z nim do przełożonego. Powiedziałam do męża, iż ja tu zostanę, a on niech idzie po telefon. Pomyślałam sobie: „oby mi wszystkich zdjęć nie skasował, w końcu od ponad dobrego miesiąca byliśmy w podróży po kilku krajach, a ja nie miałam kopii”. Bałam się o moje zdjęcia.

Na szczęście okazało się, iż przełożony miał to gdzieś, iż zrobiłam to zdjęcie.

Kolejny mit obalony

Po perturbacjach, dotarliśmy na Bird Market. Okazał się być bardzo duży, można tam kupić wszystko za grosze. Moją uwagę zwróciło jak talib niszczy stanowisko pracy jednemu mężczyźnie, który tam sprzedawał. Pomyślałam: „jakie to musi być przykre życie jak ktoś tak cię traktuje”.

Kiedy spacerowaliśmy po targu, lokalsi witali nas serdecznie. Prosili, aby zrobić im zdjęcie z moim mężem. Widząc to talib, zrugał jednego z mężczyzn mówiąc, iż ma się zabrać za pracę - tak, to ten sam, który zniszczył komuś miejsce pracy. Zrobiło się nieprzyjemnie, więc czym prędzej poszliśmy dalej. Szukaliśmy czegoś do jedzenia oraz picia. Zauważyliśmy, iż dwie kobiety sprzedają soki. Kupiliśmy po szklance soku z czereśni - zdarza się, iż kobiety również pracują w Afganistanie. Kolejny mit obalony.

Zanim opuściliśmy targ, kupiłam jeszcze lokalny strój za... jedyne 23 zł. Kolejny punkt naszego zwiedzania to znajdujący się nieopodal fort Qala-i-Shahrara. Gdy weszliśmy na samą górę, zobaczyliśmy 5 Talibów zmierzających w naszą stronę. Niestety, chcieli nasze paszporty. Pokazałam zdjęcie paszportu w telefonie. Niestety, chcieli papierowy dokument z pozwoleniami. Nie dali nam więc pozwolenia na zwiedzanie.

To może być pierwszy i zarazem ostatni cukierek w życiu

Kolejne dni spędzaliśmy na zwiedzaniu Kabulu. Miałam zawsze w plecaku cukierki Halls. Gdy widziałam dzieci, które chodzą po ulicy i zbierają butelki plastikowe - w taki sposób małe dzieci zarabiają tutaj na jedzenie - częstowałam je. Dla mnie to tylko cukierek, dla tych dzieci to może być ich pierwszy i ostatni Halls w życiu.

Nie jestem zwolennikiem rozdawania prezentów w podróży, ale widziałam jak te dzieci jadały resztki ze stołu w restauracji, albo sytuacja z puszką, którą mój mąż wyrzucił, a chłopak ją podniósł i chciał dopić. Naprawdę powinniśmy się cieszyć z tego, w jakim kraju się urodziliśmy.

Naszą przygodę z Afganistanem kończymy na lotnisku

Czas pożegnać Afganistan. Dotarliśmy na lotnisko. Zwykle taksówką podjeżdża się pod terminal, z którego odlatujemy. Ale to przecież Kabul i nie ma czegoś takiego jak terminal odlotów.

Główna droga do lotniska jest zamknięta i kontrolowana przez talibów. Skierowano nas do punktu kontrolnego, tam wrzuciliśmy nasze rzeczy na taśmę. Zdziwiliśmy się, bo większość ludzi nie miało ze sobą żadnego bagażu. Kilka metrów dalej kolejna kontrola. Tym razem musieliśmy się rozdzielić. Ja szłam tam, gdzie kobiety.

Lotnisko w Kabulu - chaos i siedem kontroli

Kontrolę przeszłam szybko, bo tylko ja mam bagaż. Reszta kobiet była bez bagażu. Budynek, do którego weszliśmy wyglądał dziwnie - kilka sklepów z kwiatami, jakieś jedzenie, kantor, brak bankomatu i wyświetlanej listy lotów. Kolejna kontrola. Tym razem z paszportem, jak się później okazało, łącznie przeszliśmy 7 kontroli.

Tłumy, które szły na lotnisko bez bagażu to były osoby, które przyszły przywitać członków rodzin, którzy przylatywali prawdopodobnie z pieniędzmi. Było widać, iż witani są jak bogacze. Wyszliśmy z budynku, a tam chaos. W końcu, po licznych kontrolach paszportowych, dotarliśmy do bramek odlotu.

Jaki jest naprawdę Afganistan?

Afganistam to kraj, który może zaskoczyć. Wbrew powszechnym opiniom, okazuje się miejscem dość bezpiecznym, pełnym życzliwych ludzi, otwartych i spragnionych kontaktu z turystami. Obraz kobiet, jaki często znamy z mediów, bywa mocno uproszczony. Spotykałam tam uśmiechnięte, pogodnie nastawione kobiety, które - mimo wszechobecnej biedy - potrafiły emanować radością. Bez wątpienia Afganistan jest jednak krajem, w którym dominującą rolę odgrywają mężczyźni.

Idź do oryginalnego materiału