AURELIA. Ostatni moment, żeby się obudzić

59 minut temu

Nie potrafię określić stanu, w którym człowiek siedzi w kuchni o trzeciej nad ranem, trzymając w rękach telefon z nagraniami swojego dziecka. Nie dlatego, iż chce je obejrzeć, ale dlatego, iż musi sobie przypomnieć, iż to wszystko dzieje się naprawdę. Że to nie jest sen. Że to nie jest panika. Że to nie jest wyobraźnia.

Czteroletnia dziewczynka pokazuje intymne ruchy, których nie powinna znać.
Napina się całym ciałem na sam dźwięk słów „powrót do Norwegii”. Odsuwa się gwałtownie od lalek o męskich twarzach, jakby w jej wnętrzu działał system alarmowy, który włącza syreny, mino iż nikt nie chce ich słyszeć.

I tego wszystkiego – od wielu miesięcy – nikt nie zatrzymał.

Matka Aurelii nie szuka współczucia. Pragnie jedynie, aby ktoś dostrzegł jej dziecko i wreszcie ich wysłuchał.
Kamila w Norwegii przeżyła rzeczy, o których albo milczy się w ogóle, albo mówi się szeptem. Widać, jak słowa grzęzną jej w gardle. Jak ciało pamięta to, czego ona nie jest w stanie wypowiedzieć do końca.

Kiedy opowiada o tamtym małżeństwie, o tamtych nocach, o tamtym strachu… widać, iż jedno doświadczenie pociąga za sobą drugie. I tego wszystkiego – od wielu miesięcy – nikt nie zatrzymał.

Najgorsze przyszło dopiero wtedy, gdzy zobaczyła, co zaczyna dziać się z jej córką. I nagle wszystkie lata milczenia straciły znaczenie. Nie da się milczeć, kiedy widzisz, iż twoje dziecko reaguje bólem, którego nie potrafi nazwać.

Mała dziewczynka między dwoma państwami

To choćby nie jest historia o prawie – to jest historia o zderzeniu dziecka z mechanizmem, który ruszył i nie zamierza się zatrzymać, choćby ktoś przed nim leżał na ziemi i błagał.

Norwegia poszukuje matki, która „uprowadziła” dziecko, a „wzorowy ojciec” nie może mieć z tego powodu kontaktu z córką. Polska, zakleszczona w procedurach Konwencji Haskiej, popchnęła sprawę dalej — bez możliwości zajrzenia głębiej. Albo bez chęci. I nagle powstało coś, czego nie da się opisać narzędziami prawnymi: czteroletnia dziewczynka przestała istnieć jako człowiek w tej historii.

Zostało tylko: państwo A, państwo B, procedura X, termin Y, decyzja Z.

Tylko nie ona.

Co ma zrobić matka, kiedy widzi, iż jej dziecko krzywi się na dźwięk imienia ojca?

Kamila uciekła z Norwegii, bo się bała. Nie tylko o siebie, o przede wszystkim o Aurelię. Uciekła z przerażenia, które rośnie w każdej kobiecie, gdy widzi zachowanie własnego dziecka i zaczyna łączyć fakty. Przez lata starała się stać niewidzialna, by tylko przetrwać. Kiedy zobaczyła, jak jej mała córka zaczyna pokazywać ruchy, gesty, napięcia, których nie powinno znać żadne czteroletnie dziecko – niewidzialność przestała być wyjściem.

Ból dorosłej można przeczekać. Bólu dziecka – nigdy

Nagraniom nie potrzeba narracji. One same mówią głośniej niż jakikolwiek komentarz. Na jednym z ujęć Aurelia pokazuje ręką miejsce, którego dotyczy jej relacja. Na innym mówi o „szybkim masowaniu”. Na kolejnym – odsuwa się tak gwałtownie, jakby to słowo miało moc prawdziwego bólu. Nikt jej tego nie podpowiada. Nikt nie składa tych scen w reżyserię filmową.

To cztery lata życia, które zmieściły się w kilku minutach surowego nagrania. To powinno wystarczyć, by każde postępowanie na chwilę się zatrzymało. Nie z litości – z rozsądku. Z tego, co w każdym dorosłym – niezależnie od państwa i procedury – powinno być instynktem. Bo dzieje się krzywda dziecku.

Jak daleko może posunąć się system, zanim przyzna, iż nie zauważył krzywdy dziecka?

Nie trzeba żadnych oskarżeń, by opisać to, co się wydarzyło.

Wystarczy chronologia:

  • matka zgłasza niepokojące zachowania dziecka;
  • nagrania trafiają do dokumentów;
  • w Norwegii nie zostają uwzględnione;
  • w Polsce nie mogą zostać przeanalizowane, bo tryb Konwencji Haskiej tego nie przewiduje;
  • decyzja o powrocie dziecka zapada szybciej, niż ktokolwiek obejrzał materiał z nagrań.

Nikt nie musi wskazywać winnych. Wystarczy spojrzeć na fakty. Ten system – dwa państwa, dwa porządki prawne – w praktyce zostawił czteroletnie dziecko same z tym, co nosi w sobie. A przecież każdy z tych systemów powstał po to, by dzieci chronić.

Gdzie jest granica, w której ktoś powie: dość?

W historii Kamili i Aurelii najgłośniejsze nie są słowa, a milczenie instytucji.

Milczenie tam, gdzie powinno paść pytanie: „Co dzieje się z tym dzieckiem?” Milczenie tam, gdzie powinno być: „Zatrzymajmy się, zanim będzie za późno”. Milczenie tam, gdzie każda matka krzyczy nie o zemstę, nie o prawa, a o jedno — o ratunek.

Aurelia nie ma narzędzi, by o siebie walczyć. Kamila ma ich niewiele, bo latami uczono ją, żeby milczała, nie stawiała oporu, nie podnosiła głosu. Teraz obie stoją na krawędzi, której nie stworzyła żadna ideologia, tylko ślepa procedura. A procedura nigdy nie przytuli dziecka. Nigdy nie zapyta: „boli cię coś?”. Nigdy nie spojrzy dziecku w oczy… To mogą zrobić tylko ludzie.

Jeśli nie zrobią tego teraz — to kiedy? jeżeli nie w tej sprawie — to, w jakiej? I jeżeli czteroletnie dziecko pokazujące gesty, których nie powinno znać, nie wystarcza, żeby zatrzymać dorosłych…

To, co jeszcze musi się wydarzyć?

Idź do oryginalnego materiału