Poza koncertami podczas Czochraj Bobra 2025 nie brakowało wydarzeń towarzyszących i szeregu atrakcji, a swoistego rodzaju wisienką na torcie był ślub festiwalowiczów! Jak zachęcali organizatorzy „to więcej niż koncerty – to święto muzyki niezależnej, pasji i buntu w najlepszym wydaniu, nie tylko dla fanów gatunku, ale i wszystkich, którzy cenią sobie żywą kulturę i autentyczne emocje”. A ludzie coraz częściej porównują imprezę, przez którą przewinęło się ponad 2000 osób, do wydarzeń legendarnych. To Przystanek Woodstock (dziś PolAndRock) i nowej odsłony kultowego „Jarocina”.
Przystanek Woodstock w Namysłowie?
– Towarzyszą nam te określenia już od jakiegoś czasu. Siłą rzeczy ciężko tych porównań uniknąć, aczkolwiek to samo wyszło. Ludzie zaczęli dostrzegać takie podobieństwo do Przystanku Woodstocku, bo mamy coś z tej atmosfery. U nas też jest dużo wydarzeń towarzyszących – analizuje jedna z organizatorek Żaneta Rusoń.
– Dla nas najważniejsze jednak jest, iż ludzie przyjeżdżają i czują się tutaj dobrze, a odwiedzają nas przedstawiciele różnych środowisk, w różnym wieku, o różnym statusie społecznym i ten festiwal ich łączy. Czują się tu dobrze i mają okazję żeby gdzieś, od tej codziennej rzeczywistości, troszkę się oderwać i spędzić jakoś inaczej czas. My mamy satysfakcję, bo wszystko wyszło tak, jak planowaliśmy. Wiem, iż dużo ludzi było pierwszy raz i na pewno wróci – uważa.
– Czochraj Bobra ma po prostu swój klimat i swoją fajną nazwę, którą wszyscy pozytywnie kojarzą i to jest najważniejsze. Na pewno z przyjemnością jeszcze raz tu przyjedziemy – nie krył Krzysztof Skiba z legendarnej grupy Big Cyc, która wystąpiła pierwszego dnia festiwalu.
Jak by nie było, punktem wyjścia imprezy oczywiście jest i była muzyka. Coś dla siebie znaleźć mogli miłośnicy punka, rocka, metalu, reggae, a choćby soundsystemów. Na scenie wystąpiły również takie tuzy szeroko pojętej muzyki gitarowej, jak Decapitated, Strachy Na Lachy, Tabu czy The Analogs.
Legendy „lubią to”
– Uwielbiamy grać na tego typu koncertach. To jest klasyczny festiwal rockowy i publiczność, która wie na co przychodzi. Na konkretne kapele, na konkretną muzykę, zna teksty i bawi się świetnie – przyznawał Krzysztof Skiba.
Jego zespół miał o tyle utrudnione zadanie, iż grał po światowej gwieździe, metalowym Decapitaded. – To jest zupełnie inna muzyka, inny styl, ale nie czuliśmy strachu. Bo to po nas ludzie się boją grać, my się nie boimy grać po nikim – tłumaczył z przymrużeniem oka.
– Towarzystwo mieszane, ale to dobrze. Różnorodność na festiwalu to ważna rzecz, bo dzięki temu nie gra 10 takich samych bandów – dodał.
Co ciekawe, artysta ma do Namysłowa bardzo duży sentyment. To stąd pochodzą jego dziadkowie ze strony ojca. I w dzieciństwie przyjeżdżał tutaj na wakacje.
– Jak rodzice jechali gdzieś na urlop, to mnie tu odstawiali – wspominał Krzysztof Skiba. – Pamiętam okolice ulicy Mickiewicza, tereny obok liceum, jako mały szkrab penetrowałem te miejsca. Teraz znajomi zaprosili mnie do jednej z tutejszych knajp, zjadłem smacznie, trochę pospacerowałem i było naprawdę super.
Można pozwiedzać miasto
Z zaproszenia na spacer po Namysłowie i jego zabytkach, i to z profesjonalnym przewodnikiem, mógł skorzystać także „zwykły festiwalowicz”. Poza zwiedzaniem Browaru Namysłów, razem z przedstawicielami miasta można było zajrzeć do Izby Techniki Młynarskiej, Izby Regionalnej czy też wejść na Bramę Krakowską, skąd rozpościera się piękna panorama na całą okolicę.
– Co roku widzieliśmy ludzi, którzy przechadzają się po tutejszych ulicach i stwierdziliśmy, iż fajnie by było im pokazać te miejsca, które są dla nas szczególnie ważne. Jako pracownicy Namysłowskiego Ośrodka Kultury mamy możliwość oprowadzania po niektórych obiektach, które są pod naszą opieką, tworzymy taki zalążek muzeum w którym jest wiele artefaktów dotyczących historii miasta. Z reguły zainteresowanie jest spore czyli można powiedzieć, iż udana inicjatywa – tłumaczyła Katarzyna Jaruszewicz-Kot z NOK-u.
– Warto też zobaczyć niepowtarzalny rynek, tereny zielone, które znajdują się niedaleko terenu koncertowego ze specjalną wieżą edukacyjną i ścieżką edukacyjną, gdzie można ujrzeć unikalne gatunki zwierząt i roślin. Taki wspólny organizm czyli miasto i zieleń naokoło, żeby natura tak ze współczesnością współgrała, spotyka się bardzo rzadko – zachęcał Arkadiusz Oleksak z Izby Regionalnej.
Ślub na festiwalu
Trudno wiec dziwić się, iż na pobliskiej wyspie bardzo dużą atrakcją był też otwarty koncert Zenka Kupatasy. Tym bardziej, iż w jego trakcie odbył się ślub, którego udzielił burmistrz Jacek Fior.
– Nie mogłam być osobiście, ale rozmawiałam z nim i mówił, iż dla niego to też było fantastyczne przeżycie. Zresztą, w tym roku dostaliśmy prośby od trzech par, które też chciały w ten sposób zawrzeć związek małżeński. Nie było jednak aż tylu możliwości. Dlatego daliśmy szansę pierwszej parze, która się zgłosiła. Nowożeńcy sami sobie wszystko załatwili, my tylko zgraliśmy to w czasie – wyjaśniała Żaneta Rusoń.
– Co interesujące w zeszłym roku podczas jednego z koncertów jakaś para się zaręczyła. Tak iż miłość kwitnie wokół i nasz Bóbr łączy ludzi – stwierdza.
To istotne tym bardziej, iż jeszcze parę lat temu bywało z tym różnie, ale dzisiaj sami namysłowianie, chcą aby ten festiwal był tutaj organizowany. Tak jak wspomniany Arkadiusz Oleksak, który jako zwykły mieszkaniec również bardzo się cieszy z tej imprezy.
– Same plusy. To są takie czasy, iż jednego nie ma bez drugiego, jedno napędza drugie i mam nadzieję, iż festiwal nigdy stąd nie zniknie. Tym bardziej, iż uczy ludzi wzajemnej tolerancji. Zawsze warto do nas przyjechać a szczególnie w okresie trwania festiwalu. To wesołe, ciche, spokojne miasteczko z dużą ilością zieleni i z dobrym piwem, które nigdzie indziej tak dobrze nie smakuje jak na tutejszym rynku – tłumaczył swój punkt widzenia.
Czochraj Bobra jak Przystanek Woodstock – sztafeta pokoleń
Marcin Małczak z Ciasnej pod Lublińcem przyjechał do Namysłowa już w środę popołudniu, czyli dzień przed startem imprezy. Wyjazd planował z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Tym bardziej, iż zabrał dziewięcioletnią córkę, która pokochała festiwal odkąd pojechała tam pierwszy raz.
– Od tego czasu gdy zbliża się termin Czochraj Bobra, nie daje mi spokoju, żebyśmy znowu przyjechali. Dla mnie to taki trochę „mały Woodstock”, na który jeżdżę od 30 lat praktycznie bez przerwy. Córki na razie tam nie zabiorę, bo to dość daleko, ale tu ma taką małą namiastkę. Miała swoje atrakcje, choćby koleżankę w jej wieku. Muzycznie też było bardzo dobrze. Mnie osobiście zależało na kapelach punkowych, starszych jak Sedes czy nowszych typu Stacja B. ale też posłuchałem skocznego reggae pod postacią Tabu. Ona z kolei bardzo lubi De Łindows czy Pull The Wire.
Sam jednak nie kryje, iż największym zaskoczeniem dla niego i zarazem chyba najlepszym koncertem był sobotni występ akustyczny w parku Zenka Kupatasy. Ten przy okazji zaślubin…
– Córka go uwielbia, namówiła mnie żebyśmy poszli i czuję się przekonany. Czyli można powiedzieć, iż teraz trochę rolę się odwracają i ona też mnie uczy słuchać fajnej muzyki – śmiał się pan Marcin z dumą.
















































***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania