Wigilia to czas spędzany najczęściej na wspólnej wieczerzy w rodzinnym gronie, śpiewane są kolędy, a o północy wielu uczestniczy w pasterce. Zwyczaje w poszczególnych częściach Polski znacząco różnią się od siebie. Na Kaszubach je się zupę brzadową, a Ślązacy zaczynają kolację od chleba. Jeden ze zwyczajów wigilijnych Podlasia głosi, iż przy stole powinna zasiadać parzysta liczba osób, a z kolei na Podhalu stawia się snopek zboża w kącie domu. Tak samo jak regionalne obyczaje, w naszej historii różne były także okoliczności spędzania świąt przez Polaków. Często nie były one łatwe.
Kolędy wśród syberyjskiej tajgi
Od kwietnia 1864 r. w Czerdyniu na Syberii przebywali polscy zesłańcy. Kolonia liczyła ok. czterdzieści osób. Tydzień przed świętami Bożego Narodzenia Polacy otrzymali wiadomość, iż na samą wigilię zostanie tam przywiezionych kolejnych stu zesłańców. Poruszona społeczność gwałtownie zajęła się przygotowaniami na przybycie współwięźniów. Wybranych zostało kilka większych mieszkań, które miały przyjąć wygnańców. Głównym miejscem, które przygotowano dla przybyszów na czas świąteczny był duży, żółty dom zwany kolonią. W jego wielkiej sali o czterech oknach miała się odbyć wigilijna wieczerza. Mieli na nią przyjść wszyscy ci, którzy nie mieli własnych kuchni i jednocześnie chcieli powitać pobratymców. Dzień wigilii był wyjątkowo mroźny, a zimą w Czerdyniu temperatura sięgała -35 stopni Celsjusza. Nowi zesłańcy przyjeżdżali etapami pod eskortą wojska, w więziennych ubraniach i z tobołkami w rękach. Wszyscy mieli twarze wybladłe, znękane podróżą i straszliwymi przeżyciami. Rozlokowywali się na podłodze w bocznych pokojach i rozgrzewali herbatą w oczekiwaniu na wigilijny posiłek. Ustawiono trzy stoły w głównej sali, pozostałe upchano w pokojach. Podczas jedzenia przygotowanych potraw każdy opowiadał skąd pochodzi i co mu się przydarzyło. Wiele osób opłakiwało tych, którzy zmarli w czasie podróży, wśród ofiar dużo było dzieci. Była to głównie zagrodowa szlachta z terenów dzisiejszej Litwy. Rosjanie podpalali Polakom domy, a następnie wyprowadzali z miejscowości i z oddali kazali oglądać dokonujące się dzieło zniszczenia. Uczestnicy wieczerzy wracali do domów koło północy. Dźwięczały im w uszach opowiadania, brzmiały śpiewy szlachcianek, które po skończonej wieczerzy ku pokrzepieniu serc raczyły zgromadzonych religijnymi i patriotycznymi pieśniami.
Pierwsze święta pod okupacją
Zima 1939 r. była trudna dla mieszkańców Polski. Po przegranej wojnie obronnej Polacy doskonale wiedzieli, iż okupanci będą okrutni i bezlitośni. Wiele rodzin straciło swoich bliskich i tylko jedna myśl działała pokrzepiająco. Było to oczekiwanie na ofensywę Francji i Anglii na zachodzie, która gwałtownie zakończyłaby wojnę. Na ulicach Warszawy widać było ślady oblężenia, a ludzie zaczynali uczyć się okupacyjnego życia. Rodzina Andrzeja Świętochowskiego, późniejszego żołnierza Kedywu i Powstańca Warszawskiego, tak jak inni mieszkańcy Warszawy, miała ogromne problemy ze zdobyciem żywności. Mając dopiero 13 lat, Andrzej próbował zarobić na jedzenie chwytając się różnych dorywczych prac. Jego ojciec dopiero wrócił do domu po wrześniowych walkach i nie był w stanie pracować. Z niespodziewaną pomocą kilka dni przed świętami przyszedł mieszkający poza Warszawą brat matki Andrzeja, który przyjechał z wozem pełnym prowiantu. Wzruszona rodzina podzieliła się otrzymaną żywnością ze znajomymi, którzy również w biedzie spędzali te święta. Pasterki odbywały się w poniedziałek 25 grudnia nad ranem ze względu na wprowadzoną przez Niemców godzinę policyjną. Podczas świąt Warszawa już wiedziała o aresztowaniu prezydenta miasta – Stanisława Starzyńskiego. niedługo miasto obiegła informacja, iż w nocy z 26 na 27 grudnia w podwarszawskim Wawrze Niemcy w odwecie za śmierć dwóch podoficerów niemieckich rozstrzelali 106 mężczyzn. Pierwszym okupacyjnym świętom towarzyszyła więc bardzo smutna i ponura aura.
Dwie kule w prezencie
Lucjan Deniziak ps. „Orzeł” był zwiadowcą i kurierem 2 szwadronu 6 Wileńskiej Brygady WiN. Pod koniec 1946 r. przyjechał do swojego rodzinnego domu w Wojtkowicach, aby spędzić święta z rodziną. 24 grudnia funkcjonariusze UB wtargnęli do domu Lucjana, aresztowali go i przewieźli do aresztu w Ciechanowcu. Wydał go zatrzymany wcześniej kolega z konspiracji, który poszedł na współpracę. Lucjan w czasie przesłuchania powiedział funkcjonariuszom, iż wskaże miejsce koło domu, gdzie ukrył broń. W czasie rewizji wykorzystał chwilę nieuwagi jedynego wartownika, który go pilnował, wywrócił go uderzeniem w bark i ze związanymi rękami rzucił się do ucieczki. W stronę Lucjana od razu posypały się kule. Funkcjonariusze trafili go dwukrotnie, jedna kula przeszła ciało na wylot, druga utkwiła w udzie. Mimo tego udało mu się uciec. Bliskiego wykrwawienia uratowali sąsiedzi, którzy udzielili mu pierwszej pomocy i ukryli. Następnie Lucjan trafił do wsi Dmoszki na północ od Ostrowi Mazowieckiej, gdzie w miejscowym majątku Narodowe Zjednoczenie Wojskowe miało swój szpital polowy. W odwecie za ucieczkę aresztowany i osadzony w Bielsku Podlaskim został ojciec Lucjana, a UB ograbiło rodzinę ze wszystkiego co tylko było w stanie (zabrano m.in. krowy, konia, czy pościel). Lucjan nie mógł już wrócić do domu. Kiedy tylko doszedł do siebie, w styczniu 1947 r. wstąpił do oddziału PAS NZW Ryszarda Sosnowskiego ps. „Wydra”.
Wigilia Wyklętych
Święta Bożego Narodzenia w 1946 r. chcieli spędzić w miarę możliwości normalnie także partyzanci Tadeusza Skrańskiego ps. „Jadzinek”. Było to niełatwe zadanie, ponieważ komunistyczny reżim za wszelką cenę chciał rozprawić się z podziemiem przed nadchodzącymi wyborami do Sejmu i ciągłymi obławami nękał partyzantów. Wigilia partyzancka odbyła się w małej wsi Średniówka, w powiecie biłgorajskim. Uczestniczyło w niej ponad 40 partyzantów z oddziału oraz delegacja miejscowych konspiratorów, m.in. ksiądz kapelan oraz komendant Obwodu Zamojskiego Zrzeszenia. Goście spoza oddziału zostali przewiezieni na miejsce zbiórki przez partyzantów, a po zakończeniu wigilii odwiezieni. Uczestnicy byli rozlokowani w kilku gospodarstwach. Całą noc wieś była otoczona posterunkami z uzbrojonymi wartownikami. Gdy nadeszła wieczerza, „Jadzinek” ustawił żołnierzy w dwuszeregu przed domem. Do zebranych wyszedł ksiądz, który podzielił się z nimi opłatkiem i życzył wytrwałości w walce, zwiastując rychłe zwycięstwo. Później w poszczególnych domach nastąpiło poświęcenie potraw i przystąpiono do spożywania. Odjazd oficjalnej delegacji gości nie zakończył wigilii. Wspólne świętowanie, śpiewanie pieśni religijnych, żywiołowe rozmowy przy wysokoprocentowym alkoholu trwały do samego rana. Partyzanci nieustannie narażeni na niebezpieczeństwo i żyjący w ciągłym stresie na chwilę zapomnieli o otaczającej ich strasznej rzeczywistości.
Betlejem w więzieniu
Antoni Sorichta był członkiem „Solidarności” oraz pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” przy Hucie „Batory” w Chorzowie. Oprócz tego wraz z żoną prowadził rodzinny dom dziecka. 16 grudnia 1981 r. został internowany. Święta Bożego Narodzenia spędził w Zakładzie Karnym w Zabrzu-Zaborzu. Internowani tkwili w zamknięciu wiedząc, iż ich rodziny choćby nie mają pojęcia, gdzie są i czy jeszcze żyją. Kilka dni przed 24 grudnia więźniowie własnoręcznie wykonali szopkę bożonarodzeniową. Antoni znalazł brzeszczot, a pozostali więźniowie wykorzystując rutynowe spacery, ukradkiem znaleźli w śmietniku styropian, watę i kartony. Dzięki zdolnościom artystycznym niektórych więźniów udało się stworzyć niemałą szopkę z bogatym krajobrazem i postaciami. Jednym ze współwięźniów był przewodnik po klasztorze na Jasnej Górze, który w wieczór wigilijny opowiadał pozostałym o początkach chrześcijaństwa. Antoni Sorichta szczęśliwie został zwolniony z internowania 23 stycznia 1982 r. za wstawiennictwem biskupa Herberta Bednorza.
Na przestrzeni setek lat historii Polski, Polakom przyszło spędzać święta w różnych, często dramatycznych okolicznościach. Mamy to szczęście, iż spędzamy je w czasie pokoju. O tym jak bardzo należy to doceniać, pokazuje nie tylko historia, ale i aktualna sytuacja na Ukrainie.