To jest informacja o filmie. jeżeli ktoś spodziewa się ofert sprzedaży opla, albo mojego tyłka z linkiem do Only Fans, to nie tutaj.
Choć przyznaję, czuje się nieco odsłonięty.
Ten film kroił się przez kilka lat. Dawid Gral, czyli reżyser, ze swoim kumplem gryzł glebę i pluł wiórami, żeby do tego projektu doprowadzić. Później kumpel wyjechał do Londynu, a Dawid walczył już sam. A jeszcze później pojawiła się producentka, Monika Raj, i ona dla odmiany pluła ogniem. Jak pokazała przyszłość – skutecznie. Zgodnie ze staropolskim przysłowiem: where the devil can’t go, he sends a woman.
Ja byłem konsekwentny. To znaczy konsekwentnie nie wierzyłem, iż ten film powstanie.
Dużo bardziej prawdopodobne było, iż jako pierwszy zostanie sfilmowany „Gwiazdor”. Którym parę osób z branży się zachwyciło, jako strasznie fabularną historią, gdzie są panie negocjowalnego afektu i rap, a choćby wyrazisty bohater główny. Piosenki już wybierano, umowa była gotowa i leżała do podpisu. To, iż sprawa się rypła, na nikim zdziwienia nie zrobiło. Ta branża, zwyczajnie rzecz biorąc, jest szalenie kapryśna. Tu jak jeden projekt na 10 wyjdzie do jest dużo.
Gdzieś tam z oddali słyszałem, jak zmieniają się w filmowym „Pokoleniu Ikea” odtwórcy głównych ról. Pierwotnie w roli Olgi widziana była Patrycja Volny, Czarnym niemal do końca miał być Piotr Stramowski.
A ja? Ja nie do końca wierzyłem, choćby jak był pierwszy klaps, latem ubiegłego roku.
A nagle jest. UPSSS. I co?
Odszczekuję: HAU, HAU, HAU!!!
Książkę „Pokolenie Ikea” z filmową okładką można sobie już zamawiać tutaj:
https://www.empik.com/pokolenie-ikea-piotr-c,p1361917358,ksiazka-p?
Oprócz samej powieści ma trochę dodatków, wywiady z aktorami, z reżyserem, oraz mój wstęp zamiast wstępu. jeżeli więc ktoś chce mieć Pokolenie nareszcie z ładną okładką, to polecam. A jak nie, to nie, przecież nikogo zmuszać nie będę.
Na film trzeba odrobinę poczekać, do 3 marca, kiedy to będzie oficjalna premiera kinowa. A tam już będą błyskotliwe dialogi, Warszawa pełna wysokościowców i szybkich uczuć, noce bez zobowiązań, a w nich piękne kobiety i cyniczni mężczyźni (a przynajmniej jeden cyniczny). A z tego, co o uszy mi się obiło, to i para fantastycznych cycków się znajdzie.
To znaczy, tak mi się wydaje, bo filmu to ja jeszcze nie widziałem.
Za to słyszałem jedną rzecz, która mnie napawa optymizmem. Że wiele osób na planie traktowało „Pokolenie Ikea” jako swoją wielką szansę. Czuli, iż robi się tutaj coś fajnego i niecodziennego. Włożyli więc w to, to co mieli: kawał serca, kawał pracy i mnóstwo pasji. Ja takie rzeczy mocno szanuję.
I jestem naprawdę pod wrażeniem obsady, która bardzo mi pochlebia. Jest Michalina Olszańska, która ma wszystko – jest piękna, zdolna, ale przede wszystkim płynnie potrafi przechodzić od czułości i romantyczności do bycia wcieloną diablicą. Czarnego zagra Bartosz Gelner, który moim zdaniem idealnie tutaj pasuje. Jest mroczny, jest zagadką, kobiety strasznie lubią naprawiać takich facetów. Jest też Majka Jeżowska, jest Paweł Małaszyński. Są fantastyczne kobiety w rolach drugoplanowych, jak Adrianna Izydorczyk, Dagmara Bryzek, Marta Bryła, itp, itd. Jestem przekonany, iż spora część z nich zrobi w przyszłości naprawdę dużą karierę. I gotów jestem postawić na to duży szmal. Bo większość konkurencji wciągają nosem.
Jak zwykle w takich momentach, będzie dużo jęczenia (jak to, PISF dofinansował taaaaki film? tak, dofinansował, z twoich podatków na dodatek). Połajanki to w końcu nasz sport narodowy. Ja już jestem przyzwyczajony. Mam swoją całą hejterską husarię, która towarzyszy mi wiernie od lat. Jak sobie z tym radzę? Cóż, choćby zupę pomidorową nie wszyscy lubią (ja dajmy na to nie bardzo), dawno się więc pogodziłem, iż część osób mnie nie lubi, nie trawi, czy nie ceni i generalnie vomituje.
Tu zacytuję dwie ludowe mądrości.
Jedną wpychała mi do głowy pani od niemieckiego (szpicrutą): „bądź zimny, bądź gorący – nigdy letni” (a tak w ogóle to Biblia. Księga Apokalipsy, ale o tym dowiedziałem się już później). I druga: „nigdy nie przejmuj się opiniami osób, których nie poprosiłbyś o radę”. I tym się właśnie kieruję i to innym polecam. Poza tym, moi hejterzy czytają mnie najczęściej, żeby mi powiedzieć jaki jestem do kitu. Do kin też więc pójdą. Taki ładny syndrom sztokholmski nam się zrobił.
Pytacie mnie, na ile książka pokrywa się z filmem?
Z pisaniem książek to jest tak, iż autor ma swoją historię przed oczami, a czytelnik swoją. A później przychodzi reżyser, który ma swoją wizję i aktorzy, którzy mają swoją. Magia wyobraźni. („Prawda czasu, prawda ekranu. Czy konie mnie słysząąąą?!”) Z tego przydługiego przykładu płynie taki wniosek, iż nie ma co porównywać jednego z drugim, bo książka i film to dwa odrębne byty. I pewnie teraz się pojawi liczne grono osób, które będą kochać film, a książkę niekoniecznie. Albo na odwrót. Ja to już w swoim życiu prywatnie wielokrotnie przerabiałem. Tak to działa, takie jest życie.
I wreszcie ostatnia kwestia: czy ta adaptacja nie jest za późno?
Widzicie koteczki, kiedy „Pokolenie Ikea” leżało w księgarniach, ludzie dziwili się, iż jest coś takiego jak randki przez Internet. Uważali, iż przesadzam, iż takiego świata nie ma. Nie ma hurtowego pośpiesznego seksu bez uczuć. Nie ma kobiet, które wejdą ci do łóżka na pierwszym spotkaniu, aby tylko nie być same.
Ale Pokolenie Ikea nie jest książką, jak się niektórym wydaje, o seksie. Jest książką o samotności. A tej samotności mamy teraz o wiele więcej niż dawnej. Tej desperacji również.
Z zakochiwaniem się nikt nie ma dzisiaj specjalnego problemu. Ludzie nieustająco się zakochują. W rzeczach. W cyckach. W złudzeniach na temat tej drugiej osoby. W złudzeniach na swój temat. W pozorach. Żyjemy w czasach, gdy ludzie stają się rekwizytami.
W pierwszym teaserze Pokolenia, który zapienił parę osób, główny bohater (czyli ja, he, he) tłumaczy, co to jest alfabet. „Idea jest prosta. Każda litera to imię jednej kobiety.”
Czyż nie jest to jednak traktowanie innych, jako rekwizytów, w drodze do swojej zajebistości? Gdzie liczy się tylko JA, JA, JA? A tymczasem mamy małżeństwa i związki bez treści – gdzie druga osoba jest tylko ozdobą. Czyż nie żyjemy w świecie, w którym wszyscy jesteśmy narcyzami? Ludźmi, którym nie udało się skonstruować autentycznej osobowości.
Wszystko jest na pokaz.
Czarny, mając wiele kobiet, nie ma tak naprawdę żadnej. Mając jedną obok siebie, nie potrafi po nią sięgnąć, do niej dotrzeć, ale i ona nie potrafi dotrzeć do niego. W telefonach zapisujemy swoje nadzieje na własne szczęście, albo, precyzyjniej rzecz biorąc, oczekujemy, iż nasze telefony i aplikacje tam zainstalowane do niego nas poprowadzą.
A miłość?
Z miłością to jest większy problem. Bo ona stała się całkiem nierealna. Nagle się okazuje, iż wszyscy chcą, aby przez 50 czy 60 lat związku była utrzymywana temperatura uczuć, jak w „Ryszardzie III” Szekspira. Ryszard morduje swojego brata i męża Lady Anny. Ona idzie w kondukcie żałobnym, on kondukt zatrzymuje. Coś tam do niej bąka, kręci, iż nie miał nic wspólnego. Lady Anna go wyzywa od szkarad. Im bardziej on się tłumaczy, tym ona czuje się szlachetniejsza. W pewnym momencie Ryszard macha ręką i mówi: tak, to ja kazałem ich zamordować. „Jam to zamordował, ale twoja piękność spowodowała mnie do tego. Zabij mnie”. A ona go nie zabija, tylko idzie z nim do łóżka. Ciężko to przebić, nieprawdaż?
Więc jestem przekonany, iż to zjawisko w “Pokoleniu Ikea” przeze mnie opisywane jest nie tylko aktualne. Jest właśnie jeszcze bardziej aktualne, niż wtedy.