W związku z COVID-19 kolejne europejskie kraje wprowadzają istotne ograniczenia. tymczasem w Polsce póki co nikt choćby o tym nie mówi. Skąd taka postawa? Czy minister zdrowia bardziej niż pandemii boi się społecznego buntu, który może wywołać ogłoszenie kolejnego lockdownu?
Komunikaty dotyczące tragicznych skutków pandemii zaczynają coraz intensywniej zajmować przestrzeń medialną. Powtarza się scenariusz sprzed roku, co jest o tyle oczywiste, iż temperatura powietrza spada, w z nią zwiększa się liczba infekcji i innych zachorowań dotykających społeczeństwo. Wzrasta więc także liczba przypadków zachorowań na COVID-19.
Przywódcy państw europejskich podejmują radykalne decyzje prowadzące do istotnego ograniczenia aktywności obywateli, jednocześnie starają się za wszelką cenę zmusić ich do szczepienia. Zupełnie tak, jakby przyjęcie dawki szczepionki, czy noszenie maseczek było cudownym remedium na chorobę wirusową… Przykłady Izraela czy Wielkiej Brytanii, gdzie odsetek osób zaszczepionych jest bardzo wysoki – jasno pokazują, iż tak nie jest.
Na Łotwie wprowadzono częściowy lockdown, godzinę policyjną i szereg drobniejszych, acz uciążliwych ograniczeń. Podobnie na Słowacji, gdzie dodatkowo nakazano noszenie maseczek w przestrzeni publicznej. W Czechach bez covidowego certyfikatu zaszczepienia nie wejdziemy do restauracji, kina czy pubu.
Tymczasem w Polsce żadnych tego rodzaju decyzji nie podjęto. Minister zdrowia wykazuje postawę wyjątkowo zachowawczą, choć jednocześnie informuje iż liczba przypadków COVID-19 wzrasta. Podobnie liczba hospitalizowanych dość gwałtownie wzrasta.
Dlaczego więc minister Adam Nidzielski nie wdraża istotnych obostrzeń? Otóż odpowiedź jest prosta – polskie społeczeństwo przestało w pełni poważnie traktować doniesienia na temat wirusa SARS CoV-2 jako śmiertelnie niebezpiecznego. Przez ostatni rok nauczyło się z nim współżyć i zdaje sobie już sprawę, iż wirus będzie towarzyszył nam być może przez wiele lat. A jeżeli nie ten, to inny.
Nie zmienią tego prześcigający się w straszeniu Polaków lekarze, którzy często w niemal wręcz komiczny sposób przedstawiają czarne scenariusze, widzą wszędzie śmiertelne przypadki i przepełnione chorymi oddziały szpitalne…. Faktycznie środowisko lekarzy bez wątpienia przoduje w budzeniu w społeczeństwie strachu.Zupełnie tak, jakby albo nie miało świadomości, albo nie chciało wiedzieć jak bardzo przewlekły stres wywoływany przez bezustanny strach destrukcyjnie wpływa na zdrowie. Znacznie bardziej niż najgroźniejszy choćby wirus!
Polacy, którzy się nie zaszczepili i tak już tego nie zrobią i tej sytuacji nie zmieni żaden nakaz, rozporządzenie czy ustawa. Minister zdrowia wydaje się mieć tego pełna świadomość, ma przecież dostęp do analiz społecznych, które na potrzeby rządu są regularnie sporządzane.
Jakiekolwiek „twarde” decyzje, ograniczenie funkcjonowania gospodarki i czy przymus szczepienia spotka się z tak silnym buntem społecznym, iż mógłby wręcz doprowadzić do zmiany władzy. A na to Zjednoczona Prawica nie może sobie pozwolić, zatem nie podejmuje i prawdopodobnie nie będzie podejmowała żadnych radykalnych decyzji. Co zresztą wydaje się w pełni zrozumiałe.