Duchowość jest bardzo istotną potrzebą człowieka. Dbanie o swój rozwój, wewnętrzne wzrastanie, poszukiwanie tożsamości i tym podobne. Do tego jeszcze pragnienie wyjaśniania sobie świata i jego genezy, znalezienie sensu życia i tego poczucia, iż dokądś się zmierza i choćby jeżeli człowiek umrze za kilka lat, coś go tam czeka… Niebo, Walhalla, Wyraj – cokolwiek. pozostało chyba najważniejszy aspekt potrzeby duchowej – pragnienie wiary w to, iż w tym całym… chaosie jest jakiś stwórca, który ma kontrolę nad tym, co się dzieje w jego świecie lub do którego można chociaż przyjść po pomoc, gdy ma dobry humor.
Ta potrzeba cały czas trwa i przez setki, ba, tysiące lat realizowana była w Polsce przez Kościół (w przeważającej mierze katolicki). Nie da się jednak ukryć, iż coraz bardziej dochodzą do głosu alternatywne formy duchowości i inne (zdecydowanie nienowe) sposoby poszukiwania odpowiedzi.
Widać to coraz bardziej w popkulturze i otaczającym nas świecie. Coraz więcej osób sięga po tarota w poszukiwaniu odpowiedzi na dręczące ich pytania. Rozglądając się po ludziach i ozdobach, jakie noszą na sobie, prócz krzyży coraz częściej znajduje się inne symbole: pentagramy, amulety (na przykład pentakl Wenus) czy runy (najczęściej na co dzień nosi się ochronne: algiz i gebo z alfabetu Futhark). Rośnie też popularność tak zwanych miejsc mocy. Przykładowo, w Krakowie można często spotkać ludzi tulących się do ściany w pobliżu dziedzińca (w miejscu nieistniejącego już kościoła św. Gereona). Według legend w tym miejscu znajduje się czakram wawelski / czakram Ziemi (nazywa się to inaczej w różnych źródłach), czyli kamień promieniujący niezwykle silną energią, którą obdziela osoby znajdujące się w pobliżu.
Zmiany te widoczne są także na rynku książki. Powstaje coraz więcej powieści i opowiadań z bogami słowiańskimi w tle. Bardzo dobrym przykładem jest tu seria „Kwiat paproci” autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk, która osadzona jest w Królestwie Polskim – rozwiniętym kraju podobnym do naszego, z jedną drobną acz kluczową różnicą – tam Mieszko I nie przyjął chrztu. To świat, w którym szeptuchy są pewnego rodzaju lekarkami pierwszego kontaktu, a ateiści zaprzeczają istnieniu Welesa, Swarożyca czy Mokosz.
Prawdziwy renesans przeżywa bestiariusz słowiański i nasza przedchrześcijańska mitologia; można choćby znaleźć bardzo ładne i konkretne opisy obrzędów związanych z sabatami i świętami rodzimowierczymi, z charakterystyką rytuałów i choćby przepisami na świąteczne potrawy. Takich powieści, zielników, atlasów ziół i podobnych lektur jest coraz więcej, a jak wiadomo – bez rosnącego popytu taka podaż nie miałaby żadnego sensu.
Zmiany zaczynają ukazywać się także w obyczajach. Coraz więcej osób świętuje Szczodre Gody, zainteresowaniem cieszy się Noc Kupały (jest już mniej „świętojańska”), a święcenie ognia w noc wielkanocną ma rosnącego w siłę, choć nie młodszego konkurenta – coraz chętniej nieci się święty ogień w Jare Święto przypadające w równonoc wiosenną.
Warto też zauważyć, iż w styczniu do rejestru kościołów i innych związków wyznaniowych został wpisany Związek Wyznaniowy Rodzimowierców Polskich Ród. Jest to już piąty związek wyznaniowy, kontynuujący religię Słowian (piąty w rejestrze, grup nieformalnych jest znacznie więcej). Według szacunków religioznawców w tej chwili może być około 10 000 rodzimowierców, a liczba ta stale się powiększa.
Skąd to zainteresowanie? Przyczyn pewnie jest wiele, ale trudno nie docenić tu „zasług” Kościoła katolickiego. Ogromne rozczarowanie nim sprawia, iż ludzie spragnieni duchowości szukają wiary i duchowej otuchy gdzie indziej. Dlaczego by więc nie „odkurzyć” tego, co skrywało się przez tysiąclecia wskutek ekspansji chrześcijaństwa?
Warunki społeczne, polityczne i prawne też są sprzyjające. Nie ma obaw przed Inkwizycją, nie grozi też spalenie na stosie za bycie innowiercą i cóż, można samemu sobie wybierać, co się czyta, myśli i jakim bogom składa się hołd. Za okadzanie mieszkania suszoną szałwią nie zostanie się oskarżonym o czary, za czytanie o Welesie żadna moralna policja czy rycerze jedynej słusznej wiary nie zrobią „wjazdu na chatę”. Straszenie diabłem za odstępstwo od wiary w obliczu licznych skandali w Kościele dawno straciło większość swej grozy. Tworzy się więc duża przestrzeń dla niechrześcijańskich nurtów, czy to wschodnich, pogańskich czy choćby wiccańskich.
Czy to oznacza rychły koniec Kościoła i świata, jaki znamy? Nie, oczywiście, iż nie. Przy odpowiednim podejściu Kościół może się wzmocnić, by próbować utrzymać i odbudować swoją wartość na coraz większym rynku idei. Jest przy tym nadzieja na pewne zmiany. Na to, iż kiedyś w dni świąteczne po parkach i wiejskich uliczkach będą przechadzać się ludzie wracający z kościoła i z chramu. Że malowanie jajek – symbol euforii z odradzającego się życia będzie powszechnie znane jako zwyczaj zapożyczony przez Kościół z pogańskich obchodów Jarego Święta. Że plastikowe choinki (zapewne obraza dla Mokosz) zrobią miejsce dla swoich starszych sióstr, podłaźniczek. Że zamiast grzechu i mąk piekielnych ludzie będą bali się odwracać po utopieniu marzanny. Że olimpijski panteon – maglowany przez nauczycieli w szkołach – przesunie się i zrobi miejsce dla naszych miejscowych bogów, nie mniej groźnych, fascynujących i swarnych. Jak będzie? Któż to wie…