Dać coś z siebie po śmierci jest po chrześcijańsku

12 godzin temu
6-letnia Rozalka z Lubelszczyzny od roku oczekuje na nowe serce w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Szpital dla dziewczynki i jej mamy, gdzie czekają na odpowiedniego dawcę, stał się drugim domem. A nieodłączna pompa zastąpiła Rozalce pracę serca. Jednak to mechaniczne wspomaganie krążenia jest terapią na jakiś czas. Liczy się każdy dzień, a oczekiwanie jest tak trudne.

Dać coś z siebie po śmierci

Na przeszczep serca w SCCS oprócz Rozalki czeka jeszcze jedno dziecko oraz 100 dorosłych. Na nowe płuca – 57 pacjentów, a na równoczesną transplantacje serca i płuc – 3 osoby.

– Natomiast w całej Polsce na nowe serce czeka 421 osób. W tym roku przeprowadzono 189 transplantacji, więc oczekujących na narząd jest zawsze więcej niż dawców – mówi Bogumiła Król ze SCCS w Zabrzu, reprezentująca Poltransplant, centralę koordynującą pracę ośrodków transplantacji w Polsce.

W sumie w całym kraju na nowe serce, płuca, nerki, czy wątrobę oczekuje 2 tysiące osób. Jednak najtrudniej przeszczepić narząd dzieciom. Bo z rodzicami, którzy przed chwilą stracili dziecko, rozmowa na temat transplantacji jest niezwykle trudna.

– Takich narządów od dawców poniżej 140 cm wzrostu jest 10, czasem 15 rocznie – dodaje Bogumiła Król. – A w Polsce czeka 25 dzieci na nowe serce. I zawsze wymiary antropometryczne muszą być podobne między dawcą a biorcą.

Jak się okazuje, podejście do transplantacji nie jest zależne od wieku i wykształcenia.

– I wiara zdaje się być bez znaczenia, bo przecież większość religii nie zabrania przeszczepów, ani bycia potencjalnym dawcą narządów – podkreśla Bogumiła Król. – Kościół katolicki wręcz popiera transplantację narządów, ratujących życie i zdrowie ludzi. Jan Paweł II pisał, iż oddawanie narządów po śmierci jest czynem szlachetnym i godnym pochwały.

Jednak dawców organów jest wciąż za mało, a transplantacja przedłuża życie człowieka średnio o 15 lat.

– W Polsce jest 350 ośrodków, gdzie są pobierane narządy do przeszczepów – mówi koordynatorka Poltransplantu z Zabrza. – Na tych oddziałach dawców narządów z wypadków, czy samobójstw jest statystycznie najmniej, niecałe 20 procent. Pozostałe to są tętniaki i krwotoki mózgowe.

Zgoda za życia to za mało

Jednym z tych 350 ośrodków, gdzie pobierane są narządy, jest Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii USK w Opolu. Co roku identyfikuje się tu około 20 potencjalnych dawców.

Do USK przyjeżdżają zespoły transplantacyjne z Wrocławia po nerki, ze Szczecina po wątrobę, a Zabrza po serce i płuca. Poltransplant tym centralnie koordynuje.

Chyba nie jest nadużyciem mówienie, iż na OAiIT w USK rodzi się życie.

– Tutaj życie powraca – prostuje lek. med. Maciej Marszalski, starszy asystent na oddziale OAiIT, koordynator ds. donacji. Od 10 lat koordynuje kwalifikacje potencjalnych dawców narządów w USK Opole oraz działania z Poltransplantem.

– Mamy obowiązek myśleć o pacjentach, których leczymy, ale też o tych, którzy oczekują na narządy – dodaje.

Niestety, w ostatnich latach narządy są coraz rzadziej przekazywane. Wpływ na to ma m.in. polityka. Kiedy w 2007 r. Zbigniew Ziobro powiedział bezpodstawnie o ordynatorze warszawskiej kliniki kardiologicznej, iż „ten pan już nikogo więcej nie zabije”, nastąpił dramatyczny spadek liczby dawców narządów.

– Przez kilka lat to trwało, zanim sytuacja wróciła do normy – przyznaje dr Marszalski.

– Potem zaufanie społeczne do transplantacji spadło po aferze w łódzkim pogotowiu, kiedy pacjenci umierali po podaniu im Pavulonu – dodaje Bogumiła Król z Zabrza.

Niewiedza, mity i powielanie fejkowych informacji w mediach społecznościowych na temat oddawania narządów robią swoje. Niewiedza ujawnia się wtedy, kiedy ludzie pytają lekarzy, czy ksiądz takich bez wątroby, czy nerek pochowa. W efekcie tej ignorancji wielu uważa, iż lepiej nie podpisywać zgody na przekazanie swoich organów po śmierci.

– Bo przy wypadku komunikacyjnym nie będą człowieka ratować, a skoncentrują się na tym, co mogą zabrać do przeszczepu – usłyszała autorka podczas zbierania materiałów do tego tekstu.

Zgoda za życia nie wystarczy

Tyle, iż wyrażona za życia zgoda na pobranie narządów po śmierci nie wystarczy.

– Taka deklaracja to tylko opinia, która pomaga w rozmowie z rodziną, iż ich krewny chciał oddać swoje narządy. Prawo nie przewiduje aktywnej zgody. Rozmowa z rodziną jest obowiązkiem i to bliscy przekazują wolę zmarłego – tłumaczy dr Marszalski.

Za życia można za to zadeklarować swój brak zgody na pobranie organów po śmierci i to jest prawnie wiążące.

W Poltransplancie istnieje Centralny Rejestr Sprzeciwów (CRS), gdzie można zgłosić taki brak zgody. Jednak ten rejestr jest prawie pusty, bo kilka osób wie o jego istnieniu.

– Nigdy się nie spotkałem ze sprzeciwem w CRS, a sprawdzamy to w przypadku każdego potencjalnego dawcy – podkreśla dr Marszalski. – W Polsce jest tak, iż każdy się zgadza na pobranie narządów, dopóki nie powie, iż się nie zgadza. Dlatego jeżeli nie ma sprzeciwu w CRS, dociekamy, czy zmarły za życia nie sprzeciwiał się w innej formie oddaniu narządów, czyli wyraził swoją wolę wobec ludzi, którzy to poświadczą.

– Niestety, w tej chwili mamy dużo więcej takich sytuacji niż w poprzednich latach, kiedy rodziny zgłaszają, iż ich bliski sprzeciwił się za życia pobraniu jego narządów – dodaje. – Trudno to wytłumaczyć. Może jest to związane z jakimś nieracjonalnym podejściem do transplantologii. Chociaż w innych aspektach medycyny tego nie obserwujemy. Moim zdaniem, za mało się mówi o transplantacji, transplantologii i oddawaniu narządów.

Musi być śmierć mózgu

Zanim dojdzie do pobrania narządów, jest szczegółowo opisana procedura, gdzie nie ma miejsca na nadużycia.

– Rozpoznanie śmierci mózgu jest jednoznaczne z tym, iż pacjent nie żyje – kontynuuje doktor Marszalski. – To musi być stuprocentowa pewność. To jest pierwszy krok do tego, żeby myśleć o donacji.

Procedura zakłada bardzo dokładną diagnozę. I nie stawia jej jeden lekarz, a przynajmniej dwóch specjalistów, najczęściej są to anestezjolog, neurolog bądź neurochirurg. I we wszystkich punktach muszą się zgadzać. Nie może być żadnych wątpliwości, żadnego zdania odmiennego.

– Ale żeby doszło do procedury kwalifikacji zmarłego jako dawcy, trzeba wykluczyć formalne przeciwwskazania, a jednym z nich brak zgody zmarłego wyrażonej za życia – wyjaśnia doktor Marszalski.

Inne przeciwwskazania to wiek dawcy.

– Umowna granica, kiedy pobranie serca od zmarłego staje się mniej prawdopodobne, to około 50 lat – tłumaczy. – jeżeli chodzi o nerki, to najstarszy dawca w naszym ośrodku miał 81 lat. Ale ta granica dawców, jeżeli chodzi o wiek, ciągle się przesuwa, a decyduje kondycja biologiczna zmarłego i wydolność konkretnych organów.

Następnie lekarz i koordynator rozmawiają z rodziną. Dla niej śmierć bliskiego to bardzo trudne chwile. I poruszanie tematu donacji i transplantacji bywa kolejną rzeczą, która dokłada się do tego ciężaru. Oczywiście, taka rozmowa nie może odbywać się przy łóżku zmarłego. Jest ona trudna nie tylko dla rodziny, ale i dla lekarzy.

– Słyszeliśmy już chyba wszystko, włącznie z tym, iż zarabiamy na narządach ludzkich. Na szczęście takie opinie są odosobnione. Tym bardziej, iż Kościół sprzyja idei transplantacji – mówi doktor Marszalski.

Zmarły nie jest własnością rodziny

Rodzina bardzo różnie odbiera to, kiedy się mówi o pobraniu narządów. I jeżeli to ich syn czy córka, to chcą, aby ich bliski był pochowany w całości. Bywa, iż nie wyobrażają sobie, iż ciało zmarłego mogłoby być pozbawione nerek, serca, płuc, wątroby. A prawo mówi, iż zmarły nie jest własnością rodziny. Bliscy mogą tylko przekazać wolę zmarłego. I nie zawsze lekarze mogą dotrzeć z takim przekazem do rodziny.

– Chcemy się dowiedzieć, czy pobierając narządy postąpimy zgodnie z sumieniem i wolą zmarłego – podkreśla dr Marszalski. – Pytamy najbliższych, czy mają jakieś informacje o woli zmarłego wyrażonej w przeszłości. Zgodnie z prawem, musimy mieć oświadczenie rodziny, iż byli świadkami sprzeciwu, żeby procedurę donacji zakończyć. Uświadamiamy, iż oni muszą takie oświadczenie podpisać.

W takich sytuacjach można mieć wątpliwości, czy zmarły za życia rzeczywiście wyraził sprzeciw.

– Dlatego jestem zwolennikiem zmiany uregulowań prawnych, na przykład w taki sposób, żeby zaraz przy odebraniu dowodu osobistego wyrazić swój stosunek do donacji – mówi doktor Marszalski.

Opinia wprost!

Powołuje się na przykład Hiszpanii, gdzie wyrażenie opinii musi być wprost.

– Tam musi być dowód na to, iż zmarły się zgadzał za życia, bo inaczej do pobrania nie dojdzie – wyjaśnia. – I wydawałoby się, iż to nie będzie sprzyjać donacji, a Hiszpanie mają 3,5 razy więcej przeszczepów na milion mieszkańców niż my. Zbyt wiele jest w naszym prawie niejasności, to, co mogło być łatwe, jest komplikowane.

Jak podkreśla, działania na rzecz transplantacji muszą być wspierane odgórnie. I tego nie załatwią akcje promocyjno-festynowe, a długotrwała zmiana świadomości.

– W przypadku dzieci sprawa wydaje się prostsza, opiekunowie prawni muszą wyrazić zgodę na pobranie – mówi doktor Marszalski. – Albo zgłaszają sprzeciw, podobnie, jak w przypadku dorosłych. Rozmowa z rodzicami jest tak różna, jak różni są rodzice.

To wszystko trwa, tymczasem liczy się każda minuta, bo im dłużej, tym większe prawdopodobieństwo, iż narządy przestaną być zdatne do tego, żeby pracować w innym organizmie.

– zwykle kwalifikacja i zrealizowana donacja narządów zamyka się nam w ciągu doby lub półtorej od stwierdzenia śmierci – wyjaśnia doktor Marszalski.

Zmarły pozostaje pacjentem

Marzena Brożek, pielęgniarka koordynatorka ds. transplantacji USK w Opolu, wkracza do akcji, kiedy lekarze mówią, iż wysunęli podejrzenie śmierci mózgu.

– Pojawiam się po dwóch seriach badań przeprowadzonych przez dwóch lekarzy, którzy wypełniają protokół. Oznacza to, iż pacjent zmarł – mówi Marzena Brożek.

Pielęgniarka o nieżyjącym mówi przez cały czas z szacunku „pacjent”, dopóki pozostaje pod jej opieką.

– Swojemu pacjentowi towarzyszę jeszcze w ostatniej drodze, na blok operacyjny. Żeby dopilnować wszystkiego, żeby pobranie narządów przebiegło bez problemów – mówi Marzena Brożek.

Wcześniej informuje też lekarzy, co jej pacjent dostawał za życia.

– Zanim pacjent zostanie dawcą, pozostaje pod opieką personelu intensywnej terapii, jest wentylowany, podaje się mu leki, jest karmiony. Staramy się, żeby te narządy utrzymać w optymalnym stanie, muszą być dokrwione i dotlenione. Ja zaczynam kompletować dokumentację, żeby zgłosić pacjenta do centrum Poltransplantu. Robimy badania: grupę krwi, na markery nowotworowe, wirusy i szereg innych, tj. wzrost, wagę, obwód klatki, itp. Te dają informacje ośrodkom transplantacyjnym, jak funkcjonują narządy potencjalnego dawcy. Wyniki i wszystkie dane wprowadzam do rejestru transplantacyjnego Poltransplantu, zgłaszając potencjalnego dawcę – opowiada pielęgniarka.

„Koncert życzeń”

A potem, jak mówi pielęgniarka, ośrodek przeprowadzający transplantację rozpoczyna „koncert życzeń”.

– Chodzi o konkretne badania, których życzą sobie ośrodki transplantacyjne: tomografia komputerowa, dodatkowe badania, jak koronorografia czy bronchoskopia – wylicza Marzena Brożek. – To dzieję się w nocy, bo łatwiej przygotować im biorcę narządu na rano. Wtedy też zespół wykonujący transplantację będzie wypoczęty. A kiedy wszystko jest już dograne, powiadamiam anestezjologa, instrumentariuszki, bo zespoły pobraniowe z tych ośrodków przyjeżdżają w pełnym składzie.

Każdy taki zespół w pierwszej kolejności sprawdza protokół śmierci i wpis w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów.

– To wygląda jak duża operacja, tylko z innymi przesłankami – mówi doktor Maciej Marszalski. – Otwierana jest klatka piersiowa, jama brzuszna, potem następuje weryfikacja narządów, czy nie doszło do żadnych zmian, które wymknęły się kontroli. Zatrzymywane jest, podtrzymywane dotychczas w sposób sztuczny dzięki leków krążenie w ciele zmarłego. Serce w krótkim czasie zatrzymuje swoją akcję. Wtedy pobierane są narządy najbardziej wrażliwe oraz te, które są potrzebne do transplantacji.

Te wrażliwe to serce, płuca i wątroba.

– Ale to trzustka jest najbardziej delikatna, dlatego tych przeszczepów robi się najmniej. Częściej przeszczepia się serce, płuca, wątrobę, a najczęściej nerki, które mają najwięcej czasu, żeby je wszczepić – kontynuuje doktor Marszalski.

Realizowane są też pobrania tkankowe, np. nie całe serce, ale tylko zastawki, rogówki, ścięgna, choćby skóra, a czasem i ręka.

– To wszystko odbywa się z szacunkiem do człowieka – podkreśla doktor Marszalski.

Ukłony dla wojskowych pilotów

Kiedy wiadomo już, iż jest odpowiedni dawca i biorca, trzeba to wszystko odpowiednio zgrać. Tym zajmuje się centralny Poltransplant.

Kiedy w jednym OIOM pobierany jest narząd, to w szpitalu przeszczepiającym potencjalny biorca leży już na stole operacyjnym. Albo jest przygotowywany do operacji, która rozpoczyna się w momencie, kiedy jest potwierdzenie z ośrodka pobierającego, iż to serce nadaje się do pobrania. Wtedy zaczyna się operacja i transplantacja.

– Do transportowania narządów najczęściej używamy samolotów. A od momentu pobrania do przeszczepienia mamy 4 godziny w przypadku serca oraz od siedmiu do ośmiu godzin w przypadku płuc. Korzystamy z lotnisk wojskowych i nisko tu kłaniamy się wojskowemu lotnictwu. I to jest testament prof. Religi, a potem porozumień tych dwóch resortów, zdrowia i MON. Wojsko już działa dla całej Polski. Policja pomaga nam w transporcie eskortować zespół pobierający. Bo czasem, żeby dojechać do lotniska wojskowego, trzeba pokonać 50 km, a po drodze korek… – mówi Bogumiła Król.

Z Opola do Zabrza SCCS organizowany jest transport samochodowy. Bywa, iż eskortowany przez służby mundurowe.

Zdarza się kilka razy w roku, iż osoby oczekującej na transplantację serca akurat nie ma w domu. I nie odpowiada na telefon.

– Wtedy proszę o pomoc policję w odnalezieniu naszego pacjenta – mówi koordynatorka Poltransplantu. – I zawsze gwałtownie zostają odnalezieni. My to mamy wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, żeby tylko organów do przeszczepu było więcej…

Idź do oryginalnego materiału