Przez ostatnie lata zobojętnieliśmy na obraz jarmarków organizowanych na Rynku Głównym i to, iż ich znakiem rozpoznawczym stały się paragony grozy. Ale także na to, iż stały się one wydarzeniem, o którym myśli się w kategorii “dla turystów”. Czy jednak musi tak być? O to zapytałem Michała Czerskiego z IMAGO Centrum Sztuki Ludowej, które zajmuje się między innymi organizacją targów lokalnego rzemiosła i rękodzieła. Odpowiedzi, których udziela, tłumacząc, dlaczego tak jest, irytują i przerażają. Ale pokazują też, co zmienić, by jarmarki zaczęły służyć krakowianom i pomagać miastu.
Dlaczego na jarmarku na krakowskim Rynku za kiełbaskę trzeba zapłacić 50-60 złotych, a cebulka do pierogów kosztuje osiem?
To naturalnie wynika z kilku czynników. Przede wszystkim na targach wielkanocnych lub bożonarodzeniowych, które są stricte komercyjne, mamy bardzo rozbudowaną ofertę gastronomiczną, której trzon stanowi pięć dużych grilli.
Konkurencja powinna sprzyjać niższym cenom.
Co do zasady tak, ale nie w sytuacji, gdy najbardziej newralgiczne punkty gastronomiczne należą do dwóch czy trzech wystawców, ich rodziny – na przykład ojca i syna. Oni mogą sobie wówczas pozwolić na zmowy, umawiając się co do cen sprzedawanych produktów. Mają w tym aspekcie wolną rękę. Tworzą się takie małe kartele i duopole. Istotny jest także fakt, iż oni to robią w sprytny sposób, sprzedając jedzenie na wagę. To oznacza, iż płaci się więcej niż mogłoby się wydawać na podstawie cennika.
Właśnie widziałem w ubiegłym tygodniu turystów, którzy kupili kiełbaskę, myśląc, iż zapłacą 18 złotych, a zapłacili ponad 50. Paragon oglądali z każdej strony.
Dokładnie. To nie jest do końca uczciwy zabieg. Ta sytuacja tylko dowodzi, iż cenniki nie są klarowne, więc konsumenta wprowadza się w błąd. On myśli, iż zapłaci 18 złotych, a płaci ponad 50.
Tam jest napisane, iż za 100 gramów…
Trzeba doczytać i zrozumieć. A jeszcze ogóreczek ekstra za ósemkę…
Tak.
I piętka chleba za piątkę.
Kolejną istotną kwestią są tutaj stawki, które wystawcy płacą organizatorom za to, iż mogą wziąć udział w wydarzeniu organizowanym na Rynku Głównym z tzw. ciężką gastronomią i sprzedawać te wszystkie kiełbasy, szaszłyki, golonki, karkówki oraz inne artykuły spożywcze. Koszty udziału są wysokie. A mogą być wysokie, bo kiedy mamy takich monopolistów…
“To przypadek podobny do Orlenu”
Monopolistów? Mówisz: kartel, monopol? Co masz na myśli? Ludzie tego nie wiedzą i wydaje mi się, iż jest powszechne przekonanie, iż to wszystko jest po prostu wynajmowane od miasta.
Tak. I płyta Rynku jest najmowana od miasta. Niemniej, największe przedsięwzięcia na Rynku Głównym – Jarmark Bożonarodzeniowy, Wielkanocny i Rzemiosła – organizują trzy mocno ze sobą powiązane podmioty.
Czyli miasto to komuś zleca?
Mamy zarządzenie prezydenta, w którym przedstawiony jest wykaz imprez stałych m.in. na terenach Rynku Głównego oraz Małego. Prezydent w zarządzeniu wyszczególniania, które jarmarki będzie organizowała Krakowska Kongregacja Kupiecka. Robi to wykorzystując swoje uprawnienia, które zapewnia mu ustawa o samorządzie gminnym, a także inne akty prawne. One pozwalają mu zarządzeniem kreować politykę miasta. I teraz Kongregacja Kupiecka na mocy tego zarządzenia i wewnętrznych procedur składa wniosek o organizację imprezy. Do tego wniosku musi złożyć różne załączniki, dokumenty, ale jest to formalność, którą w tym przypadku jest bardzo łatwo spełnić.
A gdyby ktoś inny chciał się zgłosić i zaoferować miastu lepsze warunki?
Urząd wówczas zasłoni się zarządzeniem prezydenta i powie, iż pierwszeństwo w organizowaniu Jarmarku Bożonarodzeniowego ma Krakowska Kongregacja Kupiecka. Przynajmniej w teorii, bo faktycznym organizatorem tego przedsięwzięcia jest firma Artim sp. z o.o. To ona wystawia faktury wystawcom, posiada infrastrukturę, odpowiada za program artystyczny, wszystkie najważniejsze kwestie techniczne, handlowe i kulturalne całego przedsięwzięcia.
Jak do organizacji wydarzenia jest wybierana firma Artim?
W taki sposób, iż zarząd firmy Artim i jej wspólnicy należą do Kongregacji Kupieckiej. Są w jej radzie. A na przykład Roman Zygfryd Gawrysiak, czyli przewodniczący rady nadzorczej Artimu, jest jej sekretarzem. Wcześniej był też wiceprezesem Kongregacji, więc sama Kongregacja jest ściśle powiązana z Artimem.
To podobny kazus do Orlenu, posiadającego różne spółki zależne, które bez niego nie funkcjonują. W ten sam sposób Artim jest powiązany z Kongregacją Kupiecką.
Czyli prezydent zleca Kongregacji, a Kongregacja zleca swoim członkom?
Tak.
Kto na tym zarabia?
Członkowie Kongregacji, Kongregacja i Artim.
“Miasto zarabia za mało”
A miasto?
Miasto też oczywiście. Głównie z wynajmu. Tylko moim zdaniem – szczególnie przy takiej imprezie jak Jarmark Bożonarodzeniowy, który trwa 39 dni i daje ogromne pole do komercjalizacji – zarabia za mało. Po prostu stawka za najem płyty jest taka sama za metr kwadratowy jak wtedy, kiedy są organizowane na przykład Międzynarodowe Targi Sztuki Ludowej, które mają na celu przede wszystkim promowanie rękodzieła, rzemiosła i lokalnych twórców. Tylko zobacz, iż tam jest mało gastronomii, natomiast na Jarmarku Bożonarodzeniowym większość stoisk jest gastronomią. To z niej organizatorzy pobierają największe pieniądze z czynszów od wystawców. Według moich szacunków miasto za taki okres 39 dni otrzymuje około 450-550 tysięcy złotych.
Około 10 tysięcy złotych dziennie?
Mniej więcej. W 2017 r. na ten temat pojawił się artykuł w Dzienniku Polskim i tam padły różne stawki, które już są oczywiście nieaktualne. Ale pozostało taka interesująca sytuacja, bo miasto często angażuje się w taki jarmark. Na przykład teraz na Jarmarku Wielkanocnym udostępniło dwa stoiska przedsiębiorcom z ulicy Kościuszki, którzy z powodu remontu nie mają za bardzo jak prowadzić swoich interesów.
Zacnie.
W oficjalnym komunikacje powiedziano, iż zrobiono to na prośbę prezydenta Kuliga i nagle partnerem wydarzenia zostały Wodociągi Miasta Krakowa S.A. I teraz mamy tak, iż na ogół – o ile dobrze się orientuję, jakie są tam postanowienia w umowach i wnioskach – o ile impreza jest współfinansowana ze środków miasta Krakowa, to stawki są niższe. Często w przypadku tych imprez tak bywało. W takich sytuacjach organizator może mniej płacić za najem płyty Rynku Głównego. W szczególności za powierzchnie niekomercyjne takie jak zaplecze techniczne, ciągi komunikacyjne, itp…
Wodociągi zostają partnerem imprezy i jej organizator płaci mniej?
Mniej więcej. o ile strona miejska partycypuje w imprezie, wtedy jest mniej. A pytanie też, czy Wodociągi nie partycypują w związku z tym w organizacji wydarzenia finansowo jako spółka miejska?
Bardzo dobre pytanie. Ale zostańmy jeszcze przy kasie. Miasto zarabia 400-500 tysięcy złotych. Ile trzeba zapłacić za jedno stanowisko na jarmarku?
Dwóch rękodzielników z jednej z krakowskich pracowni ceramicznych, z którymi współpracuję, przy okazji Targów Bożonarodzeniowych wysłało takie zapytanie. Napisali, iż chcieliby sprzedawać swoje kubki, patery, filiżanki ceramiczne. Zaproponowano im stawkę około 41 tysięcy złotych brutto za 39 dni udział.
Ile jest stanowisk?
około 85.
Czyli 10 wystarczy, by pokryć stawkę najmu dla miasta, a na 75 można zarabiać?
Można tak powiedzieć. Przy czym to była stawka dla rękodzielnika. Gastronomia płaci znacznie więcej. o ile ktoś, kto sprzedaje kożuchy, obrusy lub ceramikę, płaci około 1000 złotych brutto dziennie za stoisko, to ktoś z gastronomią będzie płacił 3-4 razy tyle.
O jakim ogólnym przychodzie z imprezy tutaj mówimy?
4-5 milionów złotych.
“Mają budżet, a nie inwestują”
Od ilu lat to działa w taki sposób?
Co najmniej od dwudziestu, odkąd Prezydentem jest pan Majchrowski. Ale wcześniej też to tak działało. Kongregacja i Artim są starsze niż rządy Pana Prezydenta.
Ale jakby organizatorem chciał być ktoś inny niż Artim, to jest w ogóle możliwe? Ktoś, kto będzie tańszy, zrobi lepiej albo bardziej podzieli się z miastem?
Oczywiście, iż by mogła. Ale na podstawie zarządzenia, prezydent zleca to Kongregacji Kupieckiej, która ma zrealizować imprezę, spełnić określone warunki i mnie więcej na tym kończy się zainteresowanie miasta. Organizacja tego przedsięwzięcia przez Kongregację mogłaby być zupełnie inna. Szczególnie, iż mamy teraz sytuację, w której przychody Jarmarków Bożonarodzeniowych i Wielkanocnych są tak duże, a program kulturalno-edukacyjny, czyli najważniejsza ich część, 20 lat nie był zmieniany. Targi powinny być wydarzeniami kulturalno-handlowymi, a nie tylko handlowymi. Powinny aktywizować i przyciągać mieszkańców do Starego Miasta, na Rynek Główny, żeby przynajmniej w jakiejś części przywrócić go mieszkańcom Krakowa. Powinny mieć atrakcyjną formułę dla współczesnego odbiorcy. Tymczasem jest zupełnie na odwrót. Mają duży budżet, by w to zainwestować, a nie inwestują.
Rozumiem, iż program jest finansowany z przychodów z jarmarku?
Tak, ale bywało też tak, iż poszczególne komórki Urzędu Miasta też się dokładały.
Miasto jeszcze się dokładało?
Tak. Dawało się pieniądze na program artystyczny i pomagało w jego organizacji.
“Wszystko w rodzinie Kongregacji”
A jak to się dzieje, iż jedna rodzina ma całą gastronomię?
Całą nie, ale tę część najważniejszą, grillową – tak.
Zapytam inaczej. Jak to się dzieje, iż tak dużo budek ma powiązania rodzinne?
To jest po prostu najprostsza forma optymalizowania i intensyfikowania zysków. Ale generalnie chodzi o to, żeby wszystko pozostawało w rodzinie Kongregacji Kupieckiej. Na przykład pan Jerzy Kotala, który jest wiceprezesem Kongregacji Kupieckiej, przez lata miał wyłączność na charakterystyczne beczki z grzańcem galicyjskim.
Kupcy dbają o kupców. Nie widzę w tym nic dziwnego.
Dbają. Tylko w taki sposób, który wpływa na stosunek ceny do jakości oferowanych produktów. Nie ma naturalnej konkurencji. Kiedy pozycje tak ważne na targach jak grzaniec galicyjski, grille, pajdy, oddaje się dwóm, trzem podmiotom, to one potem wiedzą, iż nie muszą się aż tak starać i zabiegać o konsumenta. Ten bowiem przyjdzie do jednej, drugiej, trzeciej chaty, a to wszystko i tak jest ich, więc nie obawiają się, czy ludzie będą u nich kupować.
Nie rozumiem jednej rzeczy. Kongregacja – przynajmniej moim zdaniem – płaci miastu niewiele, ale te budki nie są tanie. Oni tak drogo wynajmują je swoim ludziom?
Jeżeli wystawcy mają duopole na oscypki, pajdę lub grzane wino, to im się to i tak bardzo opłaca.
Fakt. W tym roku mały serek góralski jest za dziewięć złotych. A cebulka do pierogów za osiem podbiła sieć. Czyli to jest tak, iż wystawcy płacą dużo, ale także dużo zarabiają, bo mają monopol?
Tak.
Wciąż jednak po drodze od nich do miasta zostają gdzieś miliony złotych.
Tak.
Gdzie zostają? W Artimie?
W Artimie, w Kongregacji.
One są jednak przeznaczane na organizację? Różne koszty?
Oczywiście. Ponoszą koszty organizacji, które związane są z montażami i demontażami infrastruktury. Ochroną. Dekoracjami. Postawieniem sceny. Nagłośnieniem. Prądem. Śmieciami. Ale zakładam, tak szacuję, iż mają cztery-pięć milionów złotych przychodu brutto z takiej imprezy, więc choćby jak koszt na imprezie wyniesie z półtora miliona złotych, to wciąż zostaje potężna kwota.
“Targi są istotne dla wizerunku miasta”
Może ty ich krytykujesz po prostu dlatego, iż to jest w pewnym sensie konkurencja i chcesz po prostu zająć ich miejsce?
Krytykuję ich za brak społecznej odpowiedzialności biznesu. Za brak równowagi pomiędzy płaszczyzną kulturalną a handlową. Organizując targi w tak ważnej i prestiżowej przestrzeni, jaką jest Rynek Główny, który jest sercem i wizytówką naszego miasta, organizatorzy powinni kierować się etyką biznesu. Ich działania powinny uwzględniać potrzeby miasta, jego mieszkańców, wystawców oraz turystów, z poszanowaniem dla wszystkich uczestnika. Uważam, iż każdy z tych podmiotów powinien czuć się doceniony. Naturalnie, zarówno organizatorzy, jak i miasto oraz wystawcy, powinni osiągać zyski, ale na uczciwych, transparentnych i wolnorynkowych zasadach. Nie powinno to opierać się na praktykach monopolów, duopolów czy rożnego rodzajów układów, które szkodzą reputacji targów oraz odbijają się negatywnie na wizerunku miasta Krakowa. Targi stanowią istotny element w budowaniu polityki kulturalnej i turystycznej każdej turystycznej miejscowości.
Tymczasem te krakowskie nie mają na piedestale takich wartości, jakich bym sobie życzył. Te wartości nie przyświecają organizatorom. Takie w każdym razie odnoszę wrażenie.
To są ogólne deklaracje. Co mogłoby wyglądać inaczej w praktyce? Takiej dotykalnej dla mieszkańców?
Uważam, iż na pewno powinniśmy odchudzić płaszczyznę gastronomiczną. Nie powinno być aż tyle gastronomii na targach. Zwłaszcza, iż dookoła Rynku mamy pełno bardzo dobrych knajp, restauracji. Oferta już jest.
Może też zasada: jedna rodzina, jedna budka?
Można dodać. Ja tak robię. U mnie nie ma takich monopoli. Oczywiście, trzeba mówić, iż kupiectwo, branża handlowa, małe zakłady – takie, jak te, o których piszecie na Krowoderskiej – to są często rodzinne przedsięwzięcia. Nie ma w tym nic złego. Powiedziałbym choćby więcej, iż to jest dobre. Krakowskie targi, a zwłaszcza te najbardziej rozpoznawalne i największe, powinny pełnić rolę platformy, na której odzwierciedlają się najważniejsze wartości miasta – jego dziedzictwa kulturowego, bogactwa rękodzieła oraz różnorodności rzemiosła artystycznego. Targi powinny być miejscem, gdzie lokalni artyści i rzemieślnicy mają okazję zaprezentować swoje wyroby, tworząc unikalną atmosferę, która oddaje charakter miasta. To powinna być przestrzeń, gdzie spotyka się tradycja, historia i kreatywność Krakowa, gdzie każdy przedmiot ma swoją historię i głębszy sens. Tego w tym momencie tego nie ma.
Bogaty program artystyczny to warunek konieczny. Targi powinny mieć także wartość niematerialną. Nie pieniądze, a człowiek powinien być na pierwszym miejscu – jego pasje, dzieła i to, co on może przekazać dalej. Targi to też miejsca spotkań. Pełnią rolę inkubatorów społecznych. Wymieniamy tam poglądy, doświadczenia, spotykamy ludzi. Ja przyjmuję zasadę równoważenia płaszczyzny handlowej i kulturalno-edukacyjnej.
Infrastruktura musi być na najwyższym poziomie, bo to jest drugie największe miasto w Polsce, które jest też miastem światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. To wymaga od nas tego, by targi były estetyczne, czyste, przejrzyste. Powinny być integralną częścią naszego miasta. Kolejną rzeczą jest to, iż muszą być zdrowe proporcje rękodzieła i gastronomii.
Jakie to są zdrowe?
Nie może być tak jak teraz, iż jest 70 procent gastronomii, a 30 procent stanowi jakieś tam rękodzieło lub asortyment pamiątkarski, który jest importowany z Chin, ale sprzedawany jako hand made. Tutaj organizator powinien szczegółowo weryfikować każdego wystawcę. A jak ma go weryfikować, o ile opiera się przede wszystkim na kryteriach tego, czy jest członkiem Kongregacji Kupieckiej, czy należy do Izby i czy jest skoligacony w jakiś sposób, żeby wszystko zostało w rodzinie?
“Odstrasza cena”
Zewnętrzny wystawca ma szansę się tam „wbić”?
To jest bardzo trudne. Po pierwsze odstrasza cena i podejście „z góry”. Praktycznie nie ma spersonalizowanych ofert dla poszczególnych osób. Nieobecna jest refleksja nad tym, kim taki ktoś jest i co sprzedaje. Liczy się po prostu Excel, tabelki i wyniki finansowe. To jest bardzo korporacyjnie prowadzone.
Pytam, bo gdy ciebie słucham, to sobie wyobraziłem, iż jakimś praktycznym wyrazem tego co mówisz, byłoby na przykład zrezygnowanie z któregoś grilla z kiełbaską po 50-60 złotych i oddanie go – choćby przechodnio – rzemieślnikom krakowskim. Też takim, jakich pokazujemy w cyklu na Krowie. Z nowymi pomysłami. Świeżym spojrzeniem. Bardzo by im to pomogło w pokazaniu się.
Byłaby to zmiana w duchu, o którym mówię. Kraków jest zagłębiem ceramików. Ja goszczę wielu takich rzemieślników z różnych pracowni i zakątków naszego miasta. Dla nich byłaby to idealna przestrzeń. Taka ceramika artystyczna to jest coś, co chętnie kupują i mieszkańcy, i turyści. Może stanowić wizytówkę miasta. Może być doskonałą pamiątką. Ten, kto to kupi, zapamięta Kraków. A jak kupi kolejną taką samą deskę lub magnes – to co?
Widać miejsce na proaktywną rolę organizatorów.
Organizator powinien budować narrację, tożsamość oraz charakter targów. Każda impreza powinna cechować się czymś innym, promować innych artystów. Ja widzę, iż poprzez targi mogę przywracać lokalne tradycje. Dbać o niematerialne dziedzictwo kulturowe naszego miasta. Współpracuję na przykład z Teatrem Złoty Róg, który działa w Bronowicach i przywraca takie ludowe, folklorystyczne tradycje krakowskie, ale robi to w takiej bardziej nowoczesnej interpretacji. To są młodsze osoby, które wiedzą, jak uderzyć do współczesnych odbiorców, angażować ich i aktywizować. Organizowaliśmy flash mob. Przy okazji Kiermaszu św. Józefa, który jest patronem miasta i rzemieślników, zorganizowaliśmy debatę oksfordzką. To jest też dla mnie niesamowite, iż Artim i Kongregacja praktycznie nie dbają o komunikację ani o media społecznościowe.
Może nie mają za co.
[Śmiech]. No chyba, iż tak. Ale brakuje pokazywania ludzkiej strony targów. Tutaj naprawdę nie chodzi tylko o pieniądze. To żeby twórcy zarabiali na imprezie jest ważne, bo mają później pieniądze, żeby się udoskonalać i rozwijać. Żeby utrzymywać swoje sklepy i kupować rzeczy potrzebne do wykonywania ich dzieł. To jest wszystko bardzo ważne, kwestia rentowności jest istotna, ale te targi nie powinny być nastawione tylko na zysk. Jak ktoś chce, żeby był to tylko zysk, to niech sobie otworzy sklep w galerii handlowej. Ale nie róbmy z targów galerii handlowej, a z grillów Olimpu.
Jak słucham, co mówisz, to wydaje mi się, iż miasto zdecydowanie nie jest tutaj nastawione na swój zysk. Organizatorom oferuje raczej społeczne stawki, więc można by oczekiwać także, iż ci będą działać z wrażliwością na interes społeczny.
Ja nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak się nie dzieje. Myślę, iż miasto może nie jest świadome tego, jakie pieniądze gwarantuje ten styl organizacji imprez.
To byłaby bardzo korzystna dla miasta interpretacja motywów.
[Śmiech]. Zachowam wstrzemięźliwość, bo nie siedzę w głowie poszczególnych urzędników lub prezydenta, ale chciałbym, żeby to wynikało z niewiedzy.
Tak. Mniejsza wina.
***
Michał Czerski – jest przedsiębiorcą działający w sektorze kultury. Krakowianinem wychowany na Starym Mieście. Dziś prowadzi tam także swój biznes, czyli IMAGO Centrum Sztuki Ludowej – firmę organizującą targi lokalnego rzemiosła i rękodzieła. Na co dzień zajmuje się kwestiami związanymi z kulturą, dziedzictwem niematerialnym oraz rozwojem krakowskich targowisk. Jako ekspert współpracuje ze stowarzyszeniem Kraków dla Mieszkańców.