Fot. Karolina Binek/Misyjne Drogi

Konrad Żarczyński: z przestępcy stałem się ewangelizatorem. Tylko Bóg czyni takie cuda [ROZMOWA]

Konrad zupełnie nie radził sobie z życiem. Miał 16 lat, gdy zmarła mu mama. Brał narkotyki, stał się przestępcą i trafił do więzienia. Tam poznał Ewangelię. W 2005 roku został ułaskawiony przez prezydenta. Później zawierzył swoje życie Bogu. I wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. Dzisiaj sam pomaga innym, ma rodzinę i jeden cel – nieść Dobrą Nowinę tym, którzy jej potrzebują.  

Karolina Binek (misyjne.pl): W jaki sposób Chrześcijańska Misja Społeczna Teen Challenge trafiła do Ostrowa Wielkopolskiego?

Konrad Żarczyński: W latach 50. w Stanach Zjednoczonych w Nowym Jorku powstało Teen Challenge, a w 1962 pierwszy ośrodek tej organizacji. W późniejszym czasie inicjatywa ta przeniosła się do Europy. Jej główny cel to pomoc ludziom uzależnionym, w trudnej sytuacji, mającym problemy społeczne. Do dziś powstało jej czterdzieści oddziałów w całej Polsce. W Polsce z kolei Teen Challenge pojawiło się w 1988 roku. Poza tym Chrześcijańska Misja Społeczna Teen Challenge posiada dwa chrześcijańskie ośrodki stacjonarne w Łękini i w Broczynie, gdzie ludzie mogą przejść przez terapię. Są to ośrodki refundowane przez NFZ, mają swoją kadrę psychologów, psychiatrów oraz lekarzy. Natomiast główna siedziba Teen Challenge znajduje się w Miastku. Prezesem stowarzyszenia na całą Polskę jest Zbigniew Ubraniak. W Ostrowie oddział powstał w roku 2022. Dokładnie rok temu w marcu odbyło się oficjalnie otwarcie, na które przyjechał prezes. Od tego czasu działamy społecznie, działamy w punkcie konsultacyjnym, prowadzimy grupy wsparcia dla dzieci i młodzieży, wolontariat, eventy, profilaktykę w szkołach. Wchodzimy w miejsca niedostępne dla zwykłych ludzi i działamy tam z pomocą motywując innych, aby zmienili swoje życie wyjeżdżając do takiego ośrodka. W tamtym roku wyjechało pięć osób i do dzisiaj te osoby tam są. Jest to dla nas budujące, że ludzie, którzy mieli silne uzależnienia wracają już po terapii, a w ich życiu widać przemianę nie tylko wewnątrz, ale i na zewnątrz. Organizujemy także pikniki, odbudowę duchową, prowadzimy lodówkę socjalną jako jadłodzielnię, marzymy, aby powstała świetlica dla dzieci i młodzieży, w której będą mogły spędzić dobrze czas. Jesteśmy w procesie szukania pomieszczenia, które będziemy mogli wyremontować i otworzyć takie miejsce.

Odział w Ostrowie powstał z Twojej inicjatywy?

– Tak, można tak powiedzieć. Chociaż przodownikiem tego wszystkiego był mój przyjaciel z Pabianic, który otwarł tam Misję kilka lat temu i zawsze mnie zachęcał do tego, żebym poszedł w jego ślady. Prowadziłem jednak już inne działania na ulicy. Jako Kościół Uliczny wychodzimy co dwa tygodnie na ulicę, aby pośród ludzi bezdomnych i ubogich głosić Ewangelię. Mówiłem, że ja mam już misję w swoim życiu i to mi wystarczy. W późniejszym czasie stwierdziłem natomiast, że może fajnie byłoby otworzyć Teen Challenge i to razem łączyć, wysyłać tych ludzi także do ośrodków. I tak się stało, że w 2021 roku przeprowadziliśmy remont punktu konsultacyjnego, w 2022 roku otwarliśmy go i powstał też Coffee House, co oznacza, że każdy może przyjść tutaj na kawę, usiąść, porozmawiać w cztery oczy o swoich problemach. Spotkania te są zamknięte. Staramy się, żeby każdy, kto tutaj przychodzi miał możliwość dyskrecji oraz czuł się tutaj dobrze.

>>> Życie ma termin ważności. I jest krótszy, niż ci się wydaje [FELIETON] 

Fot. Karolina Binek

Ci ludzie chętnie tutaj przychodzą i opowiadają o swoim życiu?

– Tak, jak najbardziej. Może nie ma tłumów, ale ci, którzy są potrzebujący i ci, którzy chcą zmienić swoje życie docierają do tego miejsca. Naszym celem jest motywowanie i zachęcanie ich do tego, aby rzeczywiście zaczęli swoją zmianę na lepsze.

Jak wyglądają te spotkania?

– Przede wszystkim są to rozmowy o życiu. Często rozmawiamy też o błędach z przeszłości. Tak naprawdę większość z tych osób, które tutaj docierają ma problemy, które nawarstwiają się już od pokoleń.

Ty jesteś jedyną osobą, która z nimi rozmawia czy też jest ich więcej?

– W naszym ostrowskim oddziale jest 16 osób – wolontariuszy i osób, które są w Misji. Pełnimy tutaj dyżury. Nie jestem sam, bo fizycznie nie byłbym w stanie tego wszystkiego zrobić i być wszędzie, ale mamy fajną kadrę i ludzi, którzy są terapeutami oraz mają potrzebne dokumenty do prowadzenia takich zajęć.

Każdy wolontariusz ma przygotowanie terapeutyczne lub pedagogiczne?

– Nie, nie każdy. Moje dzieci są na przykład wolontariuszami. Oliwia ma 12 lat i chętnie pomaga swojemu tacie widząc, jak dobre rzeczy się tutaj dzieją. Wiek tak naprawdę nie gra roli. Mamy wolontariuszy, którzy mają około 70 lat i czują się wspaniale czyniąc pracę na rzecz drugiego człowieka. Ale mamy też ludzi bardzo młodych, którzy pomagają nam sumiennie i są zachęceni tym, że można coś robić dla innych.

>>> „Bliżej ubogich”, czyli 600 rozmów w cztery oczy przeprowadzonych przez elżbietanki [REPORTAŻ]

Wspominałeś, że już od lat wychodzisz na ulice, do miejsc, do których nie tak łatwo dobrzeć. Jak wyglądają działania prowadzone wśród ubogich i bezdomnych?

– 8 lat temu postanowiliśmy, że wyjdziemy na ulicę i przygotujemy coś ciepłego do zjedzenia dla ubogich. Na początku były to kanapki, później zaczęliśmy gotować ciepłe zupy, z czasem dołączyły do nas też restauracje, które zaczęły przygotowywać posiłki. Co dwa tygodnie pojawiamy się na Placu 23 stycznia w Ostrowie.  Prowadzimy tam też działania jako Kościół Uliczny. To jest czas świadectw, muzyki z dobrymi wartościami, uwielbienia. Dzielimy się Słowem Bożym, czytamy Biblię, rozdajemy ciepły posiłek, wspieramy duchowo tych, którzy do nas przychodzą i staramy się motywować ich do zmiany swojego życia. Zawsze mamy przy tym misję w sercu, aby pomagać i ratować ludzkie życie. Sami niejednokrotnie otarliśmy się o śmierć i byliśmy w złym miejscu. Doświadczyliśmy pomocy drugiego człowieka, otrzymaliśmy pomocną dłoń, wykorzystaliśmy tę szanse i dzisiaj nie wyobrażamy sobie życia bez pomagania innym.

Fot. Archiwum prywatne Konrada Żarczyńskiego

Zdarzyło Ci się kiedyś usłyszeć, że w Ostrowie nie ma potrzebujących, że są tylko w większych miastach?

– Nie. Ale dużo ludzi pyta nas, po co pomagamy tym ludziom, bo przecież nic z nich nie będzie. Ale my wierzymy w to, że tak naprawdę to, co robimy ma sens. Bo nawet jeśli mielibyśmy uratować tylko jedną osobę zagubioną, to jest w tym wszystkim sens i jesteśmy wdzięczni Bogu za to, co robimy, bo wiele lat temu sami doświadczyliśmy tej przemiany i dzisiaj już nie wyobrażamy sobie innego życia.

Jeśli ktoś zdecyduje się na wyjazd do ośrodka Teen Challenge, to jak wygląda tam jego pobyt?

– Terapia jest podzielona na dwie części. Najpierw przez trzy miesiące trwa terapia w Łękini, a potem w Broczynie. Tam przez około rok pacjent prowadzony jest przez terapeutę, psychologów i psychiatrów. Sami niedawno przyjechaliśmy z tych ośrodków, bo byliśmy zobaczyć, jak ci chłopacy tam żyją. Porozmawialiśmy z tymi ludźmi i widać, że nastąpiła przemiana w ich życiu. Chociaż niektórzy mówią, że dopiero wyjście z ośrodka zweryfikuje, jak będzie wyglądać ich życie. Ale większość nie chce nawet wyjeżdżać stamtąd, tylko chce pracować, służyć tam, pomagać tym, którzy są uzależnieni, dlatego, że widzą, że ma to dobry cel.

Fot. Archiwum prywatne Konrada Żarczyńskiego

Któraś z historii osób, którym udało się pomóc przez Teen Challenge jest Ci szczególnie bliska?

– Takich historii jest wiele. Poznaliśmy teraz chociażby Andrzeja, który pochodzi z Legnicy. W latach 70. już zażywał dożylnie kompot, czyli stare narkotyki, które produkowali jeszcze z maku, z suszu. Andrzej mówi, że przez 20 lat codziennie wstrzykiwał sobie dawkę opiatu. Policzył nawet, że przez całe życie zrobił sobie 22 tysiące wstrzyknięć. Miał kontakt z ludźmi zarażonymi HIV-em, nawet robił sobie zastrzyki z chorymi z tej samej strzykawki. Kiedy szedł na badanie do lekarza, wspomniał mu o tych sytuacjach, a lekarz powiedział wówczas, że test prawdopodobnie wyjdzie dodatni. Po zrobieniu tego testu okazało się jednak, że Andrzej jest zdrowy, że jego wątroba i jego trzustka są jak u małego dziecka. Ta historia pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli ludzie zmieniają swoje życie i idą w dobrym kierunku, to naprawdę dzieją się cuda. A Andrzej jest tego przykładem. Dzisiaj sam pomaga innym, żyje już o kilkunastu lat w wolności, jeździ rowerem, mówi, że mógłby spokojnie przejechać z gór nad morze. Ma taką siłę i radość w sobie, że nie widziałem dawno człowieka, który byłby tak wdzięczny za to, że może żyć i pomagać.

Czasami mówi się, że żeby ktoś zdecydował się na terapię, musi sięgnąć dna. Zdarza się jednak, że udaje się kogoś namówić na zmianę swojego życia wcześniej?

­– Bywa różnie. Przede wszystkim ta osoba musi chcieć, musi być zmotywowana i musi podjąć decyzję, że chce, bo bez tego my tak naprawdę jesteśmy w stanie tylko zmotywować tych ludzi i opowiedzieć na swoim przykładzie jak to było, ale podstawa tego wszystkiego to sama chęć człowieka. Jeżeli on chce i przychodzi do nas, mówi, że potrzebuje pomocy, to jak można nie pomóc takiej osobie? Dlatego my zawsze pomagamy i wysyłamy tych ludzi do ośrodka. Najczęściej stamtąd wracają, ale są takie osoby, które zostają, są dzisiaj liderami, pomagają, służą innym czy pracują w ośrodkach.

Jak to jest obserwować przemianę tych ludzi? Jakie masz w sobie wtedy uczucia?

– Można powiedzieć, że dla mnie każda taka przemiana to cud. Przykro jest widzieć człowieka, który przyszedł styrany, zdegenerowany, całkowicie zniszczony. Ci ludzie mogą być młodzi, a wyglądają na dużo starszych. Ich ciała, ich kończyny górne i dolne są takie zniszczone, że nie jestem w stanie tego opisać. Ale kiedy człowiek decyduje się na zmianę, to w bardzo krótkim okresie czasu widać już tę przemianę. Po sześciu, a czasem nawet już po trzech miesiącach człowiek jest już nie do poznania, kiedy jest w trzeźwości, kiedy jest zadbany, ma swoje łóżko, czystą pościel, dba o higienę. Na ulicy można nie rozpoznać takiej osoby.

Fot. Archiwum prywatne Konrada Żarczyńskiego

Wspominałeś, że prowadzicie działania profilaktyczne w szkołach. Jak one wyglądają? Też podczas nich dzielicie się swoimi historiami?

– Profilaktyki prowadzimy w oparciu o przeciwdziałanie narkomanii i alkoholizmowi, czyli mówimy młodzieży o tym, jakie są zagrożenia, kiedy człowiek wchodzi w to wszystko. Mówimy też na swoich przykładach jak to się stało, że wpadliśmy w pułapkę. Mówimy o zagrożeniu internetem, czyli o dzisiejszej zmorze młodzieży. Profilaktyki są prowadzone również wśród rady pedagogicznej. W Ostrowie byliśmy już kilkukrotnie w szkołach. Mieliśmy też spotkanie w przedszkolu, podczas którego mówiliśmy, że można się dzielić, dawać, przyjść do jadłodzielni i zostawić coś dla innych. Zachęcaliśmy dzieci, żeby też pomagały w swoim życiu i przekazywaliśmy im dobre wartości.

>>> Monika Ogrodnik (Boża Siła): Bóg odnalazł mnie w idealnym momencie [ROZMOWA]

Jeśli chcemy, żeby ktoś się nawrócił, to nie będziemy na siłę ciągnąć go do Kościoła, tylko pokażemy mu, jak Bóg działa w naszym życiu. Jeśli więc dzielicie się swoją historią z innymi, to chyba jest podobnie i ludzie zastanawiają się, co zrobić, by też przejść taką przemianę, by tak żyć i pomagać innym.

– Dokładnie. Mam wrażenie, że świadectwo człowieka i przemiany ludzkiej często wystarczy. Co więcej – czasami nie trzeba nawet mówić, bo wystarczy, że ludzie widzą, przyglądają się nam, sami doświadczają tego, że jesteśmy inni, że nasze życie się zmieniło i widzą, że żyjemy inaczej, że nie robimy pewnych rzeczy, że cieszymy się życiem i tym, że kiedyś Bóg nas odnalazł, że byliśmy na samym dnie, a dziś już nie jesteśmy.

Na stronie internetowej Teen Challenge przeczytałam, że pomagacie też dzieciom i nastolatkom, których rodzice są uzależnieni. Jak wygląda ta pomoc?

Organizujemy spotkania i prowadzimy grupy wsparcia, podczas których docieramy do całych rodzin. Bo uzależnienie jest problemem złożonym, ma różne czynniki. Wiemy, że warto pracować z całą rodziną i że ona też powinna otrzymać pomoc.

Jakie plany macie na najbliższy czas jako oddział Teen Challenge w Ostrowie?

Przede wszystkim otwarcie już wspomnianej świetlicy środowiskowej, która będzie czynna od 15 do 19 i będą mogły przychodzić do niej dzieci z ulicy. Kiedyś już otarłem się o coś takiego, mój znajmy prowadził taki punkt w Ostrowie, ale w międzyczasie to się skończyło. Widziałem w tym dobre wzorce i dobre miejsce, gdzie dzieci zamiast szwendać się po osiedlach, mogą odrobić lekcje, nauczyć się angielskiego, pograć w ping-ponga i zbudować relacje z innymi. Poza tym cały czas dzieje się u nas dużo. Tylko w tamtym roku podjęliśmy mnóstwo działań, m.in. przygotowywaliśmy obiady dla Ukrainy. Kiedy wybuchła wojna, zastanawialiśmy się, jak pomóc. Chcieliśmy wyjechać na granicę pomagać, ale stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Każdy z nas pracuje fizycznie i nie mielibyśmy jak zgrać tego czasowo. Postanowiliśmy, że z restauracją Obiady u Wioli, która znajduje się obok nas zaczniemy gotować obiady i te matki z dziećmi, które przyjechały z Ukrainy będą mogły się nimi posilić. Przez pół roku wydaliśmy około siedem tysięcy obiadów. Do dzisiaj wydajemy też paczki dla rodzin, uzyskujemy żywność, pracujemy z sądem, z kuratorami i sami jesteśmy kuratorami społecznymi. Sąd zauważył naszą pracę w mieście i sam wystosował do nas pismo, żebyśmy zostali społecznymi kuratorami. To naprawdę cieszy, że te rzeczy, które robimy są zauważalne.

Widziałam na Facebooku, że planowane jest również śniadanie wielkanocne dla potrzebujących.

– Tak, już po raz drugi organizujemy śniadanie wielkanocne. Już rok temu, kiedy wybuchła wojna zorganizowaliśmy takie spotkanie. Mieliśmy na sali rozstawione stoły, na których pojawiły się potrawy świąteczne. I w tym roku 10 kwietnia przy ulicy Wolności 34 odbędzie śniadanie wielkanocne, na które może przyjść każdy. Mamy dopiero zapełnioną połowę miejsc. Co ważne, wspiera nas bardzo dużo osób. Nigdy nie przypuszczałbym, że tak szeroko otworzą się dla nas drzwi przez obiady z Ukrainą, bo naprawdę bardzo dużo osób chce pomagać.

Podczas naszej rozmowy wspomniałeś, że sam doświadczyłeś przemiany i otarłeś się o śmierć. Jak wyglądało kiedyś Twoje życie i jak to się stało, że spotkałeś w nim Boga?

– Moje życie z Bogiem zaczęło się tak naprawdę w 2005 roku. Pierwszy raz ktoś gdzieś powiedział mi o Bogu, kiedy byłem na samym dnie, kiedy brałem dużo substancji psychoaktywnych, byłem bardzo uzależniony. Moja mama zmarła, kiedy miałem 16 lat, nie radziłem sobie z życiem. Wtedy stanęli na mojej drodze ludzie, którzy bezinteresownie podali mi dłoń i jestem im dzisiaj wdzięczny za tę pomoc, dlatego że wiem, że gdyby nie oni, to dzisiaj bym na pewno nie żył. Wierzę, że to nie jest przypadek, że znaleźli się na mojej drodze, bo przeprowadzili się ze Śląska Cieszyńskiego, ze Skoczowa do Ostrowa Wielkopolskiego, aby pomagać narkomanom. Właśnie w ich domu doświadczyłem miłości, doświadczyłem tego, czego brakowało mi w moim życiu. Ale ta zmiana nie pojawiła się natychmiastowo. To była wręcz walka o moje życie, które później zaczęło się stopniowo zmieniać. Miałem krótki epizod, gdzie miałem sprawy karne i przez narkotyki straciłem prawie wszystko. Stałem się bandytą, przestępcą, trafiłem za kratki, gdzie otrzymałem Ewangelię i zacząłem ją czytać. Poczułem wtedy, że jest w niej treść, że jest w niej napisanego coś konkretnego, że jest w niej Bóg. I też zacząłem do Boga już wtedy wołać. Ale dopiero kiedy zostałem ułaskawiony przez prezydenta Kwaśniewskiego w 2005 roku i wyszedłem z więzienia,  powiedziałem, że mam dosyć swojego życia, że nie chcę żyć podwójnym życiem. Sam w domu 19 lutego 2005 roku oddałem swoje życie Bogu. I przez ten czas ani razu nie żałowałem tej decyzji, bo do dzisiaj jestem szczęśliwym człowiekiem, jestem całkowicie wolny od substancji, mam wspaniałą rodzinę, mam przyjaciół, przede wszystkim mam cel, aby nieść Dobrą Nowinę tym, którzy są potrzebujący i tym, którzy umierają.

Chyba pierwszy raz podczas wywiadu zabrakło mi słów. I jedyne, co wydaje mi się słuszne jako podsumowanie naszej rozmowy, to zdanie, że wszystko w życiu dzieje się po coś, że gdyby nie tamte doświadczenia, to dziś może nie pomagałbyś innym i nie angażowałbyś się w walkę o ich życie.

– Na pewno nie robiłbym tych rzeczy, bo podejrzewam, że wolałbym spędzić ten czas w domu leżąc przed telewizorem. Jestem przekonany o tym, że tylko Bóg może uczynić takie cuda w życiu. I jestem dzisiaj najbardziej za to życie wdzięczy, za to, że mogę nieść Dobrą Nowinę tym, którzy są potrzebujący. Jestem wdzięczny za moją rodzinę, za to, że mam cudowną oazę miłości, do której mogę zawsze wracać.

Czytałeś? Wesprzyj nas!

Działamy także dzięki Waszej pomocy. Wesprzyj działalność ewangelizacyjną naszej redakcji!

Zobacz także
Wasze komentarze