„Ekologia stała się sportem dla bogatych” – grzmi Alexandre Jardin, francuski pisarz i społecznik. To, co coraz więcej Europejczyków czuje, kiedy patrzy na granice stref czystego transportu, znalazło poparcie… w parlamencie.
Francuskie Zgromadzenie Narodowe właśnie zagłosowało za likwidacją systemu ZFE – stref zakazujących wjazdu starszym pojazdom do miast. Tymczasem w Polsce, zamiast refleksji i dialogu, mamy administracyjne tarany i strefy wyznaczane bez uwzględniania interesów mieszkańców, często z pogwałceniem ich praw.
Zakaz dla biedniejszych? Francuzi powiedzieli „dość”
Strefy ZFE – zones à faibles émissions – miały być odpowiedzią na zanieczyszczenie powietrza w mieastach. I rzeczywiście, niektóre centra, np. Paryża czy Lyonu, zyskały dzięki nim więcej tlenu. Ale cena okazała się zbyt wysoka – przynajmniej według wielu obywateli, którzy nie mogą pozwolić sobie na nowy samochód elektryczny, a do pracy nie mają jak dojechać hulajnogą z aplikacji.
Właśnie dlatego poprawka znosząca ZFE – zgłoszona przez posła skrajnej prawicy – przeszła głosami nie tylko jego ugrupowania, ale też części centrowych i konserwatywnych deputowanych. Strefy uznano za rozwiązanie, które wyklucza, dzieli i nakłada koszty tam, gdzie już i tak brakuje pieniędzy.
Nie oznacza to jeszcze końca całego systemu. Przed nami francuski proces legislacyjnego przeciągania liny – komisje, senat, a być może i interwencja Trybunału Konstytucyjnego. Ale kierunek jest jasny: społeczne niezadowolenie przebiło się do parlamentu.
W Polsce protestują nieliczni
Tymczasem nad Wisłą – cisza. Nie w mediach, nie w społeczeństwie, ale tam, gdzie powinna wybrzmieć najbardziej: w debacie publicznej. Bo u nas nikt nie pyta, czy strefy mają sens – tylko jak gwałtownie i w ilu miastach trzeba je wprowadzić, żeby wyrobić się w terminie.
I nie chodzi o samą ideę. Czyste powietrze? Pewnie, bierzemy w ciemno. Mniej smogu w mieście? Proszę bardzo. Ale diabeł – jak zwykle – tkwi w szczegółach. A te w polskim wydaniu przypominają raczej zasady gry w szachy przeciwko komuś, kto zna tylko ruch hetmanem.
Brakuje programów osłonowych. Brakuje dopłat. Brakuje dialogu. Ba, brakuje choćby sensownego czasu w wdrożenie. Mamy za to magiczną datę w kalendarzu, rysowanie stref według granic dzielnic i wiarę, iż wszystko samo się rozwiąże.
Czego możemy się nauczyć od Francuzów zanim będzie za późno
Po pierwsze – polityki klimatycznej nie da się robić bez udziału społeczeństwa. A już na pewno nie da się jej robić przeciwko niemu. Francja właśnie pokazała, iż choćby jeżeli cel jest szczytny, to forma może być politycznym samobójem.
Po drugie – zakazy bez alternatyw to nie ekologia, to selekcja dochodowa. Dla wielu Polaków stare auto to nie fanaberia, tylko jedyny sposób na dojazd do pracy, szkoły czy lekarza.
Po trzecie – musimy zacząć rozmawiać, zanim zaczną się protesty. Bo o ile francuskie „żółte kamizelki” miały podłoże paliwowe, to polska wersja może urosnąć pod szyldem stref czystego transportu. A wtedy to już nie będzie debata, tylko opór.
Komu to potrzebne?
Czy strefy czystego transportu są potrzebne? W formie, jakiej wprowadził je Kraków, czy Warszawa, na pewnie nie. Czy można je wdrażać inaczej – z głową, empatią i planem? Tak. Niestety, ta forma jak widać jest władzom obca. Francuzi właśnie wrzucili wsteczny. Może czas, żeby Polska choćby lekko odpuściła gaz.