Grecy pracują najdłużej w UE. I będą pracować więcej [rozmowa]

1 miesiąc temu

Kaja Puto: Czy greccy pracownicy są leniwi?

Przemysław Kordos: Krajobraz greckich miast na to zupełnie nie wskazuje. Drobne biznesy – kioski czy restauracje – działają od wczesnego ranka do północy, a choćby dwadzieścia cztery godziny na dobę. W greckim interiorze normą jest taki obrazek: restauratorka szykuje jedzenie, a obok niej siedzą dzieci i rysują lub oglądają coś na tablecie. Na ulicę nie wyjdą, bo jest za gorąco. Na wakacje nie pojadą, bo rodzice ciągle pracują. I nie mogą sobie pozwolić na niepracowanie.

Grecy pracują najdłużej spośród wszystkich społeczeństw Unii Europejskiej – 41 godzin w tygodniu przy europejskiej średniej, która wynosi 36. Na drugim miejscu jest Polska. Grecy przodują również w rankingu odsetka najdłużej pracujących osób. Co dziewiąty Grek pracuje powyżej 49 godzin tygodniowo.

Mimo to grecki rząd prawicowej Nowej Demokracji wydłużył w lipcu tydzień pracy do sześciu dni.

Tak. Chociaż warto w tym miejscu sprecyzować, iż dotyczy to tylko firm prywatnych działających w systemie zmianowym, w znakomitej większości tych, które funkcjonują całodobowo przez siedem dni w tygodniu. W przypadku wystąpienia niedoboru pracowników firma taka będzie mogła przedłużyć tydzień pracy pracownika do sześciu dni. Za ten szósty dzień otrzyma on 140 proc. swojej dniówki, a jeżeli wypadnie on w niedzielę lub święto – 215 proc.

Czemu ma to służyć?

Rząd uzasadnia wprowadzenie tej ustawy na trzy sposoby. Po pierwsze – przedłużenie tygodnia pracy pracowników zdarza się nagminnie i raczej nie towarzyszy mu dodatkowe wynagrodzenie. Rozwiązaniem problemu ma być jego legalizacja. Po drugie, społeczeństwo się starzeje. Po trzecie – Grecja cierpi na drenaż mózgów. W latach po kryzysie 2009 roku z Grecji wyemigrowało ponad pół miliona mieszkańców, a zatem brakuje rąk do pracy. Migranci tego problemu z różnych powodów nie rozwiązują: nie znają języka, są ulokowani w hotspotach lub przebywają w kraju nielegalnie.

Nie łatwiej byłoby zatem nauczyć migrantów języka i ułatwić im dostęp do rynku pracy? Dlaczego rząd nie chce tego zrobić?

Trudne pytanie. Grecy nie są nowicjuszami, jeżeli chodzi o radzenie sobie z imigrantami. Chociaż sami jeszcze w latach 70. i 80. emigrowali do Niemiec, USA czy Australii, po 1989 roku stali się świadkami innej rzeczywistości – napływu ludności z państw demokracji ludowych, szczególnie z Albanii. Historia Grecji przełomu wieków to historia asymilacji (nie adaptacji czy integracji) setek tysięcy albańskich migrantów.

Ten proces się jeszcze nie skończył, a przybywać zaczęli kolejni migranci – tym razem z dalekiej Azji czy Afryki. Wychodzenie z kryzysu pożera zasoby kraju, który w efekcie nie ma siły, by radzić sobie z kryzysem migracyjnym w sposób systematyczny i skuteczny. Nie ma zasobów, by zadbać o te dziesiątki czy setki tysięcy migrantów zamieszkałych w greckich miastach, by nauczyć ich języka czy zawodu. Zdarzają się ponadto tragedie w rodzaju zeszłorocznego zatonięcia statku z migrantami nieopodal zachodniego Peloponezu.

A czy wydłużenie tygodnia pracy nie przyczyni się do dalszego drenażu mózgów, szczególnie jeżeli w niektórych europejskich krajach wprowadzony zostanie czterodniowy dzień pracy?

Moim zdaniem nie. To raczej pusta sensacja podchwycona ochoczo przez zagraniczne media, które lubią pisać o Grecji przez pryzmat stereotypów – np. wspomnianych przez ciebie „leniwych Greków”. Samo prawo prawdopodobnie zmieni niewiele, a jeżeli coś, to raczej podsyci obawy Greków co do przyszłości kraju i ich nieufność wobec polityków.

Co o wydłużeniu tygodnia pracy sądzą Grecy?

Grecy mają dwie świętości. Pierwszą jest edukacja, dlatego próby stworzenia płatnych uniwersytetów kilkukrotnie już kończyły się gwałtownymi i długimi protestami studentów. Drugą jest praca – i uchwalona ustawa budzi oczywiście kontrowersje wśród obywateli. Ale na ulicach już tego nie widać.

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, iż wprowadzanie ustawy zostało rozciągnięte w czasie. Uchwalono ją we wrześniu ubiegłego roku i początkowo wywołało to protesty, choć nie brał w nich udziału główny związek zawodowy – Powszechny Związek Greckich Pracowników. Wejście ustawy w życie ustalono jednak dopiero na lipiec bieżącego roku.

Po drugie wynika to z politycznego marazmu greckiego społeczeństwa. Było ono wcześniej niesłychanie rozpolitykowane, o czym wciąż świadczy imponująca liczba gazet codziennych – wychodzi chyba ze dwadzieścia tytułów. Frekwencja w wyborach zawsze była dość wysoka, tymczasem w ostatnich eurowyborach wyniosła 40 proc., w wyborach parlamentarnych – 62 i 54 proc. Grecy są rozczarowani i zmęczeni polityką. Nic się nie zmienia bez względu na to, kto jest u władzy.

W sensie – iż nikt nie ma recepty na zaleczenie skutków kryzysu?

Albo społeczeństwo jest w tej kwestii wręcz oszukiwane. Po kryzysie 2008 roku grecka gospodarka była zasilana unijnymi pakietami pomocowymi, których otrzymanie uzależnione było od przeprowadzenia radykalnych reform. Nie było to w smak lewicowej Syrizie, która doszła do władzy, krytykując warunki stawiane przez UE. Ale gdy w 2015 roku była już u sterów, postanowiła urządzić w sprawie trzeciego takiego pakietu pomocowego referendum. Społeczeństwo odpowiedziało, iż nie chce dalszych cięć, a mimo to pakiet został przyjęty. To i szereg pomniejszych skandali wywołał w Grekach ogromną nieufność wobec polityków.

Niemal dekadę później grecka gospodarka przez cały czas jest w fatalnym położeniu.

Tuż przed uderzeniem kryzysu greckie PKB wynosiło 95 proc. średniej unijnej, a polskie – 53 proc. Dziś PKB Grecji to 67 proc., a polskie – 80 proc. Poza obszarami turystycznymi rolnicza prowincja ledwo zipie. Zeszłoroczna powódź w Tesalii potopiła stada krów, co znacznie wpłynęło na ceny nabiału. Rozkład czuć choćby w Atenach. Kilka minut od placu Syntagma można wciąż napotkać zgliszcza spalonego w 2012 roku, podczas kryzysu, kina Attikon – od ponad dekady nikt z tym nic nie zrobił. Na ulicach mieszka mnóstwo bezdomnych. Po Megalos Peripatos, zielonym deptaku wytyczonym w 2020 roku w centrum miasta, nie ma śladu. Są też nowe inwestycje – na przykład nowa, projektowana zgodnie z ideą tzw. piętnastominutowego miasta dzielnica na terytorium dawnego lotniska Ellinikon – ale to wyjątki.

Dlaczego Grecji trudniej podnieść się z kryzysu niż reszcie Europy?

Myślę, iż to kwestia skali – Grecy spadli z wysokiego konia. Lata 90., a potem przełom wieków to pasmo sukcesów greckiego państwa: rozbicie terrorystów z grupy 17 listopada, wprowadzenie waluty euro, udane igrzyska olimpijskie, wygrana w piłkarskim Euro 2004, ciągły wzrost gospodarczy. Tuż przed kryzysem politycy rzucali hasłem: lefta iparchun, czyli „są pieniądze” – a więc można planować, inwestować, wydawać. A zaraz potem nastąpił gwałtowny zjazd.

Grecja się z tego dna podnosi, ale bardzo powoli. Musi odbudować jedną czwartą PKB. Wedle szacunków potrwa to pokolenie albo półtora, co oznacza, iż niektóre pokolenia Greków nie dożyją powrotu do dobrobytu, który pamiętają. Co gorsza, coraz mocniej utrudnia to kryzys klimatyczny.

To znaczy?

Fale letnich upałów są tak długie, iż Grecy zaczęli je nazywać imionami – tak jak nazywa się np. huragany. Towarzyszą im specjalne ostrzeżenia i procedury w rodzaju skrócenia czasu pracy. Wysoka temperatura sprzyja pożarom, a silny w wyspiarskiej Grecji wiatr – ich rozprzestrzenianiu. Dlatego najtragiczniejszym bodaj pożarze w miejscowości Mati zginęło w 2018 roku ponad sto osób. Problemem jest też duszący dym, niosący żarzące się drobinki, rozwiewany przez wiatr na odległość choćby kilkuset kilometrów.

To wszystko odstrasza turystów, bo co to za euforia jechać do Grecji, kiedy musisz siedzieć w hotelu przez pół dnia? Tymczasem Grecja zależy od turystyki. To najbardziej stabilny sektor gospodarki, który zatrudnia ponad 800 tysięcy osób i wytwarza od 11 do 13 proc. PKB.

Dla prawicy rozwiązaniem greckich problemów są liberalne reformy – takie jak wydłużenie czasu pracy. A jaki pomysł na rozwój gospodarczy ma lewicowa Syriza – w tej chwili największa partia opozycyjna?

Na razie przedstawiciele największej partii opozycyjnej nazwali nowe prawo „hańbą” i oskarżyli rząd o to, iż wystawia kraj na międzynarodowe pośmiewisko. Wszystkie greckie partie zgadzają się co do tego, iż Grecja potrzebuje wsparcia z zewnątrz, by poradzić sobie ze swoimi problemami. A nieprzyjazna zagraniczna prasa, która robi z igły widły, z pewnością im w tym nie pomoże.

**

dr hab. Przemysław Kordos – wykładowca akademicki w Pracowni Studiów Helleńskich na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się literaturą i kulturą (najchętniej ludową) współczesnej Grecji i Cypru. Ostatnio ukazała się w jego współredakcji książka Emanuila Roidisa Przechadzki ateńskie. Wybrane eseje i opowiadania.

Idź do oryginalnego materiału