Rozmowa z Mateuszem Sakowiczem – konsulem generalnym RP w Nowym Jorku.
Mateusz Sakowicz objął funkcję konsula generalnego RP w Nowym Jorku w lipcu 2024 roku. Wcześniej pracował w Stałym Przedstawicielstwie RP przy ONZ. Fot. M. Żurawicz„Biały Orzeł”: W Nowym Jorku przebywa Pan od 2011 roku. Jednak z Polonią nie miał Pan przed objęciem stanowiska konsula generalnego zbyt wiele do czynienia, pracując głównie w Stałym Przedstawicielstwie RP przy ONZ…
Konsul generalny RP w Nowym Jorku Mateusz Sakowicz: Na wstępie pozwolę sobie doprecyzować, iż faktycznie mieszkam w Nowym Jorku od 2011 roku, ale z trzyletnią przerwą, gdyż od końca 2017 roku do lata 2020 roku pracowałem w centrali MSZ przy Al. Szucha w Warszawie. Tam pełniłem funkcję zastępcy dyrektora w Departamencie ds. Narodów Zjednoczonych i Praw Człowieka. Później powróciłem do „Wielkiego Jabłka”. Rzeczywiście do chwili objęcia stanowiska konsula generalnego zawodowo nie zajmowałem się Polonią, ale kiedy przebywa się w kraju, gdzie żyje tak wielu naszych rodaków, to człowiek w pewnym sensie od razu czuje ich bliskość i obecność. To przychodzi naturalnie. Ja w stu procentach czuję się Polakiem i za granicą zawsze instynktownie szukałem polskości – tej wspólnoty języka, historii, codziennych gestów. Tak było zresztą wiele lat temu, gdy mieszkałem i pracowałem w Dublinie. Spotkania z Polonią dawały mi wtedy poczucie zakorzenienia, a dziś, w Nowym Jorku, jest podobnie – może choćby jeszcze bardziej to odczuwam.
Pochodzi Pan z małego miasteczka, z podpoznańskiej Wrześni, skąd po ukończeniu miejscowego Liceum Ogólnokształcące im. Henryka Sienkiewicza wyruszył Pan w szeroki świat…
Tak, i to również ma wpływ na moje relacje międzyludzkie, zwłaszcza z amerykańską Polonią. Dla mnie swojego czasu choćby Warszawa była dużym miastem, bo przecież wychowałem się w miejscowości niespełna trzydziestotysięcznej. Tam każdy miał swój sklep spożywczy, swoją cukiernię, swojego rzeźnika. W takich realiach człowiek naturalnie uczy się bliskości i zwyczajnej, codziennej życzliwości. Dlatego w kontaktach z nowojorską Polonią szukam tego samego ciepła, które pamiętam z rodzinnego miasta – i rzeczywiście je tu znajduję. Może właśnie dlatego tak często bywam na zakupach na Greenpoincie. Kupuję tam polskie produkty, sięgam po polonijną prasę… i choć wokół jest Nowy Jork, to w tych chwilach czuję się po prostu u siebie.
Jest Pan zawodowym dyplomatą od prawie 20 lat, gdyż swoją pracę w MSZ rozpoczął Pan w 2006 roku. Jednak większość czasu spędził Pan w strukturach resortu związanych z działalnością Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jak więc do tego doszło, iż został Pan konsulem generalnym RP w Nowym Jorku?
To jest bardzo dobre pytanie, bo wcześniej w ogóle nie zastanawiałem się nad tym, jak będzie wyglądał kolejny etap mojej drogi zawodowej w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Szczerze mówiąc, o byciu konsulem choćby nie marzyłem. Wcześniej pełniłem funkcję zastępcy Stałego Przedstawiciela RP przy Narodach Zjednoczonych i w pewnym momencie naturalnie pojawiło się pytanie: co dalej? Nie miałem gotowej odpowiedzi. Propozycja objęcia konsulatu w Nowym Jorku przyszła z Centrali w Warszawie – chyba również dlatego, iż byłem już na miejscu i sam zaczynałem myśleć o zmianie. Ktoś dostrzegł ten moment. Tak czy inaczej była to wspaniała decyzja, za którą ministerstwu jestem bardzo wdzięczny, bo nie ma dnia, żebym nie czuł satysfakcji i euforii z tego rozdziału w moim zawodowym życiu.
Ten rozdział trwa już blisko półtora roku, gdyż stanowisko objął Pan z dniem 1 lipca 2024 roku. Jakby podsumował Pan ten pierwszy okres swojej kadencji?
Bardziej doświadczone ode mnie osoby wskazywały, iż pierwszy rok pozwala konsulowi generalnemu przede wszystkim na zapoznanie się z kalendarzem, bo to jednak jest zajęcie o bardzo dużej intensywności. W konsulacie wiele się cały czas dzieje, jest mnóstwo spotkań i wydarzeń z zakresu dyplomacji publicznej, choćby o charakterze świątecznym czy rocznicowym. Dopiero po kilku miesiącach można naprawdę zrozumieć, jak wygląda codzienność na tym stanowisku, a także lepiej poznać środowisko. Pierwszy rok był dla mnie szalenie intensywny, ale i bardzo wartościowy. Zaczęły się już powtarzać doroczne wydarzenia, co z pewnością ułatwia mi teraz organizację i planowanie. Dziś czuję się bogatszy o te doświadczenia i nawiązane relacje, które są najważniejsze w mojej pracy. To pozwala mi lepiej pełnić tę funkcję, lepiej rozumieć potrzeby Polonii i skuteczniej na nie odpowiadać.
Mateusz Sakowicz jako konsul generalny RP uczestniczy w ważnych polonijnych wydarzeniach. Na zdj. podczas tegorocznej Parady Pułaskiego w Nowym Jorku (pierwszy z prawej), z Marszałkiem Sejmu RP Szymonem Hołownią, Wielkim Marszałkiem 2025 Arkadiuszem Bagińskim i przedstawicielką Komitetu Parady Jadwigą Kopalą. Fot. M. ŻurawiczPana poprzednik na stanowisku, Adrian Kubicki, nie miał łatwego zadania, gdyż praktycznie chwilę po objęciu przez niego funkcji konsula generalnego na świecie wybuchła pandemia koronawirusa. Pan więc miał w pewnym sensie więcej szczęścia na początku…
To prawda. Konsul Adrian Kubicki na pewno miał inne, wyjątkowo trudne doświadczenia, bo wszyscy pamiętamy, jak wyglądała rzeczywistość na początku pandemii. Ja z kolei doskonale pamiętam, jak funkcjonował wtedy świat dyplomacji, gdyż właśnie w środku pandemii powróciłem do Nowego Jorku i pracy w Stałym Przedstawicielstwie. Kiedy zaczynałem swoją kadencję jako konsul, miałem ten komfort, iż mogłem już wychodzić do ludzi, spotykać się z nimi osobiście. Pierwszym ważnym wydarzeniem, w którym wziąłem udział, była podniosła uroczystość 1 sierpnia 2024 roku, czyli obchody 80. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Spotkałem się wówczas po raz pierwszy jako konsul generalny z Polonią na Greenpoincie i miałem okazję poznać wielu polonijnych działaczy. Tamte chwile bardzo zapadły mi w pamięć, a ta data ma dla mnie szczególne, symboliczne znaczenie.
Konsul Adrian Kubicki zebrał wiele pozytywnych opinii za swoją pracę. Wiele osób zastanawiało się, czy kolejna kadencja nowego konsula będzie równie udana…
Tak, mam świadomość, iż kadencja mojego poprzednika była bardzo owocna i konsul Kubicki jest wspominany przez wiele osób bardzo ciepło. Na pewno zapisał się pozytywnie w historii Polonii, a jego postać ciągle jest przywoływana i to nie tylko w Nowym Jorku. Wiem to z moich licznych podróży w ramach okręgu konsularnego. Staram się kontynuować inicjatywy, praktyki i wydarzenia, które zainicjował. Jednocześnie próbuję, mam nadzieję z dobrym skutkiem, wnieść coś od siebie. Nie zamierzam spoczywać na laurach – cały czas staram się rozwijać to, co już działa, i wzmacniać to, co jest potrzebne, by jeszcze skuteczniej umacniać pozycję polskiej diaspory w Stanach Zjednoczonych.
Ma Pan jakąś konkretną misję, czy też cele, które chciałby Pan zrealizować podczas swojej kadencji?
Tak. Nawiązując choćby do ostatniej wizyty Roberta Lewandowskiego w Nowym Jorku i w naszej placówce, zawsze powtarzam, iż jesteśmy tak dobrzy, jak nasz ostatni mecz. I Robert, gdy go o to zapytałem, zgodził się z takim podejściem. Chodzi o to, iż jak nam się coś już udało, to doskonale, ale nie można na tym poprzestać. Świat pędzi do przodu i jeżeli popada się w nadmierne zadowolenie i komfort z tym związany, to gwałtownie można zostać w tyle. Dlatego moim zdaniem należy cały czas patrzeć do przodu i te cele nieustannie sobie wyznaczać. Za swoją najważniejszą misję uznaję aktywizowanie młodych Polaków, by zaangażowali się mocniej w sprawy ważne zarówno dla Polski, jak i Polonii. Mamy w Stanach znakomitą, dojrzałą i świadomą Polonię, jednak bez napływu młodej i świeżej energii nie osiągniemy zbyt wiele w przyszłości. Mam na myśli zarówno dzieci i wnuki polskich imigrantów, którzy od lat tutaj mieszkają, jak i młodych profesjonalistów, którzy przybyli do Stanów Zjednoczonych z Polski na jakiś rozdział swojego życia zawodowego czy akademickiego. Ci młodzi ludzie są bardzo otwarci na świat, doskonale znają język angielski, ale najważniejsze jest, żeby ta nasza Polska, nasze korzenie, nie umknęły im w natłoku codziennych obowiązków, wyzwań zawodowych, czy życia rodzinnego.
Dlaczego to jest ważne?
To jest taka ciągłość pokoleniowa. Współczesna Polska jest w tej chwili atrakcyjnym krajem, z którego mamy wszelkie powody do dumy, bo twarde dane makroekonomiczne mówią same za siebie. Niedawne zaproszenie Polski do grona G20 tylko potwierdza naszą rosnącą pozycję na świecie (G20 to międzynarodowe forum współpracy gospodarczej i finansowej, skupiające 19 najbogatszych państw świata oraz Unię Europejską i Unię Afrykańską – przyp. red.). Chciałbym, aby ten sentyment do kraju stał się mocnym punktem odniesienia dla młodych Polaków, który umocni ich poczucie polskości i sprawi, iż w przyszłości będą orędownikami naszych interesów i spraw. A być może, w dłuższym okresie, będą inwestować w Polsce lub rozwijać tam swoje biznesy. W ostatnich latach zmieniły się kierunki migracji Polaków. Jak pokazują statystyki, coraz więcej rodaków wraca do kraju, a ci, którzy pozostają na emigracji, na przykład w Stanach Zjednoczonych, nie robią tego z przymusu, ale dlatego, iż tego naprawdę pragną. Ważne jest, by Polska była obecna w ich sercach, by kultywowali naszą kulturę oraz tożsamość na obczyźnie. Powinni również przekazywać wiedzę o Polsce Amerykanom. Kadry dyplomatyczne mają swoje ograniczenia, ale jeżeli uda nam się wykorzystać ogromny potencjał młodej Polonii, stworzymy efekt synergii, który choć trudny do zmierzenia, przyniesie owoce w ciągu kolejnych lat – może choćby dziesięcioleci. Moim zdaniem warto podjąć tę ciężką pracę organiczną, bo nie widzę tu żadnej alternatywy. Angażowanie młodych Polaków w sprawy Polski to ciągły postulat, który po prostu trzeba realizować.
Co stanowi największe wyzwanie w Pana pracy?
Myślę, iż największym wyzwaniem jest pogodzenie wszystkich obowiązków — zarówno tych publicznych w terenie, jak i zarządzania placówką oraz związanej z tym biurokracji, która w dyplomacji jest nieodłącznym elementem. Nie traktuję tego bynajmniej jako brzemię czy obciążenie, bo każda z tych ról daje mi szansę na nieustanny rozwój. Jednak, kiedy równolegle realizowane są trzy różne wydarzenia, siłą rzeczy muszę podjąć decyzję, które z nich wybrać. Czasem pojedzie zastępca, a czasem współpracownik, ale niekiedy tych wydarzeń jest na tyle dużo, iż obecność kogoś z konsulatu jest praktycznie niemożliwa. Bardzo byśmy chcieli pracować więcej w terenie, ale wyjazdy, często choćby poza aglomerację Nowego Jorku, powodują, iż siłą rzeczy nie ma nas na miejscu, gdzie czekają rozmówcy czy też liczne dokumenty do przygotowania. A niektóre wyjazdy, na przykład do Buffalo, trudno zrealizować w ciągu jednego dnia. Przy okazji pozdrawiam serdecznie tamtejszą Polonię, która jest wspaniała, bardzo patriotyczna i wyjątkowo gościnna. Nie chcę, żeby to wszystko, co powiedziałem, brzmiało jak narzekanie – raczej to wyzwanie, które polega na dokonywaniu trudnych wyborów między wieloma interesującymi możliwościami. Niestety, nie zawsze da się wszystko pogodzić, zwłaszcza pod koniec roku, gdy wydarzeń polonijnych jest naprawdę dużo.
Czy przez te półtora roku udało się Panu dotrzeć do wszystkich rejonów nowojorskiego okręgu konsularnego?
Niestety nie udało się tego zrealizować i bardzo nad tym ubolewam, tym bardziej, iż miałem takie ambicje. Myślę jednak, iż nie uwzględniłem, jak intensywny bywa okres wakacyjny w konsulacie, kiedy część pracowników jest na urlopach, no ale kiedyś też muszą odpocząć. Tu zresztą uderzam się w piersi, bo ze mną za dużo tego odpoczynku to pewnie nie mają. Pracę w konsulacie traktuję jak służbę dla kraju i Polaków. Uważam, iż na dyplomatach, tych wysłanych z kraju, spoczywają większe wymagania i obowiązki. Nie ukrywam więc, iż mam duże oczekiwania względem współpracowników, ale staram się zaczynać zawsze od siebie. Nie chcę teraz wskazywać, gdzie bardzo chciałem dojechać, a nie dojechałem, natomiast zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby już w tym nowym 2026 roku, dotrzeć wszędzie tam, gdzie zamierzałem. Mam kilka absolutnie priorytetowych kierunków, w tym spotkania z Polonią na uniwersytetach. Wracając do moich ambicji i celów, zależy mi również na tym, by promować wizerunek współczesnej, atrakcyjnej Polski wśród Amerykanów. To wyzwanie, które nie jest łatwe, bo wciąż zaskakuje mnie, jak mało Amerykanie wiedzą o naszym kraju. Kiedy ktoś już odwiedzi Polskę, wyrabia sobie zwykle jednoznacznie pozytywny obraz naszej ojczyzny. Natomiast ci, którzy nie byli, często mają niejasne lub błędne o niej wyobrażenie. To jest na pewno niezadowalające i rolą dyplomacji jest poprawienie tej percepcji. Ważne jest, by nie tylko zachęcać Amerykanów do śledzenia wydarzeń w Polsce, ale także do odwiedzenia naszego kraju. Zależy mi na tym, by Polska stała się dla nich interesującym celem turystycznym lub biznesowym. W końcu, o ile ktoś zdecyduje się na podróż, wyda pieniądze i potem podzieli się wrażeniami z rodziną, przyjaciółmi czy też współpracownikami, to z pewnością pomoże budować pozytywny obraz Polski za granicą.
Czy coś Pana zaskoczyło do tej pory, jeżeli chodzi o Polonię?
Muszę szczerze powiedzieć, iż to, co mnie naprawdę pozytywnie zaskoczyło, to wzajemna życzliwość w Polonii. Miałem okazję uczestniczyć w wielu wydarzeniach, takich jak obchody świąt narodowych czy spotkania organizowane przez konsulat, Instytut Piłsudskiego, Polsko-Słowiańską Federalną Unię Kredytową, Centrum Polsko-Słowiańskie, Fundację Kościuszkowską, Stowarzyszenie Biznesmenów i Profesjonalistów im. Pułaskiego czy Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej w Ameryce. Także przez parafie czy naszych harcerzy. I wiele innych organizacji. Za każdym razem spotykałem się z życzliwością i otwartością, co było dla mnie bardzo budujące, bo mam ogromny szacunek dla działalności tych organizacji, a poza tym interesuję się historią. Nie mogę również pominąć szkolnictwa polonijnego, które jest wspaniałym i niezwykle istotnym środowiskiem. W Centrali Polskich Szkół Dokształcających oraz w Szkole Polskiej przy konsulacie działają osoby, które poświęcają swój czas i energię, by dzieci mówiły po polsku, znały naszą historię i geografię. Serdeczność i gotowość do współpracy tych ludzi oraz innych organizacji naprawdę mnie zaskoczyły. Przez lata słyszałem, iż Polonia się nie wspiera, ale po półtora roku pracy w Nowym Jorku mogę powiedzieć, iż to mit. Polonia wspiera się znakomicie. Na swojej drodze spotykam fantastycznych ludzi, którzy chętnie dzielą się swoimi sukcesami i wzajemnie inspirują. To daje mi naprawdę dużą nadzieję na przyszłość.
Wszystko to brzmi rzeczywiście bardzo optymistycznie. A jakie są, Pana zdaniem, największe problemy Polonii?
Kiedy spotykam się z Polonią, widzę przede wszystkim ogrom życzliwości i dobrej energii, choć dostrzegam również obszary, które mogłyby działać jeszcze sprawniej. jeżeli miałbym wskazać jedno wyzwanie, które często pojawia się w rozmowach – zarówno z Polonią, jak i amerykańskimi partnerami – to byłoby to stosunkowo niewielkie zaangażowanie w lokalne życie polityczne. Z moich obserwacji wynika, iż wielu Polaków w Nowym Jorku utrzymuje stały kontakt z mediami z Polski i ma świetną orientację w sprawach krajowych, często choćby większą, niż niektórzy rodacy w kraju. To oczywiście bardzo cieszy, bo pokazuje, jak silna jest więź z ojczyzną. Jednocześnie Amerykanie, z którymi rozmawiam, często podkreślają, iż chętnie widzieliby Polonię bardziej obecną także w sprawach lokalnych – tych, które wpływają na codzienne życie tutaj, w Nowym Jorku. Ogromną rolę mają tu polonijne media, które mogą pomagać w budowaniu takiej świadomości. Bardzo doceniam, kiedy widzę, jak na przykład Radio Rampa porusza tematy ważne dla mieszkańców miasta, rozmawia z lokalnymi władzami i dba o to, by polski głos był słyszalny. To pokazuje, iż nasza obecność jest tutaj widoczna i doceniana.
Pełniąc funkcję konsula generalnego, Mateusz Sakowicz miał okazję poznać lokalną Polonię. Na zdj. podczas uroczystości podniesienie polskiej flagi na masz przed nowojorską siedzibą PSFCU z okazji kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego. Fot. PSFCUCoś jednak zmieniło się podczas ubiegłorocznych wyborów prezydenckich i Polonia zaczęła być wreszcie zauważana…
Tak, w ubiegłorocznych wyborach Polonia naprawdę zwróciła na siebie uwagę i pokazała, iż jej głos się liczy. Dlatego chciałbym zachęcić wszystkich rodaków, żeby brali czynny udział w wyborach w Stanach Zjednoczonych. To najlepszy sposób, żeby politycy amerykańscy sami zaczęli nas dostrzegać i słuchać – nie tylko w kontaktach z konsulatem, ale też w innych instytucjach. W polityce, jak w życiu, liczą się ci, którzy są widoczni i potrafią mówić wprost o tym, co dla nich ważne. Wykorzystując swoje prawo wyborcze, możemy sprawić, iż nasza Polonia stanie się naprawdę zauważalnym i ważnym partnerem. Mamy potencjał i warto go wykorzystać!
Udział Polaków we władzach miejskich, stanowych czy federalnych, zważywszy na wielkość polskiej diaspory w USA jest dalece niedostateczny…
Wiem, iż w Polonii jest wiele młodych osób, które myślą o działalności w polityce, ale w tej chwili realizują się głównie w biznesie. My jako konsulat nie możemy bezpośrednio zachęcać do angażowania się w amerykańską politykę, ale zawsze będziemy kibicować takim aspiracjom. Osoby, które wcześniej działały w Polonii lub dla Polonii, noszą w sobie troskę o polskie sprawy, więc jeżeli zdecydują się rozwijać swoją karierę w tym kierunku, możemy być pewni, iż nie zapomną o Polsce i polskich potrzebach.
Naprawdę Pan uważa, iż Polacy na emigracji mają dobre rozeznanie w krajowej polityce. Są osoby i to choćby w Polonii, które nie podzielają tego poglądu…
Nie wiem, czy zawsze mają lepsze rozeznanie, ale na pewno bardzo żyją polityką w kraju. Nie oceniam tego ani jako dobre, ani złe – dla mnie jest to przede wszystkim wyraz ich zaangażowania i silnej więzi z ojczyzną. Może też trochę tęsknoty za krajem. Polacy na obczyźnie mają do tego pełne prawo i trudno byłoby im narzucać, by przestali się interesować Polską tylko dlatego, iż tam nie mieszkają.
Co jest najtrudniejsze, a co najprzyjemniejsze w byciu konsulem?
Najtrudniejsze jest zarządzanie czasem. Niekiedy chciałoby się spotkać kolejną osobę, odebrać telefon, czy pojechać na wydarzenie, ale już wcześniej podjęło się inne zobowiązania albo trzeba popracować nad dokumentami. Jak już wcześniej wspomniałem, staramy się robić wszystko, co w naszej mocy, choć nie zawsze można być wszędzie. Najprzyjemniejsze natomiast są kontakty z ludźmi. Rozmowy z drugim człowiekiem nic nie zastąpi – a w naszym okręgu konsularnym spotykam fascynujących Polaków z niezwykłymi historiami, osiągnięciami i doświadczeniami. Każde spotkanie daje mi energię i inspirację, bo to relacja obustronna – ja coś daję, a oni również przekazują mi wiele od siebie. W dzisiejszych czasach relacje są coraz bardziej powierzchowne, mimo setek znajomych w mediach społecznościowych. Dlatego bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem jest dla mnie najcenniejszy i daje największą satysfakcję. To ludzie i czas spędzony z nimi są w tej pracy prawdziwym atutem i największą radością.
Nic więc również dziwnego, iż adekwatnie jest Pan obecny wszędzie, gdzie tylko w Polonii dzieje się coś ważnego. A jeżeli nie Pan, to zastępca lub któryś z wicekonsulów, którzy również bardzo mocno zaangażowani są w polonijne wydarzenia…
To, o czym wspomniałem wcześniej, ma tutaj duże znaczenie. Cieszę się, iż nasza obecność na polonijnych wydarzeniach jest zauważana. Staramy się działać jak najbardziej efektywnie, żeby jak najwięcej czasu spędzać w terenie. Proszę pamiętać, iż konsulat to również około 12 tysięcy wniosków paszportowych rocznie, pomoc w nagłych przypadkach oraz codzienne sprawy prawne i obywatelskie. Nie można sobie pozwolić na przestój, a doba często wydaje się za krótka. Jednak, kiedy tylko uda się wszystkiego dopilnować w urzędzie, zawsze zachęcam pracowników, żeby wychodzili w teren i spotykali się z ludźmi. Te kontakty są dla nich bezcenne – zdobyte doświadczenie procentuje w dalszej pracy dyplomatycznej, a Nowy Jork jest jednym z tych miejsc, gdzie można nauczyć się naprawdę dużo.
Do tej pory mówiliśmy o wydarzeniach w terenie. Jednak tych imprez, w przepięknych wnętrzach De Lamar House, gdzie od 1973 roku mieści się siedziba Konsulatu RP w Nowym Jorku, również przez ostatni rok odbyło się bardzo wiele…
Rzeczywiście, w konsulacie dzieje się dużo. Czy więcej niż wcześniej? Trudno powiedzieć – nie traktujemy tego jako wyścigu. Staramy się po prostu odpowiadać na potrzeby Polonii i wychodzić naprzeciw jej oczekiwaniom, w granicach możliwości kadrowych i lokalowych, jakie mamy. Do konsulatu przychodzą ludzie z różnych środowisk – artyści, przedstawiciele organizacji – z pomysłami i inicjatywami. Staramy się każdego wysłuchać. Realizujemy także własne projekty, a szczególnie dużo uwagi poświęcamy młodemu pokoleniu Polonii, organizując i współorganizując systematycznie spotkania dla tzw. „młodych polskich profesjonalistów”.
Jak w tym kontekście układa się kooperacja Pana i całego zespołu konsulatu z organizacjami polonijnymi i liderami Polonii?
Moim zdaniem kooperacja z organizacjami polonijnymi i liderami Polonii układa się bardzo dobrze, choć najlepiej byłoby o to zapytać samych zainteresowanych. Staramy się nikogo nie faworyzować, ani nie pomijać – naszym celem jest kooperacja ze wszystkimi środowiskami. Każda organizacja, która ma pomysł lub inicjatywę, może liczyć na nasze wsparcie i otwarte podejście. Nie zawsze wszystko udaje się zrealizować od razu, ale patrząc na mijający rok, zdecydowana większość wspólnych działań zakończyła się sukcesem.
Jeśli jesteśmy już przy sukcesach, to jednym z największych za Pana kadencji, było podświetlenie budynku Empire State Building na biało-czerwono z okazji Święta Niepodległości 11 listopada, do czego doszło po raz pierwszy w historii. W wydarzeniu tym, szeroko relacjonowanym w mediach, nie tylko zresztą polskich i polonijnych, wziął udział legendarny już polski piłkarz Robert Lewandowski. Jak się Panu udało tego dokonać?
Jestem zawodowym dyplomatą, moją rolą jest stawiać sobie ambitne cele, a ich realizacja wpisuje się w służbę dla kraju. To było na pewno duże wyzwanie, pracowaliśmy nad nim około roku i nie będę ukrywać, iż sukces przerósł nasze oczekiwania. Należy natomiast pamiętać, iż to sukces nas wszystkich. O tym, iż budynek w końcu został podświetlony na biało-czerwono, zadecydowało wiele czynników – w tym wysiłek moich poprzedników oraz całej polonijnej społeczności. Wydaje mi się, iż przeważyła pewna masa krytyczna, którą wspólnie jako Polonia wygenerowaliśmy. Ja i mój zespół dołożyliśmy ostatnią cegiełkę. Czas i odpowiedni moment również odegrały istotną rolę. W pojedynkę kilka można zdziałać, dlatego traktuję to wydarzenie jako wspólny sukces wszystkich, którzy włączyli się w te starania. I na szczęście wszystko przebiegło pomyślnie.
Jednak osobistą satysfakcję ma Pan z pewnością?
To prawda. Nie tylko zresztą ja, ale myślę, iż cały zespół konsulatu. To wydarzenie wygenerowało mnóstwo dobrej energii. Otrzymałem liczne sygnały od rodaków, którzy byli bardzo zadowoleni z przebiegu tegorocznych obchodów Narodowego Święta Niepodległości w Nowym Jorku. Oczywiście wiele osób chciałoby spędzić z Robertem Lewandowskim więcej czasu albo dowiedzieć się o jego wizycie nieco wcześniej. Było to jednak w tym przypadku niemożliwe, bo nasz kapitan odwiedził Nowy Jork dosłownie na kilka godzin i każda minuta jego czasu była dokładanie zaplanowana. Zresztą sam jego przylot obarczony był sporym ryzykiem i potrzeba było dużo szczęścia, aby wiele czynników zagrało jednocześnie. Mam na myśli aktualną dyspozycyjność Roberta, pogodę, połączenia lotnicze i inne mniej lub bardziej losowe kwestie. Nie mogliśmy tutaj rozpalać żadnych nadziei, bo później mogłoby to się wiązać z bardzo dużym rozczarowaniem. Za wszelką cenę chcieliśmy tego uniknąć.
Anna i Robert Lewandowscy z konsulem generalnym RP w Nowym Jorku Mateuszem Sakowiczem (w środku) na szczycie kultowego Empire State Building tuż po jego podświetleniu na biało-czerwono z okazji Święta Niepodległości Polski, listopad 2025 r. Fot. M. ŻurawiczMożna powiedzieć, iż kapitanowi naszej reprezentacji również. Sam widziałem, iż na szczycie Empire State Building był wyjątkowo w dobrym nastroju. Dość popularna jest także opinia, iż Robert Lewandowski w ogóle ma dużo szczęścia w karierze…
Tak i on temu nie zaprzecza, a choćby pojawił się gdzieś ten wątek w naszej prywatnej rozmowie. Sam jednak mówił, iż szczęście to tylko jeden z wielu elementów sukcesu. W mojej opinii – i prawdopodobnie nie jest ona odosobniona – Robert Lewandowski jest sportowcem kompletnym i ten jego etos pracy jest absolutnie wyjątkowy. Wszystko podporządkował jednemu celowi: realizacji marzeń i dążeniu, by być jak najlepszym w swojej dyscyplinie. Dzięki temu udało mu się osiągnąć w sporcie poziom, który przypada tylko nielicznym. Statystyki nie kłamią. w tej chwili jest on jednym z najlepszych graczy w historii piłki nożnej. To nie jest przypadek – samo szczęście by tutaj nie wystarczyło. Cieszę się również, iż udało nam się doprowadzić do spotkania Roberta Lewandowskiego z młodymi polskimi profesjonalistami w konsulacie. Tam najmniej było rozmowy o piłce, a dyskusja dotyczyła głównie radzenia sobie z presją i oczekiwaniami w drodze do sukcesu. To spotkanie idealnie wpisuje się w moje pragnienie, aby młodzi Polacy w przyszłości reprezentowali Polskę na świecie tak godnie, jak robi to nasz najsłynniejszy piłkarz.
W tym całym natłoku obowiązków, znajduje Pan jakoś czas na chwilę wytchnienia i rozwijanie swoich zainteresowań? Słyszałem o kilku, w tym o pasji związanej z historią…
Tak, interesuję się historią, w szczególności historią obu wojen światowych i – siłą rzeczy – też okresem międzywojnia. Staram się dużo czytać na ten temat, ale niestety mam na tym polu spore zaległości. Zresztą w ogóle kocham książki. Nie tylko historyczne, ale także z dziedziny psychologii społecznej. Z historią ściśle związane jest inne moje hobby, na które niestety od lat nie mam czasu, a mianowicie modelarstwo. W moim domu rodzinnym przez lata zgromadziłem pokaźną kolekcję samolotów, łodzi podwodnych i innych sprzętów wojennych. Wierzę, iż kiedyś do tego wrócę. Obecnie, kiedy mogę wygospodarować chwilę wolnego, szukam przede wszystkim kontaktu z przyrodą. Chodzę po górach, odwiedzam parki narodowe i wszystkie miejsca, w których mogę nacieszyć się zielenią i spokojem.
Na pewno jednak ma Pan jakieś ulubione miejsca w samej metropolii?
Tak, kilka. Być może nie wszyscy mi uwierzą, ale na pierwszym miejscu wymienię Greenpoint. Ja naprawdę lubię polską dzielnicę. Bo Greenpoint jest taką moją Wrześnią. Mam tam swoje ulubione miejsca na zakupy, choć nie chcę podawać dokładnych nazw – wystarczy powiedzieć, iż wiem, gdzie kupić dobre ciasto, a gdzie udać się po doskonałe pierogi. Kocham też Greenpoint za polski język słyszalny na ulicach i za widoki zachodzącego słońca nad Manhattanem. Ja w ogóle lubię cały Brooklyn, który jest chyba moją ulubioną dzielnicą. Dobrze czuję się chociażby na Park Slope czy na Cobble Hill. Tempo życia jest tam znacznie wolniejsze niż na Manhattanie, a na ulicach czy w parkach można spotkać spokojnie spacerujące rodziny z dziećmi i z psami.
Zbliżamy się do końca kalendarzowego roku. Jaki będzie ten przyszły rok w konsulacie?
Na pewno będzie pracowity i bardzo ciekawy. Planujemy organizację szeregu rozmaitych wydarzeń, w tym kulturalnych i historycznych. Mamy też kilka patriotycznych projektów, które z różnych względów musieliśmy przesunąć w kalendarzu właśnie na przyszły rok. Nie chciałbym jednak zdradzać za dużo szczegółów. Wychodzę z założenia, iż lepiej robić po prostu konsekwentnie swoje i to praca powinna nas bronić, a nie huczne zapowiedzi. Korzystając z okazji, chciałbym złożyć wszystkim serdeczne życzenia. Całej Polonii, jej liderom, gościom konsulatu oraz moim współpracownikom życzę spokojnych i zdrowych świąt Bożego Narodzenia, a w nowym 2026 roku dużo szczęścia, pomyślności i wszelkiej satysfakcji.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin Żurawicz















