Hubertus w Stadzie Ogierów upadł na naszych oczach. Jeźdźcy mówią wprost: „To koniec tradycji”

1 miesiąc temu

Tegoroczny Bieg Świętego Huberta w Stadzie Ogierów w Gnieźnie, który odbył się w sobotę 25 października, zapisze się w historii nie jako święto jeździectwa, ale jako jego smutna parodia. W miejscu, gdzie przez dziesięciolecia rodziły się legendy i pasja do koni, w tym roku zabrakło tego, co najważniejsze – ducha tradycji, rywalizacji i prestiżu.

Jeszcze dekadę temu hubertusy organizowane przez Stado Ogierów uchodziły za jedne z najtrudniejszych i najbardziej prestiżowych w regionie. Trasa wiodła z Gniezna przez Dalki, Pustachowę, Las Miejski i Cielimowo, a jeźdźcy pokonywali kilkanaście kilometrów w siodle. Czasami choćby ponad setka uczestników mierzyła się z blisko 30 przeszkodami, z których najdłuższe szeregi miały choćby po sześć. Do tego około 10 zaprzęgów i atmosfera prawdziwego święta jeździeckiego, w którym każdy chciał wziąć udział. W sumie kilka godzin spędzonych na trasie. Aby stanąć na starcie, trzeba było nie tylko zasłużyć w swojej szkółce, ale też udowodnić wysoki poziom umiejętności. Dziś po tej tradycji nie zostało praktycznie nic.

To już nie Bieg Świętego Huberta, tylko festyn rodzinny. Dzieci na kucykach, jazda w kółko po terenie stada i zero emocji. Nie tak wyglądała kiedyś pogoń za lisem – mówią jeźdźcy, którzy uczestniczą w hubertusach w Stadzie Ogierów od 20 lat.

W tym roku na placu pojawiło się zaledwie około 40 koni, co prawdopodobnie jest najniższą frekwencją w historii wydarzenia. Pogoda dopisała, publiczność była gotowa na widowisko, ale nie doczekała się prawdziwego biegu. Największym rozczarowaniem był fakt, iż jeźdźcy nie wyjechali poza teren stada. Nie było tradycyjnej trasy przez las (w ostatnich latach skróconej do wyjazdu na pola), nie było emocjonujących skoków w terenie ani dynamicznej pogoni za lisem. Zamiast tego uczestnicy… szukali ukrytego w zaroślach lisiego ogona. Dobrze, iż pozwolono im to robić w siodłach, a nie np. po przesiadce na hobby horse.

To była kpina, nie hubertus. Szukanie ogona po krzakach zamiast pogoni? Szkoda słów. Jeszcze kilka lat temu trzeba było mieć doświadczenie i kondycję, żeby przejechać trasę. Teraz wystarczy przyjść z kucykiem i mieć chęci do zdjęcia. Nie opłaca nam się dla takiej parodii szykować koni i przywozić ich do stada – komentuje z goryczą jeden z doświadczonych jeźdźców.

Wielu uczestników nie kryło rozczarowania, iż organizatorzy całkowicie zrezygnowali z dawnej formuły, która przez lata budowała markę gnieźnieńskiego hubertusa.

Kiedyś nie dopuszczano do startu kobył, jeździli tylko dorośli powyżej 16 roku życia. Każdy musiał mieć biały strój i frak. To jednak dalsza historia, kiedy jeszcze byłem w stanie pokonać trasę i brać udział w pogoni. Teraz jestem już tylko widzem. Dziś nikt nie zwraca na to uwagi. To już nie tradycja – to parodia. Myślę, iż dawni pracownicy Stada przewracają się w grobach jak widzą to z góry – mówi inny uczestnik, pamiętający jeszcze czasy, gdy hubertus był symbolem profesjonalizmu i dumy z przynależności do Stada Ogierów.

Organizatorzy zapowiadali w programie pokazy, występy i biesiadę przy ognisku, ale choćby te elementy nie uratowały nastroju. Wśród jeźdźców dominowało przekonanie, iż święto św. Huberta zostało w Gnieźnie ostatecznie pochowane.

Zabito ducha tego wydarzenia. Nie wiem, czy za rok w ogóle warto to robić. To już nie ma nic wspólnego z dawnym Biegiem Świętego Huberta, który znała cała Polska – podsumowuje jeden z byłych pracowników stada.

Dla wielu obserwatorów tegoroczny hubertus był symbolicznym końcem pewnej epoki. Z dawnej tradycji pozostała tylko nazwa. Jeźdźcy są zgodni – jeżeli wydarzenie w przyszłym roku ma się odbyć, powinno nosić inną nazwę. Bo obecna forma, jak mówią, uwłacza historii Stada Ogierów w Gnieźnie i ludziom, którzy przez lata tworzyli jego legendę.

Idź do oryginalnego materiału