Iga i Robert – dobro narodowe pod ostrzałem

2 godzin temu

W Polsce mamy dziwną skłonność do tego, by szukać „dóbr narodowych” wszędzie – od oscypka, przez żubrówkę, aż po pierogi. Ale jeżeli naprawdę mamy kogoś wpisać na listę skarbów, to bez dwóch zdań: Iga Świątek i Robert Lewandowski powinni się znaleźć w czołówce. Jedno serwuje asy na kortach całego świata, drugie wbija bramki, które śnią się obrońcom przez długie tygodnie.

Gdy ktoś osiąga światowy sukces, nieuchronnie trafia na narodowy stół sekcyjny. Leży taki zawodnik czy zawodniczka jak pod mikroskopem, a my – naród ekspertów od wszystkiego – bierzemy skalpel i zaczynamy. „Za mało się uśmiecha”, „za dużo reklam”, „gdzie ta forma z zeszłego roku?”, „skończył się już”, „szkoda chłopa – jego czas minął”, itd.

Weźmy na początek po lupę Igę Świątek. Dziewczyna, która w wieku 24 lat zdobyła więcej tytułów niż niejeden kraj w historii tenisa. Ale zamiast powiedzieć: „Wow, mamy tenisową królową”, słyszymy: „No ale ona taka poważna, zamknięta w sobie. Mogłaby się częściej cieszyć, bo to przecież sport, a sport ma być radością”. I tu pojawia się paradoks: gdyby skakała po korcie jak konfetti, też byśmy narzekali, iż „za dużo pajacowania”. Czyli – jakby nie patrzeć – winna zawsze.

Lewandowski? Jeszcze ciekawsza historia. Najlepszy polski piłkarz w historii, ikona światowej piłki, facet, który swoją pracą wywalczył sobie miejsce w Barcelonie, Monachium i sercach kibiców… a w Polsce? Wieczne rozliczanie. Bo w kadrze nie strzela tyle, co w klubie. Bo nagrywa reklamy. Bo wziął udział w kampanii, a przecież „nie przystoi”. Gdyby jutro sam postawił stadion w każdej gminie, znalazłby się ktoś, kto zapytał: „A czemu nie szybciej?”.

Marudny jak Polak
I właśnie to jest nasza narodowa specjalność: czepialstwo pod płaszczykiem troski. „To nasze dobro narodowe” – mówimy z dumą. Ale zaraz potem dodajemy: „Ale niech się nie waży pomylić, bo rozliczymy co do joty”. Polak nie potrafi po prostu cieszyć się sukcesem, on musi go natychmiast „urealnić”. Jakbyśmy się bali, iż jeżeli powiemy głośno „mamy najlepszych sportowców na świecie”, to jutro wszystko się rozsypie jak domek z kart.
A prawda jest taka: Iga i Robert są dziś wizytówką Polski. Tak, czasem milczą, czasem grają reklamówki, czasem zawodzą w pojedynczym meczu. Ale kto tego nie robi? Tylko u nas błąd mistrza to zdrada narodowa, a sukces mistrza to… obowiązek.

Może więc pora odwrócić myślenie. Niech Iga będzie sobą – skupioną, konsekwentną i trochę introwertyczną mistrzynią. Niech Robert robi swoje – strzela, reklamuje, choćby czasem pudłuje. Bo kiedy kurz emocji opadanie, pozostaje prawda: mamy dwoje sportowców, których zazdroszczą nam na świecie. A jeżeli to nie jest dobro narodowe, to już naprawdę nie wiem, co nim jest.
Oni robią swoje – grają, wygrywają, przegrywają, znów wygrywają. A my? My moglibyśmy wreszcie zagrać rolę, która naprawdę im się należy: dumnego kibica. Bo jeżeli nie potrafimy cieszyć się z mistrzów, to kto nam zostanie do podziwiania – oscypek i ogórek kiszony?

Antoni B.

Idź do oryginalnego materiału