Igor Maćkowski: Krzysztof Ligęza, wspomnienie przyjaciela

goniec.net 6 dni temu

Krzysztof Ligęza urodził się we Wrocławiu 3. sierpnia 1961 roku i umarł w swoim mieszkaniu we Wrocławiu ciut ponad dwa tygodnie po swoich 64. urodzinach, czyli 19. sierpnia 2025. Nie chciał umierać w szpitalu. I nie umarł. Umarł w objęciach żony, Joanny, nie maszyn.

Moja strata jest absolutnie niewspółmierna do straty Rodziny, która straciła Syna, Męża, Ojca, Brata i Dziadka. Co ja przy Nich?
Nic. Zero. Null. Ale brakuje mi go bardzo, bo był tylko moim Przyjacielem.
Zatem pokornie Krzyśka opłakuję przedostatni w kolejce.

Był moim jedynym Przyjacielem poznanym w sieci. Andrzej Fromm, Smakosz, takich nicków używał podczas naszych forumowych dyskusji na początku XXI. wieku. Zaczepiłem go na mailu, gdy mnie to co pisał pod tymi nickami zaintrygowało. I tak się zaczęła nasza Rozmowa, która ze dwadzieścia kilka lat trwała. O czym była? O teologii, o ontologii, o epistemologii, o twierdzeniu Gödla, o Bogu. O życiu i w ogóle. I już jej nie ma, bo Krzysztofa wśród żywych nie ma. I to jest wielka szkoda dla żywych, iż już go słuchać nie mogą.

Dosyć gwałtownie odszyfrowałem jego prawdziwe imię i nazwisko. Miał tak bogate vocabularium i używał tak specyficznych i niepowszechnie używanych słów, iż wystarczyło poguglować (na początku nowego millenium wyszukiwarka Google była cokolwiek bardziej przyjazna użytkownikom niż dzisiaj) i już miałem Krzyśka na widelcu. Bo Krzyśka teksty były wtedy w sieci przecież. Po „predylekcjach” jego nick w imię i nazwisko odszyfrowałem. Lubił to słowo. Dzięki Krzysiek, bo i ja je dziś lubię.

Przy okazji poszukiwań trafiłem na tekst „Tam, gdzie konają bezdroża” i zostałem zniewolony nieprawdopodobną jego jakością. Słownictwem. Tematem. Treścią.
Ale zanim Krzysztof ten tekst napisał, robił przecież wiele innych rzeczy.
Był człowiekiem słowa przede wszystkim.

Maturę z polskiego na „bardzo dobry” zdał w 1980 pisząc o Hiroszimie i bombie atomowej. Dzięki temu na filologię polską drzwi miał otwarte bez egzaminu, ale ambicje miał medyczne. Bez powodzenia na egzaminie niestety. Zatem na rok zatrudnił się jako noszowy w pogotowiu, żeby dodatkowe punkty przy kolejnym egzaminie dostać.
1981 to bardzo bogaty w wydarzenia w Polsce rok. Karetkami przewożono również zomowców, a ludzie znając sprawy i widząc karetki czasem obrzucali je kamieniami. Zdarzyło się i noszowemu Ligęzie, na szczęście bez uszczerbku dla zdrowia.
W 1982 znowu potknął się na egzaminach na AM we Wrocławiu.
W 1983 dostał się na medycynę w Gdańsku. Na chwilę tylko. Odpuścił, gdy na studiach wreszcie pojął, iż medycyna to jednak nie dla niego. Ale zadęcie medyczne mu zostało. Nikt, nigdy tak szczegółowo i z uwzględnieniem wszelkich konsekwencji mi swych dolegliwości nie roztłumaczał jak Krzysiek.

W 1984 się ożenił z Joanną (która stała się z biegiem czasu, jak sam to często pisał, Jego Szanowną Właścicielką) i został kierownikiem działu w ZETO we Wrocławiu (Zakład Elektronicznej Techniki Obliczeniowej), jednego z pierwszych polskich przedsiębiorstw informatycznych.

Kierownikiem był tam do 1988. „Dobrze się zapowiadałem. Póki zakładowa organizacja partyjna po mnie nie sięgnęła. Banda idiotów. Kto w 1988 roku wstępował do PZPR? A na dodatek ledwie dwa lata później wszystkie te Riady, Odry czy Systemy Wirtualnych Maszyn – to ostatnie dla Riada-61, moja specjalizacja – poszły na złom. IBM wygrał”.
W 1985 został po raz pierwszy Tatą. Dla córki wybrał bardzo oryginalne imię. Po mamie.
W 1986 w kwietniu wyjechał na kurs komputerowy do Mińska. 26 kwietnia wybuchło w Czarnobylu. Wrócił dopiero w czerwcu. Badania wykazały, iż nienapromieniowany, ale jaka była prawda?

Potem pracował w biurze paszportowo-turystycznym, parał się handlem, pisał.
W 1991 został ojcem syna, ale nie był już tak oryginalny i po ojcu go nie nazwał.
Pisał, pisał, pisał. Szkice powieści fantasy np.

W 1994 przeprowadził się z rodziną do Bornego Sulinowa. Pracował jako dziennikarz dla szczecineckich gazet. Praca go pochłonęła. Reportaże, wywiady, sprawozdania z sesji Rady miejskiej, mniejsze i większe opisywane aferki i afery miejscowych notabli.
1998 wraca do Wrocławia i znów pracuje jako dziennikarz.

Potem, już do śmierci, jest wolnym felietonistycznym strzelcem. „Opcja na prawo”, kanadyjski „Goniec” z Andrzejem Kumorem i australijski „Tygodnik Polski”.

W 2012 wydaje „Myślozbrodnik”, czyli jak sam to ujął, książkę dla ludzi rozumnych i przyzwoitych, zamieszkujących obszar „między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca”. To książka o rzeczach ważnych, najważniejszych, mocno unurzana w ówczesności A.D. 2012.

Nie tak łatwo napisać coś na temat książki Przyjaciela. Rozmawialiśmy prawie ćwierć wieku: mailowo, na forach, blogach, telefonem, a Bóg dał też wiele razy twarzą w twarz się spotkać. We Wrocławiu, w Bornem, w Warszawie. Wielce sobie tę naszą wieloletnią Rozmowę cenię, wiele jej zawdzięczam, bo Krzysztof dużo mnie nauczył i wytłumaczył, chociaż, jak to w dyspucie, nie zgadzaliśmy się do samego końca, wedle zasady, iż gdzie zgoda, tam koniec Rozmowy. Cały czas mieliśmy odrębne, choć, przyznaję, pod koniec bardzo zbliżone punkty widzenia, ale cały czas potrafiliśmy o tych różnicach rozmawiać.

Prawdziwą frajdę sprawiło mi gdy w „Salonie II” Łysiak Ligęzę ze trzy razy zacytował. A skoro Łysiak cytował Ligęzę, to znaczy, iż Ligęza za bardzo politpoprawny nie był. Do tej konstatacji doszli również w 2008 roku badacze z Poznańskiego Centrum Praw Człowieka, którzy na zlecenie MSWiA opracowali raport p.t. “Monitorowanie treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich w polskiej prasie”. Wedle autorów raportu w swych publikacjach Krzysztof Ligęza „przedstawia ksenofobiczną interpretacją integracji europejskiej; stawiając UE w opozycji do niepodległej Polski” i znaleźć w nich można „wypowiedzi o charakterze islamofobicznym (…) a także ujęte w cudzysłów, aluzyjne odwołania do konfliktu ras”.

Nie można mieć wątpliwości – publicysta Ligęza to był zatwardziały recydywista w popełnianiu    całkowicie niepoprawnych politycznie myślozbrodni.
Zatem tytuł jego książki jest trafny jak najbardziej.
Diagnozę tę w maju 2013. roku w pełni potwierdzili specjaliści z Komisji do Spraw Przeciwdziałania Zniesławieniom B’nai B’rith (ADC), którzy zarzucili mu antysemityzm.

Zarzucanie Ligęzie antysemityzmu to idiotyzm, bo Ligęza Żydów stawiał za wzór i zachęcał do bycia narodowym Żydem i traktowania swojego narodu jako narodu wybranego. Ligęza chwalił „wspólnotowy egocentryzm” i „umiejętność odróżniania <<swoich>> od <<obcych>>”.

Tak, Krzysiek pisał, że, „stawia UE w opozycji do niepodległej Polski”, bo UE za cel stawia sobie „wykorzenienie tradycji narodowej i religijnej narodu” oraz „wytrzebienie polskości z Polek i Polaków” zgodnie z „kolejną z niemieckich wizji Europy”.
Trudno się nie zgodzić. UE wyrasta nie z tradycji europejskich, ale z tradycji francuskiej rewolucji, która to powołana została do żywota jako opozycja do kultury europejskiej.

O czym zatem jest Jego jedyna książka, czyli „Myślozbrodnik”?
O tym, iż należy pamiętać o własnej tożsamości, którą buduje nasza historia, którą tworzyli nasi przodkowie. Że ludziom rozumnym do twarzy dobrze z refleksją moralną, o tym, iż kręgosłupem naszej tożsamości jest chrześcijaństwo i o tym, iż nasza historia jest od dziesięcioleci zakłamywana. O tym, iż prym w zakłamywaniu rzeczywistości wiodą media i to one nierozumnym ludziom robią z mózgu „galaretkę z giczy cielęcej”, sprawiając, iż nierozumni zamiast świata, widzą tylko to, co przekazują im media. O szkodliwej roli tzw. wielokulturowości, która jest mrzonką. Jest i o tym, iż Rosja, czyli zarządzana przez byłych funkcjonariuszy KGB i GRU grupa przestępcza udająca państwo, prowadzi śledztwo dotyczące katastrofy smoleńskiej tak, jakby chciała zatrzeć ślady zamachu, że Żydzi usiłują wyłudzić od Polski rekompensaty za mienie zamordowanych przez Niemcy obywateli II RP, iż banda „tuskoidów” szkodzi Polsce wyjątkowo, podobnie jak szkodzi jej lewactwo.

Prawdziwa jest też diagnoza, iż nasza przyszłość będzie sumą kumulujących się „konsekwencji odłożonych w czasie”. I jeżeli w naszym kraju będzie to wyglądać tak jak wygląda, to nie są to konsekwencje radosne.

Był i jest to głos wołającego na puszczy, bo książka Krzysztofa to była miniaturowa pozytywka przy dudniącej tubie wiodących w zakłamywaniu świata mediów, ale czyż człowiek rozumny i przyzwoity, nie powinien prawdy głosić za wszelką cenę, wbrew kłamcom?
Krzysztof głosił, a przyzwoici i rozumni usłyszeli czysty dźwięk w tym wielkim jazgocie łotrów.

Chorował, najpierw w sumie na co innego, ale gdy już na poważnie płuca mu padły, nie wiadomo w sumie dlaczego one akurat, to słabe już były w sumie żarty. Wszystko oczywiście sumiennie i medycznie wytłumaczył. Był świadomy tego co się gwałtownie zbliża prawie do końca i na szczęście miał czas, by pożegnać się z tym światem pięknie i godnie w 10. ostatnich felietonach w „Gońcu”. Ten finałowy cykl nazwał „Ąmas” i bez trudu w archiwum „Gońca” można go znaleźć.

Cieszę się, iż dane mi było rozmawiać z Krzysztofem.
Bardzo mi Go brakuje.

Igor Maćkowski

Idź do oryginalnego materiału