- W latach 60. były zupełnie nowe stanowiska w zakładach pracy. To był czas, kiedy zaczęto dostrzegać to, co się działo między ludźmi, wagę zaangażowania pracownika w końcowe efekty pracy. I to nie pod względem wykonania normy, ale też zaangażowania i widzenia siebie w całym procesie produkcji.
Do naszych obowiązków należało rozwiązywanie różnych trudnych sytuacji między ludźmi na poszczególnych wydziałach, ale także dbanie o to, żeby nowo przyjęci pracownicy do zakładu czuli się w nim dobrze i chcieli związać swoją przyszłość z zakładem, akurat z FSC.
Oprócz tego prowadziliśmy różne szkolenia dla średniej kadry zarządzającej, m.in. dla brygadzistów, mistrzów. Takie, w których pokazywaliśmy wagę tego, jak ludzie się czują w zakładzie pracy.
- Byliście niejako w cent