„Ja oddycham jazzem”

bialyorzel24.com 7 godzin temu

Rozmowa z wokalistką i pianistką jazzową Małgorzatą „Margo” Staniszewską.

Fot. CPS

Po raz kolejny pojawisz się na scenie w Centrum Polsko-Słowiańskim, w tym po raz drugi na Festiwalu Jazzowym…

Tak i bardzo lubię tam występować. To doskonałe miejsce do grania jazzu, a publiczność zawsze jest znakomita. Jest spora grupa Polaków, którzy uwielbiają jazz i znają się na nim. Cieszę się, iż drugi raz z rzędu zaśpiewam na Festiwalu. Dla mnie to na pewno wyróżnienie, iż organizatorzy znowu mnie zaprosili. Centrum od lat promuje moją twórczość i pomaga wielu zdolnym artystom. I dodatkowo w swoich pięknych wnętrzach promuje jazz, za co władzom tej instytucji należą się duże wyrazy uznania. Dziękuję personalnie zarówno dyrektor Agnieszce Granatowskiej, jak i Bożenie Konkiel za wieloletnie wsparcie i za to, iż zawsze we mnie wierzyły.

Tym razem jednak wystąpisz w duecie…

Nie chcę powtarzać swojego zeszłorocznego występu w skali jeden do jednego. Tym razem wykonam więc swoje kompozycje z towarzyszeniem fortepianu. Jestem tuż po wydaniu pierwszej autorskiej płyty „Ashes And Diamonds”, tak więc na pewno zaśpiewam wiele utworów, które się na niej znalazły. Będą to premierowe wykonania dla polonijnej publiczności. Oprócz tego tradycyjnie pojawi się kilka standardów jazzowych znanych chociażby z repertuaru Elly Fitzgerald czy Billie Holiday.

Wspomniana płyta to chyba jedno z najważniejszych wydarzeń w Twojej dotychczasowej karierze…

Myślę, iż choćby najważniejsze. Płyta, którą nagrałam w The Bunker Studio na Williamsburgu, ukazała się na rynku 4 kwietnia i jak do tej pory zbiera świetne opinie zarówno wśród słuchaczy jak i osób z branży. Album ten wydany przez Truth Revolution Records traktuję jako zwieńczenie mojej dotychczasowej pracy twórczej. Nie ukrywam, iż jego nagranie kosztowało mnie wiele trudu i wyrzeczeń. Satysfakcja jednak jest ogromna. To, iż ja się cieszę z wydania tej płyty, to mało powiedziane. Jestem przeszczęśliwa, bo przecież po to przyjechałam do Stanów. Aby śpiewać i nagrywać jazz.

Jakie utwory trafiły na Twój debiutancki album?

Na płycie znalazło się łącznie 9 utworów w większości skomponowanych przeze mnie. Dodatkowo są tam również dwa standardy jazzowe „Don’t Explain” i „Stormy Weather” oraz utwór Stana Borysa do słów Cypriana Kamila Norwida pod tytułem „Coraz to z ciebie jako z drzazgi smolnej”, który zaaranżowałam w stylu jazzowym. Muszę w tym miejscu podziękować Stanowi, iż wyraził na to zgodę. To jedyna piosenka z polskimi słowami na całej płycie. Ten sam utwór zaśpiewałam na płycie również po angielsku i nosi on tytuł „Ashes i Diamonds”. Jest to jednocześnie nazwa całego albumu.

To stricte jazzowa płyta?

Tak, ale z elementami pop i ma w sobie również sporo poetyki. Wiele utworów zainspirowanych jest poezją. Wspominałam już u Norwidzie i Stanie Borysie, ale na płycie jest również piosenka inspirowana wierszem pt. „Jednego Serca” Adama Asnyka. Można więc powiedzieć, iż przemyciłam w albumie naszą rodzimą, słowiańską nutę.

Poza poezją skąd czerpałaś inspiracje do swoich kompozycji?

Oczywiście jak zawsze z życia. Wszystkie kompozycje powstały w ciągu kilku ostatnich lat. Przykładowo utwór „New York City Streets” narodził się w czasie pandemii, kiedy spacerowałam po Manhattanie. Lubię chodzić po mieście jednak wtedy ulice wyglądały pusto i smutnie. Obraz przygnębiający niczym po apokalipsie. I wtedy powstała ta piosenka, która tak naprawdę daje nadzieję, iż przyjdą lepsze czasy i jeszcze będzie można znaleźć spokój i miłość w Nowym Jorku. Z kolei utwór „Fight for Life” skomponowałam dla swojego syna, który tuż po urodzeniu musiał mieć 3 operacje na serce, a w wieku 9 lat miał zapalenie opon mózgowych i jego życie było kilkukrotnie zagrożone. Przeżył co zasługuje na cud. Mieszkając z nim praktycznie miesiącami w szpitalu spotkałam wiele chorych i cierpiących dzieci. Ten utwór zadedykowałam właśnie takim maluchom, ale również tym lekarzom i pielęgniarkom, którzy z poświęceniem i oddaniem wykonują swoją pracę. Natomiast kawałek „Jazz Polonaise” został zainspirowany współpracą z brazylijskimi muzykami podczas pandemii. Oni grając jazz przemycają często do swoich utworów jakieś etniczne wstawki i tematy. Coś charakterystycznego tylko dla ich kultury. Pomyślałam, iż warto byłoby coś takiego zrobić również, jeżeli chodzi o polską muzykę. I stąd ten instrumentalny „Jazz Polonaise”, gdzie została zachowana forma naszego poloneza, chociaż w utworze nie brakuje też swingu.

Do nagrania swojej płyty zaprosiłaś naprawdę znane nazwiska…

Tak. Zależało mi bardzo, aby zaprosić do współpracy twórców gwarantujących odpowiedni poziom muzyczny, którzy również dadzą coś od siebie. Przede wszystkim na płycie słychać głos samego legendarnego Stana Borysa właśnie w utworze „Coraz to z ciebie jako z drzazgi smolnej”. Oprócz tego w nagraniach uczestniczyli jedni z najlepszych muzyków na scenie nowojorskiej, między innymi znakomity pianista jazzowy i laureat nagrody Grammy David Kikoski, gitarzysta Leandro Pellegrino, saksofonista Stacy Dillard, kontrabasista Ricky Rodriguez czy też perkusista David Hawkins. Wspomniane dwa standardy jazzowe nagrałam z udziałem Spika Wilnera, znakomitego pianisty i właściciela klubów jazzowych Smalls i Mezzrow.

Wizualnie okładka płyty również robi wrażenie…

Chciałam, aby była wyrazista, choć bez żadnej ekstrawagancji. Szata graficzna albumu została zaprojektowana przez wytwórnię Truth Revolution Records, a zdjęcia na okładkę i do wnętrza płyty wykonał Jacek Czarniecki.

Przez ostatni rok od ostatniego Festiwalu w Centrum Polsko-Słowiańskim wiele się u Ciebie wydarzyło. I to nie tylko ze względu płytę…

Tak, wiem co masz na myśli. Przed dwoma miesiącami otrzymałam nagrodę Grammy’ 25 za skomponowanie i nagranie chórków do piosenki „Polvora De Ayer” znanego rapera Residente, która pojawiła się na albumie „Las Letras Ya No Importan”. Krążek ten otrzymał nagrodę Grammy za najlepszy album w kategorii „Musica Urbana”. Bardzo się cieszę z tego sukcesu. To świeża sprawa więc jeszcze nie wszystko do mnie dochodzi. Zdaję sobie jednak sprawę, iż dla wielu twórców otrzymanie tej nagody jest życiowym marzeniem. Ostatni rok to także znacznie większa liczba koncertów. Ze swoim Margo’s Ensemble wystąpiłam między innymi podczas imprezy Jazz nad Nilem w Kolbuszowej w Polsce, a także koncertowałam we Włoszech.

Jesteś osobą, która związała swoje życie z muzyką już od wczesnego dzieciństwa…

To prawda. Podobno jak już miałam kilkanaście miesięcy to śpiewałam w drodze do żłobka. Od dziecka wiedziałam, czym będę się z życiu ostatecznie zajmować, mimo iż u nas w domu nie było tradycji muzycznych. W pewnym momencie wymogłam wręcz na rodzicach, aby zapisali mnie do szkoły muzycznej. Podstawową szkołę muzyczną ukończyłam w rodzinnym Jarosławiu, a następnie poszłam na wydział wokalny do średniej szkoły muzycznej w Rzeszowie. Kolejnym ważnym etapem były studia w Poznaniu, gdzie moim nauczycielem była niesamowita profesor Jadwiga Gałęska – Tritt. Praca z tym pedagogiem bardzo mnie rozwinęła wokalnie, otworzyła i tak naprawdę przygotowała do późniejszych występów scenicznych.

Przez wiele lat rozwijałaś się jednak wyłącznie w kierunku klasycznym…

Tak. Zarówno w liceum, jak i później zajmowałam się głownie muzyką operową koncertując praktycznie co miesiąc. Występowałam solo albo z chórami. Śpiewałam chociażby mszę Missa pro Pace Feliksa Nowowiejskiego w Filharmonii Narodowej. Wiele również nagrywałam. Między innymi partie solowe na płytę ze znaną niemiecką sopranistką Ingrid Kremling mająca za sobą występy w Metropolitan Opera czy La Scali. Udzielałam się także w chórze operowym w Poznaniu, gdzie z operą Borys Godunow Modesta Musorgskiego występowaliśmy między w Luksemburgu. Liczne koncerty dały mi na pewno duże obycie na scenie i rozwinęły wokalnie, ale zawsze podświadomie czułam, iż muzyka klasyczna i operowa nie jest do końca tym, czym chcę się w życiu ostatecznie zajmować.

I wtedy pojawił się jazz. Nie stało się to jednak samoistnie…

Do tego potrzebny był impuls. Przełomem okazała się biografia Milesa Davisa, która dość przypadkowo wpadła mi w ręce. Po jej lekturze zaczęłam wręcz chłonąć jazz, oddychać nim, a w końcu śpiewać. Mogłabym rzec, cały mój mózg przestawił się niejako na inne tory, na jazzowe. To oczywiście uproszczenie, bo dojście do miejsca, w którym jestem w tej chwili zajęło mi lata. Jazz jednak pozwolił wyjść poza schematy, w których tkwiłam do tej pory zajmując się muzyka klasyczną. Pozwolił mi na bycie sobą i improwizację, która jest bardziej zgodna z moim charakterem i temperamentem. Poczułam wolność tworzenia, która całe szczęście towarzyszy mi do tej pory.

To poczucie zaprowadziło Cię ostatecznie również do Nowego Jorku…

Dokładnie tak. Dość gwałtownie podjęłam bowiem decyzję, iż chcę śpiewać jazz w Ameryce, czyli tam, gdzie się narodził. Kiedy poszłam po wizę do konsulatu USA w Krakowie i zostałam zapytana o powód wyjazdu, to powiedziałam, iż jadę odwiedzić kluby jazzowe. Konsul spytał się więc jakiego znam saksofonistę jazzowego. Odpowiedziałam, iż John’a Coltrane’a, ale moim ulubionym jazzmanem jest jednak twórca cool jazzu trębacz Miles Davis. Po takiej odpowiedzi wizę dostałam od ręki i w kwietniu 2002 roku znalazłam się w Nowym Jorku.

W Stanach jednak nie od razu zajęłaś się jazzem. Trafiłaś ponownie do opery, a Polonia poznała Ciebie jako utalentowaną organistkę…

Najpierw musiałam przede wszystkim zadbać o swoje utrzymanie. Kiedy przyjechałam do Stanów miałam tylko 200 dol. w kieszeni i nikogo bliskiego na miejscu. Zanim nawiązałam kontakty w świecie opery znajoma Polka powiedziała mi, iż parafia Św. Józefa w Hackensack poszukuje organisty. Nigdy na organach nie grałam, ale pianino zawsze było moim drugim instrumentem więc postanowiłam spróbować. Zostałam przyjęta i tak rozpoczęła się moja przygoda z graniem w kościołach. Później grałam u Katarzyny Aleksandryjskiej na Brooklynie, u Św. Alojzego na Ridgewood, u Św. Stanisława Kostki na Grenpoincie, a na końcu trafiłam do Świętej Róży z Limy na Dolnym Brooklynie. Jednocześnie wróciłam do śpiewu operowego, ponieważ tę muzykę już dobrze znałam. Dzięki temu miałam okazję wystąpić w Carnegie Hall, Lincoln Center czy Symphony Space. Śpiewałam między innymi w takich operach jak L’incoronazione di Poppea Claudia Monteverdiego, Siostra Angelica Pucciniego, czy też Walkiria Wagnera. O jazzie jednak myślałam cały czas. Po to przecież przyjechałam do Nowego Jorku, aby śpiewać jazz. To miałam w sercu i nic innego nie było aż tak ważne.

Kiedy pojawiła się taka możliwość?

Mimo związków z operą przez cały czas bywałam w klubach jazzowych i poznałam wielu jazzowych muzyków. Jedną z najważniejszych postaci stał się dla mnie pianista i kompozytor Dario Boente, zdobywca Latin Grammy. Dario zaczął mnie uczyć już typowego, jazzowego grania. W 2012 zamieszkałam w budynku na East Harlem, gdzie rezyduje wielu wspaniałych muzyków. To również bardzo mi pomogło. Zaczęłam brać lekcje wokalu u Theo Blackmanna, znakomitego wokalisty jazzowego i uznanego pedagoga w Manhattan School of Music. W tym czasie regularnie także brałam udział w Jim Caruso’s Cast Party, jam sessions organizowanych w każdy poniedziałek w legendarnym klubie Birdland, gdzie niedługo zaczęłam udzielać się jako wokalistka. W pewnym momencie pojawiła się możliwość występów na żywo w klubach i restauracjach. To sprawiło, iż zaczęłam rozglądać się za muzykami do współpracy. I tak ostatecznie powstał mój zespół Margo’s Ensemble. W ramach tej grupy gram najczęściej, ale występuję również w trio i w duetach. I właśnie jeden z takich duetów zaprezentuję podczas Festiwalu w Centrum.

Życzymy powodzenia na Festiwalu i dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Żurawicz

Idź do oryginalnego materiału