Jak nas tresują

jacekh.substack.com 1 miesiąc temu

Miś w Parku Linearnym wzdłuż ulicy Filipiny Płaskowickiej na Natolinie.

To jest miś na miarę naszych możliwości. My tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz miś, przez nas zrobiony i to nie jest nasze ostatnie słowo! (Stanisław Tym i Stanisław Bareja)

Młodsi ludzie już tego nie zauważają. To jest dla nich świat zastany, coś normalnego. Jednakże ci, którzy widzieli w życiu zmieniające się epoki i systemy, czasem dostrzegają narastającą nadmierną ingerencję władzy w nasze życie. Tamten system był rzekomo totalitarny, ale to ten obecny reguluje i nadzoruje każdy aspekt naszego życia. Stale są wdrażane coraz to nowe pomysły służące nadzorowaniu nas, warunkowaniu naszych zachowań oraz panowania nad nami.

Ktoś może wyrazić zdziwienie jak to, żyjemy przecież w liberalnej demokracji, w demokratycznej Europie i nie ma nad nami złego Łukaszenki, który zmuszałby nas do czegoś, czego nie chcemy. Za to mamy chmary urzędników unijnych, których nie wybieraliśmy i europejskie dyrektywy, za którymi nie głosowaliśmy oparte na pomysłach, których nie zaakceptowaliśmy. Są także lokalni politycy wychowani w stajni Sorosa i Szkole Młodych Liderów WEF. Oczywiście mianujący się jedynie prawdziwymi wyrazicielami głosu ludu, obrońcami wolności i demokracji. Ich śladem gnają pozostali lokalni kacykowie, chcąc stać się takimi jak oni ponad szarym ludem.

Do tego fałszywy głos ludu, tak zwane NGO, czyli organizacje rzekomo pozarządowe, a w rzeczywistości finansowane przez rządy z naszych podatków. I nie ma znaczenia, czy płatnikiem była USAID, Komisja Europejska, czy tylko Urząd Miasta. Te organizacje i politycy, używając pięknych haseł o obronie klimatu, czystego powietrza, czy praw mniejszości, realizują program globalistycznych miliarderów. Ostatecznym celem działań jest zmniejszenie liczby ludzi na świecie oraz pozbawienie praw pozostałych i zamknięcie ich w 15-minutowych gettach.

Może wydawać się, iż używam tu zbyt wielkich słów, opisując drobiazgi, ale to właśnie te wszystkie drobiazgi służą inżynierii społecznej, kształtowania nas i naszych zachowań na pożądaną przez samozwańczych władców modłę. Poniżej przedstawiam tylko kilka przykładów, ale można ich podać dowolnie dużo, gdyż tresura ma miejsce we wszystkich dziedzinach życia.

Podzieleni podzielnikami

Weźmy ogrzewanie w budynkach wielorodzinnych. Ceny ogrzewania rosną i nie mamy na to żadnego wpływu. Pomimo wzrostu poziomu techniki oraz możliwości produkcyjnych ludzkości, które powinny spowodować spadek cen, ceny rosną, a nam wmawia się, iż tak musi być. Nie pomagają choćby kolejne docieplenia budynków. Oszczędności, które przynoszą, to tylko spowolnienie wzrostu kosztów.

W takiej sytuacji wprowadza się tak zwane podzielniki kosztów. Wielu osobom pomysł się podoba. Niech każdy płaci za tyle, ile zużywa. Jednak są to tylko pozory. Płaci się nie za zużycie, ale za wskazania przyrządu. W tym konkretnym przypadku wskazania mają kilka wspólnego z faktycznym zużyciem, dlatego mówi się o podzielnikach, a nie o licznikach.

Prawdziwy licznik poboru ciepła musiałby mierzyć przepływ czynnika grzewczego oraz różnicę temperatur na wejściu i wyjściu grzejnika. Byłby skomplikowany i kosztowny, co przy konieczności montażu na każdym grzejniku stanowi jak na razie barierę. To jest prawdopodobnie jedna z przyczyn dążenia władzy do zastąpienia elektrycznością pozostałych rodzajów ogrzewania. Prąd daje się łatwo mierzyć, a jeszcze łatwiej po uważaniu selektywnie odciąć tym niegrzecznym. Dzięki inteligentnym licznikom staje się to bardzo łatwe.

Tradycyjne podzielniki cieczowe rejestrują nie pobór ciepła, ale długoczasową średnią temperaturę grzejnika. Założenie jest takie, iż gorący grzejnik oddaje więcej ciepła niż chłodny. Niby prawda, ale nie do końca. Dwa identyczne grzejniki z termostatem odkręconym na maksimum. Jeden w pustym pokoju a drugi zamknięty w szafce. Ten w szafce będzie gorętszy, ale odda mniej ciepła niż ten w pustym pomieszczeniu, jednak podzielnik wskaże odwrotnie.

Ten skrajny przykład pokazuje, jak bardzo jest niemiarodajny system podzielników. Różne sposoby zagospodarowania pomieszczenia powodują różne wskazania nie zawsze prawidłowo odzwierciedlające pobrane ciepło. Nie są w stanie zmienić znacząco tego stanu nowomodne podzielniki elektroniczne, które też mają swoje niedostatki, za to są droższe, ale cóż tam, płacą za nie lokatorzy, a oni nic nie mają do gadania.

Brak jest wiarygodnych danych wskazujących na korzyści z instalacji podzielników. Czasem spółdzielnie lub administracje chwalą się, o ile rzekomo spadło zużycie energii przez budynek lub osiedle, jednakże praktycznie nigdy nie udaje się wydzielić w tym efektu zainstalowania podzielników. Tego rodzaju instalacja jest robiona w ramach ogólnej termomodernizacji, więc w ostatecznym rachunku nakłada się wiele składników.

Efekt dla biedniejszych lokatorów to niedogrzane i niewietrzone mieszkania. Bardzo zdrowo. I do tego poczucie opresji, świadomość konieczności znoszenia dodatkowych niewygód z powodu niedostatku. Ludzie o skromnych dochodach żyją w lęku przed rachunkami.

Jednakże podstawowe działanie tych urządzeń polega na czymś zupełnie innym. Na dzieleniu ludzi i nastawianiu ich przeciwko sobie. Na początku każdego sezonu grzewczego w mediach pojawiają się opowieści o wampirach cieplnych, czyli takich osobach, które poszukując oszczędności, zakręcają u siebie zawory grzejników. Rzekomo wysysają ciepło od swoich sąsiadów, zmuszając ich do płacenia wyższych rachunków.

Dużo sensu w tym nie ma. Budynek jest ogrzewany jako całość, więc bez podzielników nie byłoby problemu, iż gdzieś grzeje więcej, a gdzie indziej mniej. Całkowita moc potrzebna do ogrzania będzie z grubsza taka sama. Nie uzyskamy oszczędności w skali budynku za to zróżnicujemy opłaty

Znaczący przepływ ciepła można uzyskać przy dużej różnicy temperatur, natomiast zakres komfortu cieplnego dla mieszkania jest dosyć wąski. Jeden lubi 20, a drugi 23 stopnie. o ile ściany i stropy są choćby minimalnie izolowane, również z powodu hałasu, to przepływ ciepła od sąsiada nie jest duży.

Całe zamieszanie z podzielnikami ma zatem dwa skutki, bo ten główny, czyli oszczędność energii nie został wykazany.

Po pierwsze władza zaczyna wkraczać nam do mieszkań i kontrolować w nich temperaturę, czy przypadkiem nie mamy za chłodno. Punkt regulaminu mówiący, iż w mieszkaniu nie może być chłodniej niż 18°C, kiedyś miał służyć ochronie lokatorów przed nieudolną administracją. To był obowiązek zarządcy budynku zapewnienie należytych dostaw ciepła umożliwiających utrzymanie przynajmniej takiej temperatury. Teraz jest to bat na lokatorów.

Mniejsza o to, iż specjaliści od snu uważają 18°C za optymalną temperaturę sypialni (polecam książkę: Dlaczego śpimy. Odkrywanie potęgi snu i marzeń sennych, Mathew Walker).

Po drugie lokatorzy są nastawiani przeciwko sobie. Według nowej podzielnikowej legendy to nie wysokie ceny energii spowodowane księżycowymi pomysłami władzy są przyczyną naszych kosztów. Winien jest sąsiad, który lubi mieć w mieszkaniu chłodniej niż my, lub biedak zakręcający ze strachu zawory. Zamiast zjednoczyć się we wspólnym działaniu przeciwko głupiej i opresyjnej władzy, ludzie uważają swoich sąsiadów za konkurentów i przyczynę biedy. Cel osiągnięty.

Zabierzemy wam parkingi

Działania globalistów mające na celu pozbawienie nas możliwości swobodnego podróżowania spotykają się z silnym oporem. Pomimo nacisku Światowego Forum Ekonomicznego (WEF) z Davos mało kto jest gotów do rezygnacji z indywidualnych sposobów przemieszczania się. Dlatego oprócz dotychczasowych sposobów nacisku takich jak ograniczenia możliwości wjazdu, zwężenia ulic itp. pojawiają się nowe.

Już z dziesięć lat temu Klaus Schwab, prezes WEF (Światowego Forum Ekonomicznego) ogłosił, iż kolejną formą kształtowania społeczeństw będzie ograniczanie możliwości parkowania, a jego wychowankowie ze szkoły młodych liderów rozproszeni po całym świecie natychmiast rozpoczęli realizację w Londynie, Warszawie, wszędzie.

Zaczęło się od centrów miast, gdyż taką bajeczkę najłatwiej było sprzedać publiczności. Większość miast radośnie rzuciła się do wprowadzania stref płatnego parkowania. Znakomity pomysł, aby pobierać ustanowione przez samych siebie opłaty, nie dając nic w zamian. Kto się temu oprze?

Jednak raz rozpoczęty proces już się nie zatrzyma. Na przykład w Warszawie po ustanowieniu strefy płatnego parkowania w centrum, jest ona rozszerzana na kolejne dzielnice. Przy okazji pod różnymi pretekstami jest likwidowana część istniejących miejsc parkingowych. Były sobie przez kilkadziesiąt lat nie wadząc nikomu, ale teraz nagle są likwidowane „ze względów bezpieczeństwa” lub z innych wydumanych i enigmatycznych powodów.

Na dokładkę pojawił się argument, iż skoro strefa obejmuje już prawie całe miasto, to w centrum trzeba zrobić drożej, aby się wyróżniało swoją centrumowatością. Koniec procesu nastąpi, dopiero gdy miejsc parkingowych nie będzie wcale, ale wszyscy będziemy musieli za nie płacić.

Dotychczasowe przepisy budowlane też trzeba zmienić, dopasowując do ideologii. Zgodnie z obecnymi regulacjami, deweloperzy zobowiązani są do zapewnienia co najmniej 1,5 miejsca postojowego na każde mieszkanie, a w przypadku inwestycji w śródmieściach – co najmniej jednego miejsca parkingowego na mieszkanie.

To się nie podoba rządzącym i nowy projekt zakłada uchylenie tych wymogów, „co ma na celu zwiększenie elastyczności i umożliwienie samorządom dostosowania liczby miejsc parkingowych do specyfiki lokalnej”. Czyli, krótko mówiąc, elastycznie nie zapewnimy miejsc do parkowania w nowej inwestycji i jej użytkownicy lub mieszkańcy zmuszeni będą do konkurowania z już tam będącymi.

Nie uchowają się choćby osiedla na peryferiach miasta, gdzie parkingi są likwidowane pod byle pozorem. Dziesiątki lat temu w czasach Gierka i Jaruzelskiego projektanci myśleli perspektywicznie i zapewnili adekwatną liczbę miejsc parkingowych przy osiedlach. Teraz te miejsca są solą w oku obecnej władzy, która ogranicza je i likwiduje pod byle pozorem.

Przykład z warszawskiego Ursynowa-Natolina, gdzie po zakończeniu budowy tunelu trasy S2 władza postanowiła zagospodarować cudownie odzyskany kawałek terenu. Na jego części wcześniej był bazarek służący wszystkim osiedlom oraz parkingi. Przed budową tunelu władze gorąco zapewniały, iż wszystko wróci na swoje miejsce. Oczywiście to było bezczelne kłamstwo.

Odłamki bazarku egzystują jeszcze w różnych tymczasowych lokalizacjach, skąd prawdopodobnie zostaną usunięte pod pozorem uciążliwości. Także parkingów też już nie będzie, gdyż władza wie lepiej od mieszkańców, czego im potrzeba. Nad tunelem powstaje Park Linearny kosztem 40 mln zł. Czyli pasek wzdłuż ulicy, która jest mocno ruchliwa, gdyż władza zapomniała o zrobieniu zjazdów na trasę S2 od strony ulicy Puławskiej. Skutkiem bezmyślności projektantów i władz zamiast tunelem część pojazdów jedzie nad nim ulicą Filipiny Płaskowickiej, bo musi. Brak wyboru.

Było dosyć miejsca, aby przynajmniej poszerzyć tę ulicę, ale władza wie lepiej, pozostało po jednej jezdni w każdą stronę, więc przez dużą część dnia stoją korki, a pobliska straż pożarna może sobie stać i wyć, bo i tak nikt nie ma możliwości, aby się usunąć z drogi. Tuż przy krawężniku zrobiono rabatki i postawiono słupki, więc brak jest miejsca na ustąpienie w sytuacji awaryjnej. Nie na też miejsca na odgarnięcie śniegu, gdy w końcu trafi się normalna zima. Z powodu stojącego i dymiącego korka dla parku adekwatnsza byłaby nazwa Park Spalinowy.

Żeby było śmieszniej, całkiem blisko, w odległości 5-10 minut spaceru znajduje się duży Park Cichociemnych zbudowany niedawno też za grube miliony.

Wilcze Szańce wielkich planistów

Jacek Hoffman
·
May 3, 2023

Na południu Warszawy blisko Lasu Kabackiego jest sobie góra. Powstała na przełomie lat 1970-80. z ziemi wydobytej podczas kopania fundamentów pod okoliczne osiedla. Czasem mówią na nią Góra Kazura dzięki pobliskiej ulicy Stanisława Kazury. Góra ma około 30 m wysokości i dobrze służy ludziom w lecie i w zimie. Korzystają z niej wszyscy, ale największą at…

Read full story

Ponadto wnętrza okolicznych osiedli też są w rzeczywistości parkiem, ale teraz takim być przestaną, gdyż samochody wygnane z zewnętrznych parkingów trafią na osiedlowe alejki. Władza wie lepiej od nas, czego potrzebujemy i nas urządzi za zabrane nam pieniądze.

Miś w Parku Linearnym wzdłuż ulicy Filipiny Płaskowickiej na Natolinie.

- Powiedz mi, po co jest ten mis? - Właśnie, po co? - Otóż to. Nikt nie wie, po co i nie musisz się obawiać, iż ktoś zapyta. Wiesz, co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest Miś na skalę naszych możliwości. (Stanisław Tym i Stanisław Bareja)

Przykłady można przytaczać rozmaite z całego kraju. Szczegółowe uzasadnienia działań w poszczególnych przypadkach mogą się różnić, ale wszędzie skutek, a więc realizowany cel jest ten sam. Ograniczenie liczby miejsc, utrudnienie parkowania blisko miejsca zamieszkania.

Ma to realizować globalistyczny i lewacki pomysł uniemożliwienia nam korzystania z indywidualnych sposobów przemieszczania się. Dojedziesz, ale nie zaparkujesz. Pojedziesz, załatwisz swoje sprawy, ale czeka cię stres po powrocie do domu, bo nie będzie gdzie stanąć. Następnym razem będziesz bać się ruszać samochód i spędzisz kilka godzin w komunikacji publicznej.

Główny efekt jest taki sam jak przy podzielnikach. To drugi człowiek, twój sąsiad jest twoim konkurentem, z którym musisz rywalizować. To twój wróg. Nie służalczy wobec władców wyższego szczebla urzędnik, ale współtowarzysz niedoli jest twoim wrogiem.

Ponadto znowu zakres władzy i nadzoru się zwiększają, gdyż wobec sztucznie wywołanego niedoboru miejsc parkingowych pojawiają się różne patologiczne formy zarządzania tym niedoborem. Na przykład słupki, którymi za odpowiednią opłatą różne administracje pozwalają grodzić „swoje” miejsca, albo szlabany mające ograniczać dostęp „obcych”.

Tego rodzaju działania tylko pogłębiają niedobory, ale administracje je kochają, bo kasa płynie, władza rośnie, a obywatele, zamiast solidarnie domagać się usuwania niedoborów, zajmują się szczegółami zarządzania biedą i skaczą sobie do oczu.

Tymczasem tych obcych przybywa, gdyż ludzie przyjeżdżający do miasta parkują na peryferiach, przesiadając się do komunikacji publicznej. Miało to być preferowane, ale właśnie likwidowane są parkingi, z których mogli korzystać.

Właściwą drogą byłaby likwidacja w pierwszej kolejności parkingów pracowniczych i służbowych przy urzędach miast i dzielnic lub udostępnienie ich wszystkim. Na przykład na Ursynowie należy oddać cały parking interesantom i innym potrzebującym. Nie zaszkodziłoby objęcie tą zasadą również parlamentarzystów i członków rządu. Jest komunikacja publiczna, są rowery i hulajnogi. Jaśnie państwo powinno dawać przykład i korzystać tak, jak do tego namawia innych.

Jednak wtedy usłyszelibyśmy, iż w odróżnieniu od zwykłych ludzi, ci nadludzie koniecznie muszą korzystać z samochodów, gdyż ich sprawy są wagi szczególnej. I powinni mieć możliwość parkowania wszędzie, jako iż realizują misję. Z całą pewnością znajdą się aktywiści, którzy im przyklasną.

Na odpady nie ma rady

Na początek warto przypomnieć sprawy podstawowe. Pisząc o śmieciach, media używają formułki, iż statystyczny mieszkaniec danego kraju rocznie produkuje tyle to a tyle kilogramów śmieci. Jest tu zasadniczy błąd. O ile odnoszenie tonażu powstających śmieci do liczby mieszkańców ma sens, służąc do porównań, o tyle należy pamiętać, iż to nie mieszkańcy produkują śmieci. Śmieci produkują producenci. My tylko zmagamy się z tym, co na nas sprowadzają.

Przykładowo w popularnym dyskoncie kupuję mięso na styropianowej tacce, pokrojone wędliny i ser w opakowaniach z grubego tworzywa, ketchup i olej w plastikowych butelkach, choćby chleb i warzywa w plastikowych opakowaniach, ale nie mogę dostać plastikowej torby, aby móc zakupy zanieść do domu. Ta jedna torba, jedyna naprawdę potrzebna, mogłaby zniszczyć planetę.

Nie ma w Polsce jeszcze takiego rozpasania, więc na głowę mieszkańca powstaje o połowę mniej śmieci niż w bogatych krajach Unii jak Dania czy Niemcy. Skutkiem tego choćby przy niewielkim procencie recyklingu i tak u nas mniej nieprzetworzonych śmieci trafia na wysypiska niż u nich. Jednak dla unijnych biurokratów liczą się procenty, więc to Polska jest niedobra i godna ukarania, a nie Dania.

Zresztą recykling to nie jest domowa segregacja, tylko dużo, dużo więcej, a o tym jakby cisza. Spróbujcie znaleźć w mediach jakiś konkretny oparty na faktach tekst opisujący, co dzieje się z naszymi starannie posegregowanymi śmieciami. Nie ma, wyłącznie ogólniki. Kiedyś trafiłem na coś takiego, ale zaraz znikło. Widocznie mamy nie wiedzieć, bo zaczęlibyśmy zadawać pytania o sens. Praktyka rzekomej utylizacji jest taka, iż duża część jest spalana lub wyrzucana na wysypisko.

Kiedyś usługodawcy śmiecie po prostu wywozili i nie naszą sprawą było zajmowanie się ich przerobem. Szkło czy papier jako cenny surowiec można było zbierać osobno i dostarczyć do skupu, gdzie nam za to płacono. Teraz mamy to wszystko starannie segregować, a w zamian usługodawca podnosi nam ceny za wywóz, bo oddzielne wożenie jest dużo bardziej kosztowne. I jeszcze grymasi, iż czegoś nie wywiezie. Jest bardziej kosztowne, również ekologicznie. Wyobraźmy sobie wielką śmieciarkę jadącą do odległych zabudowań po kilkadziesiąt, czasem tylko kilka kilogramów śmieci.

To my powinniśmy kontrolować władzę i dostarczycieli usług, ale jest na odwrót. Oni nas kontrolują, grożą i nakładają kary, zamiast wykonywać pracę, za którą im płacimy. Po raz kolejny twój sąsiad staje się twoim wrogiem, przez którego zapłacisz dzisiaj więcej niż wczoraj, a jutro więcej niż dzisiaj. Przyczyną nie jest księżycowa polityka i nieudolność władz, ale twój bliźni, bo się za mało stara.

Segregacja śmieci staje się kolejnym pretekstem do przeciwstawiania sobie ludzi i zwiększania pola inwigilacji. Kolejne pomysły, to elektronicznie zamykane śmietniki, specjalne worki i kody QR identyfikujące dawców. Z kolei przy domach wolnostojących zdarzają się już rewizje śmietników. Daliśmy się masowo ogłupić i są tacy, którzy tego rodzaju działania uważają za uzasadnione i potrzebne. Na podstawie zawartości naszych śmieci władza zyskuje kolejne źródło intymnych informacji o nas. o ile to nie jest totalitaryzm, to co nim jest?

Takie zautomatyzowane urządzenia i zakłady, jak sortownie śmieci wynaleziono już dosyć dawno. Co więcej, i tak przed prawdziwy recyklingiem wstępnie segregowane przez nas śmieci wymagają dalszej segregacji. Czy to będzie 5, czy 15% obcych frakcji już nie jest aż tak ważne. Większym problemem w przetwarzaniu tworzyw sztucznych może być trudność rozdzielenia ich różnych rodzajów.

Na przykład na wielu butelkach z tworzywa mamy nałożony płaszcz z folii termokurczliwej z pięknymi kolorowymi napisami. Ta folia to zupełnie inny materiał niż butelka, ściśle do niej przylega, więc bardzo trudno jest ją oddzielić. Jakoś nie słyszałem, aby chciano nakłonić producentów do zaprzestania stosowania folii termokurczliwej.

Znakomity przykład, iż w sortowaniu śmieci wcale tak naprawdę nie chodzi o śmieci mamy w najnowszej historii z tekstyliami. Wszyscy dobrze wiemy, iż żaden system ich utylizacji jeszcze nie powstał. Władze i organizacje za to odpowiedzialne choćby nie próbują udawać, iż jest inaczej. Nie stworzyły również żadnego systemu odbioru. Po prostu jakby nowy pomysł ich nie dotyczył. To jest obowiązek tylko dla nas, a my mamy nie pytać, co z tym naszym urobkiem będzie dalej.

Jest naszym prawem kontrolowanie władzy i pytane o jej działania. Natomiast obowiązkiem władzy i dziennikarzy jest dostarczanie odpowiedzi na te pytania. Tymczasem władza zajmuje się nakazywaniem i karaniem, a jedni i drudzy straszą nas. Dziennikarze, zamiast przepytywać w naszym imieniu władzę, zajmują się straszeniem nas i drobiazgowym pouczaniem, jakbyśmy w życiu nie mieli ważniejszych spraw.

To my mamy bezwzględnie sortować już od pierwszego dnia i jesteśmy straszeni wysokimi karami za wyrzucenie dziurawej skarpetki do zmieszanych. Brudny papier ma trafiać do zmieszanych, ale brudna szmata już nie. Nie dostarczono nowych pojemników dla nowej frakcji, bo to dla władzy i usługodawców byłoby zbyt kłopotliwe i kosztowne. Jednakże dla nas nie jest ani kłopotliwe, ani kosztowne wożenie starych szmat do PSZOK-u. W końcu jest ich dosyć, w Poznaniu 3, a w Warszawie aż 4.

Ostatnio naczelny psychopata Warszawy zrobił łaskę i mobilne PSZOK-i w wybrane dni pojawią się w wyznaczonych miejscach na pół godziny i pojadą dalej. Czy zdążą w tym czasie przyjąć wszystkie szmaty? Tego nie wiadomo, gdyż te szmaty też mają być segregowane na różne frakcje, więc mitręga nieunikniona. Tak jak jeszcze nie wiadomo, czy na nawiedzenia przez PSZOK należy oczekiwać, leżąc plackiem, czy klęcząc. Wybierzcie go na prezydenta, to was urządzi.

Dokąd zmierzamy

Prawdopodobnie następny etap rozwoju opisanych technik ochoczo zatwierdzony przez nowego prezydenta nastąpi niedługo po wyborach.

Wszelkie ogrzewanie domów i mieszkań zostanie w całości przestawione na elektryczne. Dzięki inteligentnym licznikom można będzie sterować popytem, sekwencyjnie wyłączając wybrane osiedla, bloki, piętra lub mieszkania. Zresztą mieszkańcy będą takie wyłączenia przyjmować z ulgą, gdyż dadzą chwilę wytchnienia od łomotu pomp ciepła.

Na wzór Warszawy w całym kraju ruszą masowo inwestycje polegające na likwidacji i zwężaniu istniejących dróg. Niektóre z tych inwestycji wypadną całkiem tanio, gdyż wystarczy postawić betonowe bloczki i szlabany w kluczowych miejscach. Po okresie zwycięskiej walki z miejscami parkingowymi nastąpi faza walki ze stacjami paliw. To przecież niesprawiedliwe i niesłuszne, aby auto spalinowe można było zatankować w kilka minut, podczas gdy elektryczne trzeba ładować godzinami. Niech wszyscy stoją w kolejkach i wtedy zobaczymy, które lepsze.

Udany eksperyment z odwożeniem szmat do PSZOK jest programem pilotażowym. W kolejnym etapie kolejno znikną pojemniki z osiedli i kolejne frakcje jak szkło, papier, tworzywa sztuczne, a w końcu i zmieszane będziemy indywidualnie odwozić do PSZOK. Wobec likwidacji prywatnego transportu będziemy musieli wozić śmiecie komunikacją publiczną. Z większości dzielnic w Warszawie nie udaje się dojechać do PSZOK jedną linią, konieczne są przesiadki, ale to drobiazg. Chociaż prawdopodobnie prościej byłoby dostarczyć ładunek na Plac Bankowy, pod Urząd Miasta.

Wożenie komunikacją publiczną stanie się naturalnie powodem konfliktów pomiędzy współpasażerami, więc aby temu zaradzić, władza wprowadzi ograniczenia. Różne rodzaje śmieci będzie można wozić tylko w określone dni we wskazanych godzinach. Podobnie jak teraz ferie szkolne są w różnych porach, tak różne dzielnice będą miały swoje dni, gdy wolno im będzie odwozić śmiecie. Pilnować porządku będą specjalni kontrolerzy skanujący kody QR na workach, a kary będą dotkliwe, jak lubią pisać nowomodni pseudodziennikarze.

Gdyby naprawdę chodziło o ekologię, działania władzy powinny skupiać się na czymś zupełnie innym niż pouczaniu i kontrolowaniu ludzi. Znakomitym przykładem jest transport drogowy, co opisałem w poniższym tekście.

Straszliwy ślad węglowy maleńkiej pieczątki

Jacek Hoffman
·
December 14, 2023

Od dawna wszelki transport i nasze podróże oskarżane są o całe zło i znajdują się na celowniku samozwańczych obrońców planety. Globalistyczni władcy świata, tak jak ich sługusy lokalni kacykowie dążą do poważnego ograniczenia albo choćby całkowitej likwidacji ruchu drogowego. W imię ratowania planety chcą nas poz…

Read full story

Jednak tu nie chodzi o żadne ratowanie planety, tylko o coraz większą władzę i pozbawianie nas naszych praw. Jak wiele jeszcze potrzeba, abyśmy zobaczyli prawdę spoza kłamstw i zakończyli tyranię biurokracji?

Dziękuję za czytanie Substacka Jacka! Subskrybuj za darmo, aby otrzymywać nowe posty i wspierać moją pracę.

Idź do oryginalnego materiału