Czy wspólnie z dziećmi czytaliście książki „Budowa Twojego ciała. Co jest czym i jak działa”, „Bajki o bardzo mądrych królewnach”, „Tadek Odpadek” czy też „Gwiazdkowe Miasteczko”? Czy Waszą uwagę zwróciły barwne i wesołe ilustracje, będące ozdobą tych historii? jeżeli na oba pytania odpowiedzieliście twierdząco, zdradzimy Wam tajemnicę. Autorem rysunków do tych i wielu innych tytułów jest Paweł Gierliński, od niedawna mieszkaniec Świdnika. W rozmowie z nami opowiedział o swoich początkach, pracy nad ilustracjami oraz najlepszej recenzji, jaką w życiu usłyszał.
– Jak zaczęła się Pańska przygoda z ilustracją?
– Jako dziecko rysowałem wszystko, co mi przyszło do głowy. Lubiłem też korzystać z kalek mojego dziadka, który był konstruktorem. Kalkowałem różne postacie z komiksów, czasopism i książeczek dla dzieci. Z czasem rysowanie zeszło na dalszy plan. Ważniejsze były szkoła, wyjście na dwór, by pograć w piłkę czy spotkać się z kolegami. Pasja do rysowania wróciła stosunkowo niedawno, kiedy stwierdziłem, iż muszę coś zmienić w swoim życiu. Zacząłem rysować portrety. Pomyślałem, iż to coś unikalnego, co może sprawdzić się jako prezent. Jestem samoukiem, dlatego choć miałem naturalną umiejętność do rysowania zdecydowałem się w tym temacie jeszcze dokształcić. Za namową żony rozpocząłem roczny kurs w Lubelskiej Szkole Projektowania, gdzie miałem zajęcia z rysunku digital (ilustracji wykonywanych na tablecie), ale też projektowania materiałów promocyjnych. Kiedy go ukończyłem, postanowiłem zająć się tym na poważnie.

– Już wtedy myślał Pan o ilustrowaniu książek?
– Nie, cały czas wykonywałem portrety na zamówienie. Po kursie bardzo spodobał mi się concept art. Zacząłem tworzyć krajobrazy, postacie, tego zresztą dotyczyła moja praca dyplomowa w szkole. Brałem udział w różnych wydarzeniach i wyzwaniach dla ilustratorów na Facebooku. Trwało to kilka miesięcy. Swoje prace publikowałem w mediach społecznościowych. Na początku pod pseudonimem, później pod własnym nazwiskiem. Wtedy też zaczęły się pierwsze zlecenia od wydawnictw.
– Czy to wydawnictwa się odzywały, czy to Pan zabiegał o szansę?
– Do dziś jestem zszokowany, ale odkąd pracuję jako ilustrator, nigdy nie musiałem rozsyłać swojego portfolio. Ktoś po prostu znalazł mnie w mediach społecznościowych, spodobało mu się to, co robię i od tamtej pory regularnie pojawiają się nowe propozycje. w tej chwili reprezentuje mnie agencja ilustratorska z Nowego Jorku, co pozwala mi na współpracę z zagranicznymi wydawnictwami. Miałem, na przykład, okazję stworzyć ilustrację dla brytyjskiego Storytime Magazine.
– Dlaczego zdecydował się Pan na tworzenie ilustracji dla dzieci?
– Znając podstawy rysunku i anatomii można umiejętnie manipulować formą, wyglądem, kompozycją. Literatura i ilustracja dziecięca pozwalają dać upust wyobraźni. Niekoniecznie muszą być zgodne z rzeczywistością. Mogą przedstawiać coś szalonego, jak latającą żyrafę, ale też poruszać tematy, które pomogą dzieciom odnaleźć się w dzisiejszym świecie. Wpłyną na ich życie, wywołają uśmiech na twarzy, pomogą rodzicom coś wytłumaczyć. To chyba jest najfajniejsze, iż można mieć wpływ na dzieci, które w tej chwili dużo czasu spędzają w internecie, często oglądając nieodpowiednie treści. Z tego niebezpiecznego, szarego świata można je wyrwać do świata kolorów i fantazji. Oprócz samego wpływu na dzieci to ilustrowanie po prostu sprawia mi przyjemność. Moja wyobraźnia sama podsyła mi obrazy, gdy coś czytam. Bardzo przyśpiesza to tworzenie.

– Jak wygląda proces powstawania ilustracji? Najpierw jest tekst, na podstawie którego Pan rysuje? Czy autor narzuca jak ma wyglądać postać, jakie ma mieć cechy?
– Generalnie, o ile wydawnictwo nie podjęło jeszcze decyzji z kim chce współpracować, wysyła próbkę tekstu do kilku ilustratorów. Na jego podstawie tworzy się szkic. Inaczej wygląda to w sytuacji, gdy wydawnictwo jest przekonane, iż chce współpracować właśnie ze mną. Wtedy pracuję na podstawie całego tekstu. Mogą pojawić się wytyczne, jak ma wyglądać dana postać. Są też wydawnictwa, które mówią po prostu „Panie Pawle, tu jest tekst, proszę działać”.
– Rozumiem, iż woli Pan ten drugi rodzaj współpracy?
– To zależy (śmiech). Są tematy, które bardziej mi się podobają i wtedy po przeczytaniu tekstu od razu wiem, co powinienem narysować, a są takie książki, których temat mi się podoba, ale są wymagające pod względem ilustracji i tu już wolę jak ktoś mniej więcej powie, czego oczekuje. w tej chwili współpracuję z pewnym wydawnictwem nad książką, której tytułu nie chciałbym jeszcze zdradzać. Mogę jednak powiedzieć, iż mam pełną dowolność i jest to naprawdę przyjemna praca. zwykle jednak dostaję szczegółowy brief, czyli wytyczne, które muszę spełnić. Na przykład wydawnictwo pisze, jak mają wyglądać bohaterowie, iż mają siedzieć przy stole, a na dalszym planie powinien znajdować się kot. Miałem okazję pracować nad książką z serii „Szkoła i ja” od wydawnictwa Nasza Księgarnia i tam wytyczne były bardzo szczegółowe, bo seria była edukacyjna i dotyczyła konkretnej tematyki. Bardzo mi się to podobało, bo ilustracje rysowałem w swoim stylu, ale jednocześnie miałem jasno określone oczekiwania.
– Zdarza się, iż Pana koncepcja nie idzie w parze z tą wydawnictwa? Próbuje Pan wtedy przeforsować swoją?
– jeżeli mam dobre argumenty, to tak. Rzadko mi się coś takiego zdarza, bo z reguły trafiamy w swoje gusta i nie ma żadnych większych obiekcji. Czasem zdarza się, iż trzeba, na przykład, poprawić głowę postaci czy tego typu rzeczy. Wrócę na chwilę do książki, nad którą w tej chwili pracuję. Generalnie jest w niej wielu bohaterów i każdy ma swój unikalny wygląd. Na niektórych ilustracjach schowałem część z nich, ale dostałem informację od wydawcy, iż chce, żeby wszyscy bohaterowie byli widoczni. Zaproponowałem, by część ukryć, by pobudzić wyobraźnię dzieci i zachęcić je do samodzielnego tworzenia obrazu bohaterów.
– Jest Pan autorem książki pt. „Piłka nożna” z serii „Moja pasja”. Czy to była Pana inicjatywa, by stworzyć coś od podstaw?
– Jestem autorem ilustracji oraz tekstu, ale sam pomysł zaangażowania mnie do projektu wyszedł od wydawnictwa. Bardzo mi się to spodobało i zdecydowałem się w to wejść. Chociaż jestem autorem, to i tak często korespondowaliśmy z panią redaktor prowadzącą i uzgadnialiśmy jak to wszystko ma wyglądać. Bardzo cenię sobie tę współpracę.
– Łatwiej pracuje się, gdy samemu pisze się tekst?
– Na pewno jest to bardziej czasochłonne. Wolę skupić się na ilustracjach. To jest coś, co mnie kręci, w czym się odnajduję. Nie mówię, iż kiedyś nie wydam książki zrobionej od początku do końca przeze mnie. Niedawno na świecie pojawiła się moja córeczka. Może wydam coś dla niej.
– A może książka kierowana do dorosłego czytelnika? Na przykład komiks?
– Nigdy nie próbowałem, nie dostałem takiej propozycji. Chyba już się zaszufladkowałem i ciężko będzie wyjść z tej szuflady, bo przez te parę lat zrobiła się dość głęboka. Ale czy chciałbym coś zmieniać? Może kiedyś. Komiks to też dość specyficzny temat. Segmenty nie mogą być nijakie, muszą zainteresować, przekazywać historię i zachęcić do wertowania kolejnych stron. Wydaje mi się, iż tu jest więcej ograniczeń, trzeba wiedzieć, jak przyciągnąć wzrok czytelnika. Myślałem, żeby hobbystycznie wrócić do concept artu, ale nie mam czasu. W tym momencie pracuję nad kilkoma projektami.

– Którą z dotychczas namalowanych przez Pana postaci lubi Pan najbardziej, a która sprawiła najwięcej kłopotów?
– Chyba najbardziej lubię Mózg i Serce z książki „Co głowie wyjdzie na zdrowie? Mózg wie i o tym opowie”. Dwaj kumple, którzy pójdą za sobą w ogień. Bardzo podoba mi się też Bob z „Overdue. The misadventure of Bob The Book”. To bardzo fajna, żywiołowa historia z happy endem. A jeżeli chodzi o najtrudniejszy temat do namalowania, na pewno wyzwaniem była kooperacja z jednym z autorów zagranicznych, który wydawał własne książki. Miał bardzo określone wymagania dotyczące ilustracji, poprawki były liczne i dość szczegółowe. Trudno było go przekonać. Dodam, iż choć wymagający to bardzo sympatyczny człowiek.
– Może się Pan też pochwalić nominacją do nagrody Bestsellery Empiku 2023 za książkę „Budowa Twojego Ciała. Co jest czym i jak działa” autorstwa Róży Hajkuś, wydanej przez wydawnictwo CzytaLisek, do której stworzył Pan ilustracje. Co spowodowało, iż ta książka była tak chętnie kupowana?
– Byliśmy nominowani w kategorii „Literatura polska dla dzieci” razem z czterema innymi autorami. Myślę, iż kupujących przyciągnęła tematyka. To bardzo fajna książka na obecne czasy. Jej bohaterami są Mózg i Serce, którzy pojawiają się też w kolejnych częściach serii – „Co się dzieje u lekarza” oraz „Co głowie wyjdzie na zdrowie? Mózg wie i o tym opowie”. W naszej kategorii zwyciężyła książka o podobnej tematyce.
– Jest jakaś recenzja na temat książki, która utknęła Panu w głowie?
– Może nie była to recenzja, w dokładnym tego słowa znaczeniu. Zostałem kiedyś zaproszony, żeby poprowadzić zajęcia w przedszkolu. Miałem opowiedzieć o moich książkach, o tym, jak powstają, jak wygląda kooperacja z wydawnictwem. Zapytałem dzieci, jaką książkę przeczytały ostatnio z rodzicami. Kilkoro z nich wymieniło tytuł, który miałem okazję zilustrować. To była akurat książka „Tadek Odpadek”, opowiadająca o ochronie środowiska. Ich żywiołowa reakcja i uśmiech podczas opowiadania o Tadku była najlepszą „recenzją”. Kupiły mnie tym totalnie. Jaka była szansa na to, iż spośród tysięcy książek przeczytają akurat tę?
– A jaka książka marzy się Panu do zilustrowania?
– Ilustrowałem już książki, gdzie bohaterami byli ludzie, zwierzęta, potwory, przedmioty. Kiedyś marzyłem o konkretnych wydawnictwach i to marzenie się spełniło, aczkolwiek pozostało kilka, z którymi chciałbym współpracować. Gdybym jednak miał wybrać temat, który mi się marzy, powiedziałbym, iż jest to klasyka. Miałem okazję zilustrować książkę „Bajki o bardzo mądrych księżniczkach”, gdzie pojawiły się nawiązania do bajki o Calineczce czy Roszponce, ale w nowoczesnej wersji. A ja chciałbym zilustrować bajkę w klasycznym wydaniu, na przykład „Czerwonego Kapturka” czy „Opowieść Wigilijną”.
– Wiem, iż na co dzień rysuje Pan na tablecie, ale lubi Pan też korzystać z akwareli. Która metoda sprawia Panu więcej frajdy?
– Nie ma nic piękniejszego niż opcja „Cofnij” (śmiech), czyli Ctrl+Z. To coś, co nas-ilustratorów ratuje w wielu sytuacjach. Moja pierwsza książka to były ilustracje ołówkowe. To bardzo przyjemne, ale jednocześnie wymagające. Akwarela jest równie ciężka, ale za to bardzo satysfakcjonująca. Wystarczy chwila nieuwagi i trzeba zaczynać od początku. Malowanie cyfrowe jest o wiele efektywniejsze i pozwala na większą elastyczność, dlatego w pracy zawodowej pozostanę przy nim, a akwarelami będę malował dla przyjemności.
Agata Flisiak

6 dni temu












