Urodził się jako Horst Eckert 11 marca 1931 roku w Zabrzu-Porębie (budynek, w którym przyszedł na świat, przy ul. Piekarskiej zburzono przy okazji budowania trasy średnicowej). Do historii przeszedł przede wszystkim jako autor literatury dziecięcej.
Janosch – genialny pisarz, uzdolniony grafik
I nic dziwnego, skoro jest autorem ponad 300 książek dla dzieci. Utworem, który dał początek całemu cyklowi tekstów dla najmłodszych, była „Ach, jak cudowna jest Panama” („Oh, wie schön ist Panama”). Bohaterami cyklu są Miś i Tygrysek. Obejmuje on około 150 pozycji. Przetłumaczono je na 40 języków. Wiele z nich ukazało się także po polsku. Łączny nakład książek Cholonka szacowany jest na 12-15 milionów egzemplarzy.
Janosch nie tylko pisze. Jest także uzdolnionym grafikiem. W związku z tym sam ilustruje swoje opowiadania. A stworzone przez niego wizerunki wykorzystano przy tworzeniu filmów animowanych kręconych na podstawie jego tekstów. A choćby do ozdabiania ubranek dla dzieci.
Pisarski pseudonim Janosch powstał – jak mówi anegdota – kiedy skierował do druku swoje pierwsze opowiadanie „Historia konia Wałka” (w roku 1960) i podpisał je: Janusz. Nieznane sobie i pewnie w tym zapisie trudne do odczytania imię-pseudonim niemiecki zecer „poprawił” na Janosch. I tak już zostało.
Trudne dzieciństwo zostawiło ślad
Ojciec przyszłego pisarza, Johann był hutnikiem, zajmował się też handlem obwoźnym, sprzedając wstążki, spinki do włosów czy podwiązki. Ojciec i dziadek pędzili też bimber. Leczyli nim chorego Horsta z żółtaczki. Matka, Hedwig, z domu Głodny, była osobą religijną, ale wychowywała dzieci – zgodnie z duchem swoich czasów – bardzo surowo. Sfrustrowana biedą i trudnym życiem pobiła kiedyś syna do nieprzytomności.
Już jako dorosły człowiek Janosch nie ukrywał żalu. A choćby nienawiści, jaką z tego powodu do niej żywił.
Nie ma wątpliwości, iż przyszły autor książek dla dzieci sam miał dzieciństwo bardzo trudne. Przeżył je w mało ciekawym domu i w niełatwych czasach. Ze strachu, iż rodzina może być uznana za nie dość niemiecką i z powodu skłonności do koniunkturalizmu, ojciec dał mu imię zabitego w 1930 roku nazistowskiego bohatera Horsta Wessela. Tenże ojciec – nadużywający alkoholu – nie dawał oparcia, zresztą i on nie unikał przemocy wobec syna i innych członków rodziny. Z konieczności znaczny udział w wychowaniu Horsta mieli dziadkowie. Ale i oni nie mogli zaradzić dokuczliwej biedzie, na granicy głodu z konieczności zaspokajanego jedzeniem kapusty.
„Gdybym miał przeżyć raz jeszcze to przeklęte dzieciństwo, powiedziałbym: Nie, wyskrobcie mnie od razu – Jerzy Illg we wstępie do polskiego wydania powieści „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” cytuje wyjątkowo gorzkie wyznanie pisarza – przez trzydzieści lat musiałem się upijać żeby zapomnieć…”.
Niechęć do Kościoła
W trudnym dzieciństwie trzeba też szukać źródeł nieukrywanych przez Janoscha uprzedzeń i niechęci do Kościoła. Do ich powstania przyczynił się prawdopodobnie wspomniany już klimat domu, w którym chodziło się do kościoła i wieszało na ścianach obrazy świętych. Mimo to ta zewnętrzna pobożność słabo przekładała się na życie codzienne. Najwięcej złego zrobił pewnie nadgorliwy katecheta, który próbował zaszczepić swoim uczniom jednocześnie niechęć do ewangelików i wyznawców religii mojżeszowej oraz lęk przed kobietami i grzechem nieczystości. Kiedy Janosch opublikował w „Der Spiegel” rysunek przedstawiający księdza, który podczas udzielania sakramentu chrztu przybija dziecku krzyżyk młotkiem, zaoponował sam premier Bawarii.
W 1944 roku, w wieku 13 lat chłopiec porzucił szkołę i zaczął pracę w fabryce jako ślusarz. Latem 1945 roku razem z rodzicami został wysiedlony do Niemiec (choć matce i jej 14-letniemu synowi zdążono już nadać polskie obywatelstwo) i zamieszkał w Oldenburgu, gdzie podjął pracę w fabryce tekstylnej oraz naukę w szkole zakładowej. Od 1953 roku mieszkał w Monachium. Tutaj uczył się malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych, którą jednak po dwóch semestrach przerwał. Z uczelni go usunięte.
Do pierwszych literackich prób namówił go poznany przypadkiem wydawca książek dla dzieci Georg Lentz, któremu Eckert opowiedział historię swego życia. Lentz namówił go do napisania książeczki, która zdenerwuje „wszystkie stare ciotki”. Tak powstał – w ciągu jednej nocy – wspomniany tekst o koniu Wałku i furmanie pracujących razem w kopalni. Pisarz opatrzył go także ilustracjami.
„Styl rysunków Janoscha i stworzony przez niego oryginalny świat są świadomą kontrpropozycją wobec – z jednej strony – ckliwej estetyki spod znaku Disneya. Z drugiej – inwazji komiksowych Supermanów i Batmanów” – pisze wspomniany Jerzy Illg. „Janosch programowo przeciwstawia im świat prawdziwy, pełen kałuż, przeciekających dachów, kulawych foteli.
Para jego bohaterów – Tygrysek i Niedźwiadek – nosi połatane spodnie i kapelusze, nie zawsze oddaje się budującym zajęciom i zadaje się z podejrzanym towarzystwem. Opowieści Janoscha są pełne ciepła, nieodpartego komizmu. Ale czasem także pogodnego smutku. Bywa on liryczny, a równocześnie przewrotny i sarkastyczny, ze skłonnością do fantazji i lekkiego absurdu. Na zarzuty, iż w opowiadanych przez niego historyjkach jest sporo alogiczności i nonsensu, puenty zaś nie zawsze są pozytywne, odpowiada: Jak w życiu.
Janosch przeszedł do historii literatury
Do historii literatury – nie tylko dziecięcej – przeszedł jako pisarz niemiecki. Zawsze jednak podkreśla swoją więź ze Śląskiem: „Czuję się Ślązakiem, to moja narodowość, to moja religia – mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Dawał też świadectwo wielokulturowości i wielojęzyczności tego regionu. – W mojej rodzinie tylko nazwisko Eckert jest niemieckie. Pozostali dziadkowie nazywali się Piecha, Morawiec i Głodny – przyznawał.
Jak pisze Jerzy Illg we wstępie do wydania „Cholonka” z 2011 roku, pytany w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”, czy w domu mówiło się po polsku, po niemiecku czy po śląsku Janosch odparł: „Jaki to tam był język. Moi znali wszystkiego pięćdziesiat słów”.
Książkę „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny” (niem. „Cholonek oder Der liebe Gott aus Lehm” napisał w 1970 roku. Polskie tłumaczenie z przedmową Wilhelma Szewczyka – ocenzurowane, m.in. bez fragmentów opisujących zbrodnie Armii Czerwonej na Śląsku – ukazało się w 1974 roku. (Tych fragmentów zabrakło także w edycji z roku 1990). Pełne wydanie trafiło do rąk czytelników w Polsce w roku 2011 dzięki Wydawnictwu Znak.
Tę przejmującą plebejską historię o losach mieszkańców Górnego Śląska od lat 30. do lat 50. XX wieku Kazimierz Kutz, znany reżyser i autor innej powieści o Śląsku – „Piąta strona świata” – nazywa diabelsko zabawną książką z krainy dzieciństwa słynnego dziś w świecie Ślązaka, który wyjechał do Niemiec w 1945 roku.
– Jest cichą biblią humorystów – pisze o „Cholonku” Kutz. – Opisuje życie śląskiego lumpenproletariatu w latach 30. w małej robotniczej osadzie nieopodal ówczesnej granicy polsko-niemieckiej tak, iż można ze śmiechu spaść z krzesła. Książka jest arcydziełem, a Janosch ojcem literatury górnośląskiej.
Mimo komizmu nie jest to jednak literatura przesadnie optymistyczna. Odwołujące się do przeżyć autobiograficznych obrazy świata nie uciekają od drastyczności, dosadnego pokazywania nędznego życia zamiataczy ulic, domokrążców i roznosicieli węgla ożywianego przez rytuały prania, świniobicia, chrzcin czy odpustu.
Dla Ślązaków i tych, którzy Śląska
Śląską powieść Jonoscha w 2004 roku przeniesiono na deski sceniczne przez Teatr Korez z Katowic. Ogromny sukces tego spektaklu bardzo się przyczynił, do jej spopularyzowania. Dla wielu widzów był pierwszym kontaktem z tekstem Janoscha. Tym samym zachętą do sięgnięcia po książkę.
„Cholonek” to spektakl o ludziach żyjących pomiędzy. Pomiędzy Polską a Niemcami, snem a jawą. I w końcu pomiędzy tragedią a farsą. Dla Ślązaków i tych, którzy Śląska nie rozumieją. Kij w mrowisko śląskich kompleksów, nacjonalizmów i krzywd wobec Polski i Niemiec. Pełen plebejskiego, śląskiego humoru i anegdot znanych wszystkim Ślązakom od dziesięcioleci i powtarzanych z pokolenia na pokolenie – czytamy na stronie teatru. –
Nikt przed Janoschem i nikt po nim nie potrafił w tak sugestywny sposób opisać losu Ślązaków w XX wieku. Ich mentalności, poczucia humoru i zarazem całego tragizmu zawartego w śląskich losach. Przedstawienie, gdziekolwiek nie byłoby grane, od Stuttgartu przez Warszawę po Strzelce Opolskie, wywołuje łzy – łzy śmiechu i łzy wzruszenia.
W 1980 roku chory i wyniszczony używkami pisarz podejmuje decyzję przełomową dla dalszego życia. Opuszcza Monachium i pozostawione w mieście mieszkanie. Rzeczy osobiste rozdaje lub pali i przenosi się na południową część Teneryfy na Wyspach Kanaryjskich. Ciepły klimat łagodzi dolegliwości, oddalenie od zgiełku wielkiego świata pomaga pisarzowi, który dobrze czuje się w samotności, osiągnąć równowagę. Tu ma czas zarówno na pracę literacką, jak i na własne lektury. Z poczuciem wolności i świadomością, iż niczego już nie musi. Pozornie głównie wyleguje się w ulubionym hamaku. Mimo to w rzeczywistości pracuje bardzo dużo.
Ze zgiełku miasta na słoneczną wyspę
„Mieszkam na słonecznej wyspie. Mam oszczędności, które wystarczą mi do końca życia. Mogę tylko spać i jeść trzy razy dziennie. Ostatecznie udało mi się wygrać. Jestem zdrowy jak koń” — mówi w jednym z wywiadów.
Choć świadomie ukrył się z dala od świata, także od wpływu i dociekliwości mediów, jego biografię starannie opisano. Jej autorka, krakowska germanistka Angela Bajorek, wiele razy odwiedziła pisarza na jego wyspie i wymieniła z nim tysiące e-maili. „Już nigdy nikomu tyle o sobie nie opowiem” – przyznał pisarz. Ale ponieważ ten jeden raz opowiedział, powstała książka „Heretyk z familoka” (polskie wydanie w Znaku w 2015 roku).
– Do twórczości pchnęło go tylko własne życie, a nie chęć zabłyśnięcia przed światem i ambicja dostarczenia mu jakiegoś odkrywczego przesłania – pisał o Janoschu w „Dzienniku Zachodnim” w marcu 2015 roku Krzysztof Karwat.
– On pisze, rysuje i wydaje wyłącznie po to, by zarobić na chleb. Po to – jak chętnie powtarza – by „nie musieć pracować”. Sława i miliony czytelników jego książeczek dla dzieci przyszły dopiero po wielu latach. I ani o centymetr nie przesunęły ścieżki życiowej, po której ten człowiek chciał iść. To musi działać na wyobraźnię. Tak, zazdroszczę mu takiego życia. Biedy, której doznawał w dzieciństwie i młodości. I dzisiejszego bogactwa, z którego wcale nie czerpie. Bo żyje jak mnich, odrzuciwszy sąsiedztwo Boga i ludzi. A jednocześnie jest tak blisko nich!
Czytaj też: Exodus Ślązaków do Niemiec trwał prawie pół wieku. Tyle, co PRL
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania