Wydana w 2021 roku książka Josepha Jenkinsa to nie tylko suche przybliżenie czytelnikom techniki budowy toalet kompostowych, ale przede wszystkim opowieść okraszona anegdotami. Pośród humorystycznych wstawek z podróży i konferencji naukowych Jenkinsa dostrzegamy istotę drobnoustrojów, które towarzyszą nam w codziennym życiu od początków istnienia naszej planety i tworzą z nami symbiotyczne związki. Autor ,,Podręcznika humanury’’ zgrabnie łączy ze sobą swobodne opowiastki z naukowymi terminami, czyniąc zagadnienia z zakresu mikrobiologii przystępnymi dla zwykłego czytelnika. Ta pozycja jest doskonałą okazją do otwarcia umysłu na zagadnienia związane z ekosystemem.
Wydawnictwu PermaKultura.Edu.Pl dziękujemy za udostępnienie fragmentu do publikacji. Zachęcamy do lektury całej książki.
Wprowadzenie
Książka ma swoje początki w pracy magisterskiej, którą w połowie lat 90 napisałem na studiach nad Systemami Odnawialnymi na Uniwersytecie Slippery Rock w północnozachodniej Pensylwanii, w USA. Wówczas od dziesięciu lat żyłem już „poza siecią”, a od piętnastu używałem systemu toalety kompostowej własnego projektu. Nie było w nim nic szczególnie wyszukanego ani skomplikowanego, aczkolwiek chcąc zbadać, co się dzieje w owym systemie, jako temat pracy magisterskiej wybrałem właśnie własną toaletę.
Nigdy nie złożyłem mojej pracy i nie ukończyłem programu magisterskiego. Przerobiłem za to rękopis w taki sposób, by język naukowy stał się bardziej przystępny dla zwykłego czytelnika, po czym opublikowałem moją pracę jako książkę. Byłem ciekaw, jak to jest wydać coś samemu. Działo się to jeszcze w czasach przed Internetem, a choćby zanim komputery stały się czymś powszechnym. Oczywiście nie było wówczas również telefonów komórkowych – jeżeli możesz sobie to w ogóle wyobrazić. Pisanie rozpocząłem więc długopisem, po czym przestawiłem się na zwykłą mechaniczną maszynę do pisania, potem na maszynę elektryczną, kiedy takie weszły na rynek. Swój pierwszy komputer złożyłem na podłodze mojego biura w 1995 – w roku, w którym ukazało się pierwsze wydanie „Kultury kompostowej toalety” (ang. The Humanure Handbook).
Chociaż temat książki był dla mnie fascynujący, nie sądziłem, by ktokolwiek mógł się nim zainteresować. Wydrukowałem więc tylko sześćset egzemplarzy. Byłem raczej przekonany, iż przez resztę życia będę patrzył, jak zbiera się na nich kurz i iż od czasu do czasu będę mógł dać moją książkę w prezencie komuś, kogo zaciekawi. W końcu – pocieszałem się – książka może zawsze posłużyć jako zastępczy papier toaletowy.
Bardzo się jednak myliłem. Pierwsze wydanie rozeszło się dość gwałtownie w dziesięciu tysiącach egzemplarzy. Opracowałem więc drugie. Również sprzedało się bardzo dobrze. Przerobiłem wówczas i skondensowałem treść książki, z czego powstało wydanie trzecie. Wydrukowawszy w sumie osiemdziesiąt tysięcy egzemplarzy, zamawiam właśnie trzeci dodruk czwartego wydania. Różne wydania przetłumaczono w sumie na 23 języki. Pierwsze tłumaczenie ukazało się w Korei Południowej, drugie w Izraelu, a kolejne wychodziły w językach francuskim, norweskim, portugalskim, fińskim, chińskim, japońskim (i w tej chwili polskim – przyp. red.). Zaś częściowe tłumaczenia ukazały się po khmersku, holendersku, niemiecku, węgiersku, włosku, suahili, mongolsku, rosyjsku, słoweńsku, hiszpańsku i wietnamsku.
Po opublikowaniu pierwszego wydania nie zaprzestałem kompostowania, a w miarę jak rosła moja wiedza i doświadczenie, udoskonalałem metodę. Moją pierwszą normalną pryzmę kompostową zrobiłem w 1975 r. natomiast pierwszą pryzmę z ludzkiej kupy w 1976 r. Pisząc to dzisiaj, czterdzieści sześć lat później, uświadamiam sobie, iż od tamtego czasu nigdy nie zdarzyło się, bym nie miał przynajmniej jednej, a czasem większej ilości pryzm w przerobie, i zawsze jako surowca do nich używałem ludzkich odchodów. Zawsze też korzystałem z tak przygotowanego kompostu do nawożenia roślin w ogrodzie (także do roślin doniczkowych w domu). Moja rodzina żywiła się plonami z tak użyźnianych grządek, pozostając w dobrym zdrowiu.
Tymczasem patrząc na to co dzieje się wokół, uświadamiam sobie, iż my jako naród, jesteśmy „gównianymi analfabetami”, tak jak każde społeczeństwo, w którym ludzie korzystają z wodnych toalet zwanych również spłukiwanymi.
Moim zdaniem takie społeczeństwa, jeżeli chodzi o recykling materiału organicznego, są rozwojowo upośledzone, tym bardziej iż dotyczy to materiału pochodzącego z ich własnych organizmów.
Dzięki książce, którą macie w rękach, trzykrotnie znalazłem się w Mongolii, cztery razy na Haiti, cztery razy w Finlandii, w Maroko, Mozambiku, Nikaragui, Indiach, Tanzanii, Kenii i Ugandzie. Objechałem całe Stany Zjednoczone, od jednego wybrzeża po drugie, zapuszczając się również do Kanady. Zaproszenia przychodziły z wielu zakątków świata, wraz z prośbami, by pomóc szkołom lub wioskom w uruchamianiu systemów toalet kompostowych. Nieraz musiałem odmawiać, gdyż nie starczało dni w roku, a mam przydomowy ogród, którym się zajmuję. Nie wiem, do ilu jeszcze państw pojadę, zanim moje życie dobiegnie końca, ale podejrzewam, iż moje podróże jeszcze się nie zakończyły.
Wyjazdy, o których wspomniałem, otworzyły mi oczy na wiele aspektów, zwłaszcza kiedy docierałem w części świata, gdzie ludzie nie używają toalet, po prostu dlatego, iż ich nie mają. Amerykanie stanowią około 4% ludzkiej populacji, co oznacza, iż 96% ludzi żyjących na świecie nie jest Amerykanami: nie myśli i nie zachowuje się jak Amerykanie. Około dwóch i pół miliarda całej reszty ludzkości nie posiada spłukiwanych toalet. Ci ludzie nigdy ich nie mieli, a ich przodkowie nigdy nie spuszczali wody w toaletach; bardzo prawdopodobne, iż ich potomkowie również nie będą nigdy z takich korzystać. W większości państw na świecie brak bowiem infrastruktury, wody i niezbędnej technologii dla wytwarzania misek klozetowych ze spłuczką. Muszą więc mieć jakieś inne rozwiązanie. Niestety większość ludzi „cywilizowanych”, korzystających ze spłuczki w toaletach nie obchodzi to, o czym piszę, gdyż nie pojmują, jak ogromny i naglący jest globalny problem sanitarny. Nie chcą w ogóle o tym mówić i nie mają do zaoferowania żadnych konstruktywnych rad ani rozwiązań.
Wyzwaniem wiążącym się z czwartym wydaniem tej książki była próba zawarcia mojego ponad czterdziestoletniego doświadczenia na jak najmniejszej liczbie stron. Musiałem również zaktualizować i poprawić język, którego używałem w poprzednich wersjach – wiele się w tym czasie nauczyłem i wszystko to wydaje się bardzo ważne. Mam więc nadzieję, iż wysiłek, jaki włożyłem w to czwarte wydanie, nie poszedł na marne. Jednak widząc, iż nie wszystko jestem w stanie zawrzeć w jednej książce, w 2021 roku zdecydowałem wydać kolejną: The Compost Toilet Handbook. Skupia się ona bardziej na technice toalet kompostowych i jest skierowana do czytelników w różnych krajach. Zawiera wiele kolorowych zdjęć (dobre zdjęcie mówi więcej niż tysiąc słów) i jak sądzę, jest łatwa do zrozumienia. Można ją znaleźć na CompostToiletHandbook.com.
Rozdział pierwszy
Bliskie spotkania trzeciego stopnia
Kiedyś oskarżono mnie o to, iż zostałem porwany przez kosmitów.
Być może nie jest to najmądrzejszy sposób rozpoczynania książki. Sceptycy, do których sam się zaliczam, mogliby uznać to za początek „dosyć niefortunny”. Jednak takie oskarżenie rzeczywiście kiedyś padło i wiąże się z nim zabawna historia.
Pewnego razu, moja mająca najlepsze intencje przyjaciółka, podzieliła się ze mną swoim spostrzeżeniem, mianowicie: z jakiegoż innego powodu, komukolwiek mogłoby w ogóle przyjść do głowy, by pisać książkę o kompostowaniu kupy? – zapytała.
Jej teoria wyjaśniająca tę osobliwość była taka, iż najprawdopodobniej zostałem wessany do statku kosmicznego obcych, gdzie bez mojej wiedzy i zgody umieszczono w moim ciele czipa, po czym zrzucono mnie z powrotem na Ziemię z zakodowaną w nim misją.
— Uran! – wyrzuciła z siebie rozbawiona.
— Co? – zapytałem.
— Tak. Oni muszą pochodzić z Urana! Stąd twoje zainteresowanie uryną! – i wybuchła dzikim śmiechem, niczym pacjentka z przytułku dla obłąkanych (była już wtedy po kilku piwach).
Jakiś czas później, kiedy zaproszono mnie na pewną krajową konferencję, abym wygłosił wykład na temat kompostowej toalety, postanowiłem skorzystać z tej anegdoty. Zatytułowałem swoje wystąpienie Bliskie spotkania trzeciego stopnia[1]. Tytuł ów wywołał oczywiście lekką konsternację wśród organizatorów konferencji. Niektórzy nie chcieli, by na ulotce promującej konferencję znalazło się słowo „turd” (ang. kupa). Postawiłem jednak na swoim i pewnego słonecznego popołudnia stanąłem przed tłumem słuchaczy, gdzieś w północnej Kalifornii. Sala była wypełniona po brzegi, na tyłach tłoczyła się gromada ludzi, dla których zabrakło miejsc siedzących.
Prelekcję zacząłem od przedstawienia teorii mojej przyjaciółki, iż zostałem uprowadzony przez obcych. Powiedziałem to w bardzo poważny sposób, tak „na serio”.
Z początku publiczność najwyraźniej nie była pewna, co o tym sądzić, gdyż każdy, kto mówi o UFO, kosmitach, uprowadzeniach i rzeczach podobnych, w oczach wielu staje się natychmiast podejrzany. Tak było również na owej konferencji.
— Załóżmy, iż teoria mojej przyjaciółki jest zgodna z prawdą – stwierdziłem. – Załóżmy, iż przedstawiciele jakiejś zaawansowanej cywilizacji, których cechuje poziom inteligencji, jakiego my ludzie nie potrafimy pojąć, i którzy są zdolni do podróżowania po układach planetarnych i galaktykach rozciągających się na wiele lat świetlnych, schwytali mnie i wciągnęli do swego statku, gdzie założyli mi czipa, po czym wypuścili z powrotem na Ziemię. Do jakiej misji zostałem zaprogramowany? Co mam w istocie przekazać mieszkańcom Ziemi?
Kobieta siedząca w pierwszym rzędzie wierciła się na swoim miejscu. Spoglądała na mnie bardzo krytycznie, marszcząc brwi i mrużąc oczy. Stałem tuż przy niej, trzymając w ręce mikrofon. Wtedy wyciągnąłem przed siebie wolną rękę, zwracając się do ludzi z otwartą dłonią. – Przychodzi Wam coś do głowy? Może ktoś spróbuje zgadnąć? Co takiego kosmici chcą przekazać za moim pośrednictwem? Jaką wiadomość dla Ziemian? I jakież to informacje mam ogłosić ludzkości?
Nikt się nie odzywał. Było cicho, jak makiem zasiał.
— Otóż chcą nam przekazać… – zamilkłem na moment, by nadać słowom powagi – …chcą, bym opowiedział o Niewidzialnych Istotach. Czy ktoś z tu obecnych widział kiedyś Niewidzialne Istoty? – W tym momencie moja wyciągnięta dłoń zamieniła się we wskazujący palec, którym wodziłem po zebranych. Czy ktoś z państwa… – pytałem ludzi w tłumie – widział kiedyś Niewidzialne Istoty? Nikt z Was nie widział?
Oczywiście pytanie było niedorzeczne, nie można bowiem zobaczyć czegoś niewidzialnego. Nikt nie przyznałby się przecież, iż widział coś, czego nie można zobaczyć, bo uznano by go za stukniętego – co najmniej tak jak ja musiałem się w tamtej chwili wydawać.
Kobieta z pierwszego rzędu spoglądała na mnie wytrzeszczonymi oczami, a szczęka opadła jej do szyi. Najwyraźniej dotarło do niej, iż jestem jakimś nawiedzonym świrem, który stoi niebezpiecznie blisko i który wierzy w kosmitów, i jakieś niewidzialne istoty. Na jej twarzy malował się szok, a reszta publiczności nie była daleko w tyle.
Działamy bez cenzury. Nie puszczamy reklam, nie pobieramy opłat za teksty. Potrzebujemy Twojego wsparcia. Dorzuć się do mediów obywatelskich.
Wzmocnij kampanie obywatelskie Instytutu Spraw Obywatelskich
Przekaż swój 1,5% podatku:
Wpisz nr KRS 0000191928
lub skorzystaj z naszego darmowego programu do rozliczeń PIT.
— Ktoś z tu obecnych widział kiedykolwiek niewidzialne istoty!? – zapytałem ponownie, głośniej i zdecydowanym tonem, w którym zaczynało pobrzmiewać zniecierpliwienie. Patrząc na zebranych, wskazywałem palcem to jedną, to drugą osobę, co sprawiło, iż wszyscy zaczęli czuć się nieswojo. Ludzie wiercili się na swoich miejscach. – Kosmici chcą, bym powiedział wam o niewidzialnych istotach! Czy ktoś z was je widział? – Nikt się nie poruszył. Nikt nie powiedział ani słowa.
Aż w pewnej chwili daleko w tyle sali uniosła się w górę ręka. To była młoda kobieta.
— Pani! – krzyknąłem, wskazując na nią. – Gdzie widziała pani niewidzialne istoty!?
— Pod mikroskopem? – pisnęła cicho, iż ledwo było ją słychać.
— Co? Nie słyszę pani…
— POD MIKROSKOPEM!
— BINGO! OTÓŻ TO!
Po takim wstępie mój wykład skupił się na mikroskopijnych organizmach, istotach tak małych, iż bez powiększenia niewidocznych dla ludzkiego oka. Zanim jednak zacząłem o nich mówić, powiedziałem widowni, co myślę o przekonaniach opartych na ignorancji. Przyznaję, może nieco przesadziłem z historyjką o uprowadzeniu przez kosmitów, ale wzmianka o niewidzialnych istotach była całkiem uzasadniona, jeżeli chodzi o temat mojego wykładu.
Przypomniałem słuchaczom o tym, iż w przeszłości niektórych ludzi potępiano, więziono, torturowano i zabijano za to, iż upowszechniali informacje oparte na faktach, które były błędnie rozumiane.
Na przykład kobiety, które kilka wieków temu potrafiły przy pomocy ziół i naturalnych zabiegów leczyć różne choroby, określano mianem czarownic i mordowano przy aktywnym udziale Kościoła. Galileusz jest prawdopodobnie jednym z najbardziej znanych uczonych, których prześladowano za to, iż upubliczniali prawdziwe, posiadające naukowe podstawy informacje, które w owym czasie mało kto był w stanie pojąć. Koncepcja, iż Ziemia kręci się wokół Słońca, była wtedy sprzeczna z naukami Kościoła, więc Galileusza okrzyknięto heretykiem i zmuszono, by ostatnie dziesięciolecie swego życia spędził w areszcie domowym.
Jeśli nie rozumiemy, o czym ktoś mówi, nie oznacza, iż jest on w błędzie. Ważne, by starać się zachować otwarty umysł i uważnie słuchać, zanim wyciągnie się pochopne wnioski.
To właśnie powiedziałem moim słuchaczom, zanim zacząłem opowieść o prawdziwych niewidzialnych istotach.
Rozdział drugi
Niewidzialne istoty
Ten, kto powiedział: „Błogosławieni cisi, albowiem odziedziczą Ziemię” musiał być mikrobiologiem. Tyle iż słowa te padły tysiące lat przed powstaniem mikrobiologii. Drobnoustroje (mikroskopijne organizmy, mikroby lub „niewidzialne istoty”) są w rzeczywistości właścicielami Ziemi. Były nimi od niepamiętnych czasów, a dopiero od niedawna pozwalają nam z niej korzystać.
Kiedy na skutek skażenia środowiska, bezmyślnej konsumpcji, chciwości, wzajemnej nienawiści, wojen i chorób w końcu wyginiemy jako gatunek, a nasza krótka historia na tej planecie dobiegnie końca, drobnoustroje będą żyć dalej, jakby nigdy nic.
Naukowcy uważają, iż Ziemia ma około czterech i pół miliarda lat. Sądzą także, iż przez pierwsze pół miliarda nie było na niej niczego, co można by uznać za znane mam w tej chwili życie. Jednak w jakiś sposób, za sprawą sił natury powstały złożone cząsteczki, do czego prawdopodobnie przyczyniły się ciepło, ciśnienie, a być może także błyskawice i meteory. Cząsteczki te połączyły się i zaczęły koagulować do tego stopnia, iż w końcu powstały z nich organizmy jednokomórkowe. Są one obecne na tej planecie już od eonów, o czym świadczą odnalezione w Australii i Południowej Afryce pozostałości drobnoustrojów sprzed trzech i pół miliarda lat.
Dobrze pamiętam dzień, kiedy stałem na zboczu góry w odległym zakątku Afryki, gdzie na świeżym powietrzu miałem poprowadzić prezentację na temat toalet kompostowych dla lokalnego plemienia. – Połowa tego, co żyje na Ziemi jest niewidoczna – powiedziałem im. – Co więcej, jeśliby zebrać wszystkie drobnoustroje z wewnątrz naszego ciała i te bytujące na nim, które nie są częścią naszego ciała, uzyskalibyśmy masę o wadze naszego mózgu… – Patrzyli na mnie jakby to, co właśnie powiedziałem, w ogóle do nich nie docierało. Prawdopodobnie tak właśnie było. jeżeli czujesz się podobnie, pozwól, iż powiem o tym więcej.
Szacuje się, iż liczba pojedynczych drobnoustrojów na naszej planecie wynosi w tej chwili aż 1030, czyli jeden kwintylion. Dziesięć do dziewiątej potęgi to miliard, więc dziesięć do trzydziestej potęgi to liczba, którą trudno sobie wyobrazić. Ujmując to z innej perspektywy, naukowcy szacują, iż liczba gwiazd we Wszechświecie wynosi 10²⁴, mniej więcej tyle samo, ile jest na Ziemi ziarenek piasku. To znacznie mniej niż kwintylion. Liczba drobnoustrojów na Ziemi przebija choćby liczbę gwiazd w znanym Wszechświecie. W zależności od tego, kogo zapytać, jest ich od miliona do stu milionów razy więcej niż gwiazd. Liczba organizmów jednokomórkowych na naszej planecie („niewidzialnych istot”), których, jak się szacuje, jest od dziesięciu milionów do miliarda gatunków, jest tak ogromna, iż gdyby zebrać je wszystkie razem, ich masa byłaby większa niż wspólna masa wszystkich roślin i zwierząt zamieszkujących Ziemię razem wziętych.
W zaledwie jednym litrze wody ze stawu lub litrze wody morskiej znajduje się około stu milionów drobnoustrojów, pośród których można znaleźć około trzydziestu pięciu tysięcy różnych rodzajów bakterii.
Niewiarygodne jest to, iż liczba różnych rodzajów drobnoustrojów w glebie może znacznie przewyższać ich liczbę w wodzie morskiej.

Zapraszamy na staże, praktyki i wolontariat!
Dołącz do nas!Poza tym istnieją wirusy, najliczniejsze byty biologiczne na naszej planecie. Na mililitr wody morskiej może przypadać dziesięć milionów wirusów w postaci bakteriofagów (wirusów atakujących bakterie), co oznacza, iż w jednym litrze wody jest ich dziesięć miliardów. Liczebnie przewyższają zatem bakterie sto do jednego. Wirusy to niekomórkowe, pasożytnicze, nieożywione stworzenia (spróbuj to pojąć!), które, by się rozmnażać muszą zakażać komórki swego gospodarza. Wydaje się, iż odgrywają one w naszym świecie kluczową i korzystną rolę. Gdy ludzie ewoluowali na planecie, tętniło już na niej życie – w większości życie mikroskopijnych rozmiarów. Chcąc obrazowo zilustrować czas, jaki upłynął od powstania życia na Ziemi do pojawienia się ludzi, moglibyśmy posłużyć się naszym ramieniem. Obecności ludzi na Ziemi odpowiadałby wówczas zaledwie koniuszek najdalej wysuniętego paznokcia. Natomiast gdyby czas, jaki upłynął od powstania życia na Ziemi porównać do jednej doby, ludzie pojawiliby się zaledwie dwie sekundy temu.
Drobnoustroje zamieszkują więc Ziemię od dawna. Pojawiły się tutaj miliardy lat przed narodzinami człowieka, co oznacza, iż ludzie nie wyewoluowali w oderwaniu nich.
Można powiedzieć, iż ewolucja człowieka odbywała się w zupie składającej się z drobnoustrojów. Ewoluowaliśmy wraz z nimi, podobnie zresztą jak wszystkie inne żywe organizmy. Drobnoustroje żyją wewnątrz nas i na powierzchni naszego ciała, i wszędzie jest ich pełno. Dotyczące tego statystyki są zdumiewające. Uczeni szacują na przykład, iż na skórze, w ustach i w przewodzie pokarmowym (w naszym układzie pokarmowym od ust do odbytu i wszystkim, co pomiędzy) znajduje się co najmniej dziesięć razy, a może choćby sto razy więcej komórek bakteryjnych, niż liczba komórek w ludzkim ciele. Czujesz, co to oznacza?
Bakterie te mogą należeć choćby do dziesięciu tysięcy gatunków lub szczepów drobnoustrojów, których naturalnym środowiskiem jest twoje i moje ciało. Czy nam się to podoba, czy nie, są to setki bilionów komórek bakteryjnych znajdujących się w ciele każdego człowieka. Powinniśmy być z tego raczej zadowoleni, ponieważ drobnoustroje odgrywają istotną rolę w naszym układzie immunologicznym i pokarmowym, pomagając nam unikać chorób. Byłoby nam trudno, ba, bylibyśmy wręcz niezdolni żywić się, oddychać i funkcjonować na tej planecie bez zamieszkujących nas mikroorganizmów, natomiast one doskonale poradziłyby sobie bez nas najpewniej kolejny miliard lat, gdy tymczasem my ludzie, możemy mieć nadzieję, iż ze względu na zmiany klimatyczne albo grożącą wojnę nuklearną uda nam się dotrwać do końca tego stulecia.
Według słownika „biom” to duża, naturalnie występująca społeczność roślin i zwierząt, zajmująca znaczne siedlisko. jeżeli owe „rośliny i zwierzęta” są mikroskopijnej wielkości, nazywamy je „mikrobiomem”. Termin ten powinien znać i zapamiętać każdy. Populacja mikroorganizmów bytujących na naszym ciele i w jego wnętrzu to nasz własny unikalny mikrobiom. Jest on czymś niesłychanie ważnym, każdy z nas ma bowiem swój własny, niepowtarzalny mikrobiom, prawie jak odcisk palca.
Każde ludzkie ciało jest samo w sobie ekosystemem.
Na przykład u większości przebadanych do tej pory ssaków (w tym ludzi) w obszarze przewodu pokarmowego, czyli „jelit”, znajduje się najgęstsza populacja drobnoustrojów i może przebywać choćby sto miliardów organizmów jednokomórkowych na gram, co u przeciętnego człowieka daje w sumie 1,5 kg. jeżeli chcesz wyobrazić to sobie w inny sposób, pomyśl, iż ćwierć łyżeczki cukru waży jeden gram. Dodaj do tego sto miliardów bakterii, a będziesz miał wyobrażenie, co dzieje się w twoim ciele. Kiedy następny raz wejdziesz na wagę w łazience, przypomnij sobie, iż w twoim ciele zamieszkuje 1,5 kg drobnoustrojów, a będziesz mieć zagwozdkę. Nie ważysz bowiem tylko samego siebie, ale również niewidocznych towarzyszy, czyli drobnoustroje zamieszkujące twoje ciało.
W jelitach żyją nie tylko bakterie, ale także mikroskopijne pierwotniaki, drożdże i grzyby, co sprawia, iż ta część ciała jest jednym z najgęściej zasiedlonych ekosystemów na Ziemi. W samych tylko ustach może przebywać ponad sześćset gatunków bakterii. W niektórych częściach ciała na centymetrze kwadratowym skóry może bytować choćby dziesięć milionów bakterii, a na dłoni może ich żyć około 150 gatunków. Pomyśl o tym, gdy następnym razem ktoś będzie czytać twoją linię życia albo gdy będziesz podawać komuś rękę!
Oczywiście mikroby ewoluowały łącznie ze wszystkim formami życia na naszej planecie. Ich związki z innymi organizmami są często niezwykłe i złożone. Każdy gatunek zwierząt wydaje się mieć własną mikroflorę jelitową. Na przykład termity trawią drewno dzięki bakteriom zamieszkującym ich jelita, tak jak ssaki nie potrafią trawić celulozy bez pomocy drobnoustrojów, które wyewoluowały wraz z nimi w ich żołądkach. Stąd krowy i inne przeżuwacze mogą się żywić trawą, właśnie dzięki bakteriom jelitowym, chociaż ich żołądki zawierają również wirusy, grzyby i pierwotniaki. Niektóre ryby posiadające organy wytwarzające światło zawdzięczają tę zdolność bakteriom bioluminescencyjnym. Symbiotyczny związek mrówek grzybiarek i hodowanych przez nie grzybów sięga pięćdziesięciu milionów lat. Mrówki te ścinają liście drzew, przeżuwają je na papkę i dodają do nich swoje odchody (mrówcza kultura kompostowej toalety?), po czym wszczepiają w tę mieszaninę grzybnię, która gdy urośnie, staje się ich pokarmem. Albo mszyca; we wnętrzu tego małego owada znajduje się pół miliona bakterii, które pomagają trawić pochłaniany przez niego sok – symbiotyczny związek, który sięga wstecz dwustu milionów lat.
Idea żyjącej Ziemi jest wśród nas obecna. Możemy różnie ją nazwać: Matką Ziemią, Gają lub Matką Naturą, ale de facto to drobnoustroje sprawiają, iż Ziemia żyje i utrzymuje swoją temperaturę.
Cienka warstwa gazów otaczająca naszą planetę, która jak miękki koc delikatnie otula całe zamieszkujące ją życie – cała atmosfera Ziemi, a zwłaszcza jej niezwykle istotny skład może zostać wywiedziony od drobnoustrojów.
Połowę sumy fotosyntezy, która wytwarza tlen atmosferyczny, przypisuje się mikroskopijnemu fitoplanktonowi zamieszkującemu oceany, z których najmniejszy i najliczniejszy (Prochlorococcus) odkryto dopiero w 1986 roku. Symbiotyczny związek między wirusami a fitoplanktonem w oceanach wydaje się zwiększać zdolność tego ostatniego do podtrzymywania procesu fotosyntezy dłużej, niż byłoby to możliwe w innym przypadku. W jednym mililitrze sześciennym wody morskiej może znajdować się dziesięć milionów owych wirusów, stąd obecność znacznej części tlenu w atmosferze można przypisać wpływowi wirusów na bakterie wytwarzające tlen, a więc mikroorganizmom.
Związek drobnoustrojów z nami samymi, z naszymi ciałami i całą naszą planetą jest zatem niezwykle złożony i w dużej mierze niezbadany.
Niestety wielokrotnie uwidaczniamy wobec nich negatywne nastawienie. Mamy tendencję uważać mikroorganizmy za coś niebezpiecznego – coś, co należy koniecznie zniszczyć i wyeliminować – sądząc tak, nie można jednak tkwić w większym błędzie.
Przypis:
[1] „Bliskie spotkania trzeciego stopnia” odnoszą się do bezpośrednich spotkań z przedstawicielami cywilizacji pozaziemskich. W oryginale angielskim ma miejsce gra słów oparta na podobieństwie słów „third” (pol. trzeci) oraz „turd” (pol. bobek, kupa, gówno). Angielski tytuł tego rozdziału (Close Encounters of the Turd Kind) oznacza więc dosłownie: Bliskie spotkania o gównianym charakterze – przyp. tłum.
