Jowita Ossowska. Charakterna i empatyczna Pani Kapitan zespołu Contimax MOSiR Bochnia

2 godzin temu

Jowita Ossowska („Osa”) ma 29 lat, 184 cm wzrostu i gra na pozycji niskiej skrzydłowej. Pochodzi z Gdyni. Do Contimax MOSiR Bochnia dołączyła latem i została kapitanem zespołu debiutującego w Orlen Basket Lidze Kobiet. Jej przygoda z koszykówką nie zaczęła się od marzeń o grze w WNBA, ani od rodzinnych tradycji sportowych. Zaczęła się od… nadmiaru energii.

Początki

– Byłam bardzo żywiołowym dzieckiem. Rozpierała mnie energia i moi rodzice tak średnio umieli nade mną zapanować… – wspomina. Dodaje też ze śmiechem, iż była wtedy „pulchna”, co tylko zachęcało rodziców, by szukać dla niej rozmaitych form aktywności. To wszystko sprawiło, iż zapisywali ją na kolejne zajęcia: judo, balet, gimnastykę artystyczną, pływanie… Byle dać jakieś ujście kipiącemu temperamentowi. W końcu na tej liście pojawiła się koszykówka.

Kiedy przyszła na pierwszy trening, miała 11 lat. – Złapałam piłkę pod pachę i przebiegłam całe boisko… Ale trafiłam, więc uznano, iż jest super – opowiada z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru.

Od tamtego momentu minęło 18 lat.

Reprezentacyjne ścieżki, sukcesy i lekcja pokory

Talent Jowity rozwijał się dynamicznie. Już jako nastolatka grała w zespołach 1-ligowych – GTK Wejherowo, a potem SMS PZKosz Łomianki. Równolegle dostawała powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski. Jak sama wspomina: – Grałam we wszystkich [kadrach], od U14 w swojej kategorii i w roczniku starszym, do U20 mojego rocznika.

To był czas, w którym praktycznie każdy sezon przynosił jej nowe doświadczenia: finały i medale mistrzostw Polski juniorek i juniorek starszych, wyróżnienia indywidualne, w tym tytuły MVP turniejów młodzieżowych, a także udział w dużych imprezach – jak igrzyska frankofońskie czy uniwersjada. Było też mistrzostwo Europy U18 dywizji B. Ten okres zbudował fundament pod jej późniejszą karierę w ekstraklasie.

Budowanie mentalu i świadomości

W tamtych latach – jak sama przyznaje – miała bardzo wysokie mniemanie o sobie. – Uważałam się za najlepszą, najwspanialszą… iż zrobię karierę, będę grała w WNBA. Moje ego nie zmieściłoby się w tym pokoju – rzuca żartobliwie.

Nie mówi o tym przypadkiem – chwilę potem już rozumiem dlaczego.

Punktem zwrotnym okazała się ciężka kontuzja kolana, której doznała 6 lat temu. To była lekcja pokory. – Sprowadziła mnie na ziemię i zmieniła – podkreśla. Oczywiście Jowita wciąż ma temperament, energię i błysk w oczach, ale jednocześnie zmienił się jej sposób myślenia. To także dlatego świetnie nadaje się dziś na kapitana bocheńskiego zespołu.

Ale mogło do tego wcale nie dojść, bo trzy lata temu Jowita omal nie zakończyła swojej przygody z koszykówką. Z powodów osobistych i trudnej sytuacji rodzinnej, musiała pomóc w zajęciu się przyrodnim rodzeństwem. Był to okres pełen wątpliwości, a ona sama przyznaje, iż w tamtym czasie realnie myślała o zakończeniu kariery. Miała już wtedy za sobą występy na ekstraklasowych parkietach w barwach Ostrowa Wielkopolskiego, Gdańska i Gdyni.

Ostatecznie sprawy rodzinne udało się poukładać, a Jowita została wypatrzona i ściągnięta do grającego w Bundeslidze zespołu TK Hannover. Spędziła tam rok – i jak mówi, odżyła, a to był najwspanialszy czas w jej karierze. Trafiła tam na trenerkę Sydney Parsons – osobę, która miała ogromny wpływ na jej mentalny rozwój. – Potrafiła połączyć wymagania z ludzkim podejściem. Z jednej strony trzymała dyscyplinę i stale podnosiła poprzeczkę, a z drugiej – widziała we mnie potencjał, wspierała, potrafiła docenić, uspokoić, dać poczucie bezpieczeństwa.

Swoją drogą, pół roku temu Sydney Parson trafiła do WNBA, co potwierdza jej wysokie kwalifikacje – jest dyrektorem ds. rozwoju graczy (Director of Player Development) w zespole Golden State Valkyries.

Z Niemiec Jowita przeszła do ekstraklasowego Torunia. Tam grała przez dwa sezony, a następnie przeniosła się do Bochni.

W koszykarskim życiu Jowity przewija się też inna ważna dla niej postać: to serdeczna przyjaciółka Marta Marcinkowska. Znają się od lat, grywały ze sobą nie tylko w lidze (ostatnio w Toruniu, a teraz w Bochni), ale także na turniejach 3×3, razem przechodziły przez kolejne etapy kariery. – Marta to jest moja siostra. Marta to mój człowiek! – mówi krótko i mocno Ossowska, dając do zrozumienia, iż tu nic dodawać nie trzeba, a ta więź wykracza daleko poza boisko.

Bochnia – ogromne pozytywne zaskoczenie

Gdy pytam o wrażenia po przejściu do Bochni, Jowita podkreśla nie tylko doskonałą organizację klubu, ale też wszystko to, co od początku jej obecności dzieje się wokół drużyny.

Jeszcze latem, w jednym z przedsezonowych wywiadów powiedziała, iż nie może doczekać się aż pozna bocheńskich kibiców. – No to poznałaś. I co? – pytam. – Jestem w szoku! – odpowiada bez zastanowienia i zachwyca się kolejno: liczbą widzów na trybunach (w tym dzieciaków czekających po meczach na autografy), atmosferą i ogromnym wsparciem. Po raz kolejny widzę błysk w oczach.

Co ciekawe, najbardziej uderzyło ją to, co wydarzyło się po ostatnim, wysoko przegranym meczu z Bydgoszczą. Nie było pretensji i krytyki. – Nie spotkałam się z żadnym negatywnym komentarzem – podkreśla. Za to „na mieście” dziewczyny usłyszały choćby słowa wsparcia. Bo kibice w Bochni potrafią docenić walkę, zaangażowanie i zwyczajnie lubią swoją drużynę.

Kapitan, który stawia na rozmowę

„Osa” została kapitanem drużyny i dobrze czuje się w tej roli. Czy jest to rola trudna? – Raczej wymagająca uważności i gotowości do wzięcia odpowiedzialności za innych – ocenia. Dla niej bycie kapitanem to coś więcej niż noszenie opaski: to reagowanie, słuchanie i trzymanie drużyny w ryzach wtedy, kiedy presja zaczyna rosnąć.

Jowita rozumie rolę kapitana bardziej jako odpowiedzialność za ludzi niż za wynik. W każdym zespole, każda zawodniczka, potrzebuje czegoś innego. Jedna rozmowy, druga spokoju, trzecia krótkiego impulsu. Nie chodzi o stanie w centrum, ale o to, by drużyna mogła liczyć na kogoś, kto ją spaja, rozładowuje napięcia i reaguje na to, co dzieje się w środku zespołu. W praktyce oznacza to także dbanie o atmosferę – nie sztuczną, tylko taką, w której zawodniczki chcą być razem. Trzeba zauważyć, kiedy ktoś ma gorszy dzień, kiedy coś go gryzie, kiedy trzeba porozmawiać, a kiedy zostawić przestrzeń.

Ona sama podkreśla, iż nie jest osobą konfliktową i nie cierpi sporów. Dlatego stawia na rozmowę, szczerość i szybkie wyjaśnianie drobnych rzeczy zanim urosną do dużych problemów.

– Jowita dba o zespół i stawia jego dobro na pierwszym miejscu. Wkłada w to całe serce – chwali panią kapitan trener Artur Włodarczyk.

Czy w przyszłości zostanie trenerką?

Słucham jak Jowita opowiada o koszykówce – i dobrze się tego słucha. Ma wiedzę wynikającą z doświadczenia, dobre podejście, w jej narracji cały czas wracają rzeczy, które świadczą o boiskowej inteligencji – analiza, przewidywanie, rozumienie akcji – więc pytam: czy rozważa w przyszłości karierę trenerską? Od razu wypala w swoim stylu: – Ale od razu w ekstraklasie!

Potem wyjaśnia: w trakcie kariery zrobiła studia na kierunku „pedagogika wczesnoszkolna”, ale przyznaje, iż nie widzi się w pracy z dziećmi. Za to fascynują ją mechanizmy, które dzieją się obok niej w zawodowej koszykówce: proces budowania drużyny, taktyka, szukanie rozwiązań pod przeciwnika, patrzenie na koszykówkę szerzej niż tylko z pozycji zawodniczki. – Chciałabym z tej drugiej strony przeżyć sezon – mówi. Więc może na początek chociaż jako asystent trenera, a potem… kto wie?

Ale to przyszłość. Teraz kapitan wraz z całą drużyną skupia się na powrocie do rozgrywek OBLK.

Patronem medialnym drużyny jest Bochnianin.pl.

Idź do oryginalnego materiału