Już 4 czerwca w II Liceum Ogólnokształcącym w Bochni odbędzie się 27. charytatywna aukcja prac uczestników WTZ Proszówki. Kierownik Edward Firek w szczerej rozmowie z Bochnianin.pl opowiada m.in. o sile wspólnoty, rozwoju uczestników i tym, dlaczego warto być tego dnia razem z nimi.
Mirosław Cisak, Bochnianin.pl: – Już 4 czerwca w II Liceum Ogólnokształcącym w Bochni odbędzie się kolejna charytatywna aukcja prac podopiecznych WTZ Proszówki. Która to już edycja tego wydarzenia?
Edward Firek, kierownik Warsztatu Terapii Zajęciowej w Proszówkach: – To już, licząc od początku, 27. aukcja prac uczestników Warsztatu Terapii Zajęciowej w Proszówkach. Powoli zbliżamy się więc do jubileuszowej, 30. edycji. Sam warsztat w lutym 2026 roku będzie obchodził swoje 30-lecie. Warto wspomnieć, iż w czasie pandemii nie odbyły się dwie aukcje, które niejako „wypadły” z tego głównego rytmu, ponieważ organizacja większych wydarzeń nie była wtedy możliwa.
Pamięta pan początki? Jak to wszystko się zaczęło – kiedy odbyła się pierwsza aukcja?
– Pierwszą aukcję zorganizowaliśmy w 1996 roku, czyli w tym samym roku, w którym powstał nasz warsztat. Impuls przyszedł nieoczekiwanie – od misjonarza z Dominikany, który przyniósł kilka prac i zasugerował, iż warto byłoby je pokazać komuś, kto potrafiłby je docenić.
Wtedy narodził się pomysł, by zorganizować aukcję. Wystawiliśmy również własne prace – dziś wspominam je jako bardzo toporne, bo wszyscy się wtedy uczyliśmy. Tego typu wydarzeń po prostu wcześniej nie było. Ale to właśnie ten pierwszy krok okazał się kluczowy.
Pamiętam ogromną euforia naszych uczestników, gdy ich prace się sprzedały. To poczucie docenienia miało dla nich ogromne znaczenie. I tak z roku na rok rozwijaliśmy tę inicjatywę – aż dotarliśmy do 27. edycji.
Dziś aukcje realizowane są tradycyjnie w II LO w Bochni. A gdzie miały miejsce te pierwsze – gdzie zaczynaliście?
– Na początku aukcje odbywały się w różnych miejscach: w Miejskim Domu Kultury, w świetlicy PSS-u czy w budynku Miejskiego Domu Kultury przy ul. Wojska Polskiego. Zawsze jednak pojawiały się problemy – a to schody, a to brak dostępności sali. Dlatego ogromne podziękowania należą się ówczesnej pani dyrektor Ewie Rachfalik, która wsparła nas i pomogła zorganizować aukcję w II Liceum Ogólnokształcącym w Bochni. Od kilkunastu lat to właśnie tam się spotykamy – miejsce jest sprawdzone, w centrum miasta, z dużą, wygodną salą.
Jak wyglądały pierwsze aukcje w porównaniu z tymi, które organizowane są dziś?
– Na początku wszystko organizowaliśmy sami, jako pracownicy. Nie mieliśmy wsparcia, nie wiedzieliśmy nawet, do kogo się zwrócić ani jak to profesjonalnie przeprowadzić. Były to trudne czasy – tuż po transformacji ustrojowej, społeczeństwo było uboższe, zakłady pracy mniej stabilne, a możliwości pomocy ograniczone.
Z czasem jednak pojawiły się osoby, które chciały nas wspierać. Musieliśmy też sami przełamać pewien lęk – iż nie chodzi o to, czy aukcja pobije rekord, ale o jej społeczne znaczenie. Dzięki takim wydarzeniom ludzie zaczęli dostrzegać, iż nasi uczestnicy są częścią wspólnoty, iż mają talenty i tworzą rzeczy, których niejeden z nas nie potrafiłby zrobić. W każdym człowieku drzemie potencjał – trzeba tylko dać mu przestrzeń, by mógł go wydobyć.
Zeszłoroczna aukcja zakończyła się spektakularnym sukcesem – zebrano około 145 tysięcy złotych. Co pana zdaniem zadecydowało o tak wysokim wyniku i tak dużym zaangażowaniu darczyńców oraz uczestników?
– Powiem nieskromnie: poziom naszych prac osiągnął już pewien profesjonalizm. Zauważyłem, iż wiele osób kupuje je nie tylko z myślą o wsparciu, ale też po to, by wręczyć je potem jako prezenty – na imieniny, przy różnych okazjach. I nikt nie mówi, iż to kicz. Gdy uświadomimy sobie, iż te rzeczy tworzą osoby z niepełnosprawnościami, pewne niedoskonałości techniczne są naturalne i w pełni akceptowalne. Pamiętam, iż burmistrz Bochni Stefan Kolawiński zabierał nasze prace do Roselle w Stanach Zjednoczonych. Mówił, iż były świetnie przyjmowane – nikt nie miał zastrzeżeń do jakości, wręcz przeciwnie, wszyscy doceniali ich autentyczność i wartość.
Na co przeznaczane są wszystkie środki zebrane podczas aukcji?
– Środki z aukcji nie trafiają do budżetu utrzymania warsztatu. Tworzą osobny fundusz – aukcji i darowizn – który może być przeznaczony wyłącznie na określone cele w ramach rehabilitacji społecznej. Oznacza to m.in. zakup sprzętu rehabilitacyjnego, leków, finansowanie turnusów czy pomoc w trudnych sytuacjach życiowych uczestników.
Uważam, iż tego typu wsparcie powinno pozostać jasno zdefiniowane. Były próby rozszerzenia tego funduszu np. na koszty dowozu uczestników, ale jestem temu przeciwny. To zadanie państwa – tak jak finansowanie szpitali czy szkół. jeżeli zaczniemy rozmywać przeznaczenie tych środków, zatracimy sens całej inicjatywy.
W przygotowanie prac na aukcję zaangażowani są podopieczni WTZ. Jak wygląda proces ich powstawania – od pomysłu do gotowego dzieła?
– Zawsze się śmiejemy, iż gdy tylko zakończymy aukcję, rozpakujemy wszystko i trochę odetchniemy, to już następnego dnia zaczynamy pracę nad kolejną. To adekwatnie całoroczny proces. Nasi starsi uczestnicy mają to już we krwi – naturalnie wracają do pracy twórczej.
Po każdej aukcji pojawia się euforia: „Moja praca się sprzedała!”, „Co robimy teraz – coś nowego czy podobnego?”. Niektórzy specjalizują się w konkretnych technikach – jak choćby witrażystka, która tworzy z nami od kilkunastu lat. Jej prace trafiają nie tylko na aukcję, ale też na wystawy czy jako upominki dla zaprzyjaźnionych instytucji – także podczas wyjazdów nad morze czy do sanatorium. Zawsze spotykają się z ciepłym przyjęciem.
Ile osób jest zaangażowanych w organizację? Mam na myśli zarówno uczestników, podopiecznych, jak i kadrę pracowników – jak to wygląda w praktyce?
– Wszyscy pracownicy są zaangażowani i przekonani, iż warto to robić, mimo iż wiąże się to z dużym wysiłkiem. Pamiętam, jak po pandemii, podczas jednej z narad, rzuciłem hasło: „Wracamy do aukcji”. Wcześniej przez dwa lata ich nie było i trochę się już przyzwyczailiśmy do tej przerwy, bo wiem, iż to dla wszystkich duże obciążenie.
Organizacja aukcji to ogrom pracy – przewóz prac, rozstawienie wszystkiego w sali, która nie jest na stałe do tego przystosowana, a potem szybki demontaż. Pomagają też rodzice i uczestnicy, choć tylko część z nich wykonuje przedmioty, które trafiają na sprzedaż. Ale każdy stara się dołożyć swoją cegiełkę – choćby pomagając przy porządkach.
To, co szczególnie mnie cieszy, to fakt, iż mimo trudności i skromnych pensji, cały zespół potrafi czerpać euforia z dobrze wykonanej pracy i identyfikuje się z misją warsztatu. To dziś rzadkie – pracować z sercem, a nie tylko dla wypłaty.
Od lat wiele prac opatrzonych jest dedykacjami znanych postaci życia publicznego. Czy w tym roku planujecie podobne niespodzianki?
– Tak, wśród prac znajdą się też te podpisane przez polityków różnych opcji – być może choćby przyszłego prezydenta Polski. W tym roku naprawdę wiele osób zaangażowało się w naszą akcję.
W przeszłości próbowaliśmy dotrzeć także do sportowców – m.in. Kamila Stocha czy Justyny Kowalczyk – oraz do artystów i celebrytów. To były trudne rozmowy, bo wielu z nich nie chciało firmować niczego, czego nie wykonali osobiście.
Z politykami jest łatwiej – rzadko który powie, iż nie chce wspierać osób z niepełnosprawnościami. Poza tym już na wstępie zaznaczam, iż nie prosimy o pieniądze, tylko o symboliczne wsparcie naszej aukcji. I to często wystarcza, by ich przekonać.
Jakie prace będą licytowane, czy będą jakieś nowości, zmiany w formule?
– Co roku pojawiają się nowości. Ostatnio wprowadziliśmy artystyczną biżuterię z masy plastycznej, nowe formy metaloplastyki, a także przedmioty użytkowe, jak świeczniki czy doniczki – proste, ale wymagające precyzji. Najwięcej prac to wciąż ceramika i obrazy. Zawsze są to unikatowe dzieła, niepowtarzalne i tworzone z dużym zaangażowaniem.
Kto będzie prowadził najbliższą aukcję?
– Tegoroczną aukcję poprowadzi Ewa Rachfalik oraz starosta bocheński Adam Korta.
Jaką rolę pełni sama aukcja w całorocznej działalności warsztatu? To istotny element terapii i integracji społecznej uczestników?
– Prowadzimy tę aukcję mimo dużego nakładu pracy, ponieważ widzimy, jak bardzo mobilizuje i integruje nasz warsztat. Takich imprez o podobnym rozmachu już nigdzie indziej się nie organizuje. Choć wymaga to wysiłku, z każdą kolejną aukcją nabieramy rytmu. Dzięki temu możemy też korzystać z turnusów rehabilitacyjnych – w zeszłym roku byliśmy na dwóch wyjazdach. Najważniejszym celem aukcji jest budowanie świadomości w lokalnej społeczności. Pokazujemy, iż osoby niepełnosprawne nie są jedynie odbiorcami pomocy, ale aktywnie pracują na swoją rehabilitację.
Warsztat Terapii Zajęciowej w Proszówkach to nie tylko aukcja. Jakie inne działania i formy wsparcia oferujecie swoim uczestnikom na co dzień?
– Prowadzimy różne kółka zainteresowań, jak wędkarskie czy teatralne, które pomagają uczestnikom przełamać bariery i pokazać się innym. Organizujemy też imprezy integracyjne, na przykład turnieje w cymbergaja dla osób niepełnosprawnych. Uczestniczymy także w obchodach ważnych świąt państwowych, jak 3 maja, 11 listopada czy Dzień Matki, by zwrócić uwagę na obecność i aktywność naszych podopiecznych.
Podczas wyjazdów uczymy ich radzenia sobie w codziennych sytuacjach, np. jak zrobić zakupy czy zarządzać pieniędzmi. Ostatni wyjazd do Grecji był dla uczestników wielkim przeżyciem – poznali inną kulturę, walutę i zobaczyli, jak działają tamtejsze ośrodki wspierające osoby niepełnosprawne. Mieli okazję nauczyć się nowych technik, np. obróbki ceramiki, a także zobaczyć proces produkcji oliwy. Dzięki programowi Erasmus, realizowanemu przy wsparciu naszych przyjaciół z Krakowa, uczestnicy mieli szansę na doświadczenia, które dla wielu z nich były zupełnie nowe i niezwykle wartościowe.
Jakie są w tej chwili najważniejsze potrzeby ośrodka – zarówno w kontekście rozwoju, jak i codziennego funkcjonowania?
– Myślę, iż są dwie najważniejsze sprawy. Po pierwsze, na dziś nie grozi nam brak środków na podstawowe potrzeby, jak prąd czy gaz, ani płace (finansowanie WTZ pochodzi głównie z PFRON-u i częściowo ze starostwa). Jednak po wypłacie pensji zostaje niewiele, a rosnące koszty energii czy paliwa mogą zagrozić właśnie wynagrodzeniom. w tej chwili sytuacja jest jednak lepsza niż dwa lata temu – płace są nieco wyższe niż minimalne, choć przez cały czas niewystarczające, zwłaszcza w porównaniu z płacami nauczycieli czy innych ośrodków rehabilitacyjnych.
Drugim, większym problemem, jest brak możliwości zawodowej aktywizacji uczestników, którzy są już gotowi do podjęcia pracy. System zakładał ścieżkę: szkoły specjalne, DPS lub warsztaty terapii zajęciowej, a potem zakłady aktywizacji zawodowej, spółdzielnie socjalne lub zakłady pracy chronionej. W powiecie bocheńskim, oprócz dwóch spółdzielni socjalnych działających głównie w kręgu znajomych, nie ma miejsca, gdzie osoby niepełnosprawne intelektualnie mogłyby przejść odpowiednią rehabilitację zawodową.
Problem polega na tym, iż osoby te mają dni lepsze i gorsze. Na otwartym rynku pracy potrzebują wsparcia – ktoś musi rozumieć ich specyfikę, nie krzyczeć, nie wyrzucać ich z pracy, tylko pomagać przetrwać trudne momenty. Tego wsparcia często brakuje, a większość urzędników tego nie rozumie.
Czy według pana skuteczniejszym rozwiązaniem jest tworzenie zakładów aktywizacji zawodowej dla osób z niepełnosprawnościami, czy raczej podejmowanie prób ich aktywizacji na otwartym rynku pracy?
– Niektórych osób nie da się aktywizować na otwartym rynku pracy, co wynika z mojego doświadczenia. Widziałem dwa skrajne przypadki, gdy zakład pracy miał problemy finansowe i musiał redukować zatrudnienie. W takich sytuacjach najczęściej tracą pracę osoby najbardziej wrażliwe.
Często też kadra zarządzająca nie jest przygotowana do pracy z takimi osobami. Gdy pojawiają się problemy czy konfliktowe sytuacje, pracownicy typują kogoś do zwolnienia – zwykle właśnie tych najbardziej narażonych. To kończy się u nich poważnym pogorszeniem stanu zdrowia psychicznego. Często sami nie rozumieją, dlaczego spotyka ich taka niechęć ze strony innych. Znam wiele dramatycznych przykładów potwierdzających tę sytuację.
Jak wygląda struktura wiekowa uczestników WTZ Proszówki i z jakich gmin pochodzą?
– Głównie są to osoby z miasta Bochni, kilkanaście z gminy Bochnia, a tylko dwie z sąsiednich powiatów. Wiek uczestników waha się od 18-19 lat do ponad 50 lat.
Na koniec naszej rozmowy: co chciałby pan przekazać wszystkim – zarówno tym, którzy jeszcze nie mieli okazji wziąć udziału w aukcji WTZ, jak i stałym bywalcom? Dlaczego warto być 4 czerwca na aukcji i znów – albo po raz pierwszy – dołączyć do tego wyjątkowego wydarzenia?
– Myślę, iż każdy, kto pozytywnie patrzy na życie, zdaje sobie sprawę, iż nasze życie kiedyś się zaczyna i kończy, a to, ile dobrego w nim zrobimy, każdy ocenia po swojemu. Dla mnie choćby sama obecność i okazanie wsparcia, na przykład powiedzenie, iż coś się podoba, daje drugiemu człowiekowi nadzieję i radość.
Mówię tu o specyficznej grupie osób niepełnosprawnych, do których trudno dotrzeć i zrozumieć, ale są niezwykle wdzięczni za każdą formę pomocy. Z perspektywy mojej długoletniej pracy, mimo iż miałem lepsze finansowo propozycje i mniej stresu, to właśnie tu czuję, iż to, co robię, naprawdę ma sens i zostaje po mnie.
Zobacz również: