Dziś, gdy choćby herburtowskie lasy wystąpiły we wszystkich odcieniach szarości, czerni i popielu, wypada się dostroić.
1. Jest rok 1981, wielka hala, w której na przemian zbierali się koszykarze, siatkarze, miłośnicy ciężko strawnych gitar i tłukących z całych sił bębniarzy, ale wtedy zgromadzili się mężczyźni i kobiety w wieku najczęściej jeszcze wczesnośrednim, noszący przy sobie zielone dowody, rzadko – paszporty, oraz sfatygowane portfele z jednym czerwonym banknotem i kilkoma monetami. Wielu z nich na szyi nosiło tanie medaliki z kobietą trzymającą w objęciach dziecko.
Siedzieli na ławkach czy krzesłach, a były ich tysiące, mieli na sobie flanelowe koszule i tanie dżinsy, przybyli właśnie ze swych robotniczych hoteli, lub niedawno otrzymanych „em ileś”, niektórzy, ale tylko niektórzy trzymali w ręku kluczyki do „fiatów-126”, na chwilę też porzucili swe roboty: okrętowego spawacza, montera, malarza kadłubów, które rozbijać miały fale wszystkich świata mórz. Żywił ich gniew, wypełniała nadzieja. Gniew za wczoraj, nadzieja na jutro, siostry nieodłączne.
2.Na wysoką scenę w światła sinych reflektorów, jeden po drugim, wkraczali śpiewacy, rozpalając gniew, samemu płonąc w raptownie zapalających się ognikach tysięcy oczu…
Sen-przypomnienie staje, bo co by się to stało, gdyby śpiewacy odłożyli wtedy swe sfatygowane w podróżach gitary, podeszli do słuchaczy i powiedzieli im tak:
– miły, ty z drugiego rzędu, minie nieco lat, ale nie tak dużo, abyśmy ich nie dożyli i zdarzy się, iż nie mając innego wyjścia, weźmiesz plecak, aby w dalekiej Irlandii pakować sardynki do puszek, zaś twoja matka, z braku zarobku, zatrudni się na czarno przy jakim niemieckim starcu, ścieląc mu po kilka razy na dzień łóżko…
– nie będzie już dla ciebie żadnego em-ileś, przeciwnie – dach nad głową zdobędziesz, gdy wynajmiesz jakąś patokawalerkę, za którą miesięcznie zapłacisz lwią część zarobków, przy czym w każdej chwili spodziewaj się eksmisji. No i żadnego psa w domu ani obrazu na ścianie. Rzecz jasna, alternatywą będzie mieszkanko z białych, dużych cegiełek, na które weźmiesz kredyt na ćwierćwiecze z comiesięczną gigant-ratą A rata ta sprawi, iż już po roku zrozumiesz, iż zostałeś oddany w najokrutniejszą niewolę – naprawdę, nie oglądałeś „Śmierci komiwojażera”?
– w czarne studnie historii wpadnie także twoje zabawne autko. Zamiast niego bujać się będziesz plastikową, lśniącą skrzynką na 4 kołach, której utrzymanie zabierze ci lwią część lwiej resztki twoich dochodów. A wszystko dlatego, iż jazda czymś innym wtrąci cię w inferno nieudaczników, takich, co sobie – hi, hi – nie radzą. A przecież nie będziesz chciał być nikim, prawda?
– bać się będziesz wszystkiego, co wcześniej mocni ludzie tego świata pokażą ci na filmie, a potem wprowadzą w czyn. Dziwne śmiertelne katary i antidota na nie, serwowane pod przymusem, po których wielu upadnie na murawie, osunie się na scenie… dzikie wojny, zapalane jakby rzuconą w powietrze, wirującą pochodnią i ofiary liczone dziesiątkami dziennie, po których nikt nie płacze z powodu ich natężonej nadobecności,
– wszystko zrobi się na opak. Wrogami – dziecko, co morduje planetę już w chwili swego pojawienia, mężczyzna i kobieta ślubujący sobie wierność i opiekę, córki i synowie nie opuszczający na starość swych rodziców. Ze świata ludzi porządnych wygonią ich papuzio odziani ni to mężczyźni ni kobiety, dzieci od przedszkola szukający swego płciowego przeznaczenia, ochoczo gotowe do poddania się okaleczeniom, które nikomu wcześniej nie przyszły na myśl. Pościg za pieniądzem i płciowym używaniem oraz mistrzowie tych konkurencji – oto przyszli bohaterowie.
– ty, który wtedy miałeś za złe majstrowi, iż zarabia więcej i właśnie wrócił z wczasów z Bułgarii, po latach zostaniesz zmuszony godzić się z istnieniem posiadaczy milionów, a choćby miliardów. Kilku z nich siedzi właśnie obok ciebie, ba, ochrypną od krzyku w twej obronie… Zagarną wszystko, na wszystkim wypiszą swoją cenę, tak, iż idąc ulicą, dziwił się będziesz, iż tu i ówdzie stoi jeszcze ławka, na której możesz darmo usiąść. Ty, już nie Jan Kowalski, ale NN.
– zobaczysz w ogóle wiele rzeczy, ale niczego nie dasz rady ogarnąć zastanowieniem, niczego też nie dasz rady wykrzyczeć…
Krzyk ostrzeżenia, krzyk rozpaczy, krzyk koniecznej rewolty coraz częściej będzie oznaczał wtrącenie w jeszcze większą izolację, a choćby śmiertelne niebezpieczeństwo.
3. … jednak żadnemu ze śpiewaków, kolejno wbiegającym w światła wielkiej sceny, taki profetyzm nie przyszedł wówczas do głowy.
Chociaż był taki jeden, z oczami w kolorze jasnej zieleni, który późną nocą, w czasach masowo ulewanego gniewu i wybuchającej nadziei, na kartce papieru napisał:
„Gdyby znów przyszło przez lata się trudzić| Wzrok w nienawistnym topić mroku…
Chodzę po domu i szukam kartki, aby przypomnieć sobie, jak brzmiały dalsze zwrotki.
Gdzieś ta kartka jest…
Od czterdziestu lat przechowuję ją przecież jak jaki skarb.
Małgorzata Bratek