Migające zielone światło albo liczniki przy skrzyżowaniach – wybór jest trudny, ale trzeba go dokonać, bo inaczej pozabijamy się na skrzyżowaniach.
Ostatnio sporo jeżdżę po mieście samochodem i ze zgrozą zaobserwowałem, iż coraz więcej kierowców jest daltonistami. Znam ten ból, bo sam mam lekki stopień, ale nie przeszkadza on w życiu, bo komu do szczęścia jest potrzebne rozróżnianie ciepłych odcieni podstawowych barw. Jednak moja wada wzroku nie przekłada się na rozróżnianie trzech kolorów, które znajdują się na sygnalizatorach świetlnych. Widzę je z daleka, nie przejeżdżam na późnym zielonym, dojrzewającym żółtym, lekko czerwonym itd. Niestety coraz więcej kierowców ma problem z odróżnieniem tych kolorów i pruje do przodu niezależnie od aktualnie wyświetlanego koloru. Nie muszę dodawać, iż powoduje to niebezpieczne sytuacje na drogach, a jak ktoś zwykle rusza pierwszy ze świateł (nic na to nie poradzę, mam taki fetysz), to może doświadczyć ukłucia w boku samochodu. Tylko takiego bolesnego, połączonego ze zgrzytem metalu.
Od lat kierowcy i eksperci ruchu drogowego mówią o wprowadzeniu liczników na światłach, które wyświetlałyby czas, jaki pozostał do zmiany świateł. Zalet jest całe mnóstwo – kierowcy nie muszą zgadywać ile zostało im czasu, mogą wcześniej zaplanować swoje manewry. Przeciwnicy podnoszą jednak okoliczność, iż takie liczniki nie wszędzie się sprawdziły, a do tego prowokują do agresywnych zachowań. Ostatnio moją uwagę przykuł film na kanale Usuń znak, który podsuwa inne rozwiązanie problemu.
Migające zielone światło informuje o zbliżającej się zmianie świateł
Z zainteresowaniem obejrzałem ten krótki film, który podsunął prostsze rozwiązanie problemu. W niektórych państwach na kilka sekund przed zmianą światła na żółte, zielone światło zaczyna migać. Znamy to rozwiązanie chociażby z przejść dla pieszych. Kierowcy są wtedy ostrzegani o tym, żeby zdjąć nogę z gazu, bo zaraz nastąpi zmiana. Jest to genialne w swojej prostocie i nie wymaga wymiany wszystkich sygnalizatorów w kraju, wystarczy wgrać im nową sekwencję. Niestety to proste rozwiązanie jest niezgodne z Konwencją Wiedeńską, której sygnatariuszem jest Polska. I ten argument jest podnoszony przez przeciwników migającego zielonego światła.
WTEM!
Okazuje się, iż państwa, które wymienia autor filmu również podpisały Konwencję Wiedeńską i nie przeszkodziło im to wprowadzić takich rozwiązań do swojej organizacji ruchu. Można to robić na dwa sposoby – albo zastrzegając sobie prawo do stosowania znaków niewymienionych w Konwencji albo poprzez jej ignorowanie. W pierwszej chwili się oburzyłem, iż jak tak można ignorować podpisane zobowiązania, ale okazało się, iż jako kraj mamy w tym długie doświadczenie i ignorujemy postanowienia Konwencji wtedy, gdy jest to dla nas wygodne. Oczywiście tutaj należy wziąć poprawkę na to, iż czasem może to nie być świadoma ignorancja – może po prostu nikt nie zajrzał do materiału źródłowego. Okazuje się, iż migające zielone światło na przejazdach rowerowych również jest niezgodne z Konwencją Wiedeńską, a i tak nie przeszkadza to w ich powszechnym używaniu.
Tak czy inaczej, jestem, zachwycony tym pomysłem. Jest prosty, tani, logiczny i gotowy do wprowadzenia na już. Dlatego obawiam się, iż nigdy go nie zobaczymy, bo ani nikt na tym nie zarobi, ani nie znajdą się ochotnicy, którzy wezmą na barki użeranie się z ustawodawcą. Szkoda, bo moglibyśmy mieć fajne rzeczy.