Wskutek powodzi ludzie stracili dobytek, domy, biznesy. W jakimś stopniu odbieram to osobiście, bo choć mieszkam na terenie bezpiecznym, to wiele z zalanych miejscowości znam, byłem tam, w niektórych kilkakrotnie, a Dolny Śląsk to jeden z moich ulubionych regionów Polski.
Tym bardziej brzydzi mnie, gdy ktoś, korzystając z takiego budzącego emocje, często tragicznego zdarzenia, usiłuje wcisnąć odbiorcom własny, demagogiczny przekaz. A już zwłaszcza odrażające jest, gdy ten przekaz ma służyć napędzeniu niechęci wobec kogoś, kogo do danej sytuacji się podłącza całkowicie bezzasadnie.
Owszem, czasami zbyt łatwo przychodzi nam potępiać innych za krytykę wyrażaną w takiej podbramkowej sytuacji. W tej chwili mamy z takim dylematem do czynienia. Jak zachować roztropny umiar w ocenianiu politycznych decyzji, podejmowanych w tak trudnym czasie?
Powódź ma przecież także wymiar polityczny. Dobrze jest, póki trwa zagrożenie, przystopować z krytyką drugiej strony politycznego sporu, zwłaszcza krytyką automatyczną, schematyczną i nieopartą na twardych faktach czy danych – a taką na ogół słyszmy w programach publicystycznych ze strony polityków pod swoim adresem. Zresztą nie wiem, czy słowo „krytyka” jest tu na miejscu. To raczej prymitywne pyskówki.
Tymczasem w wielu przypadkach do przeanalizowania sytuacji konieczna jest bardzo konkretna i pogłębiona wiedza. Z drugiej jednak strony nie można udawać, iż za stan zabezpieczeń czy budowę i utrzymanie zbiorników retencyjnych nikt nie ponosi politycznej odpowiedzialności. Już teraz pojawiają się zasadne pytania, które – bez ferowania sądów i rzucania oskarżeń – trzeba jednak zadawać. Na przykład: czy zbiorniki retencyjne były odpowiednio przygotowane na odbiór spiętrzonej wody, a o ile nie, to dlaczego?
Jest jednak kategoria ludzi, którzy weszli przy okazji powodzi na szczyt odrażającej demagogii: to klimatystyczni naganiacze. Nietrudno było zresztą przewidzieć, iż się uruchomią ze swoim stałym przekazem: iż mamy do czynienia z bezpośrednim skutkiem zmian klimatycznych, a te z kolei są rezultatem działalności człowieka. Niektórzy natomiast posunęli swoją populistyczną narrację jeszcze dalej, rzucając wprost oskarżenia wobec komentatorów zwalczających klimatystyczną histerię jako rzekomo współwinnych sytuacji. To zabieg, trzeba powiedzieć, skrajnie odstręczający: budować na kłamstwie oraz emocji związanej z ludzkim nieszczęściem i śmiercią bezzasadną wrogość wobec swoich oponentów.
Kłamstwo i manipulacja polegają tutaj na twierdzeniu, iż mamy do czynienia ze zjawiskiem absolutnie wyjątkowym i unikatowym, a więc powiązanym w ten sposób z działalnością człowieka. To nieprawda – niestety, w katastrofalnej powodzi nie ma niczego wyjątkowego. Takie zjawiska przydarzają się z pewną regularnością od wieków. Przy czym trzeba pamiętać, iż dokładnie opisywane są dopiero od mniej więcej połowy XIX w., ponieważ wówczas skonstruowano nowoczesne instrumenty pomiarowe (również od tego dopiero czasu możliwe są miarodajne i szczegółowe pomiary temperatury). Znaczenie ma także to, iż dopiero od XIX w. pojawiła się prasa we współczesnym wydaniu, a im dalej będziemy sięgać w przeszłość, tym opisy robią się bardziej fragmentaryczne, zaś wiele zjawisk – których ślady geolodzy czy archeolodzy odnajdują – w ogóle nie zostało odnotowanych, jako iż przydarzały się w miejscach, gdzie wówczas nikt nie mieszkał. Dzisiaj zaś są to regiony gęsto zaludnione.
Jeśli sięgniemy w przeszłość Polski, zobaczymy, iż wielkie powodzie nawiedzały nasz kraj w latach 1997, 1979, 1947, 1934. O wielu z czasów bardzo dawnych pisali kronikarze, w tym Jan Długosz, który choćby sam był świadkiem powodzi, jaka miała miejsce pięć lat przed jego śmiercią, w roku 1475. Wcześniejsze daty to choćby lata 1221, 1270 czy 1316 – wówczas była to powódź o zasięgu europejskim. W 1813 r. powódź nawiedziła tereny podobne co teraz – i prawdopodobnie także została wywołana przez niż genueński – torpedując śląską kampanię wojsk Napoleona. Przykładów jest mnóstwo, a regularność takich zjawisk ma w sobie coś przerażającego.
W tym roku ukazał się raport dr Ralpha B. Alexandra, fizyka wywodzącego się z Uniwersytetu w Oksfordzie, autora książek Global Warming False Alarm („Fałszywy alarm globalnego ocieplenia” – 2010) oraz Science Under Attack: The Age of Unreason („Atak na naukę: wiek braku rozumu” – 2018). Autor pokazuje w nim, iż ekstremalne zjawiska pogodowe w sześciu kategoriach – upały, powodzie, pożary, huragany, susze i tornada – występowały w przeszłości regularnie i z choćby większą intensywnością niż obecnie, a zatem przypisywanie ich zmianom klimatu powodowanym rzekomo przez człowieka jest fałszem.
Pisząc o powodziach, dr Alexander przytacza między innymi przykład tragicznej powodzi wskutek wylewu rzeki Jangcy w Chinach w roku 1931. Zalane zostało 180 tys. km kw., skutki odczuł 53 mln ludzi, 800 tys. pozostało bez dachu nad głową, a utonęły 422 tys. Jangcy wylała ponownie zaledwie cztery lata później – zginęło 145 tys. ludzi. W wyniku kolejnej powodzi w 1954 r. życie straciło 30 tys. osób.
Autor przypomina także powodzie w Pakistanie, jako iż argumentem klimatystów były tragiczne wydarzenia w tym kraju sprzed dwóch lat. Tymczasem w roku 1976 deszcz monsunowy (opad wyniósł blisko 600 mm) spowodował powódź, która zabiła 425 osób, a jej skutki odczuło 1,7 mln ludzi. Opad z 2022 r. miał 375 mm. Wcześniejsza wielka powódź w Pakistanie miała miejsce zaledwie trzy lata wcześniej, w 1973 r. i dotknęła 4,8 mln ludzi, a zabiła prawie pół tysiąca.
Jakkolwiek emocje w momencie takim jak ten bywają potężne, tym bardziej nie można ulec demagogom, którzy chcą się pożywić na tych właśnie emocjach i cudzym nieszczęściu.
Łukasz Warzecha