Łukasz WARZECHA: Mateusz Morawiecki godził się na zielony ład

3 godzin temu

Mateusz Morawiecki, który obejmuje właśnie po Giorgii Meloni stanowisko przewodniczącego Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, od miesięcy – ostatnio z większą intensywnością – usiłuje przekonać publiczność, iż nie tylko jako premier nie zgadzał się na zielony ład, ale przeciwnie – aktywnie go zwalczał. W tej sprawie pan premier opublikował choćby wyjątkowo długie jak na polityka, bo blisko 20-minutowe wideo na YouTube. W tym filmie były szef rządu żeruje przede wszystkim na tym, co sam zarzuca własnym krytykom: na nieznajomości sposobu działania UE wśród oglądających oraz na ich krótkiej pamięci.

Mateusz Morawiecki przede wszystkim walczy z tym, co jest podstawowym wobec niego zarzutem: iż podpisał konkluzje szczytu Rady Europejskiej z 10-11 grudnia 2020 r., a te otworzyły drogę dla realizacji pakietu Fit For 55. Powiada, iż 14 aktów prawnych, stanowiących pakiet Fit For 55, nie podlegało wetu (nie dawało się ich zawetować), ale było głosowanych większością kwalifikowaną w Radzie UE, Polska natomiast nie była w stanie stworzyć mniejszości blokującej. (Zresztą i tu pan Morawiecki się myli – większością kwalifikowaną głosowanych było 13 dyrektyw, natomiast jedna, o podatku energetycznym, podlegała zasadzie jednomyślności.)

Jest to częściowo prawda – ale w większości jest to manipulacja. Faktycznie, konkluzje Rady Europejskiej (ciała, podejmującego ogólne decyzje, wyznaczającego kierunek UE i złożonego z szefów rządów lub głów państw) nie mają charakteru źródeł prawa – w przeciwieństwie do dyrektyw (ogólnych nakazów, których istotą jest wypełnienie określonego celu przez kraje członkowskie poprzez implementację do własnego ustawodawstwa) oraz rozporządzeń (szczegółowych regulacji, które mają bezpośrednie zastosowanie). To jednak nie znaczy, iż konkluzje szczytów są bez znaczenia. Wręcz przeciwnie. Konkluzje są podstawowym sygnałem politycznym dla dalszych działań, podejmowanych przez Radę UE (organ złożony z przedstawicieli państw UE odpowiadających za konkretne dziedziny) lub Komisję Europejską. Inaczej mówiąc – owszem, można sobie teoretycznie wyobrazić, iż Komisja podejmuje inicjatywę (tylko ona jest wyposażona w inicjatywę prawodawczą) wbrew stanowisku Rady, ale byłoby to bardzo ryzykowne politycznie i oznaczałoby pójście na ostre zwarcie z częścią państw (tymi, które sprzeciwiły się przyjęciu danego stanowiska). Czy tak się zdarzało? Owszem – bardzo rzadko.

W grudniu 2020 r. konkluzje Rady były wyjątkowo znaczące – a niestety widnieje pod nimi podpis pana Morawieckiego. Po pierwsze – w rozdziale I zawierają zgodę na powstanie mechanizmu znanego jako „pieniądze za praworządność”. Po drugie – w rozdziale III wyjątkowo precyzyjnie jak na dokument jednak ogólny mówią o pakiecie Fit For 55. Czytamy tam:

Aby sprostać celowi neutralności klimatycznej UE do roku 2050, zgodnie z celami Porozumienia Paryskiego, Unia musi zwiększyć swoje ambicje na nadchodzącą dekadę i zaktualizować swój mechanizm klimatu i polityki energetycznej. W tym celu Rada Europejska popiera [endorses] wiążący cel redukcji wewnętrznych emisji gazów cieplarnianych netto o przynajmniej 55% do roku 2030 w relacji do roku 1990. Apeluje do kolegislatorów o zawarcie tego nowego celu w propozycjach europejskiego prawa klimatycznego i o jak najszybsze jego przyjęcie.

Dalej znajdziemy również apel do KE o wzmocnienie systemu ETS i stworzenie systemu granicznej węglowej bariery celnej (czyli późniejszy CBAM – cło węglowe). Powtarzam: podpisał się pod tym pan Morawiecki.

Nawet jeżeli były premier ma rację, iż przynajmniej część proponowanych regulacji w ramach Fit For 55 powinna była podlegać zasadzie jednomyślności (pytanie, czy Polska byłaby w ogóle gotowa skorzystać wtedy z weta – poważnie wątpię), ale została prawem kaduka zaprezentowana jako podlegająca głosowaniu większościowemu (co faktycznie zostało w części skierowane do TSUE przez Polskę, bo sprawy dotyczące miksu energetycznego państw członkowskich powinny co do zasady być decydowane na zasadzie jednomyślności) – to Komisja działała w warunkach zielonego światła od Rady. Bez tak brzmiących konkluzji szczytu z grudnia 2020 r. Komisji byłoby o wiele trudniej z politycznego punktu widzenia podejmować taką inicjatywę, a już na pewno – przepychać ją w trybie wymagającym jedynie większości, a nie jednomyślności. Można też założyć, iż wdrażanie pakietu po prostu by się opóźniło – a to także jest coś warte.

Można by byłem premierowi zadać proste pytanie: czy takie brzmienie konkluzji szczytu pomogło czy przeszkodziło Komisji w realizacji jej planów? Jest to oczywiście pytanie retoryczne.

W każdym razie stwierdzenie, iż „ani mój rząd, nie ja nigdy nie zgodziliśmy się na zapisy zielonego ładu, które teraz forsuje posłuszny wobec Brukseli rząd Koalicji Obywatelskiej”, jest zwyczajnie nieprawdziwe – choćby o ile nie była to zgoda szczegółowa, a jedynie ogólna.

Dodać trzeba jeszcze jedno: jakkolwiek stanowisko obecnej władzy wobec polityki klimatycznej jest, powiedzmy, ambiwalentne (przynajmniej w tym momencie), ale na pewno mniej retorycznie wrogie niż w przypadku PiS, to jednak to poprzedni rząd uzgodnił z Brukselą warunki KPO. Wśród nich było wiele, będących elementami uciążliwej dla obywateli polityki klimatycznej: obowiązkowe strefy czystego transportu w przypadku przekroczenia norm emisji tlenków azotu w danym mieście powyżej 100 tys. mieszkańców, dodatkowa opłata przy rejestracji samochodu spalinowego czy podatek od posiadania takiego pojazdu. I to obecny rząd podjął renegocjacje z KE w sprawie niektórych z tych warunków.

Wreszcie nie trzeba specjalnych umiejętności, aby prześledzić, iż rząd pana Morawieckiego oraz on sam wyrażał się do pewnego momentu o zielonym ładzie jeżeli nie entuzjastycznie, to przynajmniej jako o wielkiej możliwości i planie, którego nie wolno odrzucić i poza obrębem którego nie można pozostać (tu warto wspomnieć znamienne słowa Jarosława Kaczyńskiego o tym, iż nie możemy sobie pozwolić na pozostanie poza tym projektem). Większość wojowniczej retoryki PiS, skierowanej przeciwko zielonemu ładowi, pojawiła się w okresie kilkunastu miesięcy poprzedzających wybory w październiku 2023 roku i trudno nie odnieść wrażenia, iż przyczyny takiego stanu rzeczy były czysto koniunkturalne. Wcześniej jedynie Solidarna Polska (potem Suwerenna Polska) wskazywała na ryzyka związane z takim kursem. Jej politycy nierzadko krytykowali samego premiera Morawieckiego. Jakiś czas przed wyborami oraz po nich ta krytyka jednak – z powodów w oczywisty sposób taktycznych – ustała.

Warto jednak przypomnieć niektóre jej elementy. Choćby dokładne analizy kosztów uprawnień w ramach systemu ETS, wyliczane przez posła Janusza Kowalskiego – w tym tak zwanej luki ETS, czyli uprawnień, które polskie firmy musiały kupować spoza kraju (spoza puli, która przysługiwała polskiemu rządowi). Pan poseł Kowalski apelował, aby rząd pana Mateusza Morawieckiego wypowiedział system ETS – bez skutku. Nie zostały podjęte nie tylko żadne działania, ale choćby żadne analizy nad taką możliwością.

Wreszcie ten, kto ma dobrą pamięć polityczną, będzie pamiętał, iż to protegowany pana Morawieckiego, późniejszy minister klimatu Michał Kurtyka jako gospodarz szczytu klimatycznego w Katowicach COP 24 w grudniu 2018 r. chwalił się zaproszeniem na ten zjazd szwedzkiej wówczas nastolatki – Grety Thunberg, dziś już nieco przebrzmiałej ikony klimatystycznej histerii.

Postawa pana Morawieckiego musi zatem budzić daleko idącą nieufność. Gdyby były premier stwierdził, iż sądził, iż zielony ład będzie szansą, ale się mylił, a rację mieli jego krytycy – można by jeszcze od biedy uwierzyć w te wyjaśnienia. Ale gdy mówi, iż nie robił tego, co robił – trudno uważać go za osobę wiarygodną.

Łukasz Warzecha

Idź do oryginalnego materiału