Bo z Zielonej Góry majówka zaczyna się już o 6:15 rano – pociąg śmiga do Świnoujścia. A potem kolejne – do Międzyzdrojów, Jeleniej Góry, Wolsztyna, a choćby do Łagowa. Tylko podkłady się grzeją. A z Gorzowa? Też jest ruch! Jeden pociąg do Pszczewa. I specjalny – wow – jednorazowy kurs do Wolsztyna. Na całą majówkę.
Turystyka po gorzowsku. Czyli po cichu, na dieslu.
Z Zielonej – cztery pociągi do Warszawy, trzy do Berlina, dziewięć do Krakowa, coś do Wrocławia, coś do Białegostoku. Z Gorzowa? Dwa do Warszawy i jeden do Trójmiasta – z trzema wagonami, żeby nie było za wygodnie. I jeszcze przez Poznań, Krzyż i świętą cierpliwość.
A jak ktoś lubi emocje, to zawsze może trafić na legendarny FPS Plus 228M – nasz lokalny skład, który spala 200 litrów diesla na 100 kilometrów i psuje się tak często, iż niektórzy pasażerowie wożą już własne części zamienne. W kabinie kierowcy zamiast radia – instrukcja obsługi generatora i modlitwa o dojazd.
Elektryfikacja? A komu to potrzebne?
Zielona Góra ma trakcję elektryczną, dworzec z prawdziwego zdarzenia i połączenia z połową Polski. My mamy wciągający zapach ropy i kolejarzy, którzy więcej kilometrów robią w zastępczych autobusach niż po torach. Gdyby istniała nagroda za kreatywne obchodzenie braku infrastruktury – Gorzów miałby złoto.
Gorzów – miasto wojewódzkie. Na papierze.
Nie chodzi o to, żeby Zielonej Górze czegoś zabierać. Niech mają. Ale może czas przestać udawać, iż Lubuskie to jedno województwo, skoro na torach dzielą nas lata świetlne? My stoimy na peronie i słuchamy odgłosów parowozów z Wolsztyna w relacjach na Instagramie. Tyle nam zostało.
Może to wszystko dlatego, iż Gorzów nie marudzi. Może dlatego, iż przyzwyczailiśmy się do tego, iż jak jedziemy gdzieś pociągiem, to raczej z modlitwą niż z biletem online. I może czas najwyższy to zmienić.
Bo majówka to czas przygody. A Gorzów zasługuje na coś więcej niż jedno połączenie do Pszczewa i autobus z napisem „za pociąg”.