Małgorzata Markiewicz: Muzyka mnie uskrzydla

10 miesięcy temu

Z pochodzącą z Janowa Podlaskiego Małgosią Markiewicz o jej rozlicznych zajęciach, nagraniach, koncertach i nowych wyzwaniach artystycznych rozmawia Istvan Grabowski.

W styczniu minęły cztery lata od wydania twego poprzedniego, bardzo wysoko ocenionego przez krytyków i słuchaczy albumu „Bring the Light”. Czy gotowa jesteś na nagranie kolejnej płyty?

– Oczywiście, jestem na to gotowa i wręcz nie mogę doczekać się realizacji. Tym bardziej iż mam pomysły nie tylko na jeden krążek. Rozmawiałam już na ten temat z autorką tekstów Izabelą Krzemińska. Tą samą, z którą przygotowałam piosenkę „World Can Wait”, nagraną z myślą o starcie w Eurowizji. Największymi przeszkodami na drodze do wdrożenia tych pomysłów są niestety czas i finanse. Powiedzmy szczerze – przygotowanie materiału, nagranie i wydanie płyty, to dość długi proces, który wymaga zainwestowania sporych pieniędzy. Rozważam wersję kameralną, sprowadzającą się do samodzielnej produkcji w warunkach domowych (tak pracuje dziś wielu wykonawców), ale samodzielna praca wydłuża tempo i ogranicza nakład planowanego wydawnictwa. Ideałem byłaby kooperacja z dużą wytwórnią płytową, gotową zainwestować w moją twórczość i gotową na sensowny, uczciwy kontrakt.

Z czyjej pomocy zamierzasz skorzystać przy nowych zadaniach?

– Nie umiem w tym momencie wskazać konkretnych autorów, bo sytuacja wciąż jest na etapie uzgodnień. Ciekawych ofert mi nie brakuje. Ale na ten moment skupiam się na własnej pracy kompozytorskiej oraz na dokończeniu projektów, do których się zobowiązałam w ubiegłym roku, m.in. podczas ZAIKS-owego Songwriting Campu. To było interesujące doświadczenie twórcze, bardzo inspirujące. Przez tydzień, każdego dnia, pracowaliśmy w pięcioosobowych grupach i tworzyliśmy dwa utwory dziennie. Takich grup było około pięciu, i przy każdym następnym utworze pracowaliśmy w innym składzie osobowym. Zadaniem było napisanie utworu od a do z i przeprowadzenie procesu produkcji, łącznie z nagraniem i masteringiem, w cztery godziny.

Napisanie wspólnie melodii, tekstu, nagranie utworu oraz zrobienie mixu i masteringu, a jednocześnie pogodzenie wizji wszystkich uczestników i stworzenie czegoś fajnego, spójnego, było niezłym wyzwaniem. Ale wysiłek się opłacał. Podczas tygodnia powstało sporo interesujących piosenek, niektóre z nich mają szanse ujrzeć światło dzienne, a niektóre już je ujrzały, np. nasz utwór z Cezikiem „Ta wieś”, który jest na YouTube. W tym konkretnym przypadku mieliśmy za zadanie, jako grupa, napisać piosenkę w stylu country.

„Ta wieś” to utwór z przymrużeniem oka. Proces tworzenia tej konkretniej kompozycji był niesamowicie zabawny i przyjemny, więc czasem lubię sobie włączyć ten utwór, żeby poprawić sobie humor. Z campu mam jeszcze kilka ciekawych piosenek, które w najbliższym półroczu planuję dokończyć. Niektóre utwory wymagają ponownego nagrania w profesjonalnym studiu, inne nagrania teledysku, w pozostałych trzeba jeszcze coś dopisać, coś przekomponować. To też związane jest ze sporymi wydatkami, więc planowanie tego procesu produkcji to kolejne wyzwanie, które mnie czeka w 2024 roku!

Wiem, iż na co dzień współpracujesz z czołowymi instrumentalistami jazzowymi. Czy masz stały zespół, który wspomaga cię na scenie?

– Nie mam takiego zespołu i chyba nie bardzo chcę go mieć. Lubię świeżość, pojawiającą się przy współpracy z różnymi instrumentalistami. Mogę w każdej chwili liczyć na współpracę z trio Nikoli Kołodziejczyka, który był producentem mojej pierwszej płyty. Obok pianisty Nikoli, grają w nim Michał Bryndal na perkusji i Maciej Szczyciński na basie. Współpracuję też z orkiestrami smyczkowymi i symfonicznymi. Mam ulubionych muzyków, do których wracam i lubię z nimi śpiewać. Do nich dzwonię w pierwszej kolejności. Myślę, iż każdy z moich projektów (a mam ich w zanadrzu kilka) wiązać się będzie z innym gronem muzyków. Ciekawą wskazówką może być przykład Ralfa Kamińskiego, który do każdego projektu zatrudnia innych instrumentalistów. W pracy z nowymi ludźmi wytwarza się specyficzna, dopingująca energia. Uwielbiam ten moment, kiedy zaczynam współpracę z ciekawymi, nowymi muzykami, ale tak samo lubię wracać do ludzi, których dobrze znam i z którymi wiem, czego muzycznie mogę się spodziewać.

Pierwszym tegorocznym sprawdzianem na muzycznym rynku ma być piosenka „World Can Wait”, przygotowana z myślą o starcie w preselekcjach do Festiwalu Eurowizji. Jak oceniasz w nich swoje szanse?

– Traktuję konkursy z dużym dystansem i podchodzę do nich raczej chłodno. Festiwal traktuję jako artystyczne wyzwanie, a nie cel sam w sobie. Skupiłam się na interpretacji zaproponowanego mi, skądinąd szalenie ciekawego, utworu. Nie ukrywam, iż mam pewne nadzieje na sukces, choć nie musi on oznaczać tylko i wyłącznie powodzenia w konkursie. jeżeli piosenka spodoba się słuchaczom, to będę mieć ogromną satysfakcję i poczucie sukcesu. W ostatnich dniach spotykam się z bardzo miłymi opiniami, które czytam w prywatnych wiadomościach oraz na moich mediach społecznościowych, kanale YouTube. Cieszę się bardzo tym niezwykle pozytywnym odbiorem utworu. Bardzo chciałabym wygrać polskie preselekcje do festiwalu, ale podchodzę do tej rywalizacji z dużym spokojem. Mam świadomość, iż piosenka przygotowana z Albertem Stensenem i Izą Krzemińską nie jest typowym songiem eurowizyjnym. Nie ma w niej znanego z Eurowizji efekciarstwa, mocnego bitu i fajerwerków.

Siła tego utworu tkwi w wyrafinowanej harmonii, melodyce i prostocie środków wyrazu. Jest to utwór na szeroką frazę, którą pięknie podkreśla instrumentacja Alberta Stensena, bazująca na brzmieniu fortepianu i orkiestry smyczkowej. Kompozycja przywołuje skojarzenia z kultowymi piosenkami z filmów złotej ery Hollywood. Ma duże nasycenie emocjami, jest w niej dużo napięć harmonicznych, jednocześnie daje poczucie oddechu, spokoju, dzięki czemu ma szansę się wyróżnić wśród typowego eurowizyjnego stylu. Ten „oddech” słychać nie tylko w warstwie muzycznej. Izie – autorce tekstu do „World Can Wait” – udało się uchwycić temat ważnych dla mnie relacji międzyludzkich, wpływających na zachowanie balansu i zdrowia psychicznego. To relacje dają nam siłę i poczucie harmonii w tym trudnym, niepewnym i pełnym przebodźcowania świecie. Marzy mi się, żeby reprezentować nasz kraj w tym roku, i mam nadzieję, iż jury dostrzeże potencjał naszej propozycji.

Od niedawna na YouTube oglądać można klip do tego utworu. Opinie są zdecydowanie pozytywne. Krytycy chwalą cię za wspomnianą już szeroką frazę, a piosenka zyskała opinię „balsamu dla duszy”. W jakich klimatach odnajdujesz się najlepiej?

– Dobrze czuję się w klimacie muzyki „czarnej”, a więc jazz, R&B, gospel i soul. Z wielkim sentymentem wspominam kilkuletnią współpracę z pianistą jazzowym Januszem Skowronem. Lubię też tematy skręcające w kierunku pop, rock i muzyki grassowej, choć na razie produkcje w tym stylu są przede mną. kooperacja koncertowa z gitarzystą Tomaszem Krawczykiem, który jest zakorzeniony w muzyce rockowej, alternatywnej, być może zaowocuje w przyszłości produkcją w tych kierunkach muzycznych. Na razie głowa paruje mi od pomysłów, a efekty pokaże czas. Wiem jedno: iż zawód, jaki wybrałam, wymaga nieustannych inwestycji w siebie, nieustannych poszukiwań, eksploracji twórczych.

Minęło sporo lat od momentu, gdy śpiewałaś standardy jazzowe z bialskim Jazz Trio. Czy jazz przez cały czas stanowi dla ciebie twórcze wyzwanie?

– W moim przekonaniu jazz jest kopalnią bez dna. Od czasu mojej współpracy z Jazz Trio, bardzo dużo wydarzyło się w moim życiu. Na przełomie kilkunastu ostatnich lat poznałam wielu wyśmienitych muzyków, m.in. pianistę Leszka Możdżera, Zohara Fresco, którzy byli moimi idolami na pewnym etapie życia, i pewnie kooperacja z nimi kiedyś mogłaby mnie nieźle zestresować, ale wydział jazzu, który skończyłam, i doświadczenia zebrane przez lata, dostarczyły mi wielu narzędzi przydatnych w różnego rodzaju kooperacjach oraz samodzielnej twórczości. Jestem w stanie usiąść z każdym muzykiem i podjąć współpracę bez paraliżującego lęku, który być może towarzyszyłby mi kilkanaście lat wstecz. Oczywiście przez cały czas czuję, iż mam dużo do zrobienia, iż chcę się rozwijać, poznawać nowe techniki śpiewania, doskonalić swój warsztat kompozytorski, ale jednocześnie czuję, iż na tym etapie mam już coś do powiedzenia, i dużą frajdę mi sprawia praca twórcza czy interpretacyjna.

Niedawno zaśpiewałaś w warszawskim klubie Moxo koncert ze standardami Elli Fitzgerald i Luisa Armstronga. Przyjęto go bardzo ciepło. Podobno to tylko jeden z twoich wielu projektów. Z jakim repertuarem pojawiasz się na scenie?

– Moją najważniejszą działalnością jest praca nad autorskim projektem. W 2020 roku nagrałam swój pierwszy album „Bring the Light”. Koncerty z moją muzyką przynoszą mi największą satysfakcję. Ale jest też kilka projektów, w których jestem zaangażowana jako wokalistka, i one też sprawiają mi dużo frajdy. Od czerwca ubiegłego roku, kiedy zostałam zaproszona na festiwal polskiej piosenki w Opolu (koncert Czas ołowiu), pojawiło się sporo interesujących propozycji. Między innymi udział w projekcie Festiwal Psalmów Dawidowych, w którym śpiewam z orkiestrą symfoniczną i bandem pod dyrekcją Michała Jurkiewicza. Gram też z kameralną orkiestrą smyczkową program złożony z kompozycji Stinga (Tribute to Sting) czy „Suitę Orkiestrową na altówkę, głos i orkiestrę smyczkową”.

W Moxo 28 stycznia tego roku miał premierę najnowszy projekt – duet z Mateuszem Krautwurstem „Tribute to Ella & Luis” z piosenkami Elli Fitzgerald i Louisa Armstronga, przy akompaniamencie znakomitego pianisty Kontantina Goryachy, który został niezwykle miło przyjęty. Ale 2024 to dla mnie rok, w którym przede wszystkim chciałabym dokończyć rozpoczęte w ubiegłym roku utwory m.in. z Leszkiem Możdżerem, Tomkiem Lipińskim, Zoharem Fresco, Mariką, Melą Koteluk, Czesławem Mozilem, Wojtkiem Myrczkiem czy ze wspomnianym wyżej Mateuszem Krautwurstem. Jestem ciekawa, czy uda się te wszystkie kompozycje pokazać światu.

Jak często masz okazję koncertować? Bo prywatnie jesteś mamą absorbującej czas dwójki przedszkolaków?

– Ostatnio coraz częściej. Jeszcze półtora roku temu byłam mocno pochłonięta domem, dziećmi, jednocześnie nie miałam zbyt wielu propozycji koncertowych. Ostatni rok był dość intensywny zawodowo, sporo wyjeżdżam, znów zaczęłam występować w produkcjach telewizyjnych, pojawiły się nowe propozycje, nowe projekty. Jednocześnie mam sporo pracy poza sceną, takiej jak próby, sesje nagraniowe, sesje zdjęciowe, komponowanie, pisanie tekstów, udzielanie wywiadów, redagowanie swoich mediów społecznościowych, praca około produkcyjna, organizacyjna itp. Sporo też takiej pracy, której nie widać, jak np. nauka tekstów do koncertów, przygotowanie interpretacji piosenki, poszukiwania stylizacji scenicznych. Są to zajęcia bardzo absorbujące. Często bywam poza domem, ale zależy mi bardzo, żeby w tym wszystkim zachować zdrowy balans, być szczęśliwą żoną, mamą. Muzyka jest moją wielką pasją i jedynym źródłem utrzymania. Wkładam w nią ogromną ilość pracy, ale jednocześnie pragnę, żeby moja rodzina była szczęśliwa, żeby dzieci nie miały deficytu matki czy ojca. Obydwoje jesteśmy muzykami i czasem trudno pogodzić dom z naszą pracą. W wielu sprawach mogę liczyć na wsparcie rodziców. To niezwykle cenne i daje nam możliwość do wykonywania naszych zawodów.

Twój mąż Michał jest członkiem oryginalnej grupy jazzowej Atom String Quartet. Jak często zdarza się wam rozmawiać w domu o muzyce?

– Muzyka jest naszą wspólną pasją, jednocześnie pracą, więc rozmawiamy o niej bardzo często. Bez tego nasz dom nie może się obejść. Dzielimy się swoimi spostrzeżeniami i testujemy na sobie nowe pomysły. Mamy oboje podobne preferencje muzyczne, i doskonale się dogadujemy w tej kwestii. Ale bywa, iż coś sobie podpowiadamy czy coś zakwestionujemy. Cieszymy się też każdym swoim sukcesem, wszystkim, co wypracujemy razem i indywidualnie. To dla mnie bardzo budujące.

Jak często masz okazję odwiedzać rodzinny Janów Podlaski?

– Ostatnio jakby częściej. Kiedy oboje wyjeżdżamy z koncertami w różne strony i nie ma nas kilka dni w domu, odwozimy dzieci do moich rodziców. Dziadkowie mają bliską więź z maluchami i dzielnie przejmują nad nimi opiekę. Zresztą dzieci uwielbiają wyjazdy na Podlasie i wręcz domagają się wizyty u babci Eli i dziadka Arka. Rodzice też często odwiedzają nas pod Warszawą. Ogromnie cieszę się, iż mamy takie wsparcie od nich.

zdjęcia Karolina Świątek

Idź do oryginalnego materiału