Marcin Drewicz: „Osuszacze” przeciwko „kozom”
Jak to było „przez tak liczne wieki” i jeszcze do niedawna; choćby jeszcze za tej głupiej komuny? Ano tak, iż w tych wszystkich popowodziowych już parterowych pomieszczeniach zaczynano, ale delikatnie, palić w piecach kaflowych (bo takie wtedy były) oraz pod kuchniami, też, kaflowymi (bo takie wtedy były). Palić, oczywiście, drewnem na rozpałkę, a w ogóle to węglem… przywiezionym przez polskich transportowców z polskiej wszakże kopalni, wtedy wcale przez nikogo nie zamykanej (!).
Tak więc rozbuchany dzisiaj (ostatnia dekada września 2024 r.) przez mass media problem „osuszaczy” żadnym dotąd powodzianom zwyczajnie nie był znany. My zaś w tej chwili słyszymy, iż magazyny w tym czy innym mieście lub gminie już są przepełnione (!) darami z całej Polski, ale… Co z tego, skoro wciąż na gwałt „brakuje osuszaczy”. Czy w przypominanym, i bardzo słusznie, roku powodzi 1997 padło chociaż raz słowo „osuszacze”? Wtedy to była inna pora roku: przełom wiosny i lata, ale dość jednak chłodny.
Jak wyglądają takie „osuszacze”, my wciąż nie wiemy. Jesteśmy podobnie skonfundowani, jak wtedy, kiedy to dwa i pół roku temu mass media trąbiły, iż owym post-sowieckim ukraińskim nachodźcom, czy raczej nachodźczyniom najbardziej potrzeba… „power-banków” (sic!) oraz… „wacików do demakijażu” (sic). Co to są te ichnie „power-banki”?
Dlaczego właśnie „waciki”? Dlaczego akurat do „demakijażu”? Czy w post-sowieckich kołchozach i takichże blokowiskach są to artykuły najbardziej rozpowszechnione, których tak bardzo brakuje ludziom, którzy – DOPRAWDY NIE WIEDZIEĆ CZEMU – hurmą opuścili to jakże rozległe i pojemne terytorium swojej pięknej Republiki Ukraińskiej?
Człowiek najpierw staje bezradny, aby prędzej czy później – najlepiej jak najprędzej (!) – zrozumieć, iż tu się durnia robi choćby nie z poszczególnych osób, ale z całego polskiego narodu, czy raczej już post-narodu (na to „post” mamy od lat rozwinięte uzasadnienie, którego tu już przywoływać nie będziemy).
Zapytajmy inaczej: czyj kapitał ma udział w produkcji i dystrybucji… a to „power-banków”, a to „wacików”, a to „osuszaczy”…? Itd. itp.
Słyszymy o „osuszaczach małych”, iż one są lepsze od tych „dużych”, a jedne i drugie są (nakręcane) na butlę z gazem. Hola, hola…!!! Przecież my, Polacy (post-Polacy?) butli z gazem zostaliśmy jakże brutalnie pozbawieni (!!!) właśnie dwa i pół roku temu, wiosną roku 2022, łącznie z piszącym niniejsze. Znany mu punkt „wymiany butli” już zarósł (!) bujną zielenią.
No to teraz… skąd te butle? Bez urazy – nie chcemy obrażać owych rzesz ludzi trudniących się handlem; handel-wymiana jest to rzecz tak stara, jak sama ludzkość. ale oni także przyznają nam, iż już tam musi się gdzieś szykować jakiś „międzynarodowy-światowy geszefciarz”, który, jak czarodziejską różdżką, ożywi nam znowu ów zazieleniony punkt „wymiany butli”. I będziemy sobie teraz „osuszać”, ile wlezie; bo taka jest na dziś „mądrość etapu”.
Radio powiada, iż z kolei „osuszacz” elektryczny popracuje dziesięć dni, co będzie powodzianina kosztowało dodatkowe 2-3 tysiące złotych za prąd (tak wyliczyło to radio, a nie my). Ale, to samo radio zauważa, iż skoro jest mokro, to przywracanie dopływu prądu w niektórych miejscach grozi… powszechnym porażeniem prądem. Więc wysokowydajny „osuszacz” elektryczny może się okazać gorszy od samej powodzi – lekarstwo gorsze od choroby.
Internet, jako medium najnowsze, podsuwa, także popierając to fotografią-obrazkiem… „osuszacz” napędzany znanym już od kilku lat w Polsce „panelem słonecznym”. Ooo… to już musi być „geszeftowa” inicjatywa z naprawdę „szerokiego świata”. Gdzie szukać straganów (sic!) z tego typu (tej technologii) „osuszaczami”? A tu, jak raz, słoneczko się za chmurki schowało, więc „osuszacz” nie chce zadziałać.
Wzmiankowaliśmy na wstępie pospolite, stare, dobre piece i kuchnie kaflowe; takie urządzenia od wieków budował rzemieślnik nazywający się zdun (miejscowości z tym wyrazem w nazwie jest w Polsce trochę, na czele z miastem Zduńska Wola). ale to właśnie one – te stare, poczciwe, jakże trwałe (!), niezawodne piece i kuchnie – całkiem niedawno zostały przez mass media okrzyczane jako te „wstrętne kopciuchy”, jakie trzeba raz na zawsze usunąć z polskich domostw, a wieńczące je domowe kominy z polskiego krajobrazu – „bo Unia Europejska tak chce”. No to (post)Polacy, „jak te ćmy”, usuwali… usuwali… usuwali… aż się doczekali.
ale jawi się nam tutaj nasz polski, własny, autarkiczny (samowystarczalny), wewnątrzkrajowy „geszeft”, jakże niemiły co poniektórym czynnikom pozapolskim, z na czele co poniektórymi (bo nie wszystkimi) współ-braćmi „z Unii Europejskiej”:
Oto niechże 1/ polskie huty wyprodukują gwałtownie znaczną ilość owych „kóz”, czyli żeliwnych (przenośnych) piecyków 2/ opalanych polskim węglem, a 3/ polscy dystrybutorzy-transportowcy niech sprawnie rozwiozą je do wszystkich 4/ polskich-powodziańskich domostw i do 5/ innych polskich domostw, a niechże i 6/ wyeksportują je do Czech oraz innych krajów, jakie ostatnio też powódź dotknęła.
ale tak prosty pomysł jawi się pośród dzisiejszego niebywałego skrępowania polityczno-prawnego, jak wezwanie do… kolejnego polskiego narodowowyzwoleńczego powstania. choćby bowiem w owej 110 i więcej lat temu antypolskiej „hakatystycznej” monarchii pruskiej taka działalność – by móc „kozą” dom ogrzewać i na „kozie” strawę sobie uwarzyć – była dozwolona prawem; co ówczesne pokolenie Polaków postanowiło – to i wiele więcej – wykorzystać NA WŁASNEJ ZIEMI na swoją korzyść.
Atoli dzisiaj, skoro, narodzie (niegdyś polski), NA WŁASNĄ PROŚBĘ wyzbyłeś się tych elementarnych plemiennych zbiorowych instynktów samozachowawczych, bo się chciałeś koniecznie i to teraz już ze wschodnimi post-sowietami Rusinami i z innymi obcymi, koniecznie wschodnimi (!) plemionami na karku „uzachodnić” – cokolwiek by to dzisiaj znaczyć miało – pozostaje ci już tylko… zginąć, zniknąć w pomroce historii, jak to było udziałem dawniejszych narodów, jakie były popełniły ten sam błąd – porzucenia własnego elementarnego interesu.
„Kijem tego, kto nie pilnuje swego”.
O narodach-plemionach-państwach, które uległy obcej przemocy tu nie piszemy, bo to jest zupełnie inna sprawa. Piszemy o narodach-dobrowolnych-samobójcach.
Sprawa jest – co wynika ze zdawkowych wprawdzie doniesień medialnych – „rozwojowa”. Czy dobrze zrozumieliśmy? Ci sami ludzie – jakaś ich część (bo inna część jest niewinna) – kilka lat temu demonstrowali jakże czynnie przeciwko budowie zbiorników retencyjnych, a teraz biadolą, iż ich powódź dopadła? Ci sami ludzie, co to za własne pieniądze (!) pobudowali się nad rzekami, teraz każą sobie pomagać jako powodzianom?
Słyszymy z miarodajnych przekazów, iż kadra zarządzająca spuszczaniem/zatrzymywaniem wody w zbiornikach retencyjnych została ponoć niedawno wymieniona (dlaczego?), a ta nowa ponoć nie wiedziała co robić w obliczu wielkiej wody… I tak dalej… „Jak to u nas…”.
Może to było tak – my tego nie wiemy – iż przeciwko zbiornikom retencyjnym byli ci mieszkający wyżej, bardziej liczni; i to oni przegłosowali zamieszkałych niżej zwolenników tych antypowodziowych inwestycji. Vivat demokracja! Niech żyje większość!
Ale przyroda, ale żywioł nie zna demokracji, bo w ogóle nie zna on ludzkich rozkazów, ani większościowych, ani choćby tych mniejszościowych, czy, dajmy na to, tych indywidualnych. Ot, i kłopot. Sowieci też wydali w roku 1986 rozkaz dla energii atomowej, aby ona, czyli ta energia, w Elektrowni Czarnobylskiej więcej prądu dla ścigającej się z Zachodem gospodarki sowieckiej wyprodukowała. I wyprodukowała. Wyprodukowała z naddatkiem. I dała sobie ta energia upust, iż hej…!
Poelcamy również: Nowe profanacje katolickich świątyń we Francji