Trener Górnika Zabrze, Michal Gasparik posiada dotychczas przyjemne doświadczenie z rywalizacji z Lechem Poznań. Czy w nowym otoczeniu, z nowymi marynarzami, będzie w stanie zdobyć kolejny stopień w zakresie uprawnień sternika i uzyska patent kapitana?
Zabrzanie w tym sezonie punktów jeszcze nie stracili. Trener Gasparik umiejętnie układa puzzle i choćby jeżeli początkowo nie wszystko wychodzi – patrz mecz z Piastem Gliwice – to po drobnych korektach statek wodny wraca na adekwatny kurs. Teraz jednak zabrzański okręt wypłynie na niezwykle trudne i zdradzieckie wody, gdzie bardzo łatwo rozbić się skały. Słowacki szkoleniowiec wspomniany akwen już poznał i umiejętnie przez niego przepłynął. Czy uda się to po raz kolejny? Szanse na to są całkiem spore, bo w Poznaniu muszą w tej chwili skupiać się na dużo ważniejszych rywalach. O tym co słychać w obozie przeciwnika w kilku akapitach poniżej, zapraszamy do lektury.
Transferowe tuzy
Słowo sukces jest w Poznaniu ostatnio odmieniane przez wiele przypadków. Oprócz tego oczywistego, czyli sportowego, jest też inny powód do dumy, czyli stan konta. Głównym czynnikiem pozwalającym zapisywać kolejne kwoty w kolumnie z plusem są przede wszystkim udane transfery i w tym momencie należy zaznaczyć, iż tą drogą nie podąża już tylko „Kolejorz”. I o ile obecność Lecha na szczycie piramidy transferowej dziwić nie może, o tyle już wysoka pozycja Górnika może być swego rodzaju zaskoczeniem. W Poznaniu już jakiś czas temu postawiono na intensywne i szeroko zakrojone szkolenie młodzieży, ogrywanie obiecujących zawodników w słabszych zespołach, a następnie – na ostatnim etapie – promocję poprzez grę w seniorskim zespole „Kolejarza”. Efekt? Piorunujący! Filip Marchwiński przeniósł się do Lecce za 3 mln euro, Michał Skóraś został sprzedany za 6 mln euro do Club Brugge, Jakub Kamiński za kwotę 10 mln euro zmienił barwy na Vfl Wolfsburg, a dwa lata wcześniej Jakub Moder za rekordową kwotę 11 mln euro powędrował do Brighton. Tylko te cztery transfery przyniosły niebotyczną kwotę 40 mln euro w ciągu zaledwie pięciu lat, a to nie były wszystkie ruchy wychodzące z klubu. Tym sposobem poznańska „Lokomotywa” pozostawiła całą ligę daleko w tyle. Na drugim miejscu w tej klasyfikacji znalazła się warszawska Legia, a na trzecim klub z Zabrza, który w analogicznym okresie sprzedał piłkarzy za sumę 16 mln euro. I co najważniejsze, zarówno w Poznaniu jak i na Górnym Śląsku zarobione pieniądze umiejętnie inwestują, kupując piłkarzy z dużym potencjałem sprzedażowym. „Trójkolorowi” na transferach Lawrence’a Ennaliego czy też Daisuke Yokoty w krótkim odstępie czasu uzyskali kilkukrotne przebicie, a zaledwie jeden sezon czy choćby jedna udana runda w wykonaniu Szymona Włodarczyka i Dominika Sarapaty wystarczyły by kwoty transferów były liczone w milionach euro.
Mistrzowska stabilizacja
Kiedy latem 2024 roku Lech kończył sezon na zaledwie 5. miejscu w ligowej tabeli (Górnik uplasował się „oczko” niżej z tą samą liczbą punktów) w Poznaniu panowała niezwykle nerwowa atmosfera, a oprócz zwolnienia Mariusza Rumaka spodziewano się również sporej rewolucji kadrowej. Zdecydowano się m.in. na sprzedaż Kristoffera Velde, wspomnianego Marchwińskiego i Jespera Karlstroma, co przyniosło łączną sumę 9 mln euro. Z tej kwoty wydano niewiele, bo Daniel Hakans kosztował 0,9 mln, Alex Douglas 0,4 mln, a pierwotnie wypożyczony Patrik Wallemark po półrocznym okresie sprawdzania został wykupiony za kwotę 1,8 mln. I mimo tego, nowy szkoleniowiec Niels Frederiksen potrafił zbudować zespół, bazując w głównej mierze na tych piłkarzach, którzy byli w klubie od dłuższego czasu i ostatecznie zakończyć sezon na 1. miejscu w ligowej tabeli. Wielkim wygranym pracy Duńczyka był m.in. Ali Gholizadeh. Irańczyk, sprowadzony wcześniej za wysoką jak na warunki Lecha kwotę – 1,8 mln euro – był ewidentnym rozczarowaniem i sporo mówiło się o tym, iż powinien odejść z klubu. Frederiksen spowodował jednak, iż piłkarz odnalazł swoje miejsce na boisku, a osiem goli i sześć asyst w poprzednim sezonie miało istotną wartość na mistrzowskiej ścieżce Lecha. Prawdziwym królem sezonu był jednak Afonso Sousa. Portugalski ofensywny pomocnik trafił do siatki aż 13 razy i dołożył osiem kluczowych podań. Na całe szczęście dla Górnika, obaj wymienieni piłkarze dochodzą jeszcze do siebie po kontuzjach i jeżeli zobaczymy ich w sobotni wieczór na murawie, to w krótkim wymiarze czasowym, gdyż priorytetem będą ewentualne występy w dwumeczu z Crveną zvezdą Belgrad.
Śliwki robaczywki
W Poznaniu do sezonu 2025/26 przystąpili jako pierwsi. Pomimo – w ostatnich latach standardowego – zamieszania związanego z datą rozegrania Superpucharu Polski. Tym razem Polski Związek Piłki Nożnej nie ugiął się naciskom ze strony stołecznego klubu i nakazał grać w wyznaczonym terminie. Lech był z tego powodu zadowolony, bo dodatkowy mecz przed rozpoczęciem realizacji głównego celu, czyli walki o Ligę Mistrzów, był mu po prostu na rękę. Ostatecznie Legia nieoczekiwanie wyszła z tej rywalizacji zwycięsko, a trener Frederiksen mógł zaobserwować, iż jeszcze sporo pracy przed nim, bo w jego drużynie mało co działało w tym meczu. kilka lepiej było pięć dni później, bo rewelacja tegorocznych rozgrywek Cracovia pod wodzą Luki Elsnera, także była bezlitosna dla gospodarzy. Z zimna krwią wykorzystywała błędy defensywy Lecha i przejmując piłkę po intensywnym pressingu zadawała kolejne ciosy, ostatecznie aplikując aż cztery gole. Wcześniej tego typu sytuacja, kiedy „Kolejorz” stracił tyle bramek na własnym boisku miała miejsce w 2020 roku, po tym jak do siatki w Poznaniu trafiali piłkarze szczecińskiej Pogoni. Cztery trafienia w stolicy Wielkopolski zaliczył też Górnik, a miało to miejsce w 2018 roku i zespół Marcina Brosza wygrał wówczas 4:2. Bramkę w tym meczu strzelił m.in. Szymon Matuszek, który dziś zasiada na ławce rezerwowych zabrzan już w innym charakterze.
Dwa nieudane mecze na starcie sezonu spowodowały, iż pojawiły się pierwsze oznaki niepewności, a kolejnym etapem miała być rywalizacja już w kwalifikacjach Ligi Mistrzów i walka z islandzkim Breidablik. I w tym przypadku po szybkim objęciu prowadzenia przez Lecha po bramce Antonio Milicia, rywal zdołał wyrównać po strzale z rzutu karnego. Potem jednak defensor z Islandii po faulu taktycznym otrzymał czerwoną kartkę, a gospodarze rozpoczęli swój koncert. W ciągu zaledwie 10 minut gry zdobyli pięć bramek i ostatecznie zakończyli mecz rezultatem aż 7:1! To był swego rodzaju mecz założycielski projektu „Lech 2025/26”, bo w kolejnym meczu pomimo przejściowych kłopotów i tego, iż przegrywał z Lechią na wyjeździe już 0:2, to ostatecznie piłkarze z Poznania pokazali charakter i wygrali 4:3. Również rewanżowy mecz z mistrzem Islandii zakończył się sukcesem 1:0, aczkolwiek w tym meczu trener Frederiksen starał się oszczędzać tych, którzy mieli już najwięcej rozegranych minut w tym sezonie.
Broń bez amunicji
W mistrzowskim sezonie największa bronią Lecha była przede wszystkim aktywna gra skrzydłowych i szybka wymiana podań w trójkątach w bocznych strefach boiska. Opierało się to głównie na zdrowym Gholizadehu oraz Hakansie i Wallemarku. Tych dwóch ostatnich z powodu kontuzji musiało jednak przejść operację i ich powrót ba boisku jest planowany najwcześniej za cztery miesiące. To znacząco osłabiło potencjał Lecha. I o ile sprowadzony z Arisu Limassol Leo Bengtsson stara się godnie zastąpić kontuzjowanych kolegów, o tyle grający z przymusu na tej pozycji nominalny napastnik, czyli Filip Szymczak, prezentuje różną dyspozycję. Poniżej oczekiwań sprawują się także boczni obrońcy. Bez formy póki co jest Robert Gumny, których po kilku latach gry w zachodnich klubach wrócił do Lecha. Z kolei sprowadzony z Jagiellonii Białystok Joao Moutinho zaliczył łącznie kilka ponad 100 minut gry w tym sezonie. Etatowi obrońcy z poprzedniego sezonu, czyli Joel Pereira i Michał Gurgul także nie osiągnęli jeszcze dyspozycji sprzed przerwy. I właśnie w tych strefach boiska swoich szans powinien upatrywać Górnik, wykorzystując swoich skrzydłowych.
Trener z patentem
Wspomniany nieudany w wykonaniu Lecha sezon 2023/24 miał jeszcze jedno oblicze oprócz rozczarowującego wyniku w rozgrywkach PKO BP Ekstraklasy. Klub z Poznania miał za zadania awansować do fazy grupowej Ligi Konferencji, w której raptem rok wcześniej zaszedł aż do ćwierćfinału, tocząc wyrównane boje z AC Fiorentiną. Nikt więc nie spodziewał się, iż już w 3. rundzie kwalifikacji drużyna Johna van der Broma będzie musiała uznać wyższość Spartaka Trnawa, prowadzonego wówczas przez obecnego trenera Górnika, Michala Gasparika. „Kolejorz” zgodnie z planem wygrał pierwszy mecz 2:1, tracąc gola w 87 minucie. Mimo to w rewanżu przez cały czas był faworytem i jechał na Słowację z zamiarem kolejnego zwycięstwa. I przez pierwsze minuty meczu nie nie zapowiadało katastrofy, ale potem inicjatywę przejął Spartak, który w tym meczu zagrał… innym ustawieniem. Trener Gasparik postanowił coś zmienić przed meczem rewanżowym i zdecydował się na grę trójką obrońców, co jak się później okazało było strzałem w dziesiątkę, bo takiego rozwiązania rywale się kompletnie nie spodziewali. Finalnie gospodarze wygrali 3:1 i awansowali do kolejnej rundy eliminacji. W nich okazali się lepsi po dogrywce od Dnipro Dniepropietrowsk i spełnili swoje marzenia przedostając się do fazy grupowej. Czy kolejną niespodziankę dla Lecha słowacki szkoleniowiec przygotuje już na sobotnie starcie w ramach PKO BP Ekstraklasy? W porównaniu z poprzednimi kolejkami wzrasta mu wybór wśród piłkarzy ofensywnych, bo po pauzie za czerwoną kartkę z meczu ostatniej kolejki poprzednich rozgrywek wraca do gry Ousmane Sow.
Przewidywane składy:
Lech: Mrożek – Pereira, Skrzypczak, Milić, Gurgul – Bengtsson, Thordarson, Kozubal, Szymczak – Ishak, Jagiełło.
Górnik: Łubik – Olkowski, Szczęśniak, Josema, Janża – Donio, Hellebrand, Kubicki – Ismaheel, Tsirigotis, Lukoszek.
Lech Poznań – Górnik Zabrze, 2 sierpnia, 20:15. Transmisja: CANAL+ 360, CANAL+ Sport 3, Ekstraklasa TV.
Foto: Roosevelta81.pl