Po drugie – zmęczenie. Trzy mecze w pięć dni, przy takiej rotacji, to morderstwo. Już w trzeciej kwarcie meczu numer 3 było widać, iż Gorzowiankom brakuje tlenu, decyzje są spóźnione, ręce nie wracają do obrony. Trener Maciejewski mówił po meczu wprost: „po prostu umarliśmy”. I trudno mu się dziwić.
Po trzecie – mimo to, trzeba spróbować. Gorzów musi spowolnić grę, trzymać się strefy, ale lepiej reagować na obwodowe zagrożenie Ślęzy. Musi wycisnąć z Walker, Tsineke i Gertchen maksimum. Musi unikać strat, bo każda kontra Ślęzy to szybkie punkty. To nie będzie mecz na piękne akcje. To musi być mecz walki. Zacięty, brzydki, pełen fauli, przerw i chaosu. Inaczej rywal wejdzie w rytm i rozstrzela Gorzów jak dzień wcześniej.
Po czwarte – mental. W trzecim meczu Ślęza była pewna siebie, zorganizowana i konsekwentna. Gorzów wyglądał, jakby nie wierzył. A jeżeli zespół ma grać praktycznie siódemką zawodniczek i liczyć na cud, to ten cud musi najpierw się narodzić w głowie. Nie statystyki zdecydują o meczu numer 4. Zadecyduje to, czy AZS będzie w stanie jeszcze raz się podnieść i zagrać ponad swoje siły.
Nie ma łatwej drogi. Ale nie ma też nic do stracenia. Ślęza jest faworytem, ale to Gorzów gra u siebie. jeżeli jeszcze raz znajdzie w sobie ten zadzior z meczu numer 1 — wszystko może się zdarzyć.