Między światem żywych a umarłych. Zaduszkowe wierzenia południowego Podlasia

slowopodlasia.pl 4 godzin temu
Jeszcze sto lat temu na południowym Podlasiu życie i śmierć przenikały się tak naturalnie, jak dzień i noc. W małych wsiach rozsianych między Bugiem a Parczewem ludzie wierzyli, iż zmarli nie odchodzą całkiem – tylko przechodzą w inny wymiar istnienia. Trzeba im więc pomóc w tej drodze, odprawiając modlitwy, czuwania i rytuały, które miały zapewnić duszy spokój, a żywym ochronę przed nieszczęściem.Obrzędy zaduszkowe i pogrzebowe, utrwalone w pamięci mieszkańców regionu, tworzyły niezwykły system wierzeń, w którym religia katolicka splatała się z dawną magią, a codzienność z mistyką. Każdy znak, dźwięk, gest miał znaczenie. Każda noc – zwłaszcza ta listopadowa – mogła być chwilą, gdy granica między światami stawała się cienka. We Wszystkich Świętych i Zaduszki świat żywych otwierał się na obecność zmarłych. I choć wiele z dawnych zwyczajów odeszło wraz z modernizacją wsi i zanikiem wspólnotowych obrzędów, wciąż można je odczytać z przekazów etnograficznych, wspomnień i starych kazań.Na południowym Podlasiu wierzono, iż w noc z 1 na 2 listopada dusze wychodzą z czyśćca i odwiedzają swoje dawne domy; źródło: Bialska Biblioteka Cyfrowa; cmentarz katolicki w Piszczacu, zdjęcie z 2003 rokuŚmierć chodzi po obejściuJeszcze na początku XX wieku i w pierwszych dekadach powojennych wierzono tu, iż śmierć nie zjawia się nagle, ale daje o sobie znać wcześniej. W Wyrykach (pow. włodawski), Włodawie i Cieleśnicy (pow. bialski) starsi ludzie opowiadali o znakach, które zapowiadały odejście: trzaskające drewno w piecu, stukot w kominie, samoczynnie otwierające się drzwi. Gdy pies zawył długo w nocy, a koń nie chciał wejść do stajni, mówiono, iż „śmierć chodzi po obejściu”. Wrona krążąca nad dachem i sowy pohukujące przy oknie były zwiastunami, iż w tym domu niedługo ktoś umrze.W ludowych wyobrażeniach śmierć miała postać kobiety w bieli, trzymającej kosę. Przychodziła nocą, nie przez drzwi, ale przez komin. jeżeli stanęła przy nogach chorego, jeszcze można było go uratować, ale gdy pojawiła się przy głowie – ratunku już nie było. Tak opowiadano w Huszlewie (pow. łosicki). Dla wielu ludzi śmierć była więc nie tylko wydarzeniem biologicznym, ale istotą duchową, obecnością, której można było doświadczyć wszystkimi zmysłami.W ciszy i świetle gromnicyW chwili konania w domach panowała cisza. Gaszono ogień w piecu, odkładano narzędzia, choćby dzieciom nakazywano milczenie. Przy łóżku umierającego zapalano gromnicę – świecę poświęconą w święto Matki Bożej Gromnicznej. Jej światło miało odpędzać złe moce i wskazywać duszy drogę ku niebu.Po zgonie zasłaniano lustra i zatrzymywano zegary. Czas miał się zatrzymać wraz z odejściem człowieka. W Cieleśnicy, Drelowie (pow. bialski) i Dołhobrodach (pow. włodawski) otwierano drzwi i okna, by dusza mogła swobodnie odejść, a zmarłego obmywano w ciszy. Wodę po umyciu wynoszono za płot i wylewano w róg ogrodu, tam, gdzie nikt nie chodził. Kobiety ciężarne nie mogły uczestniczyć w tym obrzędzie, by nie sprowadzić nieszczęścia.Trumny zbijano z sosnowych desek, niekiedy choćby drewnianymi gwoździami, by „zmarły mógł się z sądu Bożego wydostać”. Do środka wkładano różaniec, obrazek, czasem tabakierkę lub laskę. Gdy umierała panna, ubierano ją w białą suknię i welon, jak do ślubu. Wierzono, iż „śmierć przyszła za wcześnie, pomyliła wesele z pogrzebem”.Pieśni o przemijaniuKiedy ciało złożono do trumny, zaczynały się czuwania, zwane „pustymi nocami”. W Drelowie, Hołownie (pow. parczewski) i Dołhobrodach sąsiedzi zbierali się już o zmierzchu, by śpiewać przez całą noc. Śpiewano pieśni żałobne o duszy odchodzącej w daleki świat, o rozstaniu z rodziną i ziemskim domem. W wielu wsiach znano wersję pieśni zaczynającej się od słów: „Żegnam cię świecie wesoły, już idę w śmiertelne popioły, rwie się życia przędza, czas mnie w grób zapędza”.Śpiewano od czwartej po południu do północy. Pośrodku nocy następowała przerwa – skromny posiłek i herbata. Potem znów pieśni, aż do rana. Pieśniarki, głównie starsze kobiety, znały na pamięć dziesiątki zwrotek. Pieśni niosły w sobie naukę i przestrogę: iż życie jest krótkie, a po śmierci czeka rozrachunek.Jeszcze w latach 60. w Bordziłówce (pow. bialski) wspominano, iż w czasie czuwania dzieci bawiły się wiórami spod trumny – cienkimi, jasnymi strużynami drewna, które stolarz zostawiał w środku jako miękkie posłanie dla zmarłego.Ostatnia droga przez wieśW dniu pogrzebu panował porządek ustalony od pokoleń. Trumnę wynoszono nogami do przodu, uderzając nią o próg – trzy razy, by zmarły pożegnał dom. Przed wejściem ustawiano chorągwie żałobne z kościoła, które miały oznajmić, iż w tym domu ktoś odszedł.Z Krzyczewa (pow. bialski) pochodzą opisy procesji, w których uczestniczyła cała wieś. Na czele szedł ksiądz z krzyżem, za nim organista i chór, dalej rodzina, sąsiedzi i znajomi. Nikt nie pozostawał w domu – „dziś jemu, jutro mnie” mawiano.Ks. Szymon Pióro, proboszcz janowskiej parafii na przełomie XIX i XX wieku, zanotował w swoim spisie kazań, iż zmarłych żegnano z powagą i bez pośpiechu. Nad trumną młynarza Franciszka Szummera mówił, iż „nie ten dobrze czyni, kto spełnia rzeczy wielkie, ale ten, który wiernie wypełnia obowiązki swego stanu”. Nad grobem Julii Kuczewskiej z Krzyczewa przypominał, iż „najpiękniejszym pomnikiem zmarłych jest cnotliwe życie potomków”.Po pogrzebie rodzina i sąsiedzi gromadzili się na stypie, zwanej też „żałobnymi obiadem”. W Janowie Podlaskim i okolicach trwała ona wiele godzin. Śpiewano pieśni o śmierci i przemijaniu, wspominano zmarłego. Alkohol pojawiał się rzadko, a rozmowy toczyły się powoli, przy świetle lampy.W Dzień Zaduszny, po porannej mszy w kościele w ludzie szli na cmentarz, by modlić się przy grobach. Po powrocie zapalano świece w oknach – dla wędrujących dusz; źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe; obchody dnia Wszystkich Świętych na cmentarzu w Garwolinie w 1935 rokuGdy dusze wracały do domówKulminacją całego cyklu obrzędowego były zaduszki. Na południowym Podlasiu wierzono, iż w noc z 1 na 2 listopada dusze wychodzą z czyśćca i odwiedzają swoje dawne domy. W Gnojnie zostawiano dla nich kisiel owsiany, w Cieleśnicy chleb i mleko, a w Huszlewie – łyżkę kaszy. Miska z potrawą stała przez całą noc, z łyżkami w środku, by „dusze mogły się pożywić”.W te dni obowiązywały liczne zakazy: nie wolno było wylewać wody po zmroku, by nie oblać przychodzących dusz, ani ubijać masła czy kisić kapusty, żeby ich nie „zadusić”. W Dzień Zaduszny nie załatwiano spraw urzędowych ani nie pożyczano pieniędzy – przynosiło to niepowodzenie.Po porannej mszy w kościele w ludzie szli na cmentarz, by modlić się przy grobach. Po powrocie zapalano świece w oknach – dla wędrujących dusz. Wieczorem zasiadano wspólnie, by śpiewać pieśni i wspominać tych, których już nie ma.Jeszcze w latach 50. XX wieku starsze kobiety mówiły: „W Zaduszki nie zamykaj drzwi, bo dusze przyjdą i będą patrzeć, kto o nich pamięta”. Te słowa dobrze oddają istotę dawnej wiary – iż żywi i umarli należą do jednej wspólnoty, a pamięć o zmarłych utrzymuje równowagę między światami.CZYTAJ TEŻ:
Idź do oryginalnego materiału