MISTYKA [9]

niepoprawni.pl 1 rok temu

Boże mój Boże mój czemuś mnie opuścił

W tych słowach Chrystusa Pana umierającego na krzyżu w niewyobrażalnym cierpieniu, ukryta jest niezgłębiona tajemnica zarówno Trójcy Świętej, jak i przeszywającej samotności oraz bólu odchodzącego człowieka. Dla niektórych słowa Pana z krzyża mogłyby być dowodem jego załamania i utraty wiary w ostatnich chwilach życia. Porażki życia, tym samym i misji ziemskiej. No bo jak wytłumaczyć sobie fakt, iż Bóg w Trójcy Jedyny sam daje publicznie świadectwo, iż Bóg Ojciec właśnie go opuścił?! Tym więcej skoro On Jezus jest Prawdą i w Jego ustach kłamstwo nigdy nie powstało?! Nie tak jednak od początku bolesne słowa Mistrza widzi i rozumie Kościół katoicki, każdy rozumny, świadomy wiary pielgrzym. Ja sam otrzymałem łaskę wniknięcia w niezbadane wyroki Bożej Opatrzności, by tym b. przylgnąć sercem z ufnością do Bożego miłosierdzia, bez pochopnych osądów, bez oskarżeń, bez obwiniania kogokolwiek.

Otóż 14 października 2010 r. nad ranem miałem w naszym mieszkaniu (flacie) na Roystonie w Glasgow City sen, w którym ukochana babcia Julia Marut z d. Nowak była w potrzebie. Sen był klarowny i do końca logiczny. Otóż: „Ujrzałem naszą babcię Julię, która była w jej własnym domu we wsi Piotrowice k. Jawora. Babcia Julia znajdowała się w sytuacji b. groźnej bowiem w pozycji półsiedzącej na podłodze, a jej usta zdawały się jakby pełne krwi. Na twarzy widać było przerażenie i strach, cofała się wolno, jakby próbowała uciekać przed kimś. I choć nie widziałem nikogo jednak było mi dane, iż babcia dramatycznie ratuje się przed Mariolą Szymańską. Zatem widzę taką naszą babcię nieszczęśliwą, jak cofa się w kierunku drzwi wyjściowych z całego budynku i granitowego progu. I tak kończy się pierwsza część tego ważnego spotkania.”.

Babcia Julia Marut z d. Nowak mieszkała w swoim domu we wsi Piotrowice k. Jawora na Dolnym Śląsku. Mariola Szymańska (zwana potocznie Marylą) jest trzecią córką babci, dzieckiem adoptowanym. Naturalnymi rodzicami byli Józef i Eugenia Słoneccy, bliscy znajomi z Jawora. Maryla kochała szczerze babcię, ale miała trudny, nerwowy, kłótliwy charakter, co od dawna było dla babci pewną trudnością. Kiedy zaś miała 88 lat mogło być choćby niebezpieczne. Z kolei granitowy próg to miejsce dość symboliczne, tu zawsze było miejsce naszego osobistego z babcią pożegnania, gdy wracałem do Szkocji, a w latach wcześniejszych do Zamościa, czy na studia do Warszawy. Ten granitowy, obszerny próg zawsze był miejscem naszego wzajemnego do zobaczenia i tych słów, które przez dziesięciolecia powracały jak bomerang: ‘Niedługo znowu do Ciebie babciu przyjadę’.

Natychmiast jednak zaczyna się druga część snu i stanowi całość z pierwszą, łączy się bezpośrednio. Otóż dalsze widzenie senne jest takie: „Tym razem jestem w nieokreślonym dla siebie miejscu, widocznie nie jest to ważne. I jestem świadkiem niezwykłego spotkania mojej chrześnicy Angeliki Roch oraz uroczego młodzieńca. Spotkanie jest b. ciepłe, miłe, sympatyczne i spokojne, młodzi wyraźnie interesują się sobą, jest im razem dobrze i mają względem siebie sympatię. Przez chwilę jakby widzę, iż Angelika jest w 6-7 miesiącu ciąży ale po chwili ten stan błyskawicznie znika i już znowu jest jak panna bez dziecka. Młodzi jeszcze przez chwilę się wzajemnie adorują, gdy nagle ów młodzieniec, o którym dane mi było z góry wiedzieć, iż ma na imię Michael, zwraca się wprost do mnie i mówi po angielsku: ‘Sign’. To znaczy znak. I zaraz się obudziłem.”.

Nie powiem by nie ogarnął mnie niepokój. Sen bowiem nie był wcale łatwy! Starałem się jednak zachować zimną krew. Analizowałem spokojnie to co było mi dane doświadczyć. Pomodliłem się gorąco za naszą kochaną babcię Julię, o zdrowie dla niej, aby nam jeszcze długo żyła w spokoju i w szczęściu rodzinnym. Pomodliłem się także za swoją chrześnicę Angelikę, by błogosławieństwo i opieka Boża były przy niej neiustannie na trudnych drogach życia, w tym trudnym wchodzeniu w dorosłe życie. Wiele lat później, ku mojej euforii Angelika wyszła za mąż za Stanisława Kulik. Ich uroczysty ślub miał miejsce 29 grudnia 2018 r. w naszym kościele parafialnym św. Michała Archanioła w Zamościu. Naturalnie byliśmy z żoną Marią obecni na tym weselisku, w tym wspaniałym dla wszystkich czasie.

Co się zaś tyczy dalszych moich osobistych przeżyć duchowych. gwałtownie okazło się, iż ufna modlitwa w tym przypadku, to jednak za mało. choćby jak dla mnie było tego za dużo. Otóż zwykle zachowuję takie przeżycia duchowe w tajemnicy ale tym razem niełatwo było to nosić w sercu samotnie. Zdecydowałem, iż udaję się na spotkanie z Rev. Justinian McGread CP. To nasz serdeczny przyjaciel, duchowny w sile wieku i z ogromnym doświadczeniem. W krótkim czasie poprosiłem go o rozmowę, a on jak zawsze znalazł dla mnie czas i wysłuchał mnie uważnie. Ze zrozumieniem odniósł się do moich rewelacji i choćby jego zwyczajem z wielką miłością, troską, pytał czy chcę jechać zaraz do babci Julii, by tam na miejscu rozeznać się w sytuacji i czy czasem rzeczywiście nie potrzebuję jakiejś pomocy. Wyznałem wtedy z dziwnym przekonaniem, iż nie pojadę do Piotrowic ale będę się modlił w intencji babci i Maryli, która się nią od lat z troską opiekuje. Tak też uczyniłem.

Trwałem na pogłębionej modlitwie, zamawiałem kolejne msze święte. Lata płynęły, nic złego się nie działo, a ja żoną Marysią odwiedziłem babcię w Piotrowicach, spędzając u niej po kilka dni i to nie jeden raz. Wszystko było w porządku. Maryla z wielką miłością, ofiarnością i zaradnością, jak zawsze opiekowała się babcią Julią. Wszyscy byliśmy jej za to wdzięczni. Mamy z tego czasu z żoną wiele cennych wspomnień, pamiętek i zdjęć. Ostatni raz byliśmy u babci Julii w marcu w 2015 r. . W Dzień Kobiet otrzymała od nas piękny bukiet żółtych-radosnych tulipanów. Cieszyła się nimi jak dziecko! I choć dokuczała jej pogłębiająca się demencja (zdarzało się jej pytać o to samo), była wciąż w znakomitej, jak na swój wiek (93 lata) formie.

Krzyż starości i chorób wieku starczego

Nieoczekiwanie przyszła jednak na mnie nowa próba. W listopadzie-grudniu 2016 r. (niestety nie zapisałem daty) miałem kolejny przerażający sen. Otóż: „Zobaczyłem w niezwykle klarownym śnie naszą kochaną babunię Julię, jak z wielkim przerażeniem na twarzy, przychodzi do mnie i w wyrazie twarzy błaga pomocy, mówi b. krótko: ‘Morderca’. A za nią, kilka metrów za jej plecami zobaczyłem Marylę. Wyglądała ona na zatroskaną, jakby szła za babcią. Wyglądała za niej bacznie, co się dzieje. Pilnowała babci. I tak sen się zakończył!”.

Tu potrzebne jest widocznie pewne b. ważne wyjaśnienie, by zrozumieć niezwykle istotny kontekst całej tej b. trudnej sprawy. Otóż nasza babcia była już b. słabiutka. Po temu coraz częściej zdarzało jej się upadać i to w sposób niekontrolowany. Potłuczona niekiedy dość mocno, potrafiła trafić choćby do szpitala. Było to dość niebezpieczne szczegónie, iż babcia lubiła niezwykle wychodzić na swoje ogrody, położone na polach, za ogormną poniemiecką stodołą. Było tam do przejścia co najmniej 300 m w jedną stronę. Istniało oczywiście realne niebezpieczeństwo, iż babcia pewnego dnia znowu się przewróci, a nie będzie komu jej podnieść. Nadto babcia zapadała także na przeziębienia, co w jej wieku było już dość niebezpieczne. By temu wszystkiemu przeciwdziałać Maryla coraz częściej naciskała babcię, by nie wychodzła tak często z domu na ogrody. Naturalnie naszej babci ogrodowej, było to b. nie w smak. Trodno się temu dziwć, skoro było to dosłownie całe jej życie. Musiało to być dla niej b. trudne!

Ponieważ stale intersowaliśmy się, co dzieje się u naszej babuni, w końcu doszło do nas, iż Maryla musiała z babcią zamieszać w jednym pokoju, by ją chronić. Naturalnie musiało to być dla babci b. dobre ale z drugiej strony niełatwe, bo czuła się teraz więcej zależna, więcej pilnowana. O tym wszystki wiedzieliśmy i zdawaliśmy sobie sprawę, ja także miałem pełną świadomość, a jednak wyrazistość i wymowa tego snu były tak szokujące, iż od pierwszych chwil naprawdę nie wiedziałem co zrobić! Znów pogrążyłem się w gorącej modlitwie, znów były zamwiane msze święte, zarówno za zdrowie babcii, jak i o łaski potrzebne dla Myryli w jej niełatwej posłudze b. słabej już osobie.

Dożyła tak pięknego wieku i odeszła w pokoju

Babcia Julia Marut z d. Nowak odeszła 15 lutego 2017 r., około trzy miesiące, po tym jak miałem ten drugi sen. Odeszła w swoim domu we wsi Piotrowice k. Jawora na Dolnym Śląsku, odeszła na wieczną wartę w pokoju, otoczona wielką miłością naszej dużej rodziny. Od pierwszych chwil głęboko ufałem, iż Pan przyjmie Jej duszę do Niebieskiego Jerusalem. Uczyniła tak niewiarygodnie dużo dobrego w całym swoim życiu. Dożyła tak pięknego wieku, blisko 95 lat. Zostawiając nam ten oto testament, by zawsze być gotowym wybaczyć podłym oprawcom, ale nigdy nie zapominać zarazem, o Tych którzy tam na Podolu i Kresach zostali, już na wieczną wartę. Byliśmy już od lat przygotowani na babci odejście, bo choć trzymała się dzielnie, to choćby sama Biblia wspomina, iż mocny jest ten kto dożywa 80-tki, a cóż dopiero tak pięknych lat.

Naszą kochaną babunię pożegnaliśmy we łzach i w euforii w sobotę 18 lutego o godz. 15.00 w kościele pw. Narodzenia NMP we wsi Piotrowice. Mszę świętą z ostatnią modlitwą nad zmarłą, odprawił i poprowadził ks. dr Marek Kluwak, proboszcz ze wsi Męcinka (parafia św. Andrzeja Apostoła) do której przynależy także nasz mały kościółek filialny w Piotrowicach. Naturalnie wziąłem udział w tych uroczystościach z żoną Marią, jadąc specjalnie z Watford k. Londynu. Pomimo przenikliwego zimna, bo to luty zawsze kuje buty, zgromadziło się b. wielu członków naszej rodziny, sąsiadów oraz znajomych babuni. Ludzie tłumnie pamiętali i dziękowali za Jej ciężkie i pracowite życie, za serce dobre i tak b. otwarte dla innych, będących w potrzebie. Dziś dziękuję Bożej Opatrzności, iż dane mi było osobiście spisać Jej bogate wspomnienia z życia na Ziemi Tarnopolskiej na Podolu. Notatki spisałem jeszcze w roku 2004, gdy pamięć jej nie była naruszona, a ona sama tryskała siłą i energią.

Lidia Linde-Apanowicz z pomocą na moje rozterki

Od pewnego czasu chciałem opublikować przesłanie św. Michała Archanioła, jak ufam sprzed lat, jako kolejny wpis w swoim dziale pt. „Mistyka”. Miałem jednak wielkie wątpliwości, które mnie nie opuszczały. Publikować, czy też może nie powinienem tego robić, pytałem sam siebie. Na ile jest ono wiarygodne, ale zarazem jak to pogodzić z owym drugim, dramatycznym snem. Biłem się z własnymi myślami, działo się to w drugiej poł. 2022 r. . Modliłem się, ale nie wiedziałem co zrobić. Jednakowoż słowo tajemniczego młodzieńca: „Sign”, nie dawało mi spokoju. Wywierało presję, iż jednak trzeba coś zrobić. Przecież nie darmo to słowo zostało do mnie posłane. Nie mogłem tego zignorować. Modliłem się i czekałem. Wahałem się! Co więcej, bałem się złych konsekwencji błędu, feralnej pomyłki, fałszywych pomówień, zmyślonych oskarżeń. Od dawna znane jest bowiem to stare, mądre, ludowe porzekadło: „Ludzie z igły zrobią widły”. Bałem się późniejszego żalu Myryli, czy innych drogich mi osób. Nieoczekiwanie krótko po Nowym Roku zadźwoniła do mnie dobra znajoma Lidia Linde- Apanowicz z d. Radzio. Mieszka i pracuje z mężem Wojciechem w Glasgow City. Znamy się adekwatnie od samych początków pobytu na Ziemi Szkotów, od niemal 18 lat. Była lekko podniecona i wypytywała się gorączkowo o Marysię i czy u nas wszystko dobrze. Uspokoiłem ją zatem iż Marysia jest teraz w pracy, a u nas bez zmian to znaczy dobrze.

Wtedy ona zwierzyła mi się, iż miała dość ciężki sen w swoim mieszkaniu w Glasgow City, opowiadała na gorąco tak: „Byłam w swoim domu w Jeżowie k. Jeleniej Góry. W naszym domu byli goście Sławek i Marysia Roch. Doszło między nimi do jakiegoś poróżnienia. Sławek w pewnym momencie zaczął bić Marysię. Udeżył ją ręką tak mocno, iż ta wpadła na naszą lodówkę, aż drzwi się załamały. Biedna wpadła niemal do tej lodówki. Marysia półorzytomna, w bólu coś mamrotała. Wtedy Sławek wziął drewnianego kija i powiedział, iż ją dobije. Ruszył w jej kierunku. Ja byłam przerażona i natychmiast sprzeciwiłam się, powiedziałam: „Nie będziesz jej u nas dobijał”. Wojtek też był przeciwny, choć nic nie mówił. A wtedy on dał jej spokój. Tak sen się zakończył.”. No trzeba przyznać, iż dość mocne.

Tu potrzebna jest mała dygresja. Otóż Lidia od pewnego czasu boryka z dość poważnymi problemami zdrowotnymi. Sytuacja była na tyle groźna, iż konieczne były badania specjalistyczne, wizyty w szpitalu. Mąż Wojtek dzielił się z nami na bieżąco, prosił o modlitwę. Z czasem czułem się osobiście przynaglony, by coś dla nich zrobić w tym trudnym czasie i w tym niełatwym doświadczeniu choroby. Poza modlitwą dołożyliśmy i ten drobny uczynek udając z Marysią, by ich odwiedzić, pobyć z nimi choć krótko w ich mieszkanku. Modliłem się wtedy także o błogosławieństwo dla ich domu (kilka miesięcy wcześniej), w którym przecież spędzają najwięcej czasu.

Naturalnie przekaz Lidii i jej świadectwo były dla mnie nad wyraz szokujące. Nigdy nie chciałem skrzywdzić Marysi. Nigdy nie podniosłem na nią ręki, choć trudnych chwil w życiu nam nie brakowało, jak wszystkim. A tu nagle takie szokujące świadectwo od naszej Bogu ducha znajomej, mocno nagle wystraszonej. Zaczęłem się nad tym zastanawiać! Modliłem się i znów rozmyślałem. W pewnym momencie doznałem, jak ufam adekwatnego olśnienia. Skojarzyłem ostatni sen Lidii z tymi dwoma, które miałem przed laty o naszej babci Julii. Zrozumiałem, iż to może być właśnie odpowiedź Nieba na moje rozterki, zaptania, modlitwy i wątpliwości względem snu o tajemniczym młodzieńcu. Oto Lidia Linde-Apanowicz z d. Radzio, jakby mi przekazywała właśnie dobą radę. Wszak wciąż nie wiedziałem, czy winieniem to przesłanie publicznie podawać do wiadomości. No ale przecież ten „Sign”, to wciąż nie dawało mi spokoju.

Nadto nawiedzając w marcu tego roku Katedrę św. Mungo, modląc się na grobie Patrona miasta, doznałem natchnienia, jakoby od samego świętego: „Iż Pan Jezus b. prosi, by świadectwo młodzieńca zostało opublicznione”. Byłem w szoku! Ale natchcnienia, które było b. waraziste, cofnąć nie mogłem. Odnalazłem raz jeszcze w zapiskach ten sen, przeczytałem uważnie i znów pogrążyłem się w rozterkach. Tymczasem gdy po przyjętej Komunii Świętej w kościele Niepokalnego Serca NMP, we wtorek w Oktawie Zmartwychwstania Pańskiego, modliłem się dziękczynieniem w ciszy. Adorowałem Niepokalne Serce Królowej Pokoju z Fatimy w lewym bocznym Ołtarzyku, nagle natchnienie powtórzyło się ponownie, tym razem miało pochodzić od samej Matki Bożej. Uznałem, iż jednak coś musi być na rzeczy, iż muszę coś z tym zrobić. Końcem końców owocem wszystkich powyższych przeżyć, jest ten wpis na chwałę Bożą. Nam ku przestrodze, by nikogo za życia nie sądzić, a jeżeli już to ewentuałny osąd zostawić Temu, który wszystko widzi, widzi inaczej niż my widzimy. Amen!

Idź do oryginalnego materiału