Monte casino 79 rocznica

1 rok temu

POLSKA ZBROJNA NA ZACHODZIE W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ

MONTE CASINO – 79 ROCZNIUCA

Polacy byli zaangażowani w walki od pierwszych dni II Wojny Światowej. W wyniku zbrojnej agresji hitlerowskich Niemiec i komunistycznego Związku Sowieckiego zostali zmuszeni do stawienia czoła najazdowi. Po przegranej Wojnie Obronnej

1939 roku żołnierze powszechnie angażowali się w działalność podziemnego ruchu oporu lub emigrowali, by zasilić Polskie Siły Zbrojne formowane najpierw we Francji, a następnie w Wielkiej Brytanii. Odegrali znaczącą rolę w kształtowaniu historii konfliktu, uczestnicząc m.in. w kluczowych dla losów wojny bitwach o Wielką Brytanię, Tobruk czy Monte Cassino.

POLACY W WALCE O MONTE CASINO

10 lipca 1943 roku alianci rozpoczęli operację „Husky”.

Plan zajęcia Sycylii był wstępem do szeroko zakrojonej kampanii włoskiej, która obok głównego celu – opanowania Półwyspu Apenińskiego – posiadała też szereg pomniejszych, jak chociażby wykluczenie Włoch z wojny, obalenie reżimu Benito Mussoliniego czy upragnione przez Brytyjczyków zbliżenie się do Bałkanów. Atak na Sycylię był pomysłem przede wszystkim brytyjskim. Premierowi Wielkiej Brytanii, Winstonowi Churchillowi, zależało na przeforsowaniu planów strategicznego opanowania Morza Śródziemnego, ponieważ był to jeden z aktów imperialnej wojny Brytyjczyków. Priorytetem wyspiarzy było utrzymanie panowania na morzach i oceanach, a do tego niezbędnym było uzyskanie hegemonii w basenie Morza Śródziemnego i uzyskanie stref wpływów zanim uczynią to Sowieci zmierzający w te rejony ze wschodu. Desant na Sycylii okazał się być zaskoczeniem dla Niemców, którzy nie byli przygotowani do odparcia zmasowanego ataku wojsk anglo-amerykańskich w tym rejonie. W związku z tym do 17 sierpnia 7. armii amerykańskiej gen. George’a Pattona i 8. armii brytyjskiej gen. Bernarda Law Montgomery’ego udało się opanować Sycylię, skąd przeszli do dalszej ofensywy. Tym razem ich szlak bojowy wiódł wzdłuż Półwyspu Apenińskiego, wzdłuż słynnego włoskiego buta, a rozpoczął się lądowaniami pod Reggio di Calabria oraz Salerno. Tam we wrześniu 1943 roku zacięty bój stoczyły oddziały 5. armii gen. Marka Clarka. Wygrana aliantów pod Salerno zmusiła Niemców do wycofania się na północ, jednakże odwrót ten był świetnie skoordynowany i zaplanowany. Dowodzący wojskami niemieckimi na froncie włoskim gen. Albert Kesselring przygotował plan defensywny, który zaaprobował Adolf Hitler, zwykle przeciwny podobnym przedsięwzięciom. Polegał on na wycofywaniu się za kolejne linie obronne budowane w poprzek półwyspu przy jednocześnie maksymalnym utrudnieniu alianckich postępów. W związku z tym przystąpiono do tworzenia linii umocnień, które miały zatrzymać nacierające 5. i 8. armie. Wśród nich znalazły się pozycje linii rzeki Volturno, linii Reinharda (przez aliantów nazywana linią zimową) i wreszcie linii Gustawa, której głównym punktem oporu był masyw Monte Cassino. Ostatni z pasów umocnień bronił drogi do Rzymu, stolicy Włoch, a jednocześnie otwierał przed aliantami szansę wkroczenia do północnej części kraju, gdzie Hitler postanowił zorganizować marionetkową Republikę Socjalną (Salo), której zwierzchnikiem został uwolniony 12 września 1943 roku przez komandosów Otto Skorzenego Benito Mussolini. Kesselring zdawał sobie sprawę, iż przygotowanie linii Gustawa zajmie jego inżynierom sporo czasu, dlatego też niezbędnym było jak najdłuższe powstrzymywanie naporu sprzymierzonych na poprzednich rubieżach obronnych. Szczególne znaczenie miała tu linia zimowa, którą Kesselring określił słowami: „Miałem pełne zaufanie do tej z natury bardzo silnej pozycji obronnej i liczyłem na to, iż utrzymując ją przez jakiś czas, być może do Nowego Roku, będę w stanie tak wzmocnić położoną dalej linię Gustawa, iż Brytyjczycy i Amerykanie połamią sobie na niej zęby”. W chwili, gdy Kesselring zdawał sobie sprawę, iż obrał dobrą taktykę, alianci przystąpili do wyzwalania Woch. 1 października udało się im zdobyć Neapol, największą metropolię południowej części kraju. Dalsze sukcesy nie następowały i nastąpić nie mogły, co związane było z działalnością dywersyjną wycofujących się Niemców. W dniach 12-13 października przełamana została linia rzeki Volturno, a alianci nieubłaganie zbliżali się do kolejnych umocnień niemieckich w tym rejonie. Ich ofensywę hamowały niesprzyjające warunki atmosferyczne – ulewne deszcze zamieniły górskie potoki w rwące rzeki, a głębokie doliny w grzęzawiska. Dywersja Niemców przybierała na sile i teraz nie omijali żadnego mostu bez jego zniszczenia po przeprawieniu się na drugą stronę. Minowali przesmyki i dewastowali drogi. W listopadzie i grudniu na całej długości frontu włoskiego toczyły się walki o przełamanie linii zimowej. Nazwę taką nadali jej sami alianci, którzy symbolicznie określili swoje utknięcie w tym rejonie w okresie zimowym. Na odcinku 8. armii nacierającej po wschodniej stronie Półwyspu Apenińskiego ofensywa hamowana była przez niesprzyjające warunki atmosferyczne i terenowe. 9 grudnia oddziały gen. Montgomery’ego przeprawiły się przez rzekę Moro, a 27 grudnia zdobyły Ortonę, która padła po wyczerpującym, dwutygodniowym boju ulicznym. Na amerykańskim odcinku frontu, a więc lewej flance linii alianckich walki rozpoczęły się z początkiem grudnia, kiedy to uderzenie wyprowadziły 10. i 2. korpus, oczyszczając do 9 grudnia wzgórza znajdujące się na linii frontu. Rzogorzał wtedy ponad tygodniowy bój o San Pietro, które z wielkim trudem i stratami udało się 2. korpusowi zająć. 45. dywizja, działająca nieco na północ od zgrupowania, nie poczyniła w tym czasie żadnych postępów. Na początku stycznia na miejsce 6. korpusu w rejon działań przybył Francuski Korpus Ekspedycyjny gen. Alphonse P. Juina (2. dywizja marokańska gen. Dody’ego i 3. dywizja algierska gen. Josepha de Monsaberta), który w połowie stycznia podjął się kolejnej próby przełamania linii niemieckich umocnień. Natarcie prowadził też 2. korpus, który oczyścił przedpole z sił nieprzyjaciela. Efektem było dotarcie do głównych umocnień linii Gustawa – przedpola Rzymu. Rozpoczynała się bitwa o Monte Cassino.

Cassino było niewielkim miasteczkiem położonym w malowniczej środkowej części Włoch. 22 tys. mieszkańców, kilka kościołów, więzienie i benedyktyński klasztor wieńczący wzniesienie znane pod nazwą Monte Cassino. Zabytkowa budowla sprawiała, iż życie mieszkańców miasteczka toczyło się jakby wokół niej, była centrum wydarzeń. Ze wzgórza roztaczał się wspaniały widok. Legenda głosiła, iż klasztor został wzniesiony w 529 roku z polecenia św. Benedykta i gwałtownie stał się przykładem dla innych opactw rozlokowanych w całej Europie. Z biegiem wieków jego rola stale wzrastała, a w średniowieczu był kolebką europejskiej nauki i sztuki. Z kolei „Reguła” spisana przez św. Benedykta była wzorem organizacji zakonów. Ale to nie względy historyczne sprawiły, iż Monte Cassino stało się pozycją kluczową dla przebiegu kampanii włoskiej. Wzniesienie było umiejscowione idealnie, dając przegląd dolin po obydwu stron wzgórz. Z jednej strony jak na dłoni widoczna była rzeka Liri i droga numer 6, Via Casilina, która wiodła do Rzymu. To sprawiało, iż Cassino gwałtownie stało się obiektem zainteresowania niemieckich wojskowych, którzy dostrzegali jego walory strategiczne. Ośmiokilometrowy masyw dawał bowiem kontrolę nad trasą do stolicy Włoch, dawał również możliwość stworzenia idealnego punktu obronnego będącego częścią linii Gustawa, opartej na rzekach Garigliano i Rapido. Brzegi zbocza były strome i upstrzone skałami oraz jaskiniami. choćby na grzbiecie na potencjalnego najeźdźcę czekały przykre niespodzianki w postaci wąwozów, a w późniejszym czasie także niemieckich moździerzy, stanowisk karabinów maszynowych. Także miasteczko niedługo zostało zamienione w teren bitwy – włoskie domy wyburzono, korzystając z doświadczeń bitwy o Stalingrad. Wraz z rozwojem działań na froncie włoskim do Cassino zaczęli przybywać Niemcy. niedługo zaroiło się tam od żołnierzy Wehrmachtu, którzy zajmowali korzystnie usytuowane budynki i przekształcali je na swoje kwatery czy szpitale. Mieszkańcom Cassino obca do tej pory była wojna, przechodzili obok wydarzeń i dopiero teraz, w lipcu 1943 roku, dostrzegli, iż problem ten dotyczy także ich. Może to oddalenie od centrum życia włoskiego narodu, jakie znajdowało się w dużych metropoliach, sprawiło, iż byli oni przeciwni działaniom militarnym. Jeden z mieszkańców wspomina 8 września, gdy ogłoszono zawieszenie broni pomiędzy Włochami a sprzymierzonymi: „Na ulicach panowała szczera radość. Myśleliśmy, iż oszczędzono nam dalszych cierpień wojennych i iż Cassino wyszło z tego całkiem dobrze”. Jak miała pokazać przyszłość, nadzieje mieszkańców miasteczka były płonne. Cassino stało się bowiem, obok Monte Cairo, głównym punktem obronnym w linii umocnień nazywanej linią Gustawa. Została ona stworzona przez niemieckich inżynierów w drugiej połowie 1943 roku jako przygotowanie do batalii o Rzym. Jej projektowaniem zajął się inżynier sztabu Kesselringa, Hans Bessell. Do ogółu prac budowlanych zaangażowano żołnierzy niemieckich oraz budowniczych z Organizacji Todta kierowanej przez Alberta Speera. Dodatkowo sprowadzono okolicznych mieszkańców, którzy choć niechętnie, musieli pracować. Niewielu było takich, którzy zamiast poświęcać, chcieli ratować dobytek klasztoru na górze. 14 października 1943 roku do opactwa przybył młody kapitan z dywizji pancernej „Hermann Göring”. Maximilian J. Becker postanowił spotkać się z opatem Gregorio Diamare i przekonać go do ewakuacji klasztoru, w którym przebywało 55 mnichów oraz bezcenne archiwa. Jego misja zakończyła się fiaskiem, a opat z dumą miał odpowiedzieć Niemcowi: „Jestem tu generałem, pasterzem mojej trzody. Nie odważę się jej opuścić w chwili, gdy mnie potrzebuje, choćby jeżeli rozpęta się bitwa. Pozostanę tu z uciekinierami [do klasztoru przybywała miejscowa ludność, szukając schronienia w bezpiecznych murach i podziemiach] i kilkoma młodszymi mnichami, i przeczekamy wszystko, cokolwiek się wydarzy”. Opat na pewno był człowiekiem odważnym, jednak był zdecydowany pozostać także ze względu na obietnice, jakie poczynił mu Kesselring, mówiąc, iż klasztor nie zostanie wykorzystany przez niemieckich obrońców. Przygotowywali oni jednak wzgórze, na którym stała budowla, a dla alianckich pilotów bombowców nie było już takie oczywiste, gdzie znajdują się Niemcy. niedługo zabłąkane bomby coraz częściej zaczęły spadać w okolicach opactwa. 5 listopada sztab gen. Harolda Alexandra, dowódcy sił alianckich na froncie włoskim, poinformował sztab 5. armii o tym, iż na ich drodze znajdą się ośrodki artystyczne, których zachowanie w stanie nienaruszonym jest wysoce pożądane. Jednym z nich było opactwo benedyktyńskie na Monte Cassino. W tym czasie trwała tam ewakuacja bezcennych dzieł sztuki, które wywozili Niemcy. Także większa część mnichów miała zostać przeniesiona do Rzymu. Tylko dziesięciu opat chciał zatrzymać przy sobie w tych trudnych dniach. Na początku listopada Cassino opustoszało. W grudniu wokół klasztoru pojawiły się tabliczki informujące o 300-metrowej strefie neutralnej. 13 grudnia pozostali w opactwie benedyktyni zamknęli bramy klasztoru. 30 grudnia w dzienniku prowadzonym przez mnichów zanotowano, iż Niemcy wreszcie postanowili zająć się sprawą strefy neutralnej i przysłali rozkaz: „Sperrgebiet/ Das Betreten des Klostergebiets/ im umkreis von 300 m./ ist für Militärpersonen/ verboten./ Das gleichen das errichten von Militärlischen Anlagen/ O.N. 30.12.43. das Division Kommando”. Niestety, rozkaz ten gwałtownie zlikwidowano, gdyż już 5 stycznia 1944 roku Naczelne Dowództwo postanowiło zmilitaryzować strefę z wyłączeniem samego klasztoru. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już 11 stycznia w klasztor trafił pierwszy pocisk aliancki. Kolejne trafienia były zaledwie kwestią czasu, a smutny los opactwa wydawał się być przesądzony. Zdawał sobie z tego opat Diamare, obserwując z klasztoru początek zmagań o Cassino. Widok był doskonały, ale przerażający. Oto niedługo opactwo benedyktynów miało znaleźć się w samym centrum jednej z największych batalii II Wojny Światowej – bitwy o Monte Cassino.

Dowództwo aliantów zdawało sobie sprawę z siły umocnień rozmieszczonych na linii Gustawa, dlatego też zaplanowano sprytny plan, który miał podzielić siły niemieckie broniące fortyfikacji. Zaplanowano bowiem operację desantową opatrzoną kryptonimem „Shingle”, której głównym celem miał być fragment włoskiego wybrzeża w okolicach Anzio i Nettuno. Sprawne przeprowadzenie operacji winno odciążyć jednostki walczące na linii Gustawa i zdezorientować Niemców, którzy, aby bronić drogi do Rzymu, powinni podzielić swoje siły. Jeszcze 16 stycznia sprzymierzeni raportowali: „Wydaje się wątpliwe, by nieprzyjaciel mógł utrzymać zorganizowaną linię obronną przebiegającą przez Cassino pod skoordynowanym atakiem militarnym. Ponieważ ma on zostać rozpoczęty przed operacją 'Shingle’, uważa się za prawdopodobne, iż to dodatkowe zagrożenie doprowadzi do wycofania się nieprzyjaciela z pozycji obronnej, gdy tylko oszacuje wielkość tej operacji”. Operacja desantowa pod Anzio rozpoczęła się 22 stycznia siłami 6. korpusu dowodzonego przez gen. Lucasa. Jednocześnie dowództwo 5. armii zaplanowało rozstrzygającą batalię o przełamanie linii rzek Garigliano i Rapido oraz zniszczenie niemieckiej obrony masywu Monte Cassino. W konsekwencji doprowadziło to do wybuchu I pierwszej bitwy pod Monte Cassino. 15 stycznia 5. armia osiągnęła linię Gustawa po sześciu tygodniach niezwykle wyczerpujących walk, których efektem było przesunięcie się o siedem mil na północ i utrata 16 tys. ludzi. Dowódca armii, gen. Clark, był jednak pewien, iż uda mu się zmobilizować żołnierzy do dalszego wysiłku. Jednocześnie lansował się na bohatera walk we Włoszech, pozując wielokrotnie dla prasy. Co więcej, ustalił szczegółowe wytyczne dotyczące relacji z frontu, w myśl których jego nazwisko miało trzykrotnie pojawiać się na pierwszej stronie gazety opisującej walki oraz co najmniej jeden raz na każdej stronie w dalszej części artykułu. niedługo święcąca mocnym blaskiem gwiazda Clarka miała nieco przygasnąć. Plan bitwy, jaka miała się rozegrać, opierał się na przełamaniu linii rzek Rapido (płynącej przez Cassino) i Garigliano. Warto przyjrzeć się rozmieszczeniu alianckich jednostek w przeddzień bitwy. Na prawej flance, u wybrzeży Morza Tyrreńskiego, znajdował się 10. korpus brytyjski gen. Richarda McCreery’ego, który miał do dyspozycji 5. dywizję przeniesioną z rejonu działania 8. armii (13., 15. 17. brygada), 56. dywizję gen. G. W. R. Templera (167., 168., 169., 201. brygada) i 46. dywizję gen. Johna L. I. Hawkeswortha (128., 138., 139. brygada). Dalej na wschód znajdowały się jednostki amerykańskie z 2. korpusu gen. Geoffreya Keyesa z 34. dywizją gen. Charlesa W. Rydera (133., 135., 168. pułk) i 36. dywizją gen. Freda Walkera (141., 142., 143. pułk). I wreszcie na lewym skrzydle operował Francuski Korpus Ekspedycyjny gen. Alphonse P. Juina z siłami 2. marokańskiej dywizji piechoty gen. Dody’ego (4., 5., 8. pułk) i 3. dywizji algierskiej gen. Josepha de Monsaberta (3., 4., 7. pułk). Naprzeciw nich stanęły jednostki 14. korpusu pancernego gen. Fridolina von Senger und Etterlin, który miał do dyspozycji 44. dywizję piechoty gen. Francka, 71. dywizję piechoty gen. Raapke, 94. dywizję piechoty gen. Steinmetza, 3. dywizję grenadierów pancernych, 5. dywizję górską, 15. dywizję grenadierów pancernych, 29. dywizję grenadierów pancernych i 90. dywizję grenadierów pancernych (90. i i 29. zostały oddelegowane spod Rzymu na specjalne życzenie gen. von Sengera, który zwrócił się z telefoniczną prośbą do Kesselringa – ku swojemu zdziwieniu uzyskał zgodę). Niemcy zniszczyli wszystkie mosty na rzekach Garigliano i Rapido, przygotowując okoliczne tereny do wykorzystania ich w walce. Rozmieszczono zatem spore ilości karabinów maszynowych, a saperzy Kesselringa naszpikowali rejon rzeki 24 tys. min różnego typu. Wezbrane wody rzeki jeszcze bardziej utrudniały zadanie szykującym się do natarcia aliantom. Woda bowiem była zbyt głęboka, by przeprawiać się bez użycia łodzi. Nocą na 18 stycznia do akcji przystąpiły siły 5. i 56. dywizji. Przeprawa poszła nadspodziewanie gładko. Piekło rozpętało się, gdy brytyjscy żołnierze znaleźli się na drugim brzegu, pod ostrzałem niemieckich karabinów i artylerii. 9. batalion fizylierów ze 167. brygady zajął rankiem wzgórze Colle Salvatino, do wieczora podobna sztuka udała się 8. batalionowi szturmującemu Monte Damiano. Nazajutrz Niemcy wyprowadzili silne kontrnatarcie, które udało się fizylierom odeprzeć z największym trudem. niedługo zostali oni zluzowani przez 1. batalion ze 168. brygady. Po drodze do Dodi San Marco, gdzie dotarli 23 stycznia, czekał ich jeszcze bój z niemieckim oddziałem w Lorenzo. Nieco na lewo walczyła 5. dywizja brytyjska. Przeprawę prowadzono dzięki amfibii desantowych, jednakże jeszcze podczas prób przedostania się na drugą stronę żołnierzy alianckich zdziesiątkował niemiecki ogień. W zamieszaniu pogubili oni szlaki i niejednokrotnie lądowali na brzegu, z którego właśnie przybyli. niedługo większość amfibii była niezdatna do użycia. Mimo to udało się uchwycić wąski przyczółek na drugiej stronie rzeki, który zabezpieczono nazajutrz. Do 19 stycznia udało się opanować rejon Minturno. Niemcy tymczasem szykowali kontruderzenia, wyprowadzając kilka groźnych ataków odpartych przez brytyjskich żołnierzy. Siły 94. dywizji niemieckiej operującej w tym rejonie okazały się zbyt słabe do odparcia ofensywy przeciwnika, w związku z czym gen. Senger musiał prosić o wsparcie. 29. i 90. dywizja zostały przysłane na front w dniu 21 stycznia. Kesselring trzymał je w odwodzie pod Rzymem, licząc się z możliwością inwazji aliantów na wybrzeżu włoskim, jednakże uspokojony doniesieniami wywiadu postanowił nie baczyć na kwestię zabezpieczenia i ratować zagrożone lewe skrzydło 10. armii, które uderzyło teraz z większym impetem. 23 stycznia z Minturno Brytyjczycy wyprowadzili natarcie, ale 10. korpus nie był w stanie poczynić postępów – Niemcy zajęli dogodne stanowiska do defensywy, a alianci tracili coraz więcej żołnierzy. Trzy dywizje McCreery’ego straciły do końca stycznia 4000 ludzi. Mimo iż 22 stycznia pod Anzio sprzymierzeni wyładowali siły 6. korpusu, Niemcy nie próbowali wycofywać swych wojsk z linii Gustawa. W pierwszym tygodniu lutego alianci zaniechali dalszych uderzeń z rejonu Minturno i Castelfronte i przeszli do defensywy. 19 stycznia do boju weszli żołnierze 46. dywizji, która wesprzeć miała prawe skrzydło 10. korpusu. Okazało się, iż Niemcy są tam doskonale przygotowani do odparcia ataku, prowadząc silny ostrzał przeprawiającej się przez Garigliano jednostki. 46. dywizji nie udało się choćby dotrzeć w rejon Sant’ Ambrogio i nazajutrz rozpoczęła wycofywanie się na brzeg. Misja dywizji była kluczowa dla powodzenia akcji na prawym skrzydle alianckich jednostek, gdyż warunkowała obronę lewej flanki 36. dywizji „Texas”, która miała przeprawić się przez Rapido. W ten oto sposób Amerykanie skazani byli wyłącznie na siebie. Clark nie zdecydował się jednak na przerwanie operacji, co miał mu za złe gen. Walker, nie widząc możliwości sforsowania rzeki bez aktywnego wsparcia 46. dywizji. 143. pułk 366 dywizji miał nacierać wysunięty najbardziej na zachód. Po jego prawej stronie znajdował się 141. pułk i Monte Trocchio, doskonały punkt obserwacyjny, z którego jak na dłoni widać było dolinę Liri. W dole wiła się Rapido, typowa górska rzeka, o stromych brzegach i rwącym nurcie. Jej zbocza opadały na wysokość do 3 metrów, a szerokość sięgała blisko 15 metrów. Nad rzeką widoczne były ruiny wioski Sant’ Angelo, która stała się celem 36. dywizji. Niemcy ogołocili brzegi rzeki z roślinności, aby ułatwić sobie ostrzał. Wyposażyli je też w śmiercionośne urządzenia – z jednej strony miny, z drugiej stanowiska karabinów maszynowych i dział większego kalibru. Po południu 20 stycznia gen. Walker pełen był obaw o los swoich żołnierzy: „Może nam się uda, ale marnie widzę nasze szanse. Zlecona nam misja jest słabo skoordynowana w czasie. Nad punktem przeprawy wznoszą się po obu stronach doliny wzgórza, skąd obserwatorzy niemieckiej artylerii ściągną na naszych żołnierzy skoncentrowany ogień ciężkiej artylerii. Rzeka jest najważniejszą przeszkodą na głównej niemieckiej linii oporu. Nie znam przypadku w historii wojskowości, żeby powiodła się próba przeprawienia się przez taką rzekę. Jestem więc przygotowany porażkę […]”. Tego samego dnia jego żołnierze ruszyli do szaleńczego natarcia. Wieczorem 141. pułk ruszył w kierunku rzeki, gdzie dotarł około 21.00. Zadaniem saperów było położenie czterech kładek, które umożliwiłyby przeprawę, jednakże na wskutek zniszczenia części sprzętu udało się im zbudować zaledwie jedną. Do 6.30 czterystu żołnierzom udało się znaleźć po drugiej stronie Rapido. O świcie dalsze próby przerwano. W dole rzeki przeprawiał się 143. pułk. Wyznaczono mu dwa miejsca forsowania linii Rapido – w jednym uderzał 1. batalion, w drugim 3. batalion. Misja pierwszej jednostki powiodła się w znacznym stopniu, ponieważ do rana udało się przeprawić większej części żołnierzy. Mniej szczęścia miał 3. batalion, który natrafił na pole minowe i został zmuszony do zawrócenia. Rankiem sytuacja zaczęła się pogarszać, a dowódca 1. batalionu na własną rękę zadecydował o odwrocie. Tymczasem gen. Clark nakazał ponowną próbę forsowania Rapido, tym razem za dnia. Decyzja ta była wyjątkowo ryzykowna, za co później Clarkowi wytoczono proces. Żołnierze 36. dywizji długo mieli bowiem żal za bezsensowne narażanie ich na pewną śmierć. Do wieczora część żołnierzy 143. pułku płk Williama Martina znalazła się na drugim brzegu Rapido. Ogień niemiecki przygwoździł żołnierzy alianckich do ziemi. Straty narastały lawinowo, a rankiem 22 stycznia Niemcy przystąpili do kolejnych prób unicestwienia sił 143. pułku. To zmusiło dowódcę jednostki do wycofania. Nie inaczej wyglądała sytuacja na odcinku 141. pułku. Wprawdzie kolejnym żołnierzom udało się przeprawić przez rzekę, jednakże praktycznie nie napotkali tam śladu żywych żołnierzy, którzy przeprawili się dzień wcześniej. Wreszcie po południu zarządzono odwrót. Wieczorem umilkły karabiny obu stron. Bitwa nad Rapido zakończyła się 155 zabitymi, 1052 rannymi i 921 zaginionymi po stronie dwóch tylko pułków – 141. i 143. Niemieckie straty wyniosły 64 zabitych i 179 rannych. Klęska aliantów porównywana mogła być do najcięższych porażek z Pearl Harbor na czele. W czasie ofensywy działania prowadzili także Francuzi gen. Juina. Sojusznicy nie doceniali ich wartości bojowych, jednak zmuszeni byli do szukania każdego rodzaju wsparcia. 21 stycznia Francuski Korpus Ekspedycyjny uderzył na prawo od Monte Cifalco, omijając masyw Cassino. Celem było obejście najlepiej umocnionych niemieckich pozycji, co oszczędziłoby wiele istnień francuskich żołnierzy. Początkowo natarcie doprowadziło do zajęcia pogórza Monte Cifalco, ale ofensywa została wstrzymana. Clark wymyślił bowiem inny sposób zdobycia pozycji wokół Monte Cassino, nakazując kleszczowy atak Francuzom i 34. dywizji. 25 stycznia żołnierze gen. Juina natarli na Monte Belvedere i Monte Abate. Oba wzniesienia zostały przez Francuzów zdobyte, ale uczynili to za cenę dużych strat personalnych. 29 stycznia Juin raportował Clarkowi o wykonaniu podstawowych założeń akcji, ale jednocześnie stwierdził, iż nie jest możliwa dalsza walka jego podwładnych: „Nie mam absolutnie żadnych dalszych rezerw, które wsparłyby działania ofensywne. Ponadto, z lewej strony, 34. dywizja amerykańska nie postawiła jak dotąd stopy na wysoko położonych terenach na południowy zachód od Cairy, a obecne położenie 3. dywizji algierskiej jest niezwykle niebezpieczne”. Wielu z tych, którzy zginęli, dało niewiarygodne przykłady męstwa i odwagi. Wśród nich był Tunezyjczyk, por. el Hadi, który zdobył wzg. 470, poruszając się z urwanym przedramieniem. Zginął na szczycie, gdy jego żołnierze po raz trzeci odepchnęli Niemców ze wzgórza. Na lewo od Francuzów ruszyli Amerykanie z 34. dywizji. Ich głównym celem był masyw Monte Cassino. W pierwszej kolejności mieli opanować tzw. punkt 213. Wieczorem 24 stycznia ruszyło natarcie 133. pułku. Po początkowych niepowodzeniach w nocy udało się uzyskać mały przyczółek na Rapido. Rankiem 27 stycznia udało się przeprawić pierwsze czołgi, które skierowały się w górę rzeki. 1 lutego dywizji Rydera udało się zająć stare niemieckie koszary. Żołnierze 133. pułku wdali się w walki uliczne w Cassino. 135. pułk zaatakował masyw Cassino. Tutaj odniósł pomniejsze sukcesy, ale Niemcy gwałtownie zdołali odwrócić losy bitwy i ostrzałem zmusić Amerykanów do defensywy. Co więcej, 4 lutego spadł śnieg, który pokrzyżował szyki 34. dywizji, utrudniając jej zadanie (tego samego dnia jedna z jej kompanii zdobyła wzg. 445, w odległości 400 metrów od Monte Cassino). Nazajutrz rozgorzały walki o Monte Calvario, punkt 593. Wzgórze przechodziło z rąk do rąk, kiedy to 10 lutego wreszcie opanowali do Niemcy. Misję tę wykonali żołnierze 90. dywizji grenadierów pancernych gen. Baadego. Amerykanie byli wyczerpani walkami. To samo można powiedzieć o Francuzach, którzy walczyli na prawej flance. Clark postanowił ostatni raz wykorzystać żołnierzy i uderzyć w nocy z 10 na 11 lutego. Następnego dnia walki toczyły się o wzgórze nazywane Głową Węża oraz Monte Castellone, które trzymali Niemcy. Ostatecznie wzgórze padło łupem sił sprzymierzonych. Gen. Baade uważał, iż jest to najsłabszy punkt niemieckiej obrony i stamtąd aliantom najłatwiej będzie wyprowadzić uderzenie. Miał jednak wzgórze 593, które było w tym czasie kluczem do opanowania masywu Cassino. 12 lutego Baade wyprowadził kontratak na Monte Castellone, ale do wieczora musiał wycofać swoich żołnierzy ostrzeliwanych przez wroga i własną artylerię. To był jednak jeden z ostatnich akordów pierwszej bitwy o Monte Cassino. Niektóre z batalionów z 34. dywizji straciły większość żołnierzy. Dowództwo postanowiło zluzować wyczerpanych walką członków dywizji „Red Bull”. 14 lutego walki wygasły, obie strony doprowadziły do chwilowego zawieszenia broni, podczas którego zabrano rannych i poległych.

I bitwa o Monte Cassino wykazała, iż alianci nie są w stanie przełamać niemieckich umocnień linii Gustawa, choćby dokonując zmasowanego ataku na całej długości frontu. Co więcej, nie pomogło wysadzenie desantu pod Anzio, gdzie walki gwałtownie utknęły w martwym punkcie i oprócz absorbowania uwagi 14. armii gen. Eberharda von Mackensena nie przyniosły niczego 5. armii. Gen. Juin domagał się od dowództwa uderzenia okrążającego Monte Cassino, co w jego mniemaniu pozwoliłoby uniknąć dużych strat i dałoby lepsze pozycje przed batalią o wzgórze z klasztorem. Gen. Clark miał jednak inną koncepcję prowadzenia wojny. Tymczasem na front zaczęły przybywać nowe jednostki, luzując wyniszczone długotrwałym bojem dywizje amerykańskie i brytyjskie. Na miejsce 2. korpusu zaczęły przybywać oddziały 4. dywizji indyjskiej gen. Francisa Tukera (5. brygada z batalionami 1/4. Essex, 1/6. Rajputana Riffles i 1/9. Gurkha Rifles, 7. brygada z batalionami 1. Royal Sussex, 4/16. pendżabskim i 1/2. Gurkha Rifles oraz 11. brygada z batalionami 2. Cameron Highlanders, 4/6. Rajputana Rifles oraz 2/7. Gurkha Rifles). Tuker zachorował na początku lutego i nie był w stanie kontynuować walki. Jego miejsce zajął bryg. Harry K. Dimoline. Na miejsce 36. dywizji przysłano 2. dywizję nowozelandzką gen. Bernarda Freyberga, która niegdyś walczyła na pustyni (5. brygada z batalionami 21. Auckland, 23. Wyspa Południowa i 28. maoryskim, 6. brygada z batalionami 24. Auckland, 25. Wellington i 26. Wyspa Południowa oraz 4. brygada pancerna z 22. batalionem zmotoryzowanym oraz pułkami pancernymi 18. Auckland, 19. Wellington i 20. Wyspa Południowa). Obie dywizje weszły w skład powołanego do życia 3 lutego Korpusu Nowozelandzkiego, którego dowódcą został Freyberg. Jego miejsce w 2. dywizji zajął gen. Howard Kippenberger. W skład nowych sił przybyła jeszcze 78. dywizja „Battleaxe”. Z powodu złych warunków atmosferycznych dotarła ona na front dopiero 17 lutego. Wraz z przypływem nowych sił klarował się kolejny plan akcji zaczepnej sprzymierzonych w rejonie Cassino. Clark postanowił wyprowadzić natarcie na Monte Cassino siłami 4. dywizji indyjskiej, choć taką akcję odradzał chociażby gen. Freyberg. 2. dywizja nowozelandzka miała przeprawić się przez Rapido i zająć w całości miasto Cassino. Jednocześnie trwały debaty, co należy zrobić w kwestii klasztoru. Wprawdzie postulowano ochronę zabytku za wszelką cenę, jednakże dowództwo alianckie zdawało sobie sprawę z konieczności dbania przede wszystkim o życie żołnierzy. Alexander twierdził nawet: „Względy bezpieczeństwa takich miejsc nie mogą ograniczać konieczności militarnej”. Zakonnicy coraz częściej notowali w dzienniku przypadkowe trafienia alianckich bomb, choć Niemcy, zgodnie z obietnicą, wciąż nie wkraczali na teren świątyni. W dzienniku zapisano: „Bezsilnie przypatrujemy się stopniowemu niszczeniu klasztoru, a nasze serca wypełnia gorycz”. Na nic zdawały się protesty Watykanu, strony niemieckiej i duchownych – konieczność militarna przeważyła. W związku z planowanym natarciem alianci postanowili zniszczyć budowlę, obawiając się, iż zostanie ona wykorzystana przez Niemców. 15 lutego samoloty gen. Eakera, głównodowodzącego wojsk lotniczych na śródziemnomorskim teatrze działań wojennych, ruszyły do barbarzyńskiej misji zrównania klasztoru z ziemią. Dzień wcześniej dokonano rekonesansu – tym razem zrzucono z nieba ulotki, ostrzegające o zagrożeniu. „Włoscy przyjaciele – głosiły – uważajcie: do tej pory szczególnie staraliśmy się uniknąć bombardowania klasztoru na Monte Cassino. […] Ale teraz walki coraz bardziej zbliżają się do tego uświęconego miejsca. Nadszedł czas, kiedy musimy wycelować nasze działa w sam klasztor. Udzielamy wam ostrzeżenia, abyście mogli się uratować […]”. Zakonnicy oraz Niemcy potraktowali ostrzeżenie jako propagandę. Tymczasem do lotu szykowały się superfortece z 13. strategicznych sił powietrznych. O 9.45 15 lutego pierwsze bomby dosięgły opactwa. W pierwszej fali nadleciały 142 bombowce B-17, zrzucając 253 tony bomb różnego rodzaju. Następnie zaatakowało 47 mitchelli i 40 marauderów, które uderzyły siłą 100 ton bomb. Następnie strzelanie rozpoczęła artyleria, dokonując końcowego aktu dzieła zniszczenia. Budynek zrównano z ziemią, zabijając przy tym ponad 100 cywilów schronionych w zabudowaniach klasztornych. Niemiecka propaganda gwałtownie napiętnowała barbarzyńską misję alianckiego lotnictwa, lansując wizerunek Niemców jako obrońców kultury i sztuki. Opat Diamare dał świadectwo niemieckim zapewnieniom, iż klasztor nie został zajęty. Wbrew temu, co mówili alianccy dowódcy i wywiadowcy, w opactwie Niemców nie było. Okazało się jednak, iż choćby zburzenie budowli nie jest skuteczną taktyką. Powstałe ruiny stanowiły bowiem dogodne stanowiska dla obrońców Monte Cassino i mogły zostać teraz wykorzystane. Niemcom dano do ręki znakomity materiał propagandowy, który wielokrotnie usiłowali wykorzystać w późniejszym czasie. Nalot aliancki miał zbiec się w czasie z natarciem lądowym przeciwko Cassino. Niestety, 14 lutego dywizja hinduska przesunęła przygotowania, informując gen. Freyberga, iż natarcie może zostać wyprowadzone dopiero w nocy z 16 na 17 lutego. Co ciekawe, efekt był taki, iż żołnierze hinduscy nie zostali poinformowani o bombardowaniu klasztoru i byli absolutnie zaskoczeni, patrząc z odległości 300 metrów, jak bombowce Eakera niszczą cel na wzniesieniu. Kilka pocisków spadło w pobliżu żołnierzy Dimoline’a. Po południu 15 lutego dowództwo dywizji zdecydowało się wyprowadzić natarcie. Jego celem miało być wzgórze 593, leżące nieco na prawo od klasztoru z perspektywy Hindusów. W końcu do boju ruszyła kompania C z Królewskiego Pułku Sussex płk Glennie’ego. 66 żołnierzy szturmujących wyjątkowo trudną pozycję. Żołnierze zbliżyli się na 50 metrów od pozycji niemieckich, kiedy powitał ich ogień. Do świtu zmuszeni byli do wycofania, ponosząc straty sięgające 34 ludzi, ponad 50% stanu osobowego kompanii. Nazajutrz Freyberg zdecydował się jeszcze raz wysłać w bój batalion Sussex. Glennie miał do dyspozycji za mało ludzi i amunicji, ale mimo to ruszył do natarcia. Gdy wydawało się, iż 4. dywizja przechyli szalę zwycięstwa na swoją stronę, Niemcy wystrzelili zielone rakiety, które były jednocześnie sygnałem odwrotu batalionu Sussex. Żołnierze alianccy rozpoczęli wycofywanie się przy ogromnych stratach własnych. Ale nie był to koniec samobójczego wysiłku 4. dywizji. Następnego dnia znowu miała ruszyć do boju, tym razem wspierana przez 2. dywizję nowozelandzką, która winna nacierać w dół doliny Rapido. Wieczorem 17 lutego rozpoczęto uderzenie. Nacierający na dworzec kolejowy 28. batalion maoryski początkowo odniósł sukces, wypychając Niemców. Jednakże ci, w świetle księżyca, byli w stanie prowadzić znacznie celniejszy ostrzał niż przeciwnik. Rankiem dziesiątkowani Maorysi musieli prosić o rozpoczęcie odwrotu. Wytrzymali do wczesnych godzin popołudniowych… Stracono blisko 130 żołnierzy z 200-osobowego stanu. To była rzeź. Tymczasem walki toczyły się również na odcinku 4. dywizji, gdzie ponownie szturmowano punkt 593. Wzgórze przechodziło z rąk do rąk, ale ostatecznie udało się je Niemcom utrzymać. Rankiem zarządzono odwrót – batalion 1/9. stracił stu ludzi, 1/2. 149, a Rajputana Rifles aż 200. 5. i 7. brygada zostały pokonane. Alexander nie zamierzał się poddawać i jeszcze w tym samym miesiącu szykował kolejny atak. Tym razem celem miało być „Wzgórze Kata” znajdujące się na lewo od Monte Cassino. Miały tam nacierać oddziały 4. dywizji. Uderzenie zaplanowano na 24 lutego, jednakże dzień wcześniej pogoda pogorszyła się na tyle, iż uniemożliwiła akcję. Żołnierze obu stron trwali uparcie na pozycjach, oczekując dogodnego do działania momentu. Aura nie była łaskawa dla aliantów. Pogoda poprawiła się dopiero około 14 marca, co sprawiło, iż przygotowania do natarcia mogły zostać wznowione. Ponownie w roli głównej miało wystąpić lotnictwo. Tym razem za cel samoloty bombowe aliantów obrały sobie miasteczko Cassino, którego broniły pododdziały niezwykle walecznej niemieckiej 1. dywizji spadochronowej. W miasteczku znajdowało się około 300 żołnierzy głównie 7. kompanii 3. pułku pod dowództwem por. Schustera. O 8.30 nad cel nadleciały pierwsze alianckie bombowce. 514 średnich i ciężkich bombowców, 300 myśliwców bombardujących (osłonę zapewniało 280 myśliwców) zrzucało śmiercionośny ładunek przez ponad trzy godziny. Nie wszystkie bomby osiągnęły zamierzony cel. Część spadła poza miastem, część na miasteczko Valvori, które alianccy piloci pomylili z Cassino. Zginęło tam 140 cywilów, przez przypadek… Część ładunków spadła też na lądowe siły alianckie, które niedługo miały przystąpić do ataku. Nalot wydawał się być druzgocący, obserwatorzy sądzili, iż nikt nie mógł przeżyć takiego bombardowania. Tymczasem zaprawieni w bojach żołnierze Schustera skryli się w pobliskich jaskiniach i, mimo poniesionych strat, wciąż byli zdolni do stawiania szaleńczego oporu. Przeciwko nim dowództwo 5. armii rzuciło do boju 25. batalion nowozelandzki, który miał opanować miasto i po zdobyciu „Pałacu Barona” w północno-zachodniej części Cassino otworzyć drogę dla czołgów z 78. dywizji. Akcję 28. batalionu idącego w pierwszym rzucie wspierały czołgi 19. pułku pancernego. Jednak już w pierwszej części ich misji okazało się, iż zadanie nie będzie tak łatwe, jak się spodziewano. Leje po bombach i zgliszcza budynków skutecznie utrudniły poruszanie się czołgów, a w ruinach ponownie pojawili się Niemcy. 150 żołnierzy z załogi Schustera było gotowych do walki. Alianci mieli zająć różne najważniejsze punkty w mieście, wśród których znajdowały się chociażby urząd pocztowy, dworzec kolejowy (cel 26. batalionu), Wzgórze Zamkowe. Batalion Essex z 4. dywizji miał ruszyć na Wzgórze Kata, a stamtąd szturmować ruiny klasztoru. Zadanie po raz kolejny utrudniała zmienna aura – deszcz znowu pokrzyżował plany aliantów. Wieczorem 15 marca alianci zdołali odbić punkt 165. Rankiem 16 marca rozgorzały walki o punkt 236. Wzgórze szturmowali żołnierze z 1/9. batalionu i Rajputana Rifles. Jednej z kompanii udało się wkroczyć na Wzgórze Kata, co wynikało raczej z przypadku niż zamierzonej akcji. Fakt zdobycia wzgórza postawił aliantów w nieco bardziej korzystnej sytuacji. Kontrataki Niemców z klasztoru rozbijały się na coraz lepiej zorganizowanej obronie Gurkhów, którzy coraz liczniej docierali do Wzgórza Kata. Nie powiodły się jednak próby zajęcia punktu 236, mimo iż wieczorem 1/6. batalion zdołał na chwilę uchwycić wzgórze. Zajęte zostało Wzgórze Zamkowe. Nowozelandczykom udało się w tym czasie opanować większą część miasta. Do końca dnia 16 marca w ich rękach znajdował się dworzec kolejowy i ruiny ogrodu botanicznego. Niemcy trzymali hotele Continental i Hotel des Roses, gdzie skupiała się ich główna linia defensywy. Zdobycie tych punktów umożliwiłoby aliantom kontrolę drogi numer 6 i dałoby szansę szturmowania Wzgórza Klasztornego. Walki uliczne w mieście trwały, toczyły się zażarte boje o każdy dom, a snajperzy niemieccy siali spustoszenie w szeregach nieprzyjaciela. Tymczasem Freyberg zdecydował się na kolejny manewr – postanowił posłać do boju czołgi. Ich wejście na scenę wyznaczono na 19 marca. Pancerniacy mieli wykorzystać zbudowaną przez aliantów drogę z Cairy na masyw i zaskoczyć obronę niemiecką od tyłu. Zanim jednak nastąpił ten atak, Niemcy przystąpili do kontrofensywy na Wzgórze Zamkowe bronione przez kompanię A, część B i C z batalionu Essex. Frontalny atak poprzedziło przygotowanie artyleryjskie o świcie 19 marca. Następnie do ofensywy przystąpiło 200 żołnierzy niemieckich. Kilkukrotnie udawało się im zbliżyć na odległość kilkunastu metrów od zamku, jednakże za każdym razem alianci odpierali natarcie wroga, czasem zmuszeni do walki wręcz. Wreszcie Niemcy zaniechali ataków, a obie strony poprosiły o możliwość zabrania rannych. Wieczorem Niemcy przypuścili najgroźniejszy szturm, ale nie byli już w stanie kontynuować ofensywy. Z 200 żołnierzy 160 nie było zdolnych do dalszej walki. W czasie walk o Wzgórze Zamkowe trwał takze bój o hotele rozmieszczone w miasteczku. Tutaj alianci mieli mniej szczęścia. Mimo iż zdobywali szereg domów w okolicach Continental, nie byli w stanie uchwycić hotelu. 19 marca, jak mówiliśmy, mieli natrzeć czołgiści. Ich uderzenie winno zbiec się w czasie z natarciem na klasztor od strony Wzgórza Kata. Nie wiedzieli jednak, iż tam atak odłożono. Efekt był przewidywalny – 12 czołgów zostało zniszczonych i Freyberg nakazał odwrót pozostałych sił. Zmarnowano niebywałą szansę przełamania umocnień w rejonie Cassino. Atak na klasztor wciąż nie następował. Żołnierze kompanii A i C z batalionu Essex zostali zluzowani przez siły 78. dywizji, której żołnierze zajęli teraz zamek. Ale możliwości żołnierzy Freyberga wyczerpały się. Nie byli oni w stanie podjąć się kolejnego ataku na niemieckie pozycje. W nocy 23 marca rozpoczął się odwrót sił alianckich ze Wzgórza Kata oraz punktu 202. Trzecia już bitwa o Monte Cassino ponownie zakończyła się zwycięstwem Niemców. Choć wydawało się, iż tym razem sprzymierzonym uda się przełamać obronę przeciwnika, ponownie zawiodła komunikacja i synchronizacja działań. Oddziały walczące przeciw niemieckim obrońcom były tak wyczerpane i wyniszczone, iż dowództwo zmuszone było do ich zastąpienia świeżymi jednostkami. Korpus nowozelandzki stracił tak wielu żołnierzy, iż konieczne było jego rozwiązanie. Łącznie, w czasie marcowych zmagań, alianci stracili ponad 4 tys. żołnierzy (4. dywizja 3000 ludzi, 2. dywizja 1600 ludzi). Teraz powstała sytuacja, w której żadna ze stron nie mogła uzyskać przewagi. Zastój na froncie spowodowany był zmęczeniem rywali i przygotowaniami do kolejnych zmagań. 4. dywizja została zastąpiona przez 78. dywizję, która teraz trzymała Wzgórze Zamkowe. W mieście stały oddziały brygady gwardii z brytyjskiej 6. dywizji pancernej. Na północ od Cassino także zachodziły zmiany. Francuskie oddziały zostały zmienione przez 4. dywizję brytyjską oraz Nowozelandczyków, którzy mieli tam odpocząć po wyczerpującym boju. Trwała również wojna na ulotki – obie strony chciały maksymalnie obniżyć morale przeciwnika, często z mizernym skutkiem. Tymczasem gen. Alexander miał w rękawie asa w postaci nowych oddziałów, które przybywały na front.

21 lipca 1943 roku dowództwo Polskich Sił Zbrojnych powołało do życia 2. Korpus Polski. Miał on wejść w skład Armii Polskiej na Wschodzie, którą ówcześnie dowodził gen. Władysław Anders. I to właśnie jemu powierzono kierowanie poczynaniami 2. Korpusu, w skład którego włączono 3. dywizję strzelców karpackich, 5. kresową dywizję piechoty, 2. brygadę czołgów oraz oddziały służb i oddziały wojsk korpusu i armii, w tym pułk rozpoznawczy, artylerię, saperów i łączność. W sierpniu i wrześniu przystąpiono do szybkiego szkolenia żołnierzy, co było niezbędne, aby osiągnąć gotowość bojową w wyznaczonym terminie 1 stycznia 1944 roku. W tym samym czasie jednostka została przesunięta z rejonu Mosulu w Iraku do Palestyny. Stamtąd 2. korpus zawędrował do Egiptu (obóz Qassasin). Jak podaje Witold Biegański, stan korpusu na 1 października 1943 roku wyglądał następująco – pułk samochodów pancernych, batalion łączności, 7. pułk artylerii konnej, 9. pułk artylerii lekkiej, 10. pułk artylerii ciężkiej, 7. pułk artylerii przeciwlotniczej, 7. pułk artylerii przeciwpancernej, 8. pułk artylerii przeciwlotniczej, 1. pułk artylerii pomiarowej, samodzielne kompanie i służby, 3. dywizja strzelców karpackich (gen. Bronisław Duch, który zastąpił gen. Stanisława Kopańskiego), 5. kresowa dywizja piechoty (gen. Nikodem Sulik), 2. brygada czołgów (najpierw gen. Gustaw Paszkiewicz, następnie gen. Bronisław Rakowski). Łącznie 2574 oficerów, 44 067 szeregowych dysponujących 1610 lekkimi karabinami maszynowymi, 570 ciężkimi karabinami maszynowymi, 112 moździerzami, 212 działami ppanc., 162 działami plot. lekkimi, 24 działami plot. ciężkimi, 352 armatami i 32 haubicami, 160 czołgami i 9386 pojazdami mechanicznymi. Po przeszkoleniu brytyjskie dowództwo, któremu podlegała polska jednostka, zadecydowało o wysłaniu 2. korpusu na front we Włoszech, gdzie toczyły się długotrwałe walki o przełamanie linii Gustawa. W związku z tym między styczniem a majem polscy żołnierze zasilali 8. armię brytyjską gen. Olivera Leese’a, przybywając w pięciu rzutach do portów w Tarencie i Neapolu. Stopniowo poszczególne jednostki z 2. korpusu zajmowały miejsce wśród szeregów alianckich. I tak, 3. dywizja strzelców karpackich 2 lutego 1944 roku zluzowała 78. dywizję na linii rzeki Sangro. Do tej pory Polacy wielokrotnie dawali przykład niespotykanej odwagi i męstwa, walcząc na różnych frontach II wojny światowej. Podczas bitwy o Wielką Brytanię jedna z dziennikarek określiła polskich lotników: „Polacy są straszni. Są samą odwagą”. Jak się miało okazać, również na froncie włoskim 2. korpus zapisał piękne karty w historii polskiego oręża. 24 marca generałowie Anders i Leese spotkali się w małej miejscowości Vinchiaturo, gdzie ustalono strategię działań polskiego korpusu. Anders przystał na propozycję, aby jego żołnierzom powierzyć zdobycie Monte Cassino oraz wzgórza 593: „Dla 2. Korpusu Polskiego – pisał później – przewidziano najtrudniejsze zadanie zdobycia w pierwszej fazie wzgórz Monte Cassino, a następnie Piedimonte. Była to dla mnie chwila doniosła. Rozumiałem całą trudność przyszłego zadania Korpusu. Rozumiał ją także i nie ukrywał gen. Leese. […] Zdawałem sobie jednak sprawę, iż Korpus i na innym odcinku miałby duże straty. Natomiast wykonanie tego zadania ze względu na rozgłos, jaki Monte Cassino zyskało wówczas na świecie, mogło mieć duże znaczenie dla sprawy polskiej. […] Po krótkim namyśle oświadczyłem, iż podejmuję się tego trudnego zadania”. Co ciekawe, jak pisze Melchior Wańkowicz, ślepy los rozstrzygnął, która z dywizji pójdzie na Cassino. Gen. Duch i gen. Sulik ciągnęli losy dotyczące celów ich dywizji – Sulik wylosował atak na Widmo, punkt 575 i Sant’ Angelo, z kolei Duchowi trafiło się wzgórze 593 i Monte Cassino. Szlak Polaków wiódł zatem przez najbardziej krwawe fragmenty linii Gustawa, gęsto usiane trupami żołnierzy amerykańskich, brytyjskich, nowozelandzkich i hinduskich. Wraz z przybyciem nowych sił w rejon walk zmieniała się taktyka stosowana przez gen. Alexandra. Tym razem zaplanował on, iż uderzenie alianckie zostanie wyprowadzone siłami 5. armii i 8. armii, których rejony działania przesunięto nieco na zachód. 5. armia gen. Clarka miała nacierać na kierunku Anzio, natomiast 8. armia przesunęła się pod Cassino, obejmując masyw i dolinę Liri. Aby uzyskać dodatkową przewagę, Alexander rozpoczął kampanię dezinformacyjną, pozorując przygotowania do desantu aliantów na północ od Rzymu. Jednocześnie maskowano ruchy wojsk w rejonie Cassino, aby wmówić Niemcom, iż tam atak nie nastąpi, a alianci nie wzmocnili jednostek stojących u wrót linii Gustawa. Jak pokazał czas, operacja zmylająca przyniosła zamierzony efekt. Kesserling oraz von Vietinghoff oceniali sytuację jako korzystną dla obrońców masywu, nie spodziewając się ataku. Gen. Senger dostał choćby przepustkę do Niemiec i 11 maja opuścił front pod Cassino, zostawiając swoich żołnierzy z przekonaniem, iż nie grozi im żaden atak przeciwnika. Alexander bardzo umiejętnie pogrupował wojska, które w przeddzień bitwy zajmowały obszar od Morza Tyrreńskiego po Cassino, osiągając trzykrotną przewagę w liczebności sił lądowych, dziesięciokrotną w powietrzu oraz kilkukrotną w siłach pancernych i artylerii. 5. armia miała w tym czasie do dyspozycji 2. korpus amerykański w sile 85. (pułki 337., 338. i 339.) i 88 dywizji (pułki 349., 350. i 351.) oraz podporządkowany jej Francuski Korpus Ekspedycyjny (2. marokańska dywizja piechoty, 3. algierska dywizja piechoty, 1. dywizja de Marche, 4. marokańska dywizja górska i Goumiers). Dalej stały siły 8. armii z 13. korpusem brytyjskim na czele (4. dywizja, 6. dywizja pancerna, 8. dywizja indyjska, 19. brygada i 21. brygada), 1. korpusem kanadyjskim (1. dywizja piechoty i 5. dywizja pancerna) oraz 2. Korpus Polski. Naprzeciw nich znalazła się 10. armia niemiecka z 14. korpusem pancernym (71. dywizja piechoty, 94. dywizja piechoty, 305. dywizja piechoty, 29. dywizja grenadierów pancernych, 90. dywizja grenadierów pancernych i 26. dywizja grenadierów pancernych) oraz 51. korpusem górskim (44. dywizja piechoty, 15. dywizja grenadierów pancernych, 5. dywizja górska, 1. dywizja spadochronowa i 114. dywizja spadochronowa). Plan Alexandra opatrzony kryptonimem „Diadem” zakładał majową ofensywę, podczas której 2. Korpus Polski miał zająć Monte Cassino i pobliskie wzgórza, natomiast 13. korpus winien sforsować rzekę Rapido i uderzyć na przygotowywaną właśnie linię Hitlera, nowy pas umocnień oparty na linii Piedimonte i Monte Cairo. Wszystko powinno zbiec się w czasie z ofensywą 6. korpusu pod Anzio, co w konsekwencji doprowadziłoby do odcięcia sił niemieckich w środkowej części Włoch i zajęcia Rzymu. Francuzi zajmowali obszar między Castelfronte i rzeką Liri, a ich zadaniem było natarcie przez Ausente na Pontecorvo. Operację „Diadem” wyznaczono na 11 maja 1944 roku.

O 23.00 11 maja odezwało się 1660 alianckich dział, które rozpoczęły ostrzeliwanie niemieckich pozycji. Dla oczu obserwatorów widok był niesamowity. Zrobiło się jasno, jak w dzień, kiedy cała siła artylerii alianckiej wyładowywała się na niemieckich umocnieniach, strzelając jakby na wiwat, na rozpoczęcie czwartej bitwy o Monte Cassino, która miała przynieść z dawna wyczekiwane rozstrzygnięcie zmagań o masyw, klasztor i przełamanie linii Gustawa. Do ataku przystąpiło lewe skrzydło sił alianckich. Na niczego nie spodziewających się Niemców uderzyli żołnierze 88. i 85. dywizji, a niedługo po nich do boju poszli żołnierze francuscy i 13. korpus brytyjski, forsując rzekę Rapido. O 1.00 do ataku ruszył 2. Korpus Polski, o którego obecności na froncie wiedzieli już Niemcy, puszczając audycje radiowe w języku polskim, które miały zniechęcić Polaków do walki. Wysiłek Niemców był jednak daremny, ponieważ żołnierze Andersa gotowi byli do boju jako przedstawiciele wolnej polski i Rządu Emigracyjnego. 13. korpus bardzo gwałtownie przeprawił się przez Rapido i uchwycił przyczółek na drugiej stronie rzeki. Opadła jednak gęsta mgła, która utrudniła posuwanie się do przodu. Na szczęście, działało to również w drugą stronę, ponieważ niemiecka artyleria nie mogła się wstrzelić w cel, nie widząc go. Rankiem widoczność się poprawiła, ale nie zmieniło to pozycji 17. i 19. brygady. 8. dywizja indyjska mogła jednak liczyć na wsparcie sił 5. dywizji kanadyjskiej, której czołgi rankiem rozpoczęły przeprawę na drugą stronę Rapido. Tej samej nocy szczęście nie sprzyjało również Amerykanom. Wprawdzie 88. dywizji udało się zająć południową część Monte Damiano, ale dalsze natarcie utknęło w martwym punkcie, a straty niedoświadczonej w boju 88. dywizji „Blue Devil” rosły. Francuzi także zostali mocno przetrzebieni przez ogień niemiecki, wdali się w walki o Castelfronte oraz zacięty bój o Monte Faito. To samo można powiedzieć o walkach w polskim sektorze. Nocne natarcie przyniosło początkowy sukces w postaci wdarcia się na wzgórze 593 około 2.30, ale nie powiodły się natarcia dywizji karpackiej na wzgórze 569. Wąwozem między Głową Węża a Widmo posuwały się pododdziały dywizji kresowej. Straty rosły zbyt szybko, a postęp był niewielki. Saperzy, którzy mieli oczyszczać zaminowany teren, niedługo w 90% byli niezdolni do walki. Tymczasem na wzgórze 593 wciąż docierały niemieckie kontrataki. Przy piątym uderzeniu Polacy nie wytrzymali i zmuszeni byli do opuszczenia pozycji. Niemcy wyprowadzili je około 8.40. Walczące tam 2. batalion i 3. batalion nie mają już amunicji i odpowiedniej liczebności. Po powrocie na polskie linie ppłk Brzósko określił straty 2 baonu jednym słowem: „Wybity”. To skłoniło Andersa do wycofania obu dywizji po południu 12 maja. Ppor. Romański, ostatni obrońca 593 wycofał się o 19.30. W tym samym czasie 18. batalion walczący na Widmie został niemal doszczętnie wyniszczony. Dowódca był załamany niepowodzeniem, choć wszyscy zdawali sobie sprawę, iż nie jest winą Polaków, iż nie udało się im sforsować obrony niemieckiej, doskonale przygotowanej do odparcia podobnych ataków. Gen. Leese był tego samego zdania i jeszcze wieczorem 12 maja udał się do żołnierzy Andersa, aby podziękować im za ofiarną walkę. Jego 13. korpus także poniósł ciężkie straty sięgające trzech tysięcy ludzi. 8. dywizja uchwyciła przyczółki po obu stronach Sant’ Angelo, ale nie przełożyło się to na dalszy rozwój ofensywy. 28. brygada gwałtownie wytraciła większość łodzi desantowych. Mniej kłopotów miała 10. brygada, która przeprawiła się w sile części wszystkich batalionów. Rankiem mgła opadła, a artyleria ze Wzgórza Klasztornego zaczęła się wstrzeliwać w pozycje 4. dywizji. Dzięki postawieniu zasłony dymnej i znacznemu wyniszczeniu sił niemieckich przez artylerię aliantów, udało się uniknąć masakry żołnierzy 4. dywizji. Ale bez sił pancernych (a do tego potrzebny był stabilny most przez Rapido), nie można było liczyć na długotrwały sukces. Budowa mostu nie była jednak łatwą sztuką przy wielogodzinnym ostrzale artyleryjskim wroga. Żołnierze pracowali przez całą noc nad ukończeniem konstrukcji. Około 5.00 13 maja most był gotowy. Na drugą stronę gwałtownie zaczęły przeprawiać się Shermany. Czołgi wsparły natarcie 10. brygady, która zaczęła posuwać się w kierunku północnym, obierając za cel drogę numer 6. Przyczółek stale umacniano, a Niemcy nie byli już w stanie skutecznie skontrować i zniszczyć przeprawy. Po południu 12 maja 8. dywizji indyjskiej udało się zająć Sant’ Angelo. Niemcy rozpoczęli nocą odwrót, a na miejsce zmęczonej 4. dywizji zaczęły przybywać świeże oddziały 78. dywizji „Battleaxe”. Na jej lewej flance walczyły jednostki amerykańskie, ale im nie sprzyjało szczęście. Nie udało się zdobyć Santa Maria Infante, a atak obu dywizji został zatrzymany już 13 maja. Tego samego dnia gen. Juin i jego żołnierze zdobyli Monte Maio i rozpoczęli oczyszczanie górskich bunkrów. Nazajutrz meldowano, iż linia Gustawa wreszcie została przełamana, a Francuzi lokują się w Castelfronte. Ich sukcesy wprawiły w osłupienie Niemców, którzy teraz zmuszeni byli do wycofania się. Podobnie rzecz się miała na lewej flance linii alianckich, gdzie 14 maja Amerykanie ruszyli do przodu, odkrywając, iż wróg pozostawił Santa Maria Infante. Zwycięstwo Francuzów było kluczem do przełamania pozycji w dolinie Liri i na masywie Cassino. Leese dostrzegł szansę i postanowił ponownie rzucić do walki Polaków, tym razem w finalnym uderzeniu na klasztor zaplanowanym na wieczór 16 maja. Brytyjczycy posuwali się do przodu, a Niemcy rozpoczęli ewakuację linii Gustawa, pozostawiając na Wzgórzu Klasztornym ponad 200 żołnierzy z dywizji spadochronowej. Po raz kolejny artyleria sprzymierzonych ostrzelała klasztor, co było przygrywką do ofensywy dywizji kresowej, której do rana udało się opanować Colle Sant’ Angelo. Pada również Widmo, szturmowane przez 16. batalion. O 5.45 dowódca 15. pułku ułanów raportuje: „16 baon zdobył i oczyścił Widmo całkowicie”. Rankiem Polacy ruszyli na wzgórze 593, aby ponownie zmierzyć się z pozycją, która do tej pory była nie do zdobycia. Rozgorzały też walki o Sant’ Angelo, gdzie kontruderzenie wyprowadzili Niemcy. Pewna część polskich kompanii została tam odcięta, niemalże bez amunicji i możliwości odwrotu. Niektórzy rozpoczęli obrzucanie niemieckich stanowisk kamieniami. Sierżant Czapiński zaintonował „Jeszcze Polska nie zginęła”. I oto w samym sercu Włoch rozległ się hymn narodowy Polski. niedługo przybyła odciecz. Na lewo walczyli żołnierze z Karpackiej, szturmując wzgórze 593. Bezskutecznie, opór Niemców był za duży. Ale 17 maja alianci byli już blisko. Brytyjczycy z 4. dywizji przekroczyli drogę numer 6, zagrażając klasztorowi odcięciem. W związku z tym Kesselring i von Vietinghoff zdecydowali się na wycofanie spadochroniarzy, aby nie pozostawiać ich na pewną śmierć lub niewolę. Rozkaz niedługo potwierdzono: „Opuścimy Cassino. Odwrót na Senger Riegel. Utrzymaliśmy Monte Cassino. Niech żyje Führer”. Wielu ze spadochroniarzy zdawało sobie sprawę, iż adekwatnie zostali okrążeni przez wojska wroga. Postanowili przebijać się na własną rękę. 17 maja Brytyjczycy zajęli już Cassino a jednostki polskie szykowały się do wkroczenia na Monte Cassino. O 6.35 18 maja Polacy raportują o zajęciu Albanety, zaraz potem do sztabu dochodzi informacja, iż opanowano wzgórze 569. I wreszcie o 7.55 przychodzi potwierdzenie, iż 5. batalion o 7.12 wszedł na wzgórze 593. Rankiem 18 maja na ruinach klasztoru pojawiła się biała flaga. Ppor. Kazimierz Gurbiel wraz z tuzinem żołnierzy udał się na wzgórze, aby oficjalnie zająć tereny przyklasztorne. Polacy nie mają przy sobie narodowego sztandaru, wobec czego na ruinach zatykają flagę 12. Pułku Ułanów Podolskich, która łopocze na wietrze, oznajmiając wszem i wobec, iż oto bitwa o Monte Cassino zakończyła się zwycięstwem alianckich sił, i iż to Polacy wkroczyli tam, gdzie do tej pory nie mogli wejść sprzymierzeni.

Bibliografia

http://www.sww.w.szu.pl/

0
Idź do oryginalnego materiału