Najważniejsze pytania

2 miesięcy temu

Zastanawiam się czasem nad poważnymi wydawałoby się sprawami i mam wrażenie, iż pytania, które sobie stawiam, w ogóle nie istnieją w świadomości wielu ludzi, z którymi się stykam. Zdarza mi się myśleć o tworach bardziej abstrakcyjnych i dostrzegam ich pożytek dla spraw przyziemnych. I dochodzę do wniosku, iż mogę mieć względnie trwałe i wyrobione poglądy pod warunkiem, iż odpowiem sobie na pytania, które tyczą się kwestii ogólnych. Patrząc z jednej strony – większe. Z innej – oderwane od codziennego życia. Poglądy polityczne kształtuje odpowiedź na pytania do czego dążyć ma polityka i co sprawia, iż władza jest prawowita. Żeby z kolei odpowiedzieć na pytanie jak żyć, trzeba najpierw odpowiedzieć na pytanie po co żyć i skąd się wzięliśmy? o ile nie stawiamy sobie takich pytań, nasze poglądy będą kształtować bieżące wydarzenia, ich interpretacje, a w efekcie łatwiej będzie nami manipulować.

Życie, wszechświat i w ogóle

Douglas Adams ze swoim poczuciem humoru napisał trylogię, z której nazwania żartował sobie na okładce części czwartej i piątej. Część pierwsza pod tytułem „Autostopem przez galaktykę” (org. „Hitchhiker’s guide to the galaxy”) doczekała się choćby ekranizacji z Martinem Freemanem, Zooey Deschanel i Samem Rockwelem. Część trzecia nosiła tytuł „Życie wszechświat i w ogóle” (oryg. „Life, the universe and everything”). Autor tych powieści, sam będąc ateistą, każe wysoce inteligentnym mieszkańcom fikcyjnej planety zadać wielkie pytanie właśnie o świat, wszechświat i w ogóle. Nie są oni w stanie sami odkryć odpowiedzi na to pytanie, budują więc wielki komputer, który będzie w stanie ich w tym wyręczyć. Niestety komputer nie spełnia pokładanych w nim nadziei i udziela odpowiedzi bezsensownej, mianowicie: „42”. Po proteście inteligentnych istot, komputer zapiera się, iż potrzebuje więcej danych, bo widocznie źle zadano pytanie. Aby uzyskać dane, projektuje inny komputer, który ma wyjaśnić tę kwestię. Zainteresowanym polecam książki Adamsa, nie chcąc tutaj zdradzać zbyt wielu szczegółów, które nie wniosą nic istotnego do mojego tekstu, a niepotrzebnie zepsują zabawę czytelnikom książki Douglasa Adamsa czy też widzom filmu na jej podstawie.

Zadawanie pytań o przyczynę i sens nie jest w dzisiejszym świecie popularne. Wydaje się nam, iż wiemy czego chcemy, choćby w dłuższej perspektywie, ale pytanie o życie po śmierci udaje się często skutecznie wyprzeć, zupełnie jakby śmierć nie istniała i niemyślenie o niej pomagało. Z jednej strony cały czas popularne są powieści, filmy i seriale kryminalne. Można sobie wybrać ulubione z rodzimego podwórka, Skandynawii czy choćby klasycznych angielskich. Ponadto, filmy akcji nierzadko starają się być poważne i stawiać jakieś moralne dylematy. James Bond odkąd zaczęła się era Daniela Craiga potrafi być zakochany, załamany, mieć wyrzuty sumienia, a choćby beztrosko odpowiedzieć na pytanie o zawód stwierdzeniem „zabijam ludzi”. Śmierć niby jest wszędzie, ale poza poważnym namysłem na to jak jej istnienie wpływa na życie przed nią i co nas czeka po niej. Sprawienie, iż śmierć jest wszechobecna i przez to strywializowana (jak choćby w całej Halloweenowej otoczce – polecam tekst ks. Koczaja na łamach Magazynu Kontra) wydaje się nie być przypadkiem, a działaniem diabelskim, w absolutnie dosłownym znaczeniu. Doskonały efekt w sprowadzaniu ludzi na manowce wydaje się zbyt dobry, by mógł to wymyślić człowiek.

Najprościej odpowiedzieć sobie na pytanie o życie po śmierci można na dwa sposoby: albo ono jest albo go nie ma. I paradoksalnie, łatwiej wyobrazić sobie, iż ono jest. Ponadto, jest to bardziej obiecujące. Chociaż nie istnieję od zawsze, to jednak nie mam innego punktu odniesienia i odkąd jestem w stanie odbierać bodźce, nie znam innego stanu. Śmierć będąca końcem wszystkiego jest trudna do wyobrażenia i przyjęcia i w zasadzie przerażająca dla mnie. Kiedy miałem niecałe dwadzieścia lat, pewnego wieczoru zwątpiłem tak poważnie, iż byłem niemal przekonany, iż po śmierci nic nie ma. I nie pamiętam, żeby mnie coś kiedyś przeraziło bardziej od tego poczucia, iż umrę i nie będzie już żadnej świadomości, która by istniała, iż nie będzie mnie w żadnej formie, która by sprawiała, iż wiem o swoim istnieniu. Autentycznie nie mogłem przez kilka nocy normalnie zasnąć. Dlatego nie jestem w stanie pojąć tego spokoju u ludzi, którzy są przekonani, iż śmierć to koniec. Mam co prawda na to dwa wytłumaczenia. Jedno jest takie, iż z początku ci ludzie się bali, ale jakoś z tym oswoili. Drugie: iż za wiele o tym nie myślą i żyją póki żyją. Mam jednak wrażenie, iż każdy o to zapyta. Może wielu na starość, a niektórzy w jakiejś ostatniej chwili życia, kiedy się ono nagle kończy. Czy wtedy człowiek chwyta się nadziei, iż jednak coś może być czy jednak odchodzi z przekonaniem, iż to absolutny koniec? A o ile to drugie, to czy jest w stanie się z tym pogodzić czy też jest to moment panicznego strachu?

W „Idiocie” Dostojewski pisał o czymś, co warto przywołać. Co prawda nie chodziło mu o życie po śmierci, ale samą nadzieję przetrwania albo jej brak. Książę Myszkin, czyli tytułowy idiota, argumentuje przeciwko karze śmierci w następujący sposób: wyrok śmierci wprawia człowieka w stan, w którym nie ma nadziei na przetrwanie. W przeciwieństwie do walki z przeciwnikiem czy chorobą, wyrok jawi się jako niemożliwy do uniknięcia. Człowiek nie ma nadziei na przetrwanie w jakiś sposób. I dlatego Książę Myszkin uważał, iż nikogo nie można poddawać takiej beznadziei i przerażeniu. Idąc tym tropem, myślę sobie, czy zdanie sobie sprawy, iż po śmierci przestaje się istnieć (czy jest to prawda czy nie, nie ma znaczenia) nie naraża człowieka na podobną albo i większą panikę niż to, co przeżywa skazaniec? Czy nie powinniśmy chcieć wierzyć choćby dlatego, iż to daje jakąś nadzieję przetrwania? Na wieczność? Długofalowo to chyba lepszy interes: istnieć. Dlaczego zatem nie poszukiwać odpowiedzi wśród tych, które dają nadzieję na życie po śmierci i ewentualnie odrzucić je jako nieprawdopodobne? Życie problemami codzienności i niewznoszenie się na poziom pytań o abstrakcję jest prawdopodobnie doraźnie łatwiejsze.

Ogół ze szczegółu

Pojawia się jednak problem. Nie stawiając poważnych pytań o naturę rzeczy, jesteśmy bardziej narażeni na propagandowy przekaz. Odnosząc szczegółowe sprawy do fundamentalnych wartości, jesteśmy w stanie obiektywnie ocenić każdą sprawę zestawiając ją z podstawowymi prawdami. o ile tych prawd nie ma, możemy dojść do wniosku, iż wszystko jest kwestią dyskusji i każdy ma prawo do swojego zdania, które jest równie wartościowe jak inne. Sprowadzenie jednak każdego zdania do równowartościowego podważa sens istnienia jakiejkolwiek dyskusji skoro nie można odnaleźć prawdziwej odpowiedzi. To jedynie wymiana poglądów, która nie prowadzi do niczego. I o ile w sferze prywatnej każdy może mieć prawo do wyznawania własnych, oderwanych od rzeczywistości tez, to w sferze publicznej prowadzi to w konsekwencji do niemożności uznania czegokolwiek za dobre lub złe. Nie ma żadnych ram, w których powinno być tworzone prawo, konwenanse i relacje międzyludzkie. Zatem jeżeli będziemy wypierać fakt realnego istnienia jakichś ram i będziemy głosić równość wszelkich poglądów w oderwaniu od „stanu faktycznego” to prawo i stosunki międzyludzkie kreować będzie ten, kto zdobędzie władzę nad innymi, czyli po prostu silniejszy, ewentualnie posiadający rząd dusz.

Władze mogą się kierować po prostu jakimś systemem ideologicznym albo doraźnym interesem - system tworzenia przez nich prawa nie będzie wtedy systemem sam w sobie, a przepisy będą funkcjonować nie w oparciu o jakieś ogólne zasady, ale po prostu realizując doraźne cele. Gdy będzie to wygodne można powoływać się na wcześniejsze akty prawne, wykładnie itp. Innym razem tłumaczyć wszystko wyższą koniecznością i ochroną przed czymś gorszym jak np. faszyzm (nieistotne jak rozumiany). Może dojść do sytuacji, iż systemy władzy, które wyrosły w specyficznej cywilizacji Zachodniej, opartej o grecką filozofię, rzymskie prawo i chrześcijańską moralność (katolicką, ale potem też protestancką w części krajów), zaczną hołubić same siebie (jak liberalna demokracja) i zasłaniając się ochroną demokracji i przedefiniowywanych wciąż praw człowieka, oderwą się zarówno od poszukującej prawdy greckiej filozofii, uporządkowanego prawa rzymskiego i dążącej do zbawienia człowieka i realizowania dobra wspólnego chrześcijańskiej moralności.

Innymi słowy, człowiek dzisiejszy tak bardzo dumny jest z poziomu cywilizacji, w której w tej chwili żyje, iż popada w błąd myślenia, iż zawdzięcza to wszystko sobie, a to co doprowadziło do tego, iż ta wysokorozwinięta cywilizacja mogła w ogóle powstać staje się dla niego hamulcem, który trzeba zlikwidować w drodze do osiągnięcia szczęścia na ziemi i dalszego postępu. Z braku wyższych wartości musi się oprzeć na ich imitacji. Śmiejąc się z przyjmowania dogmatów o niepokalanym poczęciu czy zmartwychwstaniu, sam przyjmie dogmat o prawach reprodukcyjnych, nadrzędności demokracji liberalnej nad innymi ustrojami czy kryzysie klimatycznym, jego przyczynach i sposobach jego zatrzymania – tylko dlatego, iż wygłoszą to jacyś „eksperci”. Wtedy okazuje się, iż religia może funkcjonować o ile jest zgodna z obecnym ustrojem. Oczywiście nie podejmie taki człowiek wysiłku, żeby zweryfikować czy te ustalenia faktycznie są jakimś konsensusem i z czego wynika ich słuszność. Śmiejąc się z dewocji „moherów”, jednocześnie wszystko co wie bierze nie z wiedzy, argumentacji i weryfikacji informacji, a z wiary w „autorytet”.

Nauka jest czymś świetnym. Metoda polegająca na obserwacji, badaniu, obalaniu hipotez doprowadziła do wielu odkryć i dała ludziom nowe możliwości. Ale co może zrobić w sprawie śmierci? Czy jeżeli choćby dojdzie do utrwalenia świadomości na jakimś dysku, to co to za nadzieja? Przetrwanie tej świadomości będzie zależało od tego czy ludzkość przetrwa, by konserwować te urządzenia/systemy/chmury albo od tego czy zadba o to jakaś sztuczna inteligencja. Będzie musiała być jednak na tyle inteligentna, żeby mogła ustrzec to wszystko przed kataklizmami itd. Może się wydarzyć jakiś wybuch, który i tak wszystko zakończy. Krótko mówiąc: nie ma gwarancji wieczności. Znaczyłoby to jednak, iż najwyższą instancją jest ludzki umysł albo jego wytwory. Człowiek z jednej strony jest tylko elementem wszechświata, który pojawił się dopiero na jakimś etapie jego istnienia. Z drugiej strony ma moc przekroczyć część ograniczeń, ale przecież tylko pozornie. Śmierć będzie istnieć choćby jeżeli uda się ją jakoś „obejść”.

Kiedy byłem w szkole podstawowej bałem się, iż nie mam racji. Myślałem sobie, iż jakiś Hawking czy ktoś podobny udowodni, iż Boga nie ma i cała wiara na nic. Teraz myślę sobie, iż są rzeczy, których nauka nie przeskoczy. Bo czy można dojść do momentu, w którym nie będzie można dalej pytać o to co było przed wybuchem, który miał dać początek wszechświatowi? Ostatecznie czy coś z niczego ma więcej sensu niż coś z czegoś co zawsze było? Potrzeba pokory i uczciwości w tym, żeby nie odrzucać możliwych odpowiedzi ze względu na to, iż ktoś po prostu mówi, iż to głupie – o ile nie jest tego w stanie dobrze argumentować. Od odpowiedzi na pytanie skąd się wzięliśmy i co będzie po śmierci może zależeć nasze życie doczesne. A od życia doczesnego może zależeć to, jak będzie wyglądać życie po śmierci. Warto sobie takie pytania stawiać i szukać odpowiedzi nie czekając na starość albo nie zostawiając tych pytań tym, którzy mieli to nieszczęście ciężko zachorować i nagle zmierzyć się z groźbą śmierci. Od tego może zależeć cała wieczność, ale też jakość teraźniejszości.

Idź do oryginalnego materiału