15 kwietnia 2025 roku życie młodego chłopaka zmieniło się na zawsze. Przejażdżka na hulajnodze skończyła się ciężkim wypadkiem. Teraz Kamil Łętek z Kalnej walczy o powrót do sprawności.
Kamil jechał już z powrotem, był dosłownie dwie minuty od domu, gdy doszło do upadku. Nikt nie wie dokładnie, jak to się stało, bo nie było naocznych świadków. Być może to była chwila nieuwagi, być może czegoś się przestraszył, może wyskoczyło mu jakieś zwierzę… Nieprzytomnego chłopca znalazła przejeżdżająca autem kobieta.
Telefon od strażaków
– Ja choćby nie wiedziałem, iż on wyjechał, bo tylko żonie powiedział, iż wychodzi. Byłem w garażu, wymieniałem filtr powietrza w aucie. Nagle żona wpadła i powiedziała, iż Kamil jest nieprzytomny, miał wypadek. Pomyślałem – jak to, przecież Kamil jest w domu… Z telefonu syna do żony zadzwonili strażacy albo ratownicy medyczni. Powiedzieli, iż jest nieprzytomny w karetce i iż mamy jak najszybciej przyjechać – wspomina Artur Łętek, tata Kamila.
Na początku ratownicy nie mogli zaintubować rannego chłopca. Udało się, kiedy na miejsce śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego przyleciał lekarz. – Wszystko działo się niezwykle szybko, akcja była ekspresowa, należą się wielkie słowa uznania dla ratowników i lekarza, bo wszyscy tam dali radę i to w stu procentach – dodaje z wdzięcznością tata Kamila.
Chłopak został przetransportowany do katowickiego szpitala, gdzie od razu trafił na stół operacyjny. Podczas wypadku miał założony kask, ale nie uchroniło go to przed uderzeniem głową o beton. – Kamil miał założony kask rowerowy. Kiedy teraz widzę chłopaków na hulajnogach w kaskach rowerowych, to chciałbym każdego przestrzec. Każdy kask rowerowy, który jest źle dopasowany i zapięty, przesuwa się do tyłu, na czubek głowy i odsłania czoło. Kamil uderzył skronią o beton właśnie po tym, jak kask zsunął się na tył głowy – opowiada tata.
Operacja ratująca życie Kamila trwała blisko 5 godzin. Udała się! – Przed operacją doktor mówił, iż to jest dość duży krwiak, bo miał mniej więcej 7 na 5 centymetrów – tłumaczy Artur Łętek.
Lekarze stwierdzili krwiaka śródmózgowego w lewej okolicy czołowo-ciemieniowej, powodującego efekt masy oraz złamanie kości twarzoczaszki po prawej stronie. Rozpoczęła się intensywna terapia oraz leczenie neurochirurgiczne na oddziale intensywnej terapii. Przez kolejnych kilka dni Kamil był utrzymywany w śpiączce farmakologicznej.
Walka o sprawność
W końcu udało się go wybudzić i od tego momentu rozpoczęła się trudna walka o powrót do sprawności. Kamil przeszedł intensywne, wielospecjalistyczne leczenie neurologiczne. Dziś jest przytomny, samodzielnie oddycha, ale przez cały czas nie mówi i nie jest w pełni sprawny.
Rehabilitacja trwa już kilka tygodni. Przynosi małe efekty, widać poprawę. Te niewielkie zmiany są dla rodziców ogromną radością. – Jest poprawa, ale Kamil dalej nie mówi. Prawa strona ciała jest bardzo mało aktywna, prawa ręka i prawa noga się praktycznie nie ruszają. Są tylko minimalne ruchy. Lewa strona jest aktywna, normalna, nie ma tam żadnych złych objawów. Buzia jak się uśmiecha, to lewa strona idzie normalnie do góry, a prawa słabiej – opowiada tata.
Najpierw nastolatek był karmiony przez nos, przez sondę. Sam sobie ją jednak wyciągał, bo mu przeszkadzała. – Lewa ręka cały czas tam wędrowała, w pewnym momencie musiał mieć ją choćby przywiązaną do łóżka. Miał jednak na tyle siły w tej ręce, iż się podniósł. Wszystko działo się akurat w nocy, kiedy była przy nim siostra mojej żony. Wyciągnął sondę, więc ciocia spróbowała karmić go papkami, przetartym mięsem z warzywami – mówi Artur Łętek.
Na początku był jednak problem z przełykaniem. – Wszystko miał w buzi, nie mógł tego przełknąć. Na szczęście poprawiło się na tyle, iż zaczął jeść zupki gotowane i przetarte przez babcię. Oczywiście wszystko trwało długo, bo półlitrowy słoik potrafił jeść dwie godziny. Teraz jest lepiej, ostatnio zaczął gryźć i jeść normalnie rogalika. Pewnego dnia stwierdziłem, iż może zjadłby kiełbasę z grilla, którą uwielbia. Zadzwoniłem do mojego przyjaciela Darka, który gwałtownie ogarnął temat. I okazało się, iż syn zjadł całą kiełbasę! To pokazuje, jak spory postęp nastąpił w krótkim czasie – wspomina tata.
Na początku było bardzo trudno. Kamil w pierwszych dniach po wybudzeniu ze śpiączki w ogóle nie poznawał rodziców. – Na każdą osobę, która do niego weszła, reagował tak samo. Natomiast teraz, kiedy przyjeżdżamy, zaczyna się uśmiechać, otwiera usta… Tylko jeszcze nie może wydobyć z siebie głosu – żałuje Artur Łętek.
Rodzice wiedzą, iż te małe postępy to dopiero początek długiej i trudnej drogi. – Nie możemy się poddać! Po prostu nie myślę o tym, iż może być źle. Oczywiście, są jakieś momenty, iż człowiekowi napłynie łezka do oka… Przez cały tydzień jestem sam z córką w domu, a żona jest na miejscu z synem. Nie mogę się zdołować, nie mogę się poddać, załamać, nie iść do pracy. Żona też jest pozytywnie nastawiona. choćby o dwa lata młodsza siostra Kamila jest teraz bardzo silna. Czasami mówi: „Tato, uśmiechnij się, nie możemy jechać do niego smutni”. Myślimy tylko o tym, iż Kamil wróci do siebie i będzie normalnie mógł żyć, bez pomocy innych – mówi tata.
Do tego jest jednak potrzebna intensywna, wielospecjalistyczna rehabilitacja. – Chcemy zapewnić synowi dostęp do najlepszej opieki i nowoczesnych metod terapii. Każdy dzień zwłoki to ryzyko utraty szansy na poprawę – wskazuje rodzic.
Lekarze nie potrafią określić, jak długo będą potrzebne zabiegi rehabilitacyjne. – Jeden z lekarzy powiedział mi: „To jest mózg, a nie kolano, ja panu nie powiem, co czeka syna”. Wszystko wydaje się być w porządku, krwiak został usunięty, ale oczywiście jakieś tkanki zostały przez niego uszkodzone. Równie dobrze syn może za tydzień zacząć mówić. Ale nikt tego nie jest w stanie zagwarantować. choćby tego, czy w ogóle będzie mówił. Mózg nie jest do końca zbadany… – dodaje Artur Łętek.
Kosztowna rehabilitacja
Sam Kamil też jest optymistycznie nastawiony do ciężkiej pracy podczas rehabilitacji. Współpracuje z rehabilitantami, robi wszystko, co każą, choćby wtedy, kiedy go boli. Na początku jego ręka była skurczona, ale udało się ją rozprostować. Na szpitalnych rehabilitacjach młody mieszkaniec Kalnej ma spędzić w sumie 16 tygodni, kilka już za nim. Później rodzice muszą rehabilitować syna na własną rękę.
Zaczęli się już rozeznawać w placówkach zajmujących się tego typu przypadkami. W Krakowie miesięczny pobyt dziecka po takim wypadku i z takimi objawami w ośrodku to koszt 30 tysięcy złotych. Bliżej, bo w Porąbce jest znacznie taniej – 10 tysięcy złotych miesięcznie. Są i tacy rehabilitanci, którzy twierdzą, iż skuteczniejszą formą jest rehabilitacja prowadzona z domu. Dziecko ma cały czas kontakt z najbliższą rodziną, a na rehabilitację dojeżdża.
– Od rehabilitanta usłyszałem: „Daj Boże, jakby to się skończyło na rehabilitacji, która potrwa miesiąc, dwa, trzy, pół roku, a choćby rok. Jest jednak też taka możliwość, iż Kamil będzie musiał być rehabilitowany już cały czas”. To jest najgorsza wersja, ale my wierzymy, iż on da radę, bo widać, iż sam tego mocno chce – twierdzi tata.
Ciocia Kamila, za zgodą rodziców, założyła zbiórkę. – My nie mieliśmy do tego głowy. Teraz pieniądze są tam cały czas zbierane. Jestem w szoku, iż tylu ludzi – znajomych i nieznajomych – wpłaciło na leczenie. Jesteśmy ogromnie wdzięczni – mówi Artur Łętek.
Zbiórka będzie otwarta do sierpnia. Nie ma określonego limitu, bo tak naprawdę nikt nie jest w stanie określić, ile pieniędzy będzie potrzeba na rehabilitację, skoro nie wiadomo, jak długo będzie trwać.
Pomóc możesz TUTAJ.