Nie matura, lecz…
On to naprawdę powiedział! Błaszczak, zapytany o prezydenta Dudę, o jego kompetencje i ewentualny start w wyborach na członka Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, bez zmrużenia oka i chwili refleksji rzekł: „Pan prezydent wiele razy dał świadectwo wsparcia dla idei ruchu olimpijskiego…”. Dociśnięty do ściany przez pytającego, doprecyzował: „Pan prezydent wielokrotnie brał udział w otwarciu Igrzysk Olimpijskich…”. Nie powiem, jest to jakiś argument. A co na takie dictum Maja Włoszczowska i władze MKOL?
Swego czasu, przed laty, kiedy wymieniano dyrektora stadniny w Janowie Podlaskim, pana Marka Trelę, jego sukcesor Marek Skomorowski, zapytany o wiedzę merytoryczną w tym względzie, rzekł: „Na koniach się nie znam, ale w czasie studiów, na praktykach, miałem do czynienia z krowami, to i z końmi sobie poradzę. To będzie taka moja pasja…”. Jak potoczyły się losy sławnej stadniny, wszyscy wiemy.
„Wróbel, który gniazduje w stajni, automatycznie nie staje się koniem”. Tak samo Błaszczak, z racji strzelania z wiatrówki na strzelnicy w wesołym miasteczku, nie został ekspertem od uzbrojenia, a już na pewno nie dało mu to legitymacji na Ministra Obrony Narodowej. To chyba inna legitymacja wzięła go na muszkę. Niejaki Obajtek tankował kilka razy na Orlenie, co według jego mocodawców predestynowało go na prezesa tejże firmy.
Takich paradoksów mamy wiele w naszym kraju. Czy coś możemy na to poradzić, czy możemy odwrócić trend (bo na razie tylko kota ogonem)? Czy na pewno chcemy, aby tacy przypadkowi ludzie, aparatczycy bez doświadczenia i wiedzy merytorycznej, byli decydentami i reprezentantami naszego kraju? Dobrze, iż do narodowej reprezentacji w piłce nożnej nie trzeba mieć legitymacji członkowskiej. Wystarczy umieć grać. Bo to dopiero byłby blamaż! A może?
Praworządność według prawa pis. Spółka z o.o.
Tyle się dzieje wokół, iż i trudno jest się w tym wszystkim połapać. Polityka, ekonomia, edukacja, religia, sport, kultura i wybory. Ciągłe wybory. Decyzje często nieprzemyślane, albowiem nie we wszystkim mamy rozeznanie, a już młodzi to w ogóle mają mętlik w głowie. Doświadczenie to tarcza, która chroni nas przed strzałami w stopę, ale trzeba wykuć ją ze spiżu, nie z mrzonek, w kuźni życia. Najlepiej uczyć się na cudzych błędach, ale to tylko truizm, każdy z nas musi swoje przeżyć. Ot, całkiem przypadkiem, po raz któryś obejrzałem „Dzień świstaka”, i po raz kolejny wyciągam wnioski, za każdym razem inne. Główny bohater wylądował w pętli czasu, która dawała mu możliwość wyboru – miał wiele podejść, nim dokonał adekwatnego. My nie mamy takiego przywileju. My tylko raz decydujemy, „którą aleją pójdziemy”.
Demokracja czy autokracja? Zdawałoby się wybór prosty, ale czy na pewno? Kto o tym decyduje, społeczeństwo czy jednostka? Demokracja to taki trudny i labilny ustrój, bardzo korupcjogenny, albowiem oparty na prawie i praworządności, i na kruchych podstawach wartościach moralnych, które łatwo jest nagiąć do partykularnych interesów jednostki lubo grupy przebiegłych karierowiczów i szubrawców, stawiających własne dobro (prywatę), nad dobro powszechne. Zasady demokracji są transparentne, proste i przejrzyste, dlatego Konstytucja zawiera tak wiele luk, bowiem nie sposób jest przewidzieć wszystkie sytuacje bezprecedensowe, stanowiące pole do popisu dla nikczemników, ich popleczników i prawników. W historii demokracji nie zdarzyło się, aby ewoluowała ona w kierunku poprawy, zawsze, o ile ktoś przy niej gmerał, jej zasady były wypaczane. Dlatego skutki takich praktyk małymi kroczkami, acz skutecznie, zmierzały ku demokracji sterowanej, następnie demokracji hybrydowej, i na koniec do autokracji. Której głównym narzędziem są: kleptokracja, korupcja, dezinformacja i przemoc!
Paradoksalnie, po rozpadzie ZSRR, w Federacji Rosyjskiej, Białorusi, na Węgrzech na krótko zapanowała demokracja. Takoż w Chinach, Wenezueli i wielu krajach afrykańskich. I co? – jak w tej chwili ma się demokracja w tych państwach? Żabę wrzuca się do zimnej wody i powoli podgrzewa, aż się ugotuje, i jeszcze będzie szczęśliwa, iż smaczna potrawka z niej wyszła. Takoż samo jest z ludźmi – prawa i wolności obywatelskie ograniczane, a następnie powoli odbierane nie stanowią problemu, a siłowe dopięcie systemu to już tylko formalność. Nam, jako jednemu z niewielu państw, udało się w porę zareagować i odsunąć od władzy kleptokratów. Ludzi, którzy teraz najgłośniej krzyczą o łamaniu prawa i praworządności, prawa, które sami stanowili, i praworządności, która miała być jemu podległa. Widzicie tę delikatną różnicę, ten niuans, który wszystko zmienia? Rosja, Białoruś itd. miały Konstytucję, ordynację wyborczą i inne mechanizmy stojące na straży ich systemu, i co się z nimi stało? Powoli, metodycznie wszystko pozmieniano, i już nie demokracja obowiązuje w tych krajach, a autokracja (autokracja to niedemokratyczne rządy: dyktatura, monarchia, reżim partii dominującej – skąd my to znamy?).
Jawny zamach na demokrację poskutkował falą krytyki, dochodzeń i oskarżeń pod adresem byłego rządu pis), który to nie bacząc na konsekwencje, dążył do zmiany ustroju państwa, w czym niestrudzenie sekundował im obecny prezydent. Oni to („na złodzieju czapka gore”) teraz najgłośniej krzyczą o szykanach, odwecie i walce z przeciwnikami politycznymi, a w sukurs idą im – paradoksalnie – nic innego jak zasady demokracji, a w tym szczególnym przypadku – koabitacja, czyli idealistyczna zasada politycznej współpracy między przeciwnymi obozami dla dobra kraju i obywateli.
Właśnie mija rok tej „idylli” i nie zauważyłem choćby odrobiny dobrej woli ze strony obecnego prezydenta, aby podjął jakąkolwiek próbę współpracy z rządem na rzecz państwa i społeczeństwa. Na pierwszym miejscu stał i stoi interes partyjny, nic poza tym! W przyszłorocznych wyborach prezydenckich istnieje realna możliwość zmiany tego stanu rzeczy, ale jak to mówią, „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”. Co prawda jeszcze nie ogłoszono terminu wyborów, ale prekampania ruszyła pełną parą. Każdy ma prawo zgłosić swojego kandydata, ale to, co zrobił pis, przeczy zdrowemu rozsądkowi i dobrym obyczajom. Wystawił kandydata obywatelskiego i niezależnego, a pozostali to nędzni aparatczycy są, na usługach partii!
Podziwiam arogancję pisu i tupet kandydata, który wcielając się w rolę zbawcy narodu, zaczyna wierzyć w to, co mówi. W tej sytuacji – eksperymentalnie – można by wybrać, dajmy na to pana „Nowogrodzkiego” na głowę państwa, ale obawiam się, iż okazji na naprawę „wiel-błąda”, jak ten filmowy bohater, mieć nie będziemy. Takie rzeczy dzieją się w fikcyjnym świecie, na dużym i małym ekranie, a rzeczywistość jest o wiele bardziej brutalna i drugiej szansy nie daje, choćbyśmy głowę popiołem posypywali i w worze pokutnym poszli do Kanossy. Naszego kraju nie stać na kolejne awantury polityczne, partyjne przepychanki i lata stagnacji. Polska potrzebuje zgody, a ją może zagwarantować jedynie prawdziwy mąż stanu, kandydat Koalicji Obywatelskiej – Rafał Trzaskowski.
PS Gorzej jak jest, być już nie może. A o ile istnieje szansa na poprawę sytuacji, czemu nie skorzystać?
Ruch to energia!
Już wcześniejsze wyniki Mistrzostw Polski Seniorów w LA były niepokojąco słabe (w młodszych kategoriach wiekowych też nie było lepiej), ale tegoroczne, przedolimpijskie musiały wstrząsnąć środowiskiem. Tylko czy na pewno? Jakoś to będzie, bo zawsze było. Jakim sposobem, dziwowali się wszyscy zainteresowani, bo to naprawdę był fenomen. Królowa jest naga – chciałoby się rzec, ale nikt nie miał śmiałości jej tego powiedzieć, i dopiero paryskie igrzyska odsłoniły jej goliznę. I choć korona jej z głowy nie spadła, i wciąż jest królową, to w oczach poddanych bardzo straciła.
To chyba Tomasz Majewski jako pierwszy odważył się głośno powiedzieć: „Dawni mistrzowie zestarzeli się, zaś nowi nie wyrośli” (w skokach narciarskich mamy analogiczną sytuację), i w tym tkwi clou problemu. Mistrzowie nie rodzą się na kamieniu, do tego potrzebne jest systemowe szkolenie, a nie pospolite ruszenie. Nowo wybrany na fotel prezesa LA Sebastian Chmara poszukuje remedium na zapaść w tej konkretnej dyscyplinie (diagnozę już postawił, jest źle), ale kuracji wstrząsowej potrzebuje cały polski sport. A od tego jest ministerstwo, związki i kluby. Zwłaszcza małe kluby.
Dotychczasowa formuła nijak ma się do dzisiejszych czasów. Trzeba szukać kamienia filozoficznego i innych sposobów na uzdrowienie sportu. Bo taki sport to czym jest? Nie będę przytaczał definicji, bo nie w tym rzecz. Miał swoje walory, które na przestrzeni lat utraciły siłę oddziaływania. Tu i teraz. I tylko to się liczy, a ta cała ideologiczna nadbudowa, to psu na budę. Wszystko to po to, żeby sport profesjonalny nie został wyzuty z człowieczeństwa. Problemy sportu zawodowego, takoż dzieci i młodzieży, należy rozpatrywać na tle zmian społeczno-gospodarczych, zachodzących w Polsce po 1989 roku. Na jakich płaszczyznach funkcjonuje sport: na czynnym udziale i biernym kibicowaniu. Współcześni gladiatorzy z jednej strony, i gawiedź żądna igrzysk z drugiej. Wszystko to już kiedyś było, jedynie realia się zmieniły.
Popularność takiej czy innej dyscypliny sportu wśród młodzieży (potencjalnych adeptów) zależy od jej medialności i perspektyw zarobkowych. Czemu ludzie kochają piłkę nożną, tenis, siatkówkę? Tego nie wie nikt, ale tak jest. Lekkoatletyka też ma swoje atrybuty, ale miłośników ma coraz mniej. Jak namówić młodego człowieka do profesjonalnego uprawiania lekkoatletyki, gimnastyki, zapasów (bo już nowoczesne sporty walki mają narybek), łucznictwa, szermierki itd.? To sporty niszowe są. Życie mamy jedno, a skoro Najwyższy obdarzył nas jakimś talentem, nie możemy go zmarnować. Kariera zawodnicza jest krótka, życie sportowe zawodnika jest krótkie. Kiedyś idealizowaliśmy sport, a mistrzów traktowaliśmy jak idoli, najszlachetniejszych ze szlachetnych. Teraz wszystko się pozmieniało. Zawodowy sport to etat bez urlopu (365 dni w roku i 5-6 godzin dziennie) i bez gwarancji na sukces. Ponadto całe życie, we wszystkich aspektach, jemu podporządkowane jest.
Jak zatem namówić naszą latorośl, jak przekonać ją do czynnego uprawiania sportu? Wszak mistrzami zostają tylko nieliczni. Ci utalentowani. Pozostali to tło, ale nikt nie wie, kto za kogo robił będzie. Musimy fundamentalnie zmienić mentalność młodego pokolenia, a zacząć trzeba od lekcji wychowania fizycznego, przywrócić im należny status. Żadne zdobycze techniki nie zastąpią korzyści płynących z aktywności ruchowej: zdrowotne, społeczne, intelektualne itd. E-sport tego nie zastąpi (nie ma czegoś takiego jak e-sport!). Człowiek jest istotą (za przeproszeniem) psychosomatyczną, dlatego jego duchowość (intelekt) jest stymulowana przez somę (fizyczność), a w dzisiejszych czasach soma przez psyche.
To nie jest tak, iż stworzymy szkółki, klubiki, ogniska, zbudujemy infrastrukturę, zapłacimy trenerom, i wszystko wróci do normy. W pierwszej kolejności należy przeorientować myślenie całego społeczeństwa, wpoić mu nowe (stare) wartości, ustawić zwrotnice świadomości na adekwatne tory i ruszyć sport z miejsca! Czego państwu i sobie życzę.
Zmarnowana szansa
Mieliśmy niepowtarzalną okazję na zasypanie przepaści między zwaśnionym społeczeństwem, jaką był wybór adekwatnego nominata na prezydenta kraju, i ją zmarnowaliśmy. Pis, jako jedyna propatriotyczna siła narodu, mógł tego dokonać, zgłaszając na swego reprezentanta charyzmatycznego, nieskazitelnego męża stanu, ostoję naszej demokracji, człowieka wyjątkowego, o nieposzlakowanej opinii, zdeklarowanego patriotę i wieloletniego tajnego antykomunistę Antoniego M. Tymczasem, wbrew wszystkim na niebie znakom i zdrowemu rozsądkowi, pis wystawił jakiegoś nikomu nieznanego karierowicza, bezpartyjnego koniunkturalistę, młodzieńca, który o współczesnej polityce wie tyle, co mu prezes powiedział i wyczytał na kartach historii.
Nie wnikam, kim jest ów nominat, za to wiem, kim jest osoba pominięta i jakie są jej zasługi. Któż bowiem więcej od niego dał dowodów heroicznego patriotyzmu? Nikt, chyba iż bracia Ka! On to, kiedy inni na barykadach stali, on między nimi, On wielki, inni mali! On nigdy nic na nikogo, choćby go kuszono mamoną i przypalano. A kiedy nastały lepsze czasy dla decydentów, on, niekwestionowany lider opozycji i późniejszego rządu, czynił dziwy wszędzie tam, gdzie sięgały jego wpływy.
To on, wiedziony troską o bezpieczeństwo kraju, nie zawahał się zlikwidować WSI, aby wytrącić z rąk własnych przeciwników narzędzia mogące go zdemaskować. To on przejmując MON, zadbał o jego kadry i na miejsce doświadczonych wojaków wstawił nowy narybek, ludzi lojalnych wobec ministra i partii, którym jako zapobiegliwy protektor stworzył niepowtarzalną szansę awansu zawodowego. To on w trosce o budżet państwa i resortu zerwał umowę na karakale, co uchroniło kraj przed nadmiernym wzrostem jego siły militarnej. To dzięki jego wrodzonej przenikliwości nie doszło do finalizacji programu Karkonosze, co uchroniło nasze siły zbrojne przed zalewem paliwem lotniczym z powietrza.
No i oczywiście sztandarowe przedsięwzięcie wspomnianego bohatera: udowodnienie teorii spiskowej dotyczącej zamachu smoleńskiego. Któż inny byłby w stanie z taką determinacją i zaangażowaniem bronić swoich przekonań, dopasowując do tragicznej sytuacji coraz to nowe teorie? Aby je udowodnić, nie zawahał się poświęcić bliźniaczy (całkiem dobry) samolot, byle raport zgadzał się ze z góry postawionymi tezami. Mając do dyspozycji człowieka o takim potencjale, dziwuję się, iż jego wieloletni, lojalny przyjaciel Jarosław, od którego zależało namaszczenie tego czy owego, ani się nie zająknął nad jego kandydaturą. A kto wie, czy nie byłoby to zbawienne dla kraju? Jako incumbent nie stanowiłby zagrożenia dla siebie i ruchu ulicznego stolicy. I może na stare lata stałby się przykładnym obywatelem kraju?
PS Czy przy tylu zaletach, naród nie postawiłby na nim krzyżyka?
Farbowany lis
No i doczekaliśmy się kandydata pis na Prezydenta RP. Niejaki Karol Nawrocki, człowiek bezpartyjny i niezależny – jak sam o sobie mówi. Swoją drogą, Szymon Hołownia też użył podobnej retoryki, co prawda z innych względów, ale coś w tym musi być. Co oni wszyscy z tą niezależnością? Obłuda! Przecież wszystkim wiadomo, iż coś takiego nie istnieje. Wszak za każdym z nominatów musi stać partyjna siła, w przeciwnym razie śmiałek polegnie ze szczętem w pierwszej rundzie.
Rafała wybrali członkowie KO w prawyborach, Szymona – członkowie jego koalicji. Sławek sam się okrzyknął reprezentantem konfederacji, zaś Lewica ciągle się boi wyciągnąć królika z kapelusza. Tymczasem zjednoczona prawica postawiła na sutenera i endeka. Aż nazbyt czytelne jest to posunięcie: pisiory nie chcą, aby ich przedstawiciel kojarzył się ze zjednoczoną prawicą. Już wolą szemranego gogusia, niźli osobę utopioną w morzu przekrętów niegdysiejszej władzy. Co za degrengolada!
W środowisku wrze, ale nikt nie postawi się prezesowi. Wszystkie koterie ryją pod sobą, ale o tym sza. Trzeba przełknąć gorzką pigułkę i bezwolnie uczestniczyć w wyborczej farsie. Jakbym słyszał senatora Kozioła: „Tamci się gryzą, a tu pojawia się człowiek z zewnątrz, w nic nieumoczony…”. To my teraz na kanwie „Rancza” pisać będziemy scenariusz dla Polski? Aż nazbyt jasnym jest fakt, iż pis ze swej słabości chce uczynić atut, ale to nie może się udać. Tylko pieprzyk Cindy Crawford potrafił uczynić z niej gwiazdę pierwszej wielkości. Jednak pieprzyk na twarzy, a wrzód na d…e, to dwie różne rzeczy!
Zagrać na nosie…
Szczwany to lis jest ten Putin. Wymyślił sobie rozbiór Ukrainy, wciągając do tego diabolicznego planu Polskę, Rumunię i Węgry. We wstępnym założeniu ziemie, które już zajął, miałyby przynależeć do Rosji, druga część to podległe Moskwie państwo, wasal, i trzecia to jakieś ochłapy podzielone między państwa ościenne Ukrainy, członków UE. Powiększenie terytorium własnego państwa (bezkrwawe) to marzenie każdego przywódcy, ale bezkrwawe dla kogo? Divide et impera (dziel i rządź). Jak nie możesz siłą, to podstępem.
Mrzonki Orbana o mocarstwowości to nie sen, a wspomnienie Attyli i cesarza Franciszka Józefa. Rumunia też ukryte pretensje do granicznych terenów ma. No i Polska, Lachy, Korona! Niech ci wszyscy wezmą się za łby. Gdzie dwóch się bije…, może uda się rozsadzić spójność Unii od środka. Bo jak Polska odzyska tereny wschodnie, to Niemcy zaczną rościć pretensje do ziem zachodnich, i konflikt (niesnaski) gotowy. Powojenny porządek świata, choć kontrowersyjny, stał się obowiązującym status quo na osiemdziesiąt lat. Unia Europejska miała być tego gwarantem i remedium na „wieczny” pokój, przynajmniej na Starym Kontynencie. I, jak widać, działało.
Wojna hybrydowa, kto by pomyślał. Nie trzeba armat, aby wzruszyć granice. Teraz to Ukraina ma robić za postaw czerwonego sukna, które każdy ciągnąłby do siebie, ale najwięcej Moskal. Bo jemu jeszcze i poduszka by się przynależała. Resentymenty do Lwowa, Podola, Kamieńca…, kto by nie chciał? Unia to wszystko gwarantuje, ale unia z Ukrainą, nie rozbiory. Podumać należy nad przyszłością naszego sąsiada. Rozsądna polityka historyczna może wszystkim pomóc, zaś pieniactwo może…. Gdzie dwóch się bije…!
Moralność Kalego
O zbiórkę pieniędzy na utrzymanie się na scenie politycznej i fundusze na prezydenckie wybory apelował do zwolenników pis Jarosław K. na konferencji prasowej zwołanej po decyzji PKW o wstrzymaniu państwowej subwencji dla jego partii. Niedoszli beneficjenci poczuli się oszukani, pokrzywdzeni i szykanowani przez w tej chwili rządzących. Aż miło było patrzeć i słuchać tych dyrdymałów o łamaniu praworządności i próbach wprowadzania przez KO autorytarnych rządów. A to przecie nic innego, jak pokłosie ich ośmioletniej, prawnej swawoli. Krzywda wielka im się stała! Bynajmniej, to tylko miecz obusieczny (który sami wykuli) ciął ich z drugiej mańki, czyli na odlew, jak kto woli. Kto mieczem wojuje…
Bezcelowym byłoby zagłębiać się w delikty obowiązującego prawa, bowiem to, co je stanowi, to nic innego jak efekt wyrachowanej polityki pisu, która z kolei determinuje obecną politykę rządu. Wszak w pierwotnych założeniach cała ta dereforma prawa miała być biczem bożym na opozycję. I proszę, paradoksalnie jest – znaczy się działa! To, co miało być tarczą, stało się mieczem. To taka moralność Kalego: jak Kali ukraść, to dobrze, ale jemu ukraść, to źle. Kiedy w przeszłości odbierane były subwencje dla innych partii (wówczas) opozycyjnych, nikt nie rozdzierał szat. Czemu dzisiaj jest inaczej? Może obecny stan rzeczy będzie przyczynkiem do refleksji nad sposobem rządzenia naszym państwem? Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe.
Tło pierwszoplanowe
Demokratyczna ordynacja wyborcza dopuszcza do stawania w elekcyjne szranki każdego, kto byle jaką partię zebrać potrafi i znajdzie poparcie stu tysięcy obywateli. Sto tysięcy podpisów to nie w kij dmuchał. To rzecz trudna, ale nie niewykonalna. Ale po co? Czyżby tylko po to, żeby spuścić powietrze z rozdętego ego? Nie, to byłoby małostkowe i infantylne. Pobudki aspirującego na kandydata na Prezydenta Kraju muszą być szczytniejsze niźli próżność i chęć samorealizacji. To wielkie idee, to „szklane domy”. Patriotyzm, troska o kraj i dobrostan współobywateli to motywacja, jaką powinien kierować się kandydat na prezydenta. A własne ambicje – zapytamy, nieee, te są dla maluczkich. Prawdziwy MĄŻ STANU jest ponad to, nie może kierować się egocentryzmem.
Okazuje się, iż w naszym kraju mamy wysyp mężów stanu. Każda partia i niejedno stowarzyszenie ma w swoich szeregach kogoś takiego (niektóre partie mają po kilku), kto spełnia ten wymóg (choć nie jest obligatoryjny). Bo tak między Bogiem a prawdą, jak wyłonić z danego ugrupowania najlepszego kandydata na Urząd Prezydenta? Można ogłosić prawybory, można jednoosobowo, arbitralnie namaścić kandydata. I są jeszcze niezależni wasale, którym nie możemy odmówić wspomnianego przymiotu. Wolni strzelcy mają przewagę nad nominatami partyjnymi, albowiem niezależność jest ich sztandarowym hasłem.
Nie nasza to wina, iż ordynacja wyborcza jest tak napisana, iż preferuje partyjnych kandydatów, którzy po zwycięskiej kampanii składają legitymację i już nie są członkami, a mimozami. No niczego głupszego nie można było wymyślić, ale tak jest. Serio! ale rzecz nie w tym, kto będzie startował (często o tym zapominamy), a w tym, kogo wybierze społeczeństwo. Jaki jest stereotyp prawdziwego męża stanu? Musi być wysoki, przystojny, żonaty, znać kilka języków i mieć charyzmę. Te cechy zawężają grono pomazańców do kilku wzorcowych egzemplarzy, i eliminują płeć piękną!
Szczęśliwym dla naszego kraju trafem są w nim środowiska, w których osoby o wspomnianych predyspozycjach nie występują, co jeszcze bardziej redukuje zbiór wybrańców. Naiwnie sądziłem, iż Prezydent to osoba, której celem nadrzędnym jest troska o kraj, bez względu na asocjacje polityczne i zapatrywania. Ale nie! Żeby wygrać wybory, Ken byłby najlepszy. Yes, we can! Tak, my możemy! Możemy wybrać trafnie, mądrze i odpowiedzialnie. I nie jako sztafaż naszej Ojczyzny, a tło pierwszoplanowe.
Waldemar Golanko