Nie mogą już na siebie patrzeć. PiS w stanie rozkładu

16 godzin temu
Zdjęcie: Kaczyński


W Prawie i Sprawiedliwości znów ogłoszono sukces: Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki odbyli rozmowę, która – jak ustaliła Telewizja wPolsce24 – „przyniosła deeskalację”. Sam fakt, iż dialog między prezesem a byłym premierem urasta dziś do rangi wydarzenia politycznego, mówi więcej o stanie tej partii niż wszystkie oficjalne komunikaty razem wzięte. Bo deeskalacja w PiS oznacza już nie rozwiązanie problemów, ale chwilowe przerwanie wzajemnego ostrzału. I to raczej z braku sił niż z odzyskanej jedności.

Rozmowa miała dotyczyć „ostatnich konfliktów” w PiS, a więc tego, co od miesięcy trawi ugrupowanie Kaczyńskiego od środka. Frakcje patrzą na siebie z rosnącą nieufnością, dawni sojusznicy unikają wspólnych wystąpień, a ambicje polityczne coraz częściej wypływają na powierzchnię w formie półoficjalnych przecieków i wywiadów. jeżeli wierzyć partyjnym źródłom, rozmowa Kaczyński–Morawiecki miała obniżyć temperaturę sporu. Ale trudno nie odnieść wrażenia, iż była raczej aktem gaszenia pożaru niż próbą przebudowy instalacji, która od dawna iskrzy.

Napięcia w PiS nie są nowe. Pod koniec listopada źródła partyjne mówiły PAP wprost o konflikcie między frakcją byłego premiera Mateusza Morawieckiego a obozem Zbigniewa Ziobry i politykami dawnej Suwerennej Polski. Ci ostatni oczekują dziś solidarnej obrony Ziobry, który walczy z poważnymi problemami prawnymi i – co w PiS wywołuje dodatkową irytację – przebywa w Budapeszcie. W partii narasta frustracja: lojalność wobec dawnych koalicjantów zderza się z obawą, iż Ziobro staje się obciążeniem.

Morawiecki nie próbuje tej frustracji ukrywać. Zapytany w wywiadzie dla Gazeta.pl, czy w razie ponownego objęcia funkcji premiera powołałby Zbigniewa Ziobrę na ministra sprawiedliwości, odpowiedział krótko: „W moim rządzie nie planuję tego”. To zdanie – z pozoru techniczne – było w istocie politycznym sygnałem: były premier dystansuje się od Ziobry i jego zaplecza. W PiS zostało to odczytane jednoznacznie jako akt nielojalności wobec części obozu.

Do tego dochodzi systematyczne osłabianie pozycji Morawieckiego w partyjnych strukturach. Media zwracały uwagę, iż nie znalazł się on ani w zespole opracowującym program PiS, ani na liście 18 grup tematycznych odpowiedzialnych za poszczególne obszary polityki. W interpretacji jego zaplecza był to świadomy ruch mający sprowadzić byłego premiera do roli jednego z wielu, a nie naturalnego lidera po Kaczyńskim. W partii, w której hierarchia zawsze była kluczowa, taki sygnał musiał wywołać reakcję.

Kilka dni temu na Nowogrodzkiej zebrało się Prezydium Komitetu Politycznego PiS. Według informacji PAP jednym z celów było „zdyscyplinowanie tych polityków, którzy w ostatnim czasie wdali się w medialne spory”. Na liście znaleźli się m.in. Jacek Sasin, politycy z obozu Ziobry, a także sam Mateusz Morawiecki. To charakterystyczne: zamiast rozmowy o programie i przyszłości, znów sięga się po dyscyplinowanie i przywoływanie do porządku.

Jarosław Kaczyński próbuje zachować rolę arbitra, ale coraz częściej wygląda na sędziego w sporze, w którym obie strony już nie chcą się słuchać. Telefoniczna „deeskalacja” jest tego najlepszym dowodem. Czołowi politycy PiS nie tylko się nie zgadzają – oni zaczynają zwyczajnie nie móc na siebie patrzeć. A partia, która przez lata rządziła krajem żelazną ręką, dziś nie potrafi zapanować nad własnym zapleczem.

Deeskalacja to słowo z języka kryzysowego zarządzania. W PiS staje się ono nową normą. Tyle iż bez realnego rozliczenia ambicji, konfliktów i odpowiedzialności za porażkę wyborczą, każdy taki telefon będzie jedynie przerwą na oddech przed kolejną odsłoną wojny wszystkich ze wszystkimi.

Idź do oryginalnego materiału