Jakub Jarosz po ostatnim meczu w barwach Trefla Gdańsk podziękowania otrzymał choćby od Ministerstwa Sportu i Turystyki. Ale czemu się dziwić skoro mowa o dwukrotnym medaliście mistrzostw Europy (złoto 2009, brąz 2011) i Ligi Światowej (złoto 2012, brąz 2011). Do tego jako jeden z trzech zawodników w historii PlusLigi przekroczył barierę pięciu tysięcy punktów. Ma na koncie także blisko 50 nagród MVP tych rozgrywek.
Jakub Jarosz – rozmowa:
Łukasz Baliński: Ta decyzja długo w panu dojrzewała i jest ostateczna?
Jakub Jarosz: Gdybym miał więcej wątpliwości, to nie decydowałbym się na takie oficjalne zakończenie kariery. I myślę, iż przez to iż, ogłosiłem ją wcześniej, to klub z Gdańska zachował się tak wspaniale, przygotował piękne wydarzenie. Przyjechało bardzo dużo osób, także tzw. oficjeli, co było bardzo miłe. Niemniej decyzja dojrzewała we mnie już od dwóch, trzech sezonów. Oczywiście, chciałoby się grać wiecznie, ale nie jest to możliwe ze względu na zdrowie i wiek. Po prostu coraz trudniej rywalizować na najwyższym poziomie.
– Po ostatniej piłce cała kariera przemknęła przed oczyma?
– Przez cały ostatni tydzień było bardzo dużo emocji we mnie, a im bliżej tym więcej. Aczkolwiek świadomość, iż to jest naprawdę mój ostatni mecz, doszła do mnie kiedy trener powiedział w pewnym momencie, iż o ile zaraz zdobędę punkt to zejdę. I wtedy uderzyło mnie, iż adekwatnie to idę na „tą ostatnią” zagrywkę, albo zaraz będzie mój „ostatni atak”. Zrobiło to na mnie wrażenie, ale próbowałem te emocje trzymać na wodzy. Później już wzruszenie było duże, bo dziękowałem wszystkim osobom, które mi towarzyszyły przez całą karierę i tym, którzy zorganizowali tak piękne zakończenie. Ale wytrzymałem i mam nadzieję, iż zachowałem fason (śmiech).
– To wróćmy na chwilę do początków. Tata i dziadek byli świetnymi siatkarzami, ale to iż pójdzie pan w ich ślady nie było takie oczywiste, bo babcia była kapitalną pływaczką. Niemniej trochę był pan skazany na siatkówkę.
– Skazany na siatkówkę chyba nie byłem. Oczywiście, śp. dziadek często powtarzał, żebym się zajął porządnym sportem (śmiech). Ale prawda jest taka, iż to ja w pewnym momencie najbardziej to czułem i chciałem skupić się na siatkówce. I choć rodzice mieli inne wyobrażenie, iż może mógłbym pójść w innym kierunku zupełnie, to pozwolili spełnić te moje marzenia. Wsłuchali się w moje potrzeby i nie próbowali mnie od tego odwieść. Widzieli, iż jestem zdeterminowany i w końcu się zgodzili. Bo nie ukrywam, iż chcieli żebym robił coś innego. Uważali, iż siatkarzy jest już dość w tej rodzinie (śmiech). Tym samym jestem im wdzięczny, iż pozwolili mi iść swoją drogą, już przy wyborze liceum w Spale.
– Domyślam się, iż przez nazwisko Jarosz z jednej strony było łatwiej, ale i trudniej, choćby ze względu na porównania.
– W pewien sposób tak, ale nie odczuwałem jakiś dużych trudności z tym związanych. Zdarzało się, iż gdy gdzieś pojechałem, to patrzyli na mnie przez pryzmat tego, iż jestem z rodziny siatkarskiej i może oczy były trochę bardziej zwrócone w moją stronę, bo oczekiwano, iż skoro tato grał tak dobrze, to ja też powinienem i to jak najszybciej. Niemniej jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało, nigdy się mocno na tym nie skupiałem. Prędzej już zdarzyło mi się słyszeć głosy, może pewnego rodzaju zazdrości, iż „pewnie mi ktoś, coś załatwił”, ale myślę, iż udowodniłem takim osobom, iż przez 20 lat nie dałoby się ciągle czegoś mi załatwiać. Miałem swoją drogę, swoje marzenia i konsekwentnie do nich dążyłem, nie zwracając na to uwagi, nie przejmując się nimi, bo najważniejsze chyba fakt, iż mnie to jakoś specjalnie nie ruszało.
– Jest szansa na czwarte pokolenie siatkarzy w rodzinie?
– Starszy na razie trenuje piłkę nożna, młodszy w sumie też, bo ciężko o zajęcia siatkarskie dla takich maluchów. Miewał momenty, iż potrafił wymienić wszystkich zawodników z całej ligi i bardzo się interesował, ale on potrafi zmieniać te swoje zainteresowania bardzo szybko. Bardzo bym chciał, żeby na etapie wczesnoszkolnym i później również, chłopcy mieli pasję i uprawiali różne sporty oraz by sami decydowali, które dyscypliny najbardziej im się podobają. Sport to jest wspaniała rzecz dla dzieci, każdego rodzica zachęcam, żeby w miarę możliwości zaprowadził swoje dziecko na jakieś zajęcia. To bardzo dużo uczy, rozwija w wielu aspektach, nie tylko fizycznie, nie tylko prozdrowotnie, ale również choćby pracy w grupie.
– Co interesujące granicę 5000 zdobytych punktów przekroczył pan w Nysie czyli tam gdzie się pan urodził. To miasto wzbudza jakieś dodatkowe emocje? Był kiedyś temat gry w Stali?
– Nie pamiętam jakiś poważnych rozmów, czy żebym był blisko podpisania kontraktu. Ogólnie to każdy przyjazd na mecz ligowy w Nysie przywracał takie wspomnienie, iż będę grał tam, gdzie się urodziłem. Długo tam nie mieszkałem, bo tacie się skończył kontrakt, więc wspomnień z tego czasu nie mam. Niemniej z lat późniejszych wspominam to miejsce bardzo siatkarsko. Zawsze czuło się, iż gra się w miejscu gdzie publiczność reaguje żywiołowo, choćby jak pojawiały się jakieś gwizdy, to czuło się trochę inną energię. Mnie zawsze się tam dobrze grało.
– Kończy pan karierę w wieku 38 lat jako atakujący. Jaki jest przepis na utrzymanie formy?
– Ciężko powiedzieć. Przede wszystkim w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego jak ważna jest regeneracja, to co się je, ale to nie przychodzi od razu. Teraz młodzi zawodnicy mają dużo lepsze przykłady od samego początku i chyba dużo szybciej potrafią zrozumieć jak to jest ważne w profesjonalnym sporcie. Na szczęście też dość prędko to zrozumiałem i to, iż organizm mamy jeden i on nam oddaje dużo, ale jeżeli o niego dbamy. Nie będę ukrywał, iż ważne są też predyspozycje genetyczne. Do tego szczęście, żeby unikać poważnych kontuzji. Miałem dwie przepukliny pachwinowe, jakieś problemy w kręgosłupie, skręcenia stawów itp., ale uniknąłem najgorszych operacji na kolanach czy na barkach, bo potem trudno jest wrócić do pełnej dyspozycji, szczególnie jak się już ma swoje lata.
Tak po prawdzie nie ma jednej formuły. W życiu sportowca istotny jest również nie tylko trening, ale wszystko to, co potem się jeszcze robi poza halą. Chyba najlepszym przykładem jest Bartek Kurek. Może jest pięć procent siatkarzy, którzy potrafią dojść w takiej formie do tak dojrzałego wieku. Ja to doceniam i jestem wdzięczny za to, iż też mi się to udało.
– Był pan istotną częścią PlusLigi przez prawie dwie dekady. Jak mocno się zmieniła przez ten czas?
– To jest niebo a ziemia. Kiedy ja zaczynałem to w europejskich pucharach Final Four mieliśmy z reguły wtedy, gdy je organizowaliśmy. Tylko klub z Kędzierzyna-Koźla sam docierał do tych etapów. To były pojedyncze sytuacje, a teraz moim zdaniem – nie boję się tego powiedzieć – jesteśmy najsilniejszą ligą na świecie. O tym, iż tak jest, świadczy również jakość obcokrajowców. Ale przede wszystkim jakość polskich zawodników, bo uważam, iż tych rodzimych mamy najmocniejszych, porównując do innych lig.
A tak naprawdę o jej sile stanowi to, jacy są zawodnicy lokalni. Może nie jesteśmy jeszcze najbogatszą ligą, ale teraz żaden puchar europejski, bez polskiej drużyny w finałach, praktycznie się nie odbywa. Wszyscy patrzą na nas, zazdroszczą hal, kibiców i poziomu. Przeskok przez te lata jest nie do opisania. Także pod względem organizacyjnym. To jak się zmieniło postrzeganie sztabów, kto w nich pracuje, czym się zajmuje. To wszystko już jest na kompletnie innym poziomie. Podobnie jest z leczeniem, zabiegami, rehabilitacją, etc. To wszystko są rzeczy, które sprawiają, iż można grać dłużej i też szybciej wracać po tych kontuzjach.
– Grał pan w trzech z czterech klubów wielkiej czwórki XXI wieku w Polsce. Jakieś refleksje?
– Generalnie mam takie odczucie, iż w każdym z miejsc w których grałem w Polsce, czy w tych największych klubach jak Skra Bełchatów, Resovia Rzeszów czy ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, tam ludzie żyją tą siatkówką. Niemniej ja również byłem w innych momentach życia w różnych klubach, więc jakby inaczej patrzyłem na pewne rzeczy. Np. przechodząc do Rzeszowa, już jako dojrzalszy zawodnik, świetnie odbierałem to, jak kibice fajnie zagadują, choćby na ulicy, prowadząc luźną rozmowę. A nie, iż z pretensją pytają od razu „dlaczego jest tak słabo”. W Gdańsku też byli fantastyczni fani i nie spotkałem się ani razu z jakimś negatywnym odbiorem.
Po prostu to są ludzie, którzy kochają ten sport, wspierają drużyny w lepszych i w gorszych momentach. Dają się dobrze poczuć. Aczkolwiek kiedy byłem młodszym zawodnikiem, gdzieś za bardzo się skupiałem na tych negatywnych opiniach kibiców, co nie pozwoliło mi do końca na to by chłonąć dobrą energię. Ale też myślę, iż człowiek nauczył się tego dopiero troszeczkę później. Tego, żeby filtrować niektóre sytuacje i zachowania.
– A te nie zawsze były przyjemne. Mam tu na myśli choćby to co spotkało pana w Kędzierzynie-Koźlu o czym wspominał pan w jednym z wywiadów. Gdy w pewnym momencie kibice zaczęli mocno wyrażać swoje niezadowolenie.
– Będąc osobą, w jakiś sposób publiczną, także sportowcem, jest się narażonym na to, iż ktoś bardziej lub mniej przyjemnie będzie wyrażał swoją opinię na twój temat. A zbiegło się to jeszcze z czasem, gdy mało się mówiło o tzw. hejcie w internecie. Na szczęście teraz jest dużo bardziej nagłaśniane i bardzo dobrze. Choćby po to, żeby ludzie rozumieli, iż nie powinni wylewać frustracji na czyjś temat. Bo ten ktoś źle gra, dziwnie wygląda albo brzydko śpiewa. To nikomu nie pomaga. Ale wtedy to była stosunkowa nowa rzecz. I ja to czytałem, zupełnie niepotrzebnie, bo też się za bardzo tym przejmowałem. I zastanawiałem się, jak zadowolić tych ludzi, a przecież nie da się zadowolić wszystkich.
– W reprezentacji złapał się pan na świetny czas… Choć nie na ten najlepszy, bo były medale Euro czy Ligi Światowej, ale nie mundialu czy IO. Jest niedosyt pod tym kątem czy jednak poczucie szczęścia?
– Z perspektywy czasu to powiem szczerze, iż się czuję spełniony. Wiem, iż to, co udało mi się wygrać i zdobyć z reprezentacją, to naprawdę był wspaniały okres. I oprócz mnóstwa pracy, to trzeba mieć też dużo szczęścia, żeby się w seniorskiej kadrze znaleźć. Wybory, które podjąłem – czasami nieoczywiste zmiany klubów – sprawiły, iż te odpowiednie drzwi się otworzyły. Na pewno nie czuję wielkiego rozczarowania. Oczywiście, iż pięknie byłoby mieć medal igrzysk olimpijskich, ale zdobyłem parę innych krążków. Jestem szczęśliwy z tego co się udało zrobić i nie przeżywam tego, iż mogłoby być czegoś więcej, bo naprawdę niewielki procent siatkarzy ma taką okazję. Tym samym trochę inaczej tę skalę sobie układam.
– Jakie plany na przyszłość?
– Na razie potrzebuje troszeczkę spokoju, nabrać dystansu do tego co się wydarzyło. Oczywiście wiedziałem od jakiegoś czasu, iż będę kończył granie, ale teraz to do mnie tak naprawdę dochodzi. Teraz wracam z rodziną do domu, do Wrocławia i tam będziemy na spokojnie układać sobie to życie. Bardzo bym chciał zostać przy siatkówce i będę próbował. Mam papiery trenerskie, ale nie mam konkretnego planu, potrzebuje się zastanowić. Może będę czerpał satysfakcję np. z pracy z młodzieżą, czego nie wykluczam, bo chciałbym swoją wiedzę przekazywać dalej. I czy to będzie praca w klubie, może na Dolnym Śląsku czy po prostu próba otworzenia jakieś akademii, to zobaczymy. Na pewno chciałbym zostać blisko tej dyscypliny, bo to jest najbliższe mojemu sercu i pod tym kątem będę się rozglądał.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania