Kiedy słyszę i czytam „między wierszami” po raz kolejny, iż byłem „przeciwnikiem drużyny seniorów w Nowym Targu”, trudno nie uśmiechnąć się z politowaniem. Wygodna to narracja – sprowadzić czyjeś słowa do prostego hasła, wyrwać z kontekstu i przykleić łatkę.
Nigdy nie byłem przeciwnikiem drużyny – byłem przeciwnikiem pozorów. Bo hokej w Nowym Targu od dawna potrzebuje nie łatek, a głębokiego resetu.
Nie mówiłem, żeby „zaorać” – mówiłem, żeby zasiać na nowo. To zasadnicza różnica. Bo żeby coś odrodziło się silniejsze, trzeba najpierw uczciwie przyznać, iż dotychczasowy system po prostu się wyczerpał. Nie da się budować przyszłości na tym, co od lat jest niestabilne, doraźne i pełne prowizorek.
To, co dziś dzieje się w MMKS Podhale, tylko potwierdza, iż nie jesteśmy przygotowani na ratowanie seniorskiego hokeja. I mówię to z żalem, nie satysfakcją. Bo ja naprawdę rozumiem chęci i wolę tych, którzy chcieli utrzymać drużynę – sam byłbym ich zwolennikiem, gdyby za tym szły konkretne podstawy, pomysły i plan – tak jak to było za czasów gdy stery w klubie – w podobnych okolicznościach jak teraz – objęła Agata Michalska.
Tymczasem od jakiegoś czasu dzieje się dokładnie odwrotnie. Z zarządu, który przecież nie tak dawno został wybrany, zaczęli odchodzić kolejni ludzie. Już pierwsza decyzja o rezygnacji osoby, która – w moim przekonaniu – miała nowoczesne i realne pomysły, podparte konkretami, została błyskawicznie sprowadzona do parteru. W efekcie ta osoba odeszła, a za nią kolejni. I to był początek końca i moment kiedy zapaliła się „czerwona lampka”
To pokazuje, iż środowisko wciąż nie ma jednego głosu. Że zamiast współpracy, mamy chaos, nieufność i doraźne działania „byle było”. Klub nie robi nic, by przekonać kogokolwiek o słuszności swoich decyzji.
Nie bardzo więc rozumiem ten huraoptymizm, który próbuje się wmawiać. Bo na razie nie ma żadnych argumentów, by bronić teorii, iż „uratowaliśmy seniorski hokej w Nowym Targu.”
Słyszę, iż dowodem na to mają być kibice – ci, którzy pojechali do Janowa i głośno wspierali drużynę. I chwała im za to! Naprawdę, wielkie słowa uznania.
Ale bądźmy też szczerzy – ci ludzie, tak oddani i wierni, wykazaliby się cierpliwością, gdyby trzeba było chwilę poczekać na powrót emocji związanych z seniorską drużyną. Gdyby tylko przedstawiono im realny plan działania, który dawałby nadzieję, iż może nie teraz, ale za jakiś czas Podhale znów zagra na miarę swojej tradycji.
A z tą „miłością kibiców” też nie przesadzajmy – bo ona, niestety, została już częściowo ostudzona przez rzeczywistość. Ceny biletów na mecze w Nowym Targu skutecznie zniechęciły wielu fanów, co pokazała frekwencja na pierwszych spotkaniach.
Nie sposób nie docenić tego, co dziś robią chłopaki grający w pierwszej lidze i trener Marek Ziętara. Sam im kibicuję – i prosze mi nie wmawiać iż tak nie jest – i życzę, żeby dograli ten sezon do końca. Ale też nie będę udawał, iż zdziwię się, jeżeli stanie się inaczej – bo w pewnym momencie może po prostu zabraknąć środków na „przeżycie”.
Granie z pasji i miłości do hokeja jest piękne, ale prędzej czy później przegrywa z realiami życia. Kiedy rachunki nie będą się zgadzać, a wsparcie zniknie, nie pomoże choćby najlepsza wola zawodników, którzy kolejny raz po prostu zostaną oszukani.
Dlatego – i to mówię z pełną odpowiedzialnością – dalej uważam, iż trzeba było zacząć od zera, ale z głową. Nie po to, żeby cokolwiek zniszczyć, tylko żeby zbudować sensownie i na miarę obecnych możliwości.
To nie musi być reset z katastrofą w tle. To może być mądry, zaplanowany proces – z pomysłem, strategią i konkretnymi etapami odbudowy na kolejne lata. Strategią, która będzie dostosowana do realiów, a nie do nostalgii za dawnymi sukcesami. Bo dziś nie chodzi o to, żeby odtwarzać przeszłość, tylko by tworzyć przyszłość, która ma sens.
Nie kupuję narracji, iż „jak klub raz zrezygnuje z seniorów, to już nigdy nie wróci na mapę polskiego hokeja.” To mit, który od lat służy jako straszak – wygodny dla tych, którzy chcą utrzymać status quo. Tymczasem historia sportu zna dziesiątki przykładów klubów, które cofnęły się o krok, żeby potem ruszyć dwa kroki naprzód. Czasem trzeba zejść z lodu, żeby wrócić na niego silniejszym, poukładanym i gotowym na dłuższy marsz.
Nie jestem przeciwnikiem drużyny. Jestem przeciwnikiem oszukiwania samych siebie. Bo jeżeli naprawdę kochamy ten klub, to musimy mieć odwagę mówić prawdę – choćby wtedy, gdy jest niewygodna.
Tylko tak można coś zbudować.
A ja, jak wielu, chciałbym wreszcie zobaczyć, jak Podhale znowu rośnie na solidnym, zdrowym gruncie.
Wybieram się na najbliższe mecze „Szarotek” i będę trzymał mocno kciuki za zwycięstwa – nie tylko na tafli, ale też poza nią. Za to, by w końcu pojawił się ktoś, kto podejdzie do tego z chłodną głową, konkretnym planem i pomysłami na przyszłość.
Nie zaorać. Zasiać na nowo.