O boreliozie i wolności medycyny

jacekh.substack.com 1 rok temu
wikipedia

Wszyscy słyszeliśmy o kleszczach i boreliozie. Różne wyloty medialne bardzo lubią nas nimi straszyć, zwykle blisko wakacji. Możemy się dowiedzieć, iż borelioza, zwana także chorobą z Lyme, to przenoszona przez kleszcze, przewlekła choroba, wywołana przez bakterie Borrelia burgdorferi występujące głównie pod postacią krętka. Do zakażenia dochodzi w przypadku przedostania się śliny lub wymiocin zakażonego kleszcza przez skórę ugryzionego człowieka. Odpowiednie i wczesne usunięcie kleszcza ogranicza ryzyko zakażenia, które wzrasta z czasem pozostawania kleszcza w skórze. Do tego jeszcze dodawana bywa lista ostrzeżeń, gdzie nie chodzić, czego unikać i zalecenie szczelnego się ubierania. Szczególnie to ostatnie zalecenie wydaje mi się niezbyt trafne. W porze letniej nie jest to przesadnie sensowne ani wygodne, trudno jest o prawdziwie szczelny ubiór i trudno w nim wytrzymać, a tak naprawdę kontakt z powietrzem i słońcem jest równie ważny, jak unikanie zarażenia. Ponadto, zanim kleszcz wpije się w skórę, coś musi mu ułatwić utrzymanie się na niej. Mało kto z nas ma sierść, ale za to ubranie bardzo ułatwia kleszczom to zadanie. Mając na sobie kilka ubrania, możemy łatwiej kleszcza zobaczyć i się go pozbyć. Mniejsze są też szanse jego podróży z nami do domu pod odzieżą. Od zwykłego ubrania dużo bardziej skuteczna może być całościowy szczelny kombinezon rodem z wojsk chemicznych. Powodzenia!

Niestety, zakażenie bywa przyczyną długotrwałych i poważnych problemów zdrowotnych. Borelioza jest ciągle słabo poznaną chorobą, a metody jej leczenia dalekie od skuteczności, czego dowodem jest istnienie tylko im poświęconych specjalnych międzynarodowych towarzystw oraz centrów medycznych. Przykładem jest ośrodek Johns Hopkins Medicine Lyme Disease Research Center. Większość pacjentów z wczesną infekcją boreliozy wraca do normalnego stanu zdrowia po standardowej antybiotykoterapii. Jednak niektórzy pacjenci cierpią na ciągłe lub nawracające objawy związane z boreliozą pomimo antybiotykoterapii trwającej 3-4 tygodnie. Jak możemy przeczytać na stronie Johns Hopkins LDRC

https://www.hopkinslyme.org/lyme-disease/treatment-and-prognosis-of-lyme-disease/

Badanie naukowe opublikowane przez nasze Centrum w 2022 r. wykazało, iż nawet gdy pacjenci z boreliozą byli wcześnie diagnozowani i gwałtownie leczeni (stan najlepszego scenariusza), u 14% pacjentów rozwinęła się borelioza po leczeniu (PTLD - Post Treatment Lyme Disease). Pacjenci z PTLD mają uporczywe objawy upośledzające funkcjonowanie przez 6 miesięcy lub dłużej po zakończeniu leczenia, w tym silne zmęczenie, ból ciała i problemy poznawcze. Wyniki potwierdzają, iż infekcja boreliozy może wywołać PTLD pomimo wczesnego leczenia 21-dniowym antybiotykiem doksycykliną. To rygorystycznie zaprojektowane prospektywne kontrolowane badanie potwierdza, iż ​​przewlekła choroba związana z boreliozą jest prawdziwa i znacząca.

Nic więc dziwnego, iż wielu lekarzy poszukując możliwości pomocy pacjentom, wychodzi poza przyjęte schematy. Jedną z możliwości leczenia nawracającej boreliozy jest przedłużona antybiotykoterapia z użyciem wielu różnych specyfików, dosyć powszechnie stosowana w USA i znana pod nazwą ILADS od nazwy towarzystwa medycznego, które ją opracowało i promuje (ILADS - International Lyme and Associated Diseases Society https://www.ilads.org/). W Polsce wypowiedziała się przeciwko niej Naczelna Izba Lekarska, wskazując na negatywne aspekty długotrwałego używania antybiotyków. Takie oświadczenie powinno wystarczyć i na tym działania izby powinny zostać zakończone. Reszta jest wyłącznie sprawą pomiędzy pacjentem i jego lekarzem oraz świadomej zgody dobrze poinformowanego pacjenta.

https://cowzdrowiu.pl/aktualnosci/post/leczenie-boreliozy-nil-przeciwna-stosowaniu-metody-ilads

Tymczasem mocno przebudzone radyjko Tok FM bardzo intensywnie zaangażowało się w kampanię przeciwko lekarzom stosującym długotrwałą kurację antybiotykową boreliozy. Niezwykle profesjonalni dziennikarze tego radia nie potrafią pojąć, iż dziennikarstwo śledcze polega na dociekaniach i poszukiwaniu prawdy, i to również tej niewygodnej, najczęściej wbrew establishmentowi. Niestety, w ich wersji dziennikarstwo to działanie inspirowane przez establishment pod wskazaną tezę, znalezienie wybranej przez niego ofiary i walenie w nią z jego pomocą i przy jego poklasku. Oczywiście takie dziennikarstwo jest doceniane i chętnie sponsorowane przez możnych tego świata. Wygodnie i bez ryzyka.

Radio Tok FM nie ma żadnych wątpliwości i od początku swojej akcji walczy z „podziemiem” stosującym terapię ILADS. Redaktor eeeeuuuyyy Janczura prowadzi rozmowy ze słuchaczami. Można domyślać się, iż pomysł rozmów na antenie miał posłużyć znalezieniu pacjentów niezadowolonych, których „świadectwa” mogłyby posłużyć do pogrążenia konkretnego lekarza i samej metody. Tymczasem pomysł słabo wypalił, bo po głosie neutralnym słuchacza wyrażającego różne wątpliwości kolejny słuchacz gorąco poparł lekarzy próbujących w nieortodoksyjny sposób pomagać pacjentom, których zawiodła oficjalna medycyna. Co gorsza, próbował podać pozytywne przykłady. Skutkiem tego nie rozmawiano już z kolejnymi słuchaczami, dalszego ciągu audycji na żywo już nie było i słuchacze radia Tok FM mieli nieczęstą na tej antenie okazję posłuchania muzyki nieprzerywanej gadaniem. Z kolei koleżanki redaktora Janczury rozmawiają z zaproszonymi ekspertami z obszaru medycyny, a raczej ich nabożnie wysłuchują, nie zadając kłopotliwych pytań, bo przecież prof. dr hab. nauk medycznych ma zawsze rację, a profesjonalne dziennikarstwo polega na potulnym wysłuchiwaniu ekspertów i potakiwaniu im. Tu nieprzyjemnych niespodzianek już nie ma.

Na pierwszy rzut oka cała ta kampania może się wydawać kierowana szlachetnymi pobudkami obrony dobra pacjenta, więc nie od razu widać, iż chodzi tu o coś wręcz przeciwnego. W programach absolutnie nie podnoszono pytania, czy taka kuracja bywa skuteczna, czy komukolwiek pomogła. W końcu można by spodziewać się, iż właśnie to powinno być główną troską dociekliwych dziennikarzy. Kontrowersyjna kuracja powstała i od dawna jest stosowana w USA, gdzie problem przewlekłej boreliozy dotyczy ponad 2 mln osób. Także ani dziennikarze, ani zaproszeni eksperci nie wykazali, żeby jakiemukolwiek konkretnemu pacjentowi stała się krzywda. Jedyne realne szkody, na jakie są w stanie wskazać, to koszty finansowe, czyli dosyć typowy i nieunikniony skutek kontaktu pacjenta z medycyną. Podstawowym zarzutem w stosunku do „podziemia” jest tu coś zupełnie innego, a mianowicie niestosowanie się do obowiązujących procedur, a choćby więcej, robienie czegoś, na co tych procedur jeszcze nie ma. Czyli absolutnie nie kwestia dobra pacjenta oraz wiedzy i praktyki medycznej, ale posłuszeństwa lekarzy i podległości władzy. Studiowałeś medycynę przez kilkanaście lat i praktykowałeś przez kolejne, ale nie masz prawa kierować się swoją wiedzą medyczną, musisz stosować się do ustalonych procedur, absolutnie nie wychodząc ani kroku poza nie, albo my zajmiemy się tobą.

W kolejnym radiowym „wywiadzie” skonstruowanym pod założoną tezę grzmiąca pani profesor i basująca jej cienko pani redaktor skupiały się wyłącznie na zgodności z procedurami. Nieśmiały pomysł, iż może być tu miejsce na debatę, czy na jakiś spór naukowy, został odrzucony ze wzgardą. Podobno dysydenci nie mają na swoje poparcie żadnych badań. A może jednak należałoby pomyśleć o zaplanowaniu takich badań, skoro istnieje problem. Żadnej wiedzy i argumentacji, tylko same gołosłowne twierdzenia i cenzura. Ustalono obowiązujące procedury i należy do nich się stosować i kropka. Działanie poza obowiązującym schematem, czyli robienie czegoś, na co medyczni urzędnicy jeszcze nie napisali procedury, jest nienaukowe. Ciekawe, czy uczona pani profesor słyszała, na czym polega nauka, a o ile tak, to dlaczego o tym nie pamięta? Może to jest przypadek amnesia pecuniaria?

Tymczasem sprawdzenie, iż jest tu miejsce na naukową debatę, nie jest trudne. Dobitnie wskazuje na to sam fakt istnienia takich ośrodków badawczych jak Johns Hopkins Medicine Lyme Disease Research Center. Także bez większego trudu można znaleźć w medycznych periodykach naukowych dowody takiej dyskusji. Mnie zajęło to mniej niż minutę. Na przykład w czasopiśmie Clinical Infectious Diseases (Volume 45, Issue 2, 15 July 2007) mamy dwugłos na ten temat. Oba artykuły są w swobodnym dostępie. W streszczeniu artykułu zatytułowanego „Argument: antybiotykoterapia nie jest rozwiązaniem dla pacjentów z utrzymującymi się objawami związanymi z boreliozą” (https://doi.org/10.1086/518854) Paul G. Auwaerter (Johns Hopkins) pisze:

Nie jest dobrze zrozumiane, dlaczego niektórzy pacjenci rozwijają subiektywny zespół, który obejmuje znaczne zmęczenie, bóle mięśniowo-szkieletowe i dysfunkcję neurokognitywną po otrzymaniu standardowych kursów antybiotyków w leczeniu boreliozy. Niektórzy lekarze używają terminu „przewlekła borelioza” i zlecają przedłużone kursy antybiotyków doustnych i pozajelitowych, uważając, iż przetrwałe zakażenie Borrelia burgdorferi jest odpowiedzialne za ten stan. Jednak dobrze przeprowadzone badania prospektywne nie wykazały ani dowodów na przewlekłą infekcję, ani korzyści godnych długotrwałej antybiotykoterapii u tych pacjentów. Tak przedłużona antybiotykoterapia stwarza zagrożenie i nie może być uznana za akceptowalną. Termin „przewlekła borelioza” należy odrzucić jako wprowadzający w błąd; raczej termin „zespół po boreliozie” lepiej odzwierciedla poinfekcyjny charakter tego stanu. Konieczne są dalsze badania, aby zrozumieć możliwe mechanizmy tych przewlekłych objawów po boreliozie, a także znaleźć skuteczne terapie.

Moją uwagę zwrócił ton przytoczonego abstraktu, a zwłaszcza zwrot subiektywny zespół, który ma sugerować, jakoby przewlekła borelioza nie była czymś rzeczywistym. Zostałeś wyleczony, ale subiektywnie twierdzisz, iż nie. Jest to typowy przykład ostatnio coraz powszechniejszego medycznego gaslightingu (https://psychomedic.pl/gaslighting/), czyli wmawiania pacjentom i ich otoczeniu, iż pewne ich objawy nie są rzeczywiste, są wyłącznie czymś wymyślonym, ich subiektywnym odczuciem, w najlepszym przypadku to psychosomatyka. Ma to miejsce w przypadku chorób, które nie są skutecznie leczone przez ortodoksyjną zgodną z procedurami medycynę. Medyczny gaslighting występuje głównie w przypadku odrzucania przez lekarzy możliwości wystąpienia działań niepożądanych leków, a ostatnio zwłaszcza szczepionek. Jak można zauważyć porównując z wcześniej przytoczonym fragmentem ze strony Johns Hopkins Medicine, potwierdzenie, iż przewlekła borelioza jest rzeczywista, wymagało od establishmentu piętnastu lat, podczas których tylko „podziemie” usiłowało leczyć pacjentów.

W tym samym numerze Clinical Infectious Diseases Raphael B. Stricker (ILADS) odpowiada rzeczowo napisanym i znakomicie udokumentowanym obszernym artykułem „Kontrargument: długoterminowa antybiotykoterapia poprawia uporczywe objawy związane z boreliozą” (https://doi.org/10.1086/518853). Streszczenie:

Tło. Istnieją kontrowersje dotyczące diagnozy i leczenia boreliozy. Pacjentom z utrzymującymi się objawami po standardowej (2-4-tygodniowej) antybiotykoterapii tej choroby przenoszonej przez kleszcze odmawia się dalszej antybiotykoterapii w wyniku przekonania, iż ​​długotrwałe zakażenie krętkiem boreliozy, Borrelia burgdorferi i powiązanymi patogenami przenoszonymi przez kleszcze jest rzadkie lub nie istnieje.

Metody. Dokonuję przeglądu patofizjologii zakażenia B. burgdorferi i recenzowanej literatury dotyczącej testów diagnostycznych w kierunku boreliozy, standardowych wyników leczenia i koinfekcji czynnikami przenoszonymi przez kleszcze, takimi jak gatunki Babesia, Anaplasma, Ehrlichia i Bartonella. Badam również niekontrolowane i kontrolowane próby przedłużonej antybiotykoterapii u pacjentów z utrzymującymi się objawami boreliozy.

Wyniki. Złożona „ukrywająca się” patologia B. burgdorferi pozwala krętkowi zaatakować różne tkanki, uniknąć odpowiedzi immunologicznej i ustanowić długotrwałą infekcję. Komercyjne testy na boreliozę są wysoce swoiste, ale stosunkowo niewrażliwe (czyli nie dają wyników fałszywie pozytywnych, ale mogą dawać fałszywie negatywne), zwłaszcza w późniejszych stadiach choroby. Liczne badania udokumentowały niepowodzenie standardowej antybiotykoterapii u pacjentów z boreliozą. Wcześniejsze badania bez grupy kontrolnej i ostatnie badania z grupą kontrolną otrzymującą placebo sugerują, iż przedłużona antybiotykoterapia (czas trwania ponad 4 tygodnie) może być korzystna dla pacjentów z uporczywymi objawami boreliozy. Koinfekcje przenoszone przez kleszcze mogą zwiększać nasilenie i czas trwania zakażenia B. burgdorferi.

Wnioski. Przedłużona antybiotykoterapia może być przydatna i uzasadniona u pacjentów z utrzymującymi się objawami boreliozy i koinfekcją czynnikami odkleszczowymi.

Powyższy artykuł wart jest przeczytania w całości, gdyż przedstawia złożony charakter infekcji oraz wyjaśnia mechanizmy pozwalające na przetrwanie przez bakterie standardowej antybiotykoterapii. Przedstawiona debata miała miejsce już kilkanaście lat temu, ale od tej pory wiedza medyczna kilka się w tej materii powiększyła, a przewlekła borelioza stale niszczy życie wielu pacjentów. Uczeni goście radia Tok FM twierdzą, iż zwolennicy długotrwałej antybiotykoterapii nie mają żadnych badań na poparcie swoich tez. Tymczasem oni sami takich badań nie mają na poparcie tez własnych i obowiązujących procedur. Co więcej, ostatnie badanie Johns Hopkins wykazało słabą skuteczność tych procedur, skoro tak często występuje utrzymujący się stan PTLD. Badacze z Johns Hopkins powstrzymują się jeszcze przed nazwaniem go przewlekłą boreliozą, używając zamiast tego zawiłego terminu PTLD, ale i do tego może dojść za kolejne kilkanaście lat.

Warto pamiętać, iż projekty badań klinicznych nie powstają z niczego, iż ich początkiem i motywacją są wyniki praktyki medycznej. To one sugerują możliwe ścieżki poszukiwania rozwiązań, więc bez nieortodoksyjnego leczenia nie byłoby badań klinicznych nowych terapii. Poza rzetelnym informowaniem pacjentów o terapii, na którą powinni wyrażać świadomą zgodę, jedno, czego należałoby wymagać od lekarzy stosujących niestandardowe leczenie, to szczególnie staranne prowadzenie dokumentacji medycznej i dostarczanie jej w standardowej formie do ośrodków medycznych zajmujących się konkretnymi chorobami. Ale to akurat nikogo nie interesuje.

Gdy zakaże się swobodnego praktykowania medycyny, zniszczy autonomię lekarzy i będzie ingerować w stosunek lekarzy z pacjentem, to pacjentom z trudnymi do wyleczenia chorobami nie pozostanie już żadna nadzieja. Tak naprawdę pogorszy się każdemu z nas, gdyż skończy się i tak już szczątkowe indywidualne podejście do pacjenta. Będziemy traktowani jako jednostki chorobowe zgodnie ze sztywnymi procedurami i bez nadziei na wyleczenie. Obecny trend prowadzi właśnie w tym kierunku, do pełnej regulacji i formalizacji postępowania medycznego, poddania lekarzy procedurom i schematom bez żadnej możliwości odstępstwa lub manewru. I tu rodzi się pytanie, czy na końcu tego procesu lekarze będą jeszcze potrzebni. Na co komu wieloletnie studia medyczne albo studiowanie literatury? o ile wystarczą wyniki badań pacjenta oraz tabelka z instrukcjami postępowania to być może funkcję lekarza może przejąć maszynka i to wcale nie żadna nowomodna AI, tylko lampowy komputer z lat 50, albo szuflady z przegródkami? A może formularz ankiety do samodzielnego wypełnienia na stronie www? Zwłaszcza iż już teraz lekarz nie musi oglądać pacjenta, często nie bada go choćby wtedy, gdy ten przyjdzie do gabinetu. Od pacjenta ważniejsza jest dokumentacja i procedury. A zadaniem systemu medycznego rządzonego przez koncerny jest leczenie, ale nie wyleczenie, gdyż pacjent wyleczony, to klient utracony zaś przewlekłe choroby z ich powikłaniami to złota żyła.

Ktoś może przytoczyć argument, iż niesprawdzone terapie mogą być nieskuteczne, a ich stosowanie jest związane z ryzykiem. To prawda, ale taka jest cena wolności, poszukiwań i postępu. Alternatywą jest zastój i bezsilność wobec nieuleczalnych chorób. Zresztą niewolnicze dostosowanie się do uznanych procedur wcale nie zapewnia bezpieczeństwa. W USA choroby jatrogenne, czyli spowodowane przez medycynę jako przyczyna śmierci są na trzecim miejscu zaraz po chorobach krążenia i nowotworach. I nie są to skutki błędów w sztuce tylko działania licencjonowanych leków podawanych zgodnie z zaleceniami i działań medycznych zgodnych z procedurami. Eksperymentalne terapie dotyczą niewielkiego ułamka pacjentów.

Tymczasem regulatorzy przymierzają się tam do regulowania (czytaj: ograniczenia) dostępu do suplementów, chociaż całkowicie brak dowodów na ich szkodliwość. U nas też pojawiły się takie pomysły. Przeczytałem, nie pamiętam już gdzie, rzekomo dziennikarski tekst mający dowodzić niebezpieczeństwa przedawkowania witaminy D. Znaleziono jeden przykład. Podobno jakiś fanatyk suplementacji pomylił dawki i przyjmował 1000-krotność tego, co myślał, iż przyjmuje. No i od tego zrobił się bardzo słaby, aż wymagał pomocy lekarskiej. Groza. Widać, iż jest to nic innego, tylko kolejny zamach na wolność pacjentów. Mamy prawo wyłącznie do tego, na co nam władcy jednoznacznie pozwolą. Wszystko inne to jest podziemie i będzie zakazane.

Trend do formalizowania i standaryzacji, a adekwatnie feudalizacji medycyny dał tragicznie o sobie znać podczas tzw. pandemii. Wbrew oświadczeniom, iż mamy tu do czynienia z całkiem nowym wirusem, o którym i o którego działaniu mało wiadomo, zamiast pozwolić lekarzom działać według własnego rozeznania w celu znalezienia najlepszych rozwiązań, prawie natychmiast wprowadzono sztywne procedury medyczne obowiązujące wszystkich bez wyjątku. Większość tych procedur w końcu okazała się pozbawiona podstaw, szkodliwa, a choćby zabójcza, jak stosowanie respiratorów czy pewnych leków oraz kategoryczny zakaz stosowania innych. Wyłamanie się spod nakazów mogło skończyć się odebraniem prawa wykonywania zawodu, przy czym bez znaczenia był fakt, iż dany lekarz nie stracił żadnego pacjenta w przeciwieństwie do szpitali stosujących się niewolniczo do procedur. Karany był sam brak podporządkowania systemowi, podczas gdy system został przejęty przez koncerny i miliarderów goniących za zyskami i władzą. W Polsce takim przykładem jest skoordynowane niszczenie doktora Włodzimierza Bodnara za stosowanie amantadyny. Warto pamiętać, iż radio Tok FM brało w tym radosny udział w stylu niezwykle podobnym do obecnej akcji. Temat ten jest jednak zbyt złożony i rozległy, aby go tutaj rozwijać.


I na zakończenie pozytywny akcent. Jakiś czas temu pojawiło się światełko nadziei dla osób cierpiących na przewlekłą boreliozę. Krętek boreliozy wykorzystuje fizyczne odosobnienie zarówno w miejscach wewnątrzkomórkowych, jak i pozakomórkowych, unikając odpowiedzi immunologicznej oraz antybiotykoterapii. Można o tym przeczytać przykładowo w przytoczonej powyżej pracy Stickera. Jednym z takich miejsc są znajdujące się w różnych miejscach organizmu biofilmy — w zasadzie kolonie zarazków otoczonych śluzowatą, podobną do kleju substancją, którą trudno rozplątać. Drobnoustroje wykorzystują fibrynogen w celu wzmocnienia swojej sieci. Fibrynogen to jedno z białek, które jest niezbędne do powstania skrzepu w przypadku krwawienia.

I tu wkracza na scenę lumbrokinaza. Lumbrokinaza to nazwa grupy sześciu enzymów proteolitycznych (trawiących białka) pochodzących z dżdżownic. Fakt, iż lumbrokinaza rozkłada fibrynogen, czyni ją ważnym narzędziem leczenia boreliozy, ponieważ umożliwia destrukcję biofilmu i tym samym udostępnienie drobnoustrojów działaniu układu odpornościowego oraz antybiotykoterapii. Podobno dżdżownice były używane od tysięcy lat w tradycyjnej medycynie w krajach Dalekiego Wschodu jak Chiny, Japonia i Korea. Wykazano, iż suchy proszek dżdżownic przyjmowany doustnie promuje zdrowe krążenie krwi. Enzymy wchodzące w skład lumbrokinazy działają jako czynniki fibrynolityczne, co oznacza, iż rozkładają skrzepy, dzięki czemu są przydatne w leczeniu stanów związanych z zakrzepicą oraz miażdżycy. Ze względu na potężne działanie tych enzymów terapia z użyciem lumbrokinazy może być niebezpieczna, więc musi odbywać się pod ścisłą kontrolą lekarską, zwłaszcza gdy pacjent przyjmuje leki przeciwzakrzepowe.

https://www.treatlyme.net/guide/lumbrokinase

Nieco słabsze działanie fibrynolityczne ma nattokinaza, enzym występujący w tradycyjnej japońskiej żywności natto produkowanej na drodze procesu fermentacji gotowanych ziaren soi. Technologia fermentacji natto jest wykorzystywana do produkcji suplementów nattokinazy oraz witaminy K2. Natto jest powszechne w Japonii i być może jego masowe spożycie jest przyczyną dużo mniejszej zapadalności na choroby sercowo-naczyniowe w tym kraju. Mimo wielu zalet nie należy spodziewać się gwałtownego wzrostu spożycia natto w krajach Zachodu z powodu jego specyficznej konsystencji i charakterystycznego zapachu. Jak mawiał w takich przypadkach mój ojciec, można zjeść, ale najpierw trzeba grubo chrzanem. Pozostają suplementy. Dzięki dużo łagodniejszemu działaniu nattokinazy jest ona bezpieczniejsza w użyciu. Ponadto suplementy nattokinazy są wielokrotnie tańsze i łatwiej dostępne od lumbrokinazy. Jest to bezpieczny zarejestrowany suplement dostępny u wielu dystrybutorów w umiarkowanej cenie.

Żaden z tych enzymów nie jest w stanie samodzielnie pokonać boreliozy, one tylko stwarzają warunki do skutecznej antybiotykoterapii, zatem w celu leczenia boreliozy kooperacja z lekarzem jest nieodzowna. I tylko pozostaje mieć nadzieję, iż nie zostanie on wykluczony z zawodu za niestosowanie się do procedur, które nie przewidują używania w terapii boreliozy żadnej jakiejś-tam-kinazy.

Idź do oryginalnego materiału