Ten stadion wpisuje się nie tylko w historię sportu, ale i całego miasta. Za moich czasów na mecze ludzi chodziło tak dużo, iż siadali na płocie, zegarze, bieżni, za bramkami, a choćby na okolicznych drzewach – wspomina Wiesław Korek członek legendarnej ekipy Antoniego Piechniczka.
W podobnym tonie wypowiada się także jego kolega z boiska Bogdan Harańczyk: – Atmosfera była fantastyczna. Ciarki po plecach przechodziły, jak się grało, a ludzie siedzieli praktycznie przy linii autowej. W momencie, kiedy wykonywano aut albo rożny, to oni się rozchodzili i praktycznie nikt nikomu nie przeszkadzał.
O tym, iż stadion przy Oleskiej to „kawał pięknej i bogatej historii”, nie tylko dla starszych, ale i młodszych pokoleń, mówi Tomasz Lisiński, który jako piłkarz przeszedł przez wszystkie kategorie wiekowe w Odrze (od trampkarza po oldboja), a teraz jest jej prezesem.
– Po raz pierwszy trafiłem tu w wieku 11 lat i się zauroczyłem – wspomina. – To miejsce potrafi jednoczyć i wiele osób na pewno będzie je bardzo ciepło wspominać. Każdy kibic z Opola ma swoje emocje i wspomnienia z nim związane. W naszych sercach i głowach odgrywa istotną rolę. Coś się jednak kończy, a coś zaczyna. Wierzę w to, iż to nowe otwarcie, które przed nami już niebawem, pozwoli wrócić do tych pięknych czasów. Mam też nadzieję, iż kibice zakochają się w nowym obiekcie tak samo, jak pokochali ten stary – przypominając, iż od nowego roku piłkarze Odry przeniosą się na stadion przy ul. Technologicznej.
– Na pewno jednak Oleska 51 przejdzie do historii, bo to jest miejsce gdzie narodziła się opolska piłka nożna – podkreśla prezes Odry.
Nie tylko piłka
Choć stadion służył piłkarzom Odry, czy wcześniej Budowlanych, od 1945 roku, to warto pamiętać, iż do użytku został oddany 15 lat wcześniej. Jak podaje fachowy portal historiaodryopole.pl, rozmowy dotyczące zakupu gruntu przy ulicy noszącej wówczas nazwę Rosenbergstrasse, w celu budowy miejskiego kompleksu sportowego, rozpoczęto już pod koniec lat 20. ubiegłego wieku. I tam powstało pełnowymiarowe boisko trawiaste, które okalała bieżnia. Natomiast w kolejnej dekadzie w pobliżu wybudowano otwarty basen. To wszystko złożyło się na Oppelner Stadion. Nie było jednak żadnego klubu, któremu ten obiekt byłby dedykowany. Rekreacyjnie uprawiali tam sport choćby pracownicy pobliskich cementowni.
Podczas II wojny światowej stadion służył nie tylko sportowcom. Na jego płycie organizowano wiece i uroczystości, m.in. związane z przyznawaniem różnego rodzaju odznaczeń wojskowych. To tu także 18 października 1944 roku, ze względu na coraz bardziej dotkliwsze straty Wermachtu na froncie wschodnim, powołano Volkssturm w Oppeln.
– Formacja o charakterze pospolitego ruszenia w postaci 3 tysięcy nastolatków, starców i tych wszystkich, którzy byli zdolni do noszenia broni, miała bronić „Festung Oppeln” przed radzieckimi czołgami – zauważa Sebastian Bergiel ze wspomnianego portalu HOO.
Zresztą, potem również i polska władza ludowa wykorzystywała obiekt do swoich celów. To właśnie tu w 1970 roku odbyły się krajowe dożynki z udziałem Edwarda Gierka, czyli ówczesnego pierwszego sekretarza KC PZPR w towarzystwie Piotra Jaroszewicza, premiera PRL w latach 1970-1980.
– Obaj przyglądali się pokazom na murawie stadionu, zajmując główne miejsca w loży honorowej, nieistniejącej dziś niewielkiej trybuny krytej od strony ul. Nysy Łużyckiej – tłumaczy Sebastian Bergiel.
Stadion swego czasu służył też lekkoatletom, a w 1962 roku metę miał tu jeden z etapów Wyścigu Pokoju. I co ciekawe, blisko 20 tysięcy ludzi było świadkiem niespodzianki, albowiem triumfatorem tej części zmagań nie został żaden z polskich czy radzieckich kolarzy, a Belg Ferdynand Bracke.
– Gdy czyta się wspomnienia z tej imprezy, to nie sposób nie zauważyć lawiny pochwał wobec opolskich kibiców, licznie zgromadzonych mimo fatalnej pogody – opowiada Bergiel. – Sami uczestnicy dziękowali wszystkim opolanom za niezwykle serdeczne przyjęcie, jakie im zgotowali na stadionie Odry. Komplementował ich choćby szkoleniowiec kolarskiej drużyny ZSRR – opowiada Bergiel.
Moda na Odrę
Niemniej, stadion był przeznaczony przede wszystkim dla piłki nożnej, więc nic dziwnego, ze z tą dyscypliną wiąże się najwięcej wspomnień. Tym bardziej, iż drużyna Odry Opole przez blisko ćwierćwiecze, w latach 1955-1981, była niemalże stałym uczestnikiem najwyższego szczebla rozgrywkowego w Polsce. Trudno więc się dziwić, iż zarówno „na mieście” jak i na trybunach dawało się po prostu odczuć modę na Odrę. Jak wyliczył portal HOO, w 1960 roku na mecz przychodziło średnio 11 tys. widzów. Gdy opolanie lądowali na zapleczu elity, ta liczba spadła co prawda do 4 tysięcy, ale to i tak dziś robi wrażenie.
– Pamiętam taki mecz z ŁKS-em Łódź. Chyba padł jakiś rekord. Myślę, iż z 30 tysięcy ludzi mogło go oglądać. Siedzieli dosłownie wszędzie, także za bramką rywali, której bronił Jan Tomaszewski i tam mu „docinali”. On cały zgłaszał to sędziemu, ale ten puszczał to mimo uszu. Ale też nie było rozrób, wszystko na swój sposób odbywało się dość kulturalnie – opowiada wieloletni kierownik zespołu Mariusz Łańcucki, który bywał przy Oleskiej 51 już jako… mały bobas, a to dlatego, iż jego tata również był kierownikiem drużyny.
– I bardzo często mnie ze sobą zabierał, choćby nie na trybuny, tylko na stadion, mogłem poznać cały obiekt od podszewki – wspomina pan Mariusz. – Miałem styczność praktycznie ze wszystkimi sławami klubu. To było coś pięknego. Raz mi się też oberwało i to dosłownie, ale przez przypadek, gdy na treningu dostałem piłką w twarz od Engelberta Jarka, który słynął z naprawdę mocnego uderzenia – śmieje się Łańcucki. – Nie sposób wspomnieć jednak wszystkich zabawnych sytuacji. Jak się miało w drużynie takich zawodników. jak Zbigniew Kwaśniewski czy Józef Młynarczyk, to o nudzie nie mogło być mowy. Oni cały czas byli na luzie, ale też oddali klubowi serce.
Największy boom na Odrę przyszedł jednak wtedy, gdy ta po dwuletnim pobycie na drugim szczeblu znowu wróciła do ekstraklasy. Do tego w pierwszej rundzie sezonu 1978/79 drużyna grała kapitalnie, na tyle, iż została mistrzem jesieni. A na stadion zaczęły przychodzić tłumy fanów. Frekwencja w tym sezonie była rekordowa, średnio 14 tys. widzów na mecz.
Stadion przy Oleskiej – Odra Opole miała tu wielką rodzinę
O dziwo, zdobycie biletów wcale nie graniczyło z cudem. Przynajmniej nie dla młodych chłopaków zakochanych w Odrze. A to dlatego, iż długo obowiązywał system, według którego do pewnego limitu wieku można było wejść za darmo, byle z opiekunem.
– I to wcale nie musiał być ktoś z rodziny – zaznacza Jacek Kichman, który opolanom kibicuje od blisko pół wieku. – Stało się przy kasach i z reguły ktoś podchodził i brał takiego młodego „ze sobą”. Dlatego nie boję się powiedzieć, iż to była taka „wielka rodzina Odry”. Drużyna była dumą i wizytówką regionu. Z całej Opolszczyzny zjeżdżały autokary, ktoś tam kiedyś policzył, iż na parkingu stało ich ze sto. Zapotrzebowanie było tak duże, iż gdyby stadion mieścił 50 tysięcy widzów, to i tak byłby pełny.
Były też jednak znacznie mniej przyjemne momenty. Jak choćby wtedy, gdy drużyna po erze Piechniczka po raz ostatni grała w elicie. A choćby groźne, zanim z niej spadła.
– Już nie pamiętam, który to był mecz, ale na pewno był bardzo ważny. Drużyna przegrała i ludzie otoczyli budynek klubowy i nie chcieli wypuścić zawodników. Wymyślono więc, iż przebierze się ich w milicyjne mundury, łącznie z hełmami, i wywiezie radiowozami. Udało się i nikt nie ucierpiał – wspomina Mariusz Łańcucki.
Mniej więcej w tym okresie pojawił się na trybunach zorganizowany doping. I jak można przeczytać na stronie historiaodryopole.pl „odnotowano rekordowo liczny młyn na meczu pucharowym z FC Magdeburg”.
– Pamiętam dobrze ten mecz, jedyny występ w pucharach. Niestety, pech w losowaniu i trafiliśmy na naprawdę świetną drużynę. U nas przegraliśmy, tam był remis i odpadliśmy. Atmosfera była niesamowita. Zresztą, jak przez większość ery Piechniczka. To były najlepsze czasy dla piłki nożnej w Opolu – opowiada Józef Żymańczyk, który przeżywał to wszystko jako kibic.
Ale sam też ma co wspominać, bo był jedną z legend Odry na przełomie wieków. – Grając na drugim czy trzecim szczeblu też było parę ciekawych chwil. Jak choćby ta, gdy po dziewięciu latach wróciliśmy na zaplecze ekstraklasy. Już nie było tak dużo kibiców jak w latach 70., ale i tak wciąż przychodziło parę tysięcy. I też graliśmy głownie wychowankami, chłopakami z Opola i okolic.
Drugi dom
Oczywiście, przy tak grającym zespole, jak z drugiej połowy lat 70., musieli pojawić się i wierni kibice. Wielu z nich miłością natchnęli ojcowie, wujkowie czy starsi koledzy. Wielu też po prostu zauroczyła magia Odry Piechniczka, czy stadionu przy ul. Oleskiej.
– Ja swoją przygodę rozpocząłem jako brzdąc, choć kilka pamiętam z tego okresu – przyznaje „Serek”, przedstawiciel starej gwardii fanów. – Jako starszy chłopak trafiłem na erę Piechniczka i wtedy już podchodziłem do meczów z większym zaangażowaniem. Przecież 25 tys. ludzi siedzących wszędzie, gdzie się dało, musiało robić wrażenie. Do tego drużyna grająca w stylu podobnym do holenderskiego. choćby występowała w koszulkach pomarańczowych. Pamiętam, jaki piękny stadion się zrobił, gdy przygotowywano go pod mecz w Pucharze UEFA z Magdeburgiem. Ściągnięto barierki z niższych rzędów, widownię otoczono siatką, przez co była lepsza widoczność. Plus jupitery na 1200 luksów. Oleska 51 stała się moim drugim domem…
– W młodzieńczych latach niektórzy jeździli na dyskoteki, umawiali się na randki, a myśmy się umawiali na Odrę. I pomalutku zaczynaliśmy się coraz bardziej organizować – opowiada Jacek Kichman. – Nie było wówczas, tak jak dzisiaj, sklepów z gadżetami, wszystko trzeba było sobie samemu zorganizować. Jaka to była radość, gdy mama czy babcia wydziergały na drutach szalik w niebiesko-czerwonych barwach. Do tego powstawały piosenki, jak choćby na melodię Perfectu.
Pomysłów nie brakowało także przy organizacji tzw. opraw. Rolki z kas fiskalnych imitowały serpentyny, konfetti cięło się ze starych gazet, a flagi robiono z prześcieradeł itp.
– Jak wracaliśmy do drugiej ligi w 1985 roku, to całą zimę żeśmy te papiery cięli, znosili wszystko na trybuny. Aż w końcu zaczęli też sprawdzać plecaki pod tym kątem, bo po meczach zostawało tyle tego, iż nie nadążali ze sprzątaniem – śmieje się „Długi” inny kibic, który pamięta starsze czasy.
Nie było wtedy telefonów, dzisiejszych komunikatorów, a i tak wszyscy wiedzieli, kiedy jest mecz i kto mógł, to był.
– To było święto. Przychodzili wszyscy, młodzi, starzy, prywatnie, organizowali się w całym województwie, totalna mieszanka. W tych smutnych czasach dla wielu, szczególne dla młodzieży, nie było praktycznie żadnych atrakcji, a te mecze były odskocznią – tłumaczy „Serek”.
Los kibica Odry nie zawsze był wesoły także z innych względów. Przy Oleskiej również przeżywali swoje osobiste, sportowe tragedie. Jak choćby spadek z ekstraklasy w 1981 roku, czy na trzeci poziom trzy lata później. Bolały także rozbudzone nadzieje, gdy zostawali z niczym. Jak choćby po dwóch kapitalnych rundach jesiennych AD 1978 i 2000, gdy wiosną znikały szanse, odpowiednio na medal elity i powrót do niej.
– W tym drugim przypadku, jak za dawnych lat, dało się odczuć magię tego stadionu. Może nie było tak dużo ludzi, jak w latach 70., ale i tak było pięknie – przekonuje „Długi”.
Wielu kibiców nie mogło się pogodzić także z tym, iż gdy na początku XXI wieku przystąpiono do modernizacji stadionu, to nie przeprowadzono remontu trybuny od strony kortów, tam, gdzie kiedyś był tzw. „młyn”.
– Przenieśliśmy się na drugą stronę czyli obecny Sektor A, niemniej sentyment pozostał. No i teraz też trochę łezka się w oku zakręci – dodaje Jacek Kichman.
Stadion przy Oleskiej – grała tu nie tylko Odra Opole
Tak, czy inaczej, po raz ostatni Odra w Opolu w ekstraklasie zagrała 10 czerwca 1981 roku. Nieco później reprezentacja narodowa, która zawitała tu tylko raz, mianowicie 17 kwietnia 1985 roku. „Tylko”, zważywszy, iż tyle samo występów reprezentacji mają – z całym szacunkiem dla tych miejscowości – w Brzeszczach, Grodzisku Wlkp., Iławie. Biało-czerwoni przy Oleskiej zmierzyli się w towarzyskim spotkaniu z Finlandią, kiedy to prowadził ich nie kto inny, a Antoni Piechniczek. Jak duży był głód takich atrakcji, może świadczyć fakt, iż na trybunach pojawiło się około 15 tys. widzów. Ostatecznie gospodarze zwyciężyli 2-1 po golach Władysława Żmudy i Andrzeja Pałasza.
– Byłem na tym meczu, ale przyznam, iż atmosfery wielkiego piłkarskiego święta w klimatach kadry nie czułem. Na trybunach dominowały grupy nienawidzących się kibiców Odry i Śląska Wrocław, które bardziej niż na zagrzewaniu piłkarzy do walki, skupiły się na wyzywaniu siebie nawzajem – podkreśla Krzysztof Zyzik, wówczas 12-letni chłopiec, którego tata zabrał na to wydarzenie z pobliskich Komprachcic.
Nie wszyscy może wiedzą, ale miał być i drugi mecz. To właśnie na tym obiekcie Polacy mieli w 1996 roku podejmować Niemców, czyli świeżo upieczonych mistrzów Europy. Ostatecznie jednak postawiono na Zabrze. Jeden mecz o stawkę grały tu także panie, które w 2004 roku przegrały w ramach kwalifikacji do kobiecego Euro z Francuzkami 1-5.
Znacznie częściej przy Oleskiej gościły reprezentacje młodzieżowe. Jak choćby 7 września 1969 roku, gdy Młode Orły ograły rówieśników z Turcji. 20 lat później zawitali tu Szwedzi w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy U21, a w ekipie rywali zagrali Kenneth Andersson i Thomas Brolin, którzy pięć lat później byli gwiazdami „Mundialu 94”.
– To przed tym spotkaniem sprawdzono dawno nieużywane sztuczne oświetlenie i okazało się, iż należy wymienić aż 30 lamp, które były już wyeksploatowane – wspomina Sebastian Bergiel, dodając, iż doszło również do małego międzynarodowego incydentu. – Polscy kibice złożyli „wizytę” szwedzkim, próbując zdobyć od nich flagę. Czynili to niezbyt agresywnie, co przy trudnościach językowych nie mogło doprowadzić do „sfinalizowania transakcji”. Flagę odebrali jednak siłą przed stadionem, ale Szwedzi zanadto jej nie bronili.
Następnym razem reprezentacja Polski U21 pojawiła się przy Oleskiej 28 marca 2004 roku, by ugościć Węgrów i wygrała 3-2. Przyjeżdżały tu także młodsze kategorie wiekowe. Jak wtedy, gdy 2 października 2012 roku zawitała tu Słowenia U18, a ciekawostką był fakt, iż oba zespoły nie mogły skorzystać z klubowych szatni, ze względu na ich zły stan techniczny, w związku z czym opolski MOSiR ustawił specjalne kontenery, co jednak wyglądało mało – nomen omen – reprezentatywnie. Później przyjeżdżali tu także juniorzy z Serbii, czy ostatnio Szwecji i Niemiec. Międzynarodowo było tu i znacznie wcześniej, jak choćby wtedy, gdy w 1956 roku na serię sparingów do Polski zawitali piłkarze z brazylijskiego AFC Belo Horizonte, co sprowadziło prawdziwe tłumy.
Raz także na tym stadionie odbył się finał Pucharu Polski i doszło wówczas do dość kuriozalnej sytuacji. Albowiem do decydującej rozgrywki w 1987 dotarli przedstawiciele Śląska Wrocław i GKS-u Katowice, czyli najbardziej znienawidzonych przez kibiców Odry klubów.
– Oczywiście, iż byliśmy zniesmaczeni, bo nie dość, iż liczyliśmy, iż Odra zagra w finale na swoim stadionie, to jeszcze nastąpił taki obrót spraw – przyznaje „Serek”. – Niemniej, trzeba było niejako bronić honoru Opola. Usiedliśmy pod starym zegarem i było nas naprawdę sporo, ale i tak niedużo w porównaniu ze Śląskiem i GKS-em [finalistom przysługuje prawo do większej liczby biletów – red]. Była wymiana „uprzejmości”, ale sam mecz był mało ciekawy. Wygrali wrocławianie, więc cieszyli się na stadionie i jako pierwszych wypuścili tych z Katowic. Próbowaliśmy ich zaskoczyć, jakieś barwy zdobyć, ale nie do końca się to udało…
Odra Opole żegna stadion przy Oleskiej. Idzie nowe
Na szczęście, obiekt nie ucierpiał. I warto w tym wszystkim odnotować, iż obiekt ten przez lata nie przechodził żadnych spektakularnych modernizacji, nie licząc budowy trybuny od strony ulicy Kusocińskiego. Poza tym odnotować należy montaż oświetlenia, nawodnienia murawy, czy jedynie naprawdę niezbędne naprawy.
– Pamiętam ten stary obiekt w różnych wydaniach, jeszcze sprzed budowy tej trybuny, która w tej chwili jest główną. Ale moja historia i tak jest krótka w porównaniu do historii stadionu – mówi prezydent Opola Arkadiusz Wiśniewski, zdradzając, iż od dziecka przychodził tu na mecze.
– Myślę, iż wszyscy czujemy w jakiś sposób żal. To miejsce pozostanie w naszej pamięci. Niebawem historia zacznie się od początku, choć to, co działo się na Oleskiej, zawsze będziemy darzyć ogromnym sentymentem – dodaje.
– Mam 71 lat i przez większość życia przychodziłem tutaj na mecze. To była niesamowita radość. Niezapomniane chwile. I te dobre, i te złe. Będę tęsknił, ale też cieszę się z nowego stadionu – zaznacza Mariusz Łańcucki.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.