Ostatni raz spotkał się z Franciszkiem. W sobotę na Placu Św. Piotra

12 godzin temu

– Traktowałem to jako moje ostatnie spotkanie z papieżem Franciszkiem, dopełnienie moich wcześniejszych relacji z Nim – mówi ks. Jacek Dziel, który w minioną sobotę na Placu Św. Piotra w Rzymie koncelebrował Mszę św. w intencji papieża Franciszka. O udziale w pogrzebie Ojca Świętego opowiedział w rozmowie z Michałem Majewskim.

Kilka razy miał Ksiądz okazję spotkać się z Franciszkiem.

Dokładnie dane mi to było 6 razy. Po raz pierwszy, kiedy byłem jeszcze proboszczem i kustoszem sanktuarium w Markowicach. Papież Franciszek poświęcił specjalną monstrancję do tamtejszego sanktuarium, z okazji 50-lecia koronacji figury Matki Bożej. Z Franciszkiem spotkałem się na Placu za Bramą Dzwonów, przed audiencją. Wtedy po raz pierwszy mogłem stanąć z Nim twarzą w twarz, powiedzieć, skąd jestem i poprosić o błogosławieństwo. Później jeszcze kilka razy udało mi się spojrzeć Franciszkowi prosto w oczy i uścisnąć Jego dłoń, m.in. podczas mojej wizyty w Rzymie, którą odbyłem z okazji 30-lecie święceń kapłańskich czy podczas spotkań w ramach posługi Misjonarza Miłosierdzia. To właśnie papież Franciszek wyszedł z inicjatywą posłania Misjonarzy Miłosierdzia i powierzył mi wtedy tę zaszczytną funkcję. Te spotkanie, choć przecież bardzo krótkie, były dla mnie niezwykle ważne. Sprawiły, iż emocjonalnie byłem z Nim mocno związany.

Kiedy Ksiądz dowiedział się o śmierci Franciszka, od razu zdecydował, iż weźmie udział w pogrzebie?

O tym, iż Ojciec Święty nie żyje dowiedziałem się podczas Mszy św. sprawowanej w naszym kościele, w Giewartowie. Po kazaniu jak zawsze usiadłem, by dać wszystkim czas na refleksję. Wtedy ministrant podszedł do mnie i przekazał, iż Ojciec Święty Franciszek nie żyje. Musiałem chwilę odczekać, żebym mógł dalej prowadzić Mszę św. Potem zacząłem mówić łamiącym głosem, musiałem gwałtownie wejść w modlitwę powszechną, żeby się nie rozkleić przy ołtarzu. Oczywiście, od razu chciałem lecieć na pogrzeb, ale było to zależne od wielu czynników. Musiałem przede wszystkim zorganizować zastępstwo w parafii na kilka dni oraz mieć pewność, iż na niedzielę będę mógł być z powrotem. Na szczęście pogrzeb wyznaczono na sobotę, na godz. 10.00. Gdyby Msza św. rozpoczynała się o 12.00, nie mógłbym lecieć, bo ostatni samolot powrotny z Rzymu w sobotę był o 16.40. Udało mi się jednak wszystko zorganizować tak, bym mógł w czwartek wylecieć na moje ostatnie spotkanie z papieżem Franciszkiem.

Co Ksiądz zastał w Rzymie?

Duże zamieszanie i spore utrudnienia związane z ogromną liczbą napływających ludzi, ale na organizację po stronie Watykanu i Rzymu nie mogę złego słowa powiedzieć. Wiadomo, nie było może doskonale, ale nie mogło być przy tak nieprzewidywalnej liczbie osób. Pamiętać też trzeba, iż uroczystości pogrzebowe nałożyły się na zaplanowane wcześniej spotkanie młodzieży szkolnej. Już z tego powodu wiele grup wcześniej zaplanowało wizytę w Rzymie. Ja miałem to szczęście, iż jak doleciałem w czwartek, tylko niecałą godzinę czekałem, żeby wjeść do Bazyliki Świętego Piotra. Miałem też szczęście, wraz z innymi kapłanami, odprawić tam Mszę św. przy ołtarzu głównym. W piątek też koncelebrowałem tam Mszę św., ale było to już trudniejsze, bo było o wiele więcej ludzi. Mimo to, mogłem dojść do trumny, przez kilka minut się przy niej pomodlić i ostatni raz spojrzeć na Ojca Świętego.

Koncelebrował Ksiądz też Mszę św. pogrzebową, w sobotę na Placu Św. Piotra.

Wydzielone zostały tam sektory dla księży z całego świata, którzy chcieli koncelebrować Mszę św. Zanim tam weszliśmy, dokładnie sprawdzano nas, czy rzeczywiście jesteśmy księżmi, musieliśmy okazać dokumenty potwierdzające, czyli celebret. W pewnym momencie zrobiło się spore zamieszanie, bo okazało się, iż chętnych do koncelebry jest dwa razy więcej księży, niż się spodziewano. Najpierw padł komunikat, iż wpuszczą jeszcze tylko kilku księży, ale później wydzielono dodatkowe sektory tak, by wszyscy się zmieścili.

Jakie to było przeżycie duchowe?

Ja to traktuję jako moje ostatnie spotkanie z papieżem Franciszkiem, dopełnienie moich wcześniejszych spotkań i relacji z Nim. Jest on dla mnie cały Ojcem i Pasterzem. To przede wszystkim czas modlitwy, wdzięczności za wszystko, czego mogłem w ostatnich latach doświadczyć od papieża Franciszka, za Jego nauczanie, bezkompromisowość w stawaniu po stronie człowieka biednego, zepchniętego na margines, zagubionego w grzechu. To wszystko przejawiało się w całej postawie Franciszka, w jego nauczaniu, homiliach, książkach czy dokumentach papieskich, ale także w codziennych gestach. Udział w pogrzebie był czasem wdzięczności, ale też pewnej refleksji. Zastanowieniem się, co u mnie zostanie z Jego pontyfikatu. Ale była to też modlitwa o to, żeby tych wartości z nauczania Franciszka nigdy nie zatracić. Niesamowite było to, iż temu wszystkiemu towarzyszył wyjątkowy spokój i poczucie, iż to nie koniec, iż Franciszek dalej nam błogosławi, umacnia, iż Jego słowa cały czas są żywe.

Pogrzeb Franciszka był nie tylko wydarzeniem duchowym, ale też spotkaniem przywódców z całego świata.

Miejsca dla nich były pilnie strzeżone, wyznaczone z innej strony Placu Św. Piotra. Nie zwracałem na nich uwagi. Chociaż niewątpliwie doszło tam do wydarzeń, które mogą zapisać się w historii. Mam na myśli głównie spotkanie Trumpa i Zełenskiego w Bazylice Św. Piotra. Włoska prasa nazwała je cudem Papieża Franciszka. Faktycznie, trudno nie odnaleźć w tym działania Ojca Świętego i Jego myśli o pokoju oraz szukania pojednania.

W Rzymie słychać było dyskusje o następcy Franciszka?

Papieża już wybrał Duch Święty i na pewno będzie to najlepsza osoba. My możemy sobie spekulować, kierować się różnymi kryteriami, ale to wszystko dzieje się w innej sferze, innej przestrzeni. Po prostu musimy czekać, co Duch Święty powie kardynałom i kogo ich głosami wybierze.

Idź do oryginalnego materiału