Paprykarz szczeciński made in Górnik – czyli jak z Pogoni zrobiliśmy miazgę

roosevelta81.pl 2 miesięcy temu

Dawno, dawno temu jak jeszcze Ekstraklasa była I ligą, na Roosevelta przyjechała Pogoń Szczecin. I dostała w papę 9:0. A widziało to zaledwie trzy tysiące kibiców. W tym ja, debiutujący wtedy na trybunach ówczesnego archaicznego, bo 69-letniego stadionu przy Roosevelta 81.

Był rok 2003. Prezydentem Polski był wówczas Aleksander Kwaśniewski, Premierem Leszek Miller, a Prezydentem Zabrza Jerzy Gołubowicz. Prezesem PZPN był Michał Listkiewicz, selekcjonerem reprezentacji Polski Paweł Janas, najlepszym polskim piłkarzem grający w Panathinaikosie Ateny Emmanuel Olisadebe, a sympatyczny Pan Rysiu z Wronek golił już nie tylko klientów w swoim zakładzie fryzjerskim.

Grającym właścicielem Górnika był Marek Koźmiński, prezesem klubu jego ojciec Zbigniew, drużynę prowadził Waldemar Fornalik, bramki bronił Piotr Lech, linię obrony w ryzach trzymał Jacek Wiśniewski, ofensywę na prawym skrzydle ciągnął Michał Probierz, a pierwsze kroki w trójkolorowych barwach – grając obok byłego króla strzelców Adama Kompały – stawiał nieznany szerzej wówczas Adrian Sikora. Paczka słoniola była po złotówkę, wuszt na stadionie za pięcioka, doping prowadził ”Mały”, a 19-letni Lukas Podolski kopał w wakacje piłkę na obiektach GZKS Sośnica i bezskutecznie prosił się o zainteresowanie ze strony PZPN.

Górnik miał sztamę z Orlen Wisłą Płock i śpiewał brzydkie piosenki na GKS Katowice, który prowadził Jan Żurek i zakończył sezon na trzecim miejscu, dzięki czemu awansował do Pucharu UEFA. Zresztą jak się potem okazało nie do końca GieKSa to podium wywalczyła na zielonym boisku, a dzięki pomocy sędziów. Ruch Chorzów spadał z Ekstraklasy, mistrzem Polski była Wisła Kraków, a tuż za jej plecami rozgrywki kończył Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski.

Miałem niespełna 13 lat. Górnikiem ”żyłem” już od dobrych 2-3 sezonów. Na wagary chodziłem na Górnik. Obserwowałem treningi, jadłem z piłkarzami śniadania w starej Kawiarni ”Gol”, odśnieżałem i sypałem trociny z pracownikami MOSiR-u na ”Trocinioku” – ziemistym boisku treningowym leżącym wówczas dokładnie w miejscu, gdzie dziś stoją kasy, żeby trening mógł w ogóle się odbyć. A jak już boisko było ogarnięte, z Leonem stawiałem wycieraczki w samochodach zawodników.

Wyniki I ligi śledziłem na telegazecie i wpisywałem w tabelki na rozkładówce wyrwanej z Bravo Sport. Na Roosevelta zabrał mnie brat i gdy zapalił się mój fanatyzm, niejednokrotnie łapał się za głowę pytając siebie samego ”co ja najlepszego zrobiłem?”. Zresztą zaraził Górnikiem nie tylko mnie, bo w moje ślady poszedł kuzyn z Sieniawy na Podkarpaciu. Na Roosevelta pojechał raz za bajtla, wrócił rok temu po dwóch dekadach przerwy, a w tym roku był już na Lechu Poznań, będzie na Lechii Gdańsk…

No, ale do meritum. Pogoń, to były w okresie 2002/03 totalne leszcze. Przez cały sezon zdobyli zaledwie dziewięć punktów, strzelili 14 bramek, stracili 77. Dwa mecze wygrali z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski (15 pkt w 30 meczach i przedostatnie miejsce). Zanotowali też trzy remisy (z GieKSą, Legią i Widzewem). Bilans dopełniło 25 porażek.

Przed meczem w Zabrzu też zdecydowanym faworytem był Górnik. Nie byliśmy wtedy ekipą do walki o puchary, ale też nie musieliśmy do ostatniej kolejki drżeć o utrzymanie. W tabeli zajmowaliśmy miejsce w okolicach środka stawki. Z Pogonią mieliśmy wygrać i dopisać kolejne trzy punkty, ale tego, co w środę 9 kwietnia wydarzyło się przy Roosevelta nie spodziewał się nikt. Bo też nie mógł się spodziewać.

Górnik Pogoń zdeklasował pod każdym względem. Remis utrzymywał się do 9. minuty, kiedy wynik otworzył wcześniej wspomniany Kompała. Kwadrans później prowadzenie podwyższył Rafał Kaczmarczyk. Po kolejnych pięciu minutach piłkę do siatki skierował Tomasz Prasnal, a wynik pierwszej połowy niemal równo z gwizdkiem na przerwę ustalił Kaczmarczyk. 4:0, to już była miazga. Ale to był dopiero początek…

Na początku drugiej połowy na boisku zameldował się Sikora, który w 53. minucie zdobył piątą w tym meczu, a swoją debiutancką bramkę dla Górnika. Sześć minut później do bramki Pogoni piłkę skierował Koźmiński, a trafienie to było ozdobą meczu, bo reprezentant Polski uderzył… piętą, będąc tyłem ustawionym do bramki. W 61. minucie znowu trafił Kompała, pięć minut później Sikora. Wynik ustalił w 87. minucie gry Kompała, a w międzyczasie poprzeczkę bramki Pogoni obił Wiśniewski… Zresztą okazji było znacznie więcej i gdyby bramek padło 12-13 szczecinianie nie mieliby prawa mieć pretensji do kogokolwiek innego, z wyjątkiem siebie samych.

Pamiętam jak dziś, Górnik zagrał na europejskim poziomie. Zrobił z Portowców paprykarz szczeciński. A euforia nielicznych, ale fanatycznych kibiców była tym większa, iż Pogoń w tym czasie miała sztamę z Legią Warszawa. ”Parobki Legii” – śpiewał ówczesny sektor ”13”, to pamiętam bardzo dobrze.

W piątkowy wieczór powtórki z kwietnia 2003 raczej nie będzie. Zupełnie inny jest dziś Górnik, zupełnie inna Pogoń, która po spadku błyskawicznie się odbudowała, wygrała II ligę i wróciła na salony. Z Portowcami zresztą kojarzy mi się jeszcze jeden, niezwykle istotny w najnowszej historii Górnika moment.

19 kwietnia 2006 roku do Zabrza zawitała pamiętna ”brazylijska” Pogoń Antoniego Ptaka. W barwach szczecinian na ten mecz wybiegło (łącznie ze zmianami) dziesięciu Brazylijczyków, Słowak i trzech Polaków. Ale nie to było clou tego spotkania, a frekwencja. Na Roosevelta – po raz pierwszy od dawien dawna – pojawiło się wówczas grubo ponad 10 tysięcy kibiców. Szacowało się, iż fanów mogło być choćby 13-15 tysięcy. Oficjalnie Górnik podał, iż mecz z trybun oglądało 8702 kibiców, ale wiadomym było, iż było nas dużo, dużo, dużo więcej. Kto był, ten wie o czym mówię…

Teksty publikowane w dziale „Okiem Żabola” są prywatnymi opiniami autora

Graj i wygrywaj z nami na betcris.pl

Źródło: Roosevelta81.pl
Foto: Roosevelta81.pl

Idź do oryginalnego materiału