Minęło pół roku po powodzi w Głuchołazach. Ślad na elewacjach budynków pokazuje, dokąd sięgała woda. Jeszcze większy, choć niewidoczny ślad po żywiole pozostaje w ludziach. Ciągle wracają do niedzielnego poranka, kiedy woda wdarła się do miasta. Stracili poczucie bezpieczeństwa, ale życie musi biec swoim torem. realizowane są remonty tam, gdzie jest to już możliwe i starcza pieniędzy.
Ulicę Opolską w Głuchołazach pokazywały wszystkie stacje telewizyjne
Kiedy 15 września 2024 roku ulicami Głuchołaz płynęło wszystko, co zdołał unieść nurt rwącej wody, ulica Opolska była jedną z tych, którą pokazywały stacje telewizyjne.
– Ta kłoda, którą unosiła woda, zatrzymała się na moim podwórku – mówi Ilona Wnęk.
Przy Opolskiej położono nową nawierzchnię, za chwilę pokryje ją kostka brukowa. I robiony jest chodnik, bo tamten, jak lekki naleśnik, zabrała woda.
Więcej pod materiałem wideo
– Potrzeba lat, żeby miasteczko wyglądało tak, jak przed powodzią – twierdzi pani Ilona. – Właśnie dzień przed powodzią skończyłam remont mieszkania. A potem już tylko patrzyłam, jak woda przenikała przez ściany. Jakoś przezimowaliśmy w jednym pomieszczeniu, w pozostałych ciągle chodziły osuszacze. I dopiero teraz zaczynamy po powodzi remontować. Część pieniędzy dostałam od miasta, ale miałam dobre ubezpieczenie mieszkania. I nie miałam takich problemów, jak niektórzy z ubezpieczalnią.
Ale choćby tam, gdzie woda nie dotarła, teraz podnoszą się podłogi, tynki odpadają. – Rok na odbudowę wszystkiego to mało – dodaje pani Ilona. Przy Opolskiej, chociaż to sobotnie popołudnie, ktoś z głębi podwórka, zionącego ciągle wilgocią wywozi skuty ze ścian tynk.
– Teraz to piątek, świątek i niedziela ludzie robią – mówi pan Mirosław z ulicy Opolskiej.

Pierwsza kawa po powodzi
Ulica Korfantego przed powodzią była usiana punktami usługowymi i handlowymi. Jedne już działają, w innych bez przerwy chodzą osuszacze. Ale najwyraźniej wracają do życia, chociaż w pamięci wszyscy mają przez cały czas wrześniowy obrazek, kiedy w wielu miejscach wyrzucano na ulicę zniszczone przez powódź towary.
„Parzona” to jedyna w swoim rodzaju klimatyczna kawiarenka, którą od dziesięciu lat prowadzi pani Małgosia Kowalska.
– Po półrocznej przerwie od powodzi mamy drugi dzień otwarte – zaczyna mówić pani Małgosia, ale przerywa i biegnie realizować następne zamówienie. Bo to popowodziowa inauguracja, ciągły ruch i drzwi się nie zamykają. Najwyraźniej stali bywalcy kawiarenki potrzebują normalności sprzed powodzi.
– Przy powodzi straciłam z kawiarni wszystko… Zanim zaczęliśmy remontować, było tak strasznie pusto i depresyjnie przy Korfantego – wraca do rozmowy pani Małgosia. – Patrzyłam i myślałam, czy kiedykolwiek tutaj jeszcze ludzie przyjdą.
Kawiarniany gwar zagłuszają pracujące po sąsiedzku za ścianą wiertarki. Pani Małgosia na chwilę przysiada, ale nie może powstrzymać łez, kiedy wraca do wspomnień powodzi.

– Całą zimę prawie nie wychodziłam z domu, nie mogłam patrzeć na zdewastowane miasto – przyznaje. – Zaraz po powodzi choćby myślałam, żeby wyjechać z Głuchołaz, ale przeszło, kiedy zaczęliśmy skuwać tynki. I widać było, jak postępują roboty. choćby nie miałam problemu, jak inni z ubezpieczalnią, poszło jak trzeba. No i do pomocy miałam fantastycznych wolontariuszy.
Pomagał bankowiec z Warszawy, a drugi chłopak to górnik ze Śląska. Obaj wzięli na to wypoczynkowe urlopy.
Pół roku po powodzi w Głuchołazach. Tak bardzo smutno
Teraz ściany w kawiarence są pomyślane tak, żeby mogły oddychać. – Tam, gdzie był duży pośpiech w remontach, tynki z wilgotnych ścian ludziom zaczynają odpadać – tłumaczy pani Małgosia. – Ale najważniejsze, żeby do nas wrócili turyści, bo tak naprawdę z nich żyjemy.
– Zawsze latem, jak schodzą z naszego basenu, okutani w ręczniki zachodzą do kawiarni – rozmarza się przez chwilę pani Małgosia. – Ale ludzie mówią, iż w tym sezonie basenu miejskiego nie będzie, bo powódź coś uszkodziła. No i placu zabaw dla dzieciaków jeszcze nie ma…
Pani Nina ze „Świata dziecka” przy ul. Bohaterów Warszawy też niedawno swój sklep otworzyła.
– Chociaż ściany skute i osuszacze ciągle w ruchu – mówi. – Ale z czegoś trzeba żyć i nie od razu ze wszystkim można ruszyć. Czekam aż będzie cieplej. Przynajmniej miałam trochę szczęścia, iż nie straciłam towaru, bo w styropianie go zabezpieczyłam.
Po powodzi tak wiele się zmieniło
– Teraz czeka się na klienta, po prostu jest tragedia, żeby cokolwiek zarobić – przyznaje pani Nina. – Mam takie klientki, które potraciły wszystko, a teraz kątem mieszkają u kogoś całymi rodzinami. W Głuchołazach teraz nie ma turystów. W naszym „Zdroju” wszystkie kawiarnie ciągle zamknięte. I tak bardzo nam teraz smutno…
W części sanatoryjnej Głuchołaz wiele restauracji przez cały czas nie działa. „Muzyczna” przy ul. Jana Pawła II, gdzie można było posłuchać muzyki na żywo i zawsze coś się działo, jest w remoncie. Patrząc od zewnątrz na zaawansowanie robót, pewnie niedługo ruszy.
– „Muzyczna” była po dach zalana – mówi nam pan Tadeusz, napotkany przy ulicy św. Anny. – Właściciel udostępnił potem taras, by dzielić wśród powodzian dary…
Przy ulicy Św. Anny też z wolna wracają do życia małe biznesy, więc pewnie i rzemieślniczych lodów niedługo będzie można tu posmakować.
Pół roku po powodzi w Głuchołazach. Był ogród, jest wyrwa z wodą
Stojąc na ul. Andersa, tuż przy moście nad Białą Głuchołaską, trudno uwierzyć, iż ta niepozorna teraz rzeczka we wrześniu przeobraziła się w potwora. Zanim wdarła się i spustoszyła to przygraniczne miasteczko, porwała budowaną żelbetonową konstrukcję nowej przeprawy.
Dawid Smoła obserwował to wszystko z perspektywy pierwszego piętra swojego domu przy ulicy Andersa. Miesiąc później patrzył, jak tymczasową przeprawę nad Białą Głuchołaską, łączącą dwie części miasta, przerzucały wojska inżynieryjne.
– Po powodzi była wyrwa w drodze, więc ani przejazdu, ani przejścia – opowiada pan Dawid. – Ale w grudniu, tuż przed świętami, Andersa była już przejezdna.

– Myślałem, iż u siebie skończę przed Wielkanocą, ale gdzie tam… – dodaje. – Zrywałem podłogi, zbiłem tynki po sufit, a wszystko jeszcze wilgotne. Osuszacze chodziły od października, za prąd już płaciłem 1600 złotych miesięcznie, teraz dopiero wyłączyłem. Wszystkie zabudowania wyceniono mi na 38 proc. zniszczeń, ale te pieniądze dawno poszły. Dostałem jeszcze z ubezpieczenia, ale za pierwszym razem się odwoływałem, to dołożyli troszkę. Teraz wyszło, ile w tym kombinacji, żeby za powódź nie wypłacić.
Zalało też miejsce pracy pana Dawida, na tyłach domu.
– Tutaj jest niżej, po dach woda sięgała, uratowałem jedynie laptop, a resztę w pioruny zniszczyła woda – kontynuuje. – Zniszczyła mi ploter laserowy, więc żeby ruszyć z firmą, musiałem kupić nowy. A po powodzi ciężko, teraz dopiero wychodzę trochę na plus.
U pana Dawida przed powodzią był ogród za domem, w nim krzewy i drzewa owocowe. Została jedynie wyrwa z utrzymującą się wodą.
– Kilka wywrotek mułu już wojsko stąd wybrało, a teraz trzeba czekać na lepszą pogodę – dodaje.
Szybciej się nie da
Na ulicy Andersa mijani mieszkańcy narzekają, są niecierpliwi, iż powrót do tego, co było, idzie zbyt wolno. Ale inni tonują emocje.
– Kiedy na klatce schodowej było wody równo ze mną, to nie zrobi się tego wszystkiego zaraz – mówi spokojnie Gabriela Jankowicz, mama ponad rocznej dziewczynki. – Przez trzy miesiące nie mogłam dostać się do mieszkania, bo przed naszym budynkiem była wyrwa z mułem. Teraz musiałam oddać osuszacze, bo były pożyczone, a po drugie, to straszny koszt, za prąd trzeba fortunę płacić.

Mariusz Leśny, właściciel firmy paliwowej przy ulicy Andersa stwierdza, iż aby mówić, jak postępują prace, trzeba zobaczyć, jak tutaj było.
– Ludzie, tego się nie da porównać do powodzi z 1997 roku, bo teraz wody było o dziesięć metrów więcej – podkreśla. – U mnie pięćdziesiąt pięć tysięcy litrów paliwa popłynęło. Nie da się opowiedzieć, proszę zobaczyć na filmie, co tutaj się działo.
Na filmiku ktoś krzyczy, iż kostka brukowa pod nogami się zapada…
– Bramę nam rozwaliło, a z czeskiego składu drewna trzy tysiące kubików tutaj dopłynęło, część na mój teren – kontynuuje pan Mariusz. – Zgłosiłem, to przyjechali i zabrali. Tutaj z placu wywieźli piętnaście wywrotek mułu.
Pół roku po powodzi w Głuchołazach. 16 e-maili z pytaniem o przyczynę szkody
Pan Mariusz należy do tej grupy powodzian, która ma problem z ubezpieczycielami.
– Wniosłem sprawę do sądu, bo nie po to ubezpieczyłem firmę – denerwuje się pan Mariusz. – Wcześniej dostałem od ubezpieczyciela szesnaście e-maili, żeby podać przyczynę powstania szkody! Przecież oni oszukują ludzi. Zapłaciłem firmie, która wszystkie zbiorniki na paliwo musiała wyczyścić, środki w dystrybutorach nowe, pompa i silnik elektryczny nowe, przepływomierze też. Dalej – utylizacja paliwa w mauzerach, też trzeba zapłacić, a firma ubezpieczeniowa nie wypłaciła mi dotąd pieniędzy.
Pan Mateusz z Bodzanowa, którego spotykamy przy moście nad Białą Głuchołaską przyznaje, iż sen z powiek powodzian spędza myśl, iż to się może powtórzyć.
– Niech Wody Polskie coś zrobią, żeby tak nas już nie zalało – tłumaczy. – Niech coś zrobią z przerwanym wałem przy młynie w Bodzanowie, bo przy najbliższej powodzi cały nurt rzeki pójdzie na Bodzanów.
Jan Grubiak karmi gołębie na głuchołaskim rynku. Podnosi wzrok i patrzy na smutnych, zestresowanych ludzi.
– jeżeli Głuchołazy nie zostaną zabezpieczone przed powodzią, to miasto się wyludni – kiwa głową
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania