Tysiące polskich kierowców wraca z wakacji przekonanych, iż uniknęli kary za wykroczenia drogowe za granicą. Tymczasem europejski system wymiany danych działa jak zegarek – mandat przyjdzie, tylko pytanie kiedy.

Fot. Shutterstock / Warszawa w Pigułce
Polscy kierowcy mają złe przyzwyczajenia. Gdy podczas wakacyjnej podróży po Europie wpadną w oko fotoradarowi lub dostaną pouczenie od zagranicznej policji, często myślą, iż to koniec sprawy. Wracają do kraju i zapominają o incydencie. Błąd – za kilka tygodni lub miesięcy czeka ich niemiła niespodzianka w skrzynce pocztowej.
Niemcy działają błyskawicznie, Włosi dają się we znaki po miesiącach
Tempo egzekwowania kar zależy od kraju. Niemiecka administracja słynie z efektywności – ich wezwania do zapłaty potrafią dotrzeć już po trzech tygodniach od wykroczenia. Całkowite przeciwieństwo to kraje południowe. Włoski czy hiszpański mandat może przyjść dopiero po pięciu-sześciu miesiącach, gdy kierowca dawno zapomniał o wakacyjnej jeździe.
Teoretyczna zasada mówi o 180 dniach na doręczenie mandatu. W praktyce każdy kraj interpretuje ten termin po swojemu. Francuzi są gdzieś pośrodku – ich korespondencja dociera zwykle po dwóch-trzech miesiącach.
Rozpoznanie zagranicznego wezwania jest łatwe. Zawsze przychodzi listem poleconym za potwierdzeniem odbioru. W kopercie znajduje się opis wykroczenia, kwota do zapłaty i instrukcja płatności. Do mandatów z fotoradarów dołączane jest zdjęcie pojazdu – warto sprawdzić, czy to na pewno nasza rejestracja.
Kary, które bolą bardziej niż polskie
Stawki mandatów za granicą potrafią zwalić z nóg. W Austrii 20-30 km/h ponad limit to wydatek rzędu 50 euro (ponad 200 złotych). We Francji ten sam błąd kosztuje minimum 135 euro, czyli prawie 600 złotych. To wielokrotność polskich kar za podobne przewinienia.
Jest jednak sposób na oszczędność. Większość państw premiuje szybką płatność – mandat opłacony w ciągu kilku dni może być tańszy choćby o połowę. Warto więc działać szybko, zamiast odkładać sprawę na później.
Ignorowanie wezwania to najgorszy pomysł. Sprawa trafia wtedy do sądu, a zasądzona kara rośnie wielokrotnie. Do pierwotnej kwoty dochodzą koszty postępowania, które potrafią być wyższe niż sam mandat.
CEPiK – brama do polskich kierowców
System wymiany informacji działa w obie strony. Gdy zagraniczne służby potrzebują danych polskiego kierowcy, zwracają się do Krajowego Punktu Kontaktowego przy CEPiK. Ten udostępnia dane właściciela pojazdu na podstawie numeru rejestracyjnego.
Cała procedura odbywa się automatycznie, w ramach unijnego systemu wymiany informacji. Nie ma znaczenia, czy wykroczenie popełniono w Portugalii czy Estonii – dane trafią tam, gdzie trzeba.
Nieopłacony mandat to tykająca bomba
Kto myśli, iż wystarczy nie płacić i problem zniknie, może się srogo rozczarować. Podczas kolejnej wizyty w kraju, gdzie popełniono wykroczenie, każda kontrola drogowa może skończyć się kłopotami. Policja ma dostęp do bazy zaległych mandatów i może żądać natychmiastowej zapłaty.
W skrajnych przypadkach funkcjonariusze mogą zatrzymać samochód do czasu uregulowania długu. To koszmar dla rodziny jadącej na wakacje – zamiast wypoczynku czeka ich batalia o odzyskanie auta.
Terminy przedawnienia różnią się między krajami. W Austrii i Niemczech to 3 lata, ale we Francji, Włoszech czy Holandii aż 5 lat. Przez ten czas zaległy mandat wisi nad głową jak topór.
Można się bronić, ale trzeba działać szybko
Nie każdy mandat trzeba przyjąć bez dyskusji. jeżeli zawiera błędy – złe dane pojazdu, niewłaściwą procedurę doręczenia – można się odwołać. najważniejsze są jednak terminy – zwykle tylko 14 dni od otrzymania dokumentu.
Odwołanie składa się do organu w kraju wykroczenia. To wyzwanie językowe i logistyczne, ale przy oczywistych błędach warto spróbować. Czasem wystarczy wskazać, iż w dniu wykroczenia samochód był w Polsce, by anulować karę.
Płatność jest w tej chwili prosta – większość państw przyjmuje przelewy online. Wystarczy kod IBAN i kilka kliknięć, by pozbyć się problemu. To o niebo łatwiejsze niż dawne przekazy pocztowe.
Dobra wiadomość – punkty karne zostają w kraju
Jest jeden plus całej sytuacji. Wykroczenia popełnione za granicą nie skutkują punktami karnymi w Polsce. Kara jest tylko finansowa – nikt nie odbierze prawa jazdy za przekroczenie prędkości we Włoszech.
To spora ulga w porównaniu z krajowymi mandatami, gdzie oprócz kary finansowej grożą punkty mogące doprowadzić do utraty uprawnień. Zagraniczny mandat to „tylko” pieniądze, choć niemałe.
Europejski system ścigania kierowców pokazuje, iż granice dla piratów drogowych przestały istnieć. Każdy jadący za granicę powinien pamiętać – tamtejsze przepisy obowiązują tak samo jak polskie, a kara przyjdzie prędzej czy później. Może nie jutro, może nie za miesiąc, ale na pewno przyjdzie.
Źródło: Auto Świat / Warszawa w Pigułce.